Flamandzkie miasteczko Maaseik inkubatorem terrorystów
Policjanci z holenderskiej drogówki zatrzymali do rutynowej kontroli białego passata ze zbitym tylnym światłem. Kierowcą był Khalid Bouloudo, cukiernik z belgijskiego miasta Maaseik, z pochodzenia Marokańczyk. Kiedy funkcjonariusze wpisali jego nazwisko do bazy danych, okazało się, że to jeden z najbardziej poszukiwanych terrorystów w Europie.
Wkrótce po aresztowaniu go wyszło na jaw, że flamandzkie Maa-seik, w którym się urodził i mieszkał, jest ogniwem łączącym krwawe zamachy ostatnich lat: w Casablance, Rijadzie i Madrycie. Powiązani z miasteczkiem terroryści werbowali ochotników na wojnę do Iraku i wsparli zabójców Ahmeda Szaha Masuda. Prawdopodobnie planowali kolejny atak w Europie. W ubiegłym tygodniu w Brukseli zaczął się proces 18 członków grupy.
Operacja "Szparag"
Niespełna 25-tysięczne Maaseik, położone 2 km od granicy z Holandią i 12 km od granicy niemieckiej, do niedawna słynęło z tego, że pochodzili stąd malarze Hubert i Jan van Eyckowie. To zamożna, typowo flamandzka sielankowa mieścina. Zadbane domy, schludny rynek, na ławkach emeryci, dzieciaki biegające między kamienicami. Nic dziwnego, że pojawienie się pewnego wiosennego dnia przed szkołą sześciu kobiet w czarnych hidżabach zasłaniających je od stóp po czubki głów wywołało szok. - Mieliśmy już wcześniej muzułmanów, ponad 600 Marokańczyków, których rodziny przyjechały w latach 60. do pracy w kopalniach, ale oni byli nasi, zasymilowani - mówi "Wprost" burmistrz miasteczka Jan Creemers. Tajemniczymi postaciami okazały się matki, które przyszły odebrać swoje dzieci ze szkoły. Z dnia na dzień przeszły na islam. Burmistrz już rok wcześniej, na początku 2002 r., alarmował policję, że w Maaseik dzieje się coś złego. Kilku muzułmanów po 11 września 2001 r. wyjechało za granicę. Po powrocie zaczęli się ubierać w tradycyjne muzułmańskie stroje i zapuścili brody jak talibowie. - Te kobiety utwierdziły mnie w przekonaniu, że mamy w mieście fundamentalistów - twierdzi Creemers.
Przypadkowe aresztowanie Boulouda w marcu 2004 r. zniweczyło trwającą od dwóch lat tajną akcję o kryptonimie "Szparag". Agenci przez dwa lata obserwowali terrorystów w miasteczku. Choć siatka nie była do końca rozpracowana, trzeba było aresztować jej członków - istniało za duże ryzyko, że uciekną. Policja u żadnego z podejrzanych nie znalazła bomb, broni ani planów ataku. Było jedynie mnóstwo poszlak, które wskazywały, że oskarżeni planowali dużą akcję. - Ci ludzie byli jak cząsteczki substancji toksycznej, które łącząc się, stają się jeszcze bardziej trujące - mówi Glenn Audenaert, szef belgijskiej policji.
Flamandzki talib
- Byliśmy zjednoczoni w dżihadzie - zeznał później Khalid Bouloudo. Prokuratorzy belgijscy twierdzą, że dowodził w tym kraju Groupe Islamique Combattant Marocain. To utworzona w 1997 r. organizacja, która za cel stawia sobie ustanowienie w Maroku państwa islamskiego i czynnie popiera dżihad Al-Kaidy przeciw Zachodowi. Komórka w Maaseik - według zeznań Boulouda - "miała być gotowa do akcji i czekać, wiedząc, że rozkaz nadejdzie". Wszyscy jej członkowie przeszli szkolenie militarne.
- Mogliśmy stanąć do dżihadu w Maroku albo w jakimkolwiek innym kraju, który by wybrano, by go zdestabilizować - mówił Bouloudo. Urodził się w Maaseik, gdzie chodził do katolickiej podstawówki, w niedzielę przychodził nawet do kościoła. Wydawał się całkowicie zasymilowany. - Znałem go z widzenia, to elegancki młody człowiek
- opowiada właściciel jednej z restauracji w miasteczku. Pod koniec 2001 r. Bouloudo wyjechał na kilka miesięcy do Afganistanu. Po powrocie zaczął nosić tradycyjne arabskie ubrania. - Ludzie się czasem odwracali za nim na ulicy, ale traktowali to raczej jako ciekawostkę - mówi burmistrz.
Jednym z zatrzymanych w ramach operacji "Szparag" był Lahoussine el-Haski. Władze Maroka oskarżały go o współudział w zamachach w Casablance. Za krwawe ataki ścigały go też władze Arabii Saudyjskiej. Wywiady państw zachodnich twierdziły, że jest jedną z kluczowych postaci europejskiej GICM. Jednym z elementów jego kamuflażu w Maaseik było to, że po przyjeździe do Belgii w 2003 r. poślubił mieszkającą tam Marokankę. Miasteczko wydawało mu się bezpieczne do tego stopnia, że - jak wynika z akt belgijskiej prokuratury - na jesieni 2003 r. postanowił zorganizować tam spotkanie dowództwa GICM. Organizacja była osłabiona. Pół roku wcześniej, po tym jak przeprowadziła zamachy w Casablance, aresztowano wielu jej członków. Szefowie GICM chcieli przegrupować siły.
Ku osłupieniu obserwujących miasto agentów na spotkanie z Haskim w listopadzie 2003 r. do Maaseik przyjechał m.in. Abdelkader Hakimi. To weteran ruchu fundamentalistów w Algierii, który organizował zamachy w Libii, Turcji, Arabii Saudyjskiej i Malezji. Był poszukiwany przez zachodnie wywiady od czasu wojny w Bośni, gdzie przerzucał dżihadystów z Afganistanu. Ostatnio budował sieć terrorystyczną we Włoszech, Wielkiej Brytanii, Holandii, Niemczech, Belgii i Hiszpanii.
Na najwyższym szczeblu zapadła decyzja, by nie aresztować go po spotkaniu. Był śledzony aż do Francji, gdzie - jak się okazało - miał od kilku lat spokojne lokum. Agenci woleli się najpierw przyjrzeć jego sposobowi działania i kontaktom. Dzięki temu w grudniu 2004 r. wpadł brat Lahoussine Haskiego Hassan. Jego z kolei zatrzymali Hiszpanie, którzy odkryli, że próbował założyć komórkę GICM na Wyspach Kanaryjskich. Jej celem miały być ataki w Hiszpanii. Okazało się też, że Hassan el-Haski odwiedził Maaseik co najmniej sześć razy.
Siatka postafgańska
Śledztwo dotyczące komórki z Maaseik i powiązanych z nią terrorystów toczyło się w ośmiu krajach. Mimo to belgijskie władze wciąż nie mają pewności, jaka była prawdziwa misja grupy. Żadnemu z 18 oskarżonych nie postawiono zarzutu udziału ani planowania akcji terrorystycznej w Belgii. Prokuratorzy zamierzają jednak wykazać, w jaki sposób w ciągu ostatnich 10 lat powstawał w tym kraju ośrodek wspierania terroryzmu w Europie. Będą się starali udowodnić, że członkowie grupy werbowali do akcji terrorystycznej i pomagali sprawcom ataków bombowych, m.in. udzielając im schronienia, fałszując dokumenty umożliwiające nielegalny wjazd i pobyt w Belgii. Prawdopodobnie wkrótce dwóm z oskarżonych zostaną postawione zarzuty pomocy w sfałszowaniu belgijskich paszportów i legitymacji prasowych. Posłużyli się nimi dwaj Tunezyjczycy, którzy zabili w Afganistanie w 2001 r. Szaha Masuda.
- Komórka w Maaseik była typową postafgańską siatką, w której było wszystkiego po trochu: miejscowi radykałowie, imigranci z Maroka, ślady prowadzące do Arabii Saudyjskiej, związki z takimi akcjami jak ta w Madrycie - uważa Glenn Audenaert. Sprawa Maaseik pokazała, że w ostatniej dekadzie Belgia stała się dogodnym miejscem dla terrorystów, bo ten kraj, przynajmniej oficjalnie, nie ma wywiadu, ale jedynie 50 detektywów i śledczych wyznaczonych do obserwowania społeczności muzułmańskiej. Mało tego, nawet obrońcy oskarżonych w sprawie "Szparag" przyznają, że Belgia stała się tak atrakcyjna dla międzynarodowych grup terrorystycznych z powodu łagodnych kar. - Ludzie ci wybrali Belgię jako bazę logistyczną - mówi adwokat Didier de Quevy. Dopiero w tej sprawie pierwszy raz zostaną wykorzystane przepisy wprowadzone pod koniec 2003 r., które pozwalają skazać terrorystów na 20 lat więzienia. Wcześniej groziło im maksymalnie 10 lat.
Wykrycie komórki terrorystycznej w Maaseik uświadamia wyzwania, przed jakimi stanęła Europa - odnajdywanie uśpionych gniazd terroryzmu przy jednoczesnym oddzielaniu prawdziwych niebezpieczeństw od zachowań, które jedynie wydają się podejrzane. - Ta sprawa obrazuje, na czym polega międzynarodowy terroryzm - uważa Claude Moniquet, dyrektor organizacji badawczej European Strategic Intelligence and Security Center. Jego zdaniem, GICM ma w Europie i Afryce Północnej kilkuset członków i co najmniej 2 tys. sympatyków. Do tej pory Europejczycy nie doceniali skali działania ekstremistów, szczególnie marokańskich.
W oku cyklonu
Władze Maaseik podjęły próbę zapobieżenia ekstremizmowi na lokalną skalę i zakazały noszenia hidżabów. Grzywna za złamanie zakazu - 125 euro. Większość kobiet, które je nosiły, zastosowała się do przepisu, a Jan Creemers zbiera gratulacje od kolegów z innych miast. - Gratulują mi, mówiąc, że nikt nie lubi burek, ale nikt się do tego nie przyznaje, bo to niepoprawne politycznie. Mówią, że przemówiłem w imieniu milczącej większości - opowiada.
Muzułmanie z Maaseik po wybuchu afery zaczęli się czuć nieprzyjemnie, choć pozostali mieszkańcy zareagowali niespodziewanie spokojnie. Mówią, że nie boją się ataku. - Po co ktoś miałby podkładać bombę w tak małym mieście? - pyta właścicielka apteki. Burmistrz też jest spokojny. - Owszem, nie wiedząc o tym, żyliśmy w oku cyklonu, ale tam jest z reguły najbezpieczniej. A czemu terroryści wybrali właśnie Maaseik? Mieszkańcy tłumaczą to bliskością granic, położeniem geograficznym i sielską atmosferą. Dyskutują o tym jak większość Europejczyków rozprawiających o islamskich radykałach - wciąż z lekkim niedowierzaniem, jak gdyby opowiadali nie realną historię, lecz dobry dreszczowiec. Wciąż trudno im uwierzyć, że to właśnie u nich znajdował się inkubator terroryzmu.
Wkrótce po aresztowaniu go wyszło na jaw, że flamandzkie Maa-seik, w którym się urodził i mieszkał, jest ogniwem łączącym krwawe zamachy ostatnich lat: w Casablance, Rijadzie i Madrycie. Powiązani z miasteczkiem terroryści werbowali ochotników na wojnę do Iraku i wsparli zabójców Ahmeda Szaha Masuda. Prawdopodobnie planowali kolejny atak w Europie. W ubiegłym tygodniu w Brukseli zaczął się proces 18 członków grupy.
Operacja "Szparag"
Niespełna 25-tysięczne Maaseik, położone 2 km od granicy z Holandią i 12 km od granicy niemieckiej, do niedawna słynęło z tego, że pochodzili stąd malarze Hubert i Jan van Eyckowie. To zamożna, typowo flamandzka sielankowa mieścina. Zadbane domy, schludny rynek, na ławkach emeryci, dzieciaki biegające między kamienicami. Nic dziwnego, że pojawienie się pewnego wiosennego dnia przed szkołą sześciu kobiet w czarnych hidżabach zasłaniających je od stóp po czubki głów wywołało szok. - Mieliśmy już wcześniej muzułmanów, ponad 600 Marokańczyków, których rodziny przyjechały w latach 60. do pracy w kopalniach, ale oni byli nasi, zasymilowani - mówi "Wprost" burmistrz miasteczka Jan Creemers. Tajemniczymi postaciami okazały się matki, które przyszły odebrać swoje dzieci ze szkoły. Z dnia na dzień przeszły na islam. Burmistrz już rok wcześniej, na początku 2002 r., alarmował policję, że w Maaseik dzieje się coś złego. Kilku muzułmanów po 11 września 2001 r. wyjechało za granicę. Po powrocie zaczęli się ubierać w tradycyjne muzułmańskie stroje i zapuścili brody jak talibowie. - Te kobiety utwierdziły mnie w przekonaniu, że mamy w mieście fundamentalistów - twierdzi Creemers.
Przypadkowe aresztowanie Boulouda w marcu 2004 r. zniweczyło trwającą od dwóch lat tajną akcję o kryptonimie "Szparag". Agenci przez dwa lata obserwowali terrorystów w miasteczku. Choć siatka nie była do końca rozpracowana, trzeba było aresztować jej członków - istniało za duże ryzyko, że uciekną. Policja u żadnego z podejrzanych nie znalazła bomb, broni ani planów ataku. Było jedynie mnóstwo poszlak, które wskazywały, że oskarżeni planowali dużą akcję. - Ci ludzie byli jak cząsteczki substancji toksycznej, które łącząc się, stają się jeszcze bardziej trujące - mówi Glenn Audenaert, szef belgijskiej policji.
Flamandzki talib
- Byliśmy zjednoczoni w dżihadzie - zeznał później Khalid Bouloudo. Prokuratorzy belgijscy twierdzą, że dowodził w tym kraju Groupe Islamique Combattant Marocain. To utworzona w 1997 r. organizacja, która za cel stawia sobie ustanowienie w Maroku państwa islamskiego i czynnie popiera dżihad Al-Kaidy przeciw Zachodowi. Komórka w Maaseik - według zeznań Boulouda - "miała być gotowa do akcji i czekać, wiedząc, że rozkaz nadejdzie". Wszyscy jej członkowie przeszli szkolenie militarne.
- Mogliśmy stanąć do dżihadu w Maroku albo w jakimkolwiek innym kraju, który by wybrano, by go zdestabilizować - mówił Bouloudo. Urodził się w Maaseik, gdzie chodził do katolickiej podstawówki, w niedzielę przychodził nawet do kościoła. Wydawał się całkowicie zasymilowany. - Znałem go z widzenia, to elegancki młody człowiek
- opowiada właściciel jednej z restauracji w miasteczku. Pod koniec 2001 r. Bouloudo wyjechał na kilka miesięcy do Afganistanu. Po powrocie zaczął nosić tradycyjne arabskie ubrania. - Ludzie się czasem odwracali za nim na ulicy, ale traktowali to raczej jako ciekawostkę - mówi burmistrz.
Jednym z zatrzymanych w ramach operacji "Szparag" był Lahoussine el-Haski. Władze Maroka oskarżały go o współudział w zamachach w Casablance. Za krwawe ataki ścigały go też władze Arabii Saudyjskiej. Wywiady państw zachodnich twierdziły, że jest jedną z kluczowych postaci europejskiej GICM. Jednym z elementów jego kamuflażu w Maaseik było to, że po przyjeździe do Belgii w 2003 r. poślubił mieszkającą tam Marokankę. Miasteczko wydawało mu się bezpieczne do tego stopnia, że - jak wynika z akt belgijskiej prokuratury - na jesieni 2003 r. postanowił zorganizować tam spotkanie dowództwa GICM. Organizacja była osłabiona. Pół roku wcześniej, po tym jak przeprowadziła zamachy w Casablance, aresztowano wielu jej członków. Szefowie GICM chcieli przegrupować siły.
Ku osłupieniu obserwujących miasto agentów na spotkanie z Haskim w listopadzie 2003 r. do Maaseik przyjechał m.in. Abdelkader Hakimi. To weteran ruchu fundamentalistów w Algierii, który organizował zamachy w Libii, Turcji, Arabii Saudyjskiej i Malezji. Był poszukiwany przez zachodnie wywiady od czasu wojny w Bośni, gdzie przerzucał dżihadystów z Afganistanu. Ostatnio budował sieć terrorystyczną we Włoszech, Wielkiej Brytanii, Holandii, Niemczech, Belgii i Hiszpanii.
Na najwyższym szczeblu zapadła decyzja, by nie aresztować go po spotkaniu. Był śledzony aż do Francji, gdzie - jak się okazało - miał od kilku lat spokojne lokum. Agenci woleli się najpierw przyjrzeć jego sposobowi działania i kontaktom. Dzięki temu w grudniu 2004 r. wpadł brat Lahoussine Haskiego Hassan. Jego z kolei zatrzymali Hiszpanie, którzy odkryli, że próbował założyć komórkę GICM na Wyspach Kanaryjskich. Jej celem miały być ataki w Hiszpanii. Okazało się też, że Hassan el-Haski odwiedził Maaseik co najmniej sześć razy.
Siatka postafgańska
Śledztwo dotyczące komórki z Maaseik i powiązanych z nią terrorystów toczyło się w ośmiu krajach. Mimo to belgijskie władze wciąż nie mają pewności, jaka była prawdziwa misja grupy. Żadnemu z 18 oskarżonych nie postawiono zarzutu udziału ani planowania akcji terrorystycznej w Belgii. Prokuratorzy zamierzają jednak wykazać, w jaki sposób w ciągu ostatnich 10 lat powstawał w tym kraju ośrodek wspierania terroryzmu w Europie. Będą się starali udowodnić, że członkowie grupy werbowali do akcji terrorystycznej i pomagali sprawcom ataków bombowych, m.in. udzielając im schronienia, fałszując dokumenty umożliwiające nielegalny wjazd i pobyt w Belgii. Prawdopodobnie wkrótce dwóm z oskarżonych zostaną postawione zarzuty pomocy w sfałszowaniu belgijskich paszportów i legitymacji prasowych. Posłużyli się nimi dwaj Tunezyjczycy, którzy zabili w Afganistanie w 2001 r. Szaha Masuda.
- Komórka w Maaseik była typową postafgańską siatką, w której było wszystkiego po trochu: miejscowi radykałowie, imigranci z Maroka, ślady prowadzące do Arabii Saudyjskiej, związki z takimi akcjami jak ta w Madrycie - uważa Glenn Audenaert. Sprawa Maaseik pokazała, że w ostatniej dekadzie Belgia stała się dogodnym miejscem dla terrorystów, bo ten kraj, przynajmniej oficjalnie, nie ma wywiadu, ale jedynie 50 detektywów i śledczych wyznaczonych do obserwowania społeczności muzułmańskiej. Mało tego, nawet obrońcy oskarżonych w sprawie "Szparag" przyznają, że Belgia stała się tak atrakcyjna dla międzynarodowych grup terrorystycznych z powodu łagodnych kar. - Ludzie ci wybrali Belgię jako bazę logistyczną - mówi adwokat Didier de Quevy. Dopiero w tej sprawie pierwszy raz zostaną wykorzystane przepisy wprowadzone pod koniec 2003 r., które pozwalają skazać terrorystów na 20 lat więzienia. Wcześniej groziło im maksymalnie 10 lat.
Wykrycie komórki terrorystycznej w Maaseik uświadamia wyzwania, przed jakimi stanęła Europa - odnajdywanie uśpionych gniazd terroryzmu przy jednoczesnym oddzielaniu prawdziwych niebezpieczeństw od zachowań, które jedynie wydają się podejrzane. - Ta sprawa obrazuje, na czym polega międzynarodowy terroryzm - uważa Claude Moniquet, dyrektor organizacji badawczej European Strategic Intelligence and Security Center. Jego zdaniem, GICM ma w Europie i Afryce Północnej kilkuset członków i co najmniej 2 tys. sympatyków. Do tej pory Europejczycy nie doceniali skali działania ekstremistów, szczególnie marokańskich.
W oku cyklonu
Władze Maaseik podjęły próbę zapobieżenia ekstremizmowi na lokalną skalę i zakazały noszenia hidżabów. Grzywna za złamanie zakazu - 125 euro. Większość kobiet, które je nosiły, zastosowała się do przepisu, a Jan Creemers zbiera gratulacje od kolegów z innych miast. - Gratulują mi, mówiąc, że nikt nie lubi burek, ale nikt się do tego nie przyznaje, bo to niepoprawne politycznie. Mówią, że przemówiłem w imieniu milczącej większości - opowiada.
Muzułmanie z Maaseik po wybuchu afery zaczęli się czuć nieprzyjemnie, choć pozostali mieszkańcy zareagowali niespodziewanie spokojnie. Mówią, że nie boją się ataku. - Po co ktoś miałby podkładać bombę w tak małym mieście? - pyta właścicielka apteki. Burmistrz też jest spokojny. - Owszem, nie wiedząc o tym, żyliśmy w oku cyklonu, ale tam jest z reguły najbezpieczniej. A czemu terroryści wybrali właśnie Maaseik? Mieszkańcy tłumaczą to bliskością granic, położeniem geograficznym i sielską atmosferą. Dyskutują o tym jak większość Europejczyków rozprawiających o islamskich radykałach - wciąż z lekkim niedowierzaniem, jak gdyby opowiadali nie realną historię, lecz dobry dreszczowiec. Wciąż trudno im uwierzyć, że to właśnie u nich znajdował się inkubator terroryzmu.
Więcej możesz przeczytać w 1/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.