Prawdziwymi gospodarzami miasta narodzin Jezusa stali się islamscy fundamentaliści
Chrześcijańskie Betlejem należy już do przeszłości. Ostatnim aktem miejscowego dramatu było nokautujące zwycięstwo Hamasu w niedawnych wyborach do rady miejskiej. Wprawdzie na mocy uchwały podjętej przez kierownictwo Autonomii stanowisko burmistrza zostało zarezerwowane dla przedstawiciela ludności chrześcijańskiej, ale prawdziwymi gospodarzami miasta stali się islamscy fundamentaliści.
Ekspansja spod znaku półksiężyca rozpoczęła się już w latach 80. Wielu chrześcijan wyjechało wtedy za granicę, głównie do Kanady i USA. W okresie pierwszej intifady ceny domów w prestiżowej dzielnicy Beit Dżalla obok Katolickiej Wszechnicy Pedagogicznej spadły o połowę, wyjeżdżający kupcy zamykali sklepy i likwidowali hotele, ale gwoździem do trumny okazała się późniejsza intifada Al-Aksa. Miejsce chrześcijan zajmowali muzułmanie, którzy korzystając z okazji, za bezcen wykupywali ziemię, nieruchomości i firmy. Wśród nowych obywateli Betlejem prym wiedli przybysze z Hebronu, znani z fanatyzmu i powiązani z Hamasem. W ciągu kilkunastu lat nawet w centrum wyrosły strzeliste wieże minaretów. Roni Szaked, publicysta i dziennikarz z telawiwskiej gazety "Yedioth Ahronoth", doliczył się niedawno w Betlejem 84 meczetów. W 1967 r. było ich tylko pięć, a piętnaście lat później - 69.
Wielki meczet Omara nieprzypadkowo zbudowano obok Bazyliki Narodzenia Pańskiego. Jego wieża góruje nad okolicą, a ogromne głoś-niki umieszczone na samym szczycie pięć razy dziennie wzywają wiernych na modlitwę. Gdy podczas pobytu w Ziemi Świętej w 2000 r. Jan Paweł II odprawiał w Betlejem mszę świętą, w pewnym momencie rozległo się potężne "Allah akbar".
Doświadczenia z Betlejem muzułmanie próbowali wykorzystać w Nazarecie, gdzie chcieli wybudować meczet na placu sąsiadującym z Bazyliką Zwiastowania. Gdy miejscowi chrześcijanie zaczęli protestować, bojówki islamskie wyszły na ulice. Doszło do gwałtownych starć, palono sklepy, niszczono samochody. Kilkadziesiąt osób zostało rannych. Przez kilka następnych lat muzułmanie procesowali się z chrześcijanami, od czasu do czasu wybuchały zamieszki i dopiero niedawno rząd izraelski, który przez dłuższy czas lawirował, próbując pogodzić obie strony, podjął decyzję zakazującą budowy meczetu.
Pełzająca islamizacja
W 1950 r. chrześcijanie w Betlejem mieli jeszcze zdecydowaną większość, ale już dwie dekady później połowę ludności miasta stanowili muzułmanie. Na początku lat 90. liczba chrześcijan spadła do 37 proc., a dziś wynosi zaledwie 12 proc. Nie ulega wątpliwości, że chrześcijanie nie mają szans w wyścigu z wrogą presją i muzułmańskim wyżem demograficznym. Średnia wieku wśród chrześcijan w Betlejem wynosi 39 lat, podczas gdy wśród ludności muzułmańskiej - 16.
- Do kogo więc należy przyszłość? - pyta retorycznie szejk Abdalla Awad z Hamasu.
Islamizacja Betlejem przyczynia się do tego, że społeczność chrześcijańska na świecie traci zainteresowanie swoim byłym świętym miastem. Victor Batarsa, burmistrz Betlejem, narzeka, że przed Bożym Narodzeniem nie napłynęły żadne dotacje i dary z zagranicy. - Nie mamy nawet pieniędzy na choinki. Setki milionów ludzi myśli teraz o Betlejem, ale nikt nie ruszy palcem, żeby nam pomóc - narzeka. To, że w ostatniej chwili premier Autonomii obiecał przesłać czek na 50 tys. dolarów, niewiele zmieni. - Przystroimy za to kilka głównych ulic, ale o tradycyjnych występach chórów kościelnych nie ma nawet co marzyć - wzdycha Batarsa.
Batarsa, potomek starej rodziny chrześcijańskiej, został burmistrzem z listy świeckiego Frontu Ludowego. Przyglądając się dwóm mandatom tego ugrupowania w 15-osobowej radzie miejskiej, w której zasiada aż 12 hamasowców, można wątpić, czy na dłuższą metę fundamentaliści islamscy pogodzą się z obecnym dziwolągiem koalicyjnym wymyślonym i wymuszonym na nich przez palestyńskich polityków.
Czekając na turystów
W Betlejem jest na co dzień smutno. Kiepskie interesy i anarchia na Zachodnim Brzegu jeszcze pogłębiają depresję. Mimo to obchody Bożego Narodzenia były nawet imponujące. Od czasu intifady procesja łacińskiego patriarchy Jerozolimy biskupa Michała Sabbaha do Betlejem nie była tak liczna i dostojna jak tym razem. Przez ostatnie pięć lat honorowe miejsce na pasterce w Bazylice Narodzenia Pańskiego było puste. Przetrzymywany przez Izraelczyków Jaser Arafat nie mógł się ruszyć z Ramallah. W tym roku fotel z jego kefią zajął Abu Mazen. Przez chwilę wydawało się, że wszystko może być lepiej i że wszystko może się zmienić.
W Betlejem jest jednak znowu smutno. Izraelski mur obrony wybudowany wokół miasta potęguje wrażenie oblężenia. Chrześcijanie mają pretensje do Watykanu, że nie interesuje się ich losem i tym, co się dzieje w mieście. Podczas świąt pierwszy raz nie sprzedawano tu nawet piwa, "żeby nie drażnić muzułmanów".
Izraelczycy wprowadzili wiele ułatwień w okresie od Bożego Narodzenia do Nowego Roku. W Betlejem nie widać żołnierzy, a zarząd wojskowy podstawił kilkadziesiąt autobusów, które w święta bezpłatnie przewoziły pielgrzymów z Jerozolimy do Betlejem. Władze izraelskie zawiesiły nawet "pościg" za nielegalnymi robotnikami pracującymi w Izraelu. "Zależy nam, żeby również oni czuli, że są święta" - mówi inspektor Apelbaum z policji emigracyjnej.
Według danych palestyńskich, w 2005 r. Betlejem odwiedziło prawie 220 tys. pielgrzymów i turystów, dwa razy więcej niż rok wcześniej. Współpracownicy burmistrza liczą na pełne hotele, ale luksusowy Intercontinental mimo nieprzyzwoicie niskich cen opustoszał po pasterce. I jeszcze jedno: w mieście wzrosło zatrudnienie dzięki ożywieniu w branży tekstylnej. Pomarańczowe koszulki Izraelczyków protestujących przeciwko planowi separacji zostały uszyte w Betlejem. W związku ze zbliżającymi się wyborami powszechnymi w Izraelu właściciele szwalni już teraz zaczęli pracować na trzy zmiany. T-shirty z podobizną Szarona zaleją wkrótce cały Izrael. Świąteczne dni w Betlejem mają różne oblicza.
Ekspansja spod znaku półksiężyca rozpoczęła się już w latach 80. Wielu chrześcijan wyjechało wtedy za granicę, głównie do Kanady i USA. W okresie pierwszej intifady ceny domów w prestiżowej dzielnicy Beit Dżalla obok Katolickiej Wszechnicy Pedagogicznej spadły o połowę, wyjeżdżający kupcy zamykali sklepy i likwidowali hotele, ale gwoździem do trumny okazała się późniejsza intifada Al-Aksa. Miejsce chrześcijan zajmowali muzułmanie, którzy korzystając z okazji, za bezcen wykupywali ziemię, nieruchomości i firmy. Wśród nowych obywateli Betlejem prym wiedli przybysze z Hebronu, znani z fanatyzmu i powiązani z Hamasem. W ciągu kilkunastu lat nawet w centrum wyrosły strzeliste wieże minaretów. Roni Szaked, publicysta i dziennikarz z telawiwskiej gazety "Yedioth Ahronoth", doliczył się niedawno w Betlejem 84 meczetów. W 1967 r. było ich tylko pięć, a piętnaście lat później - 69.
Wielki meczet Omara nieprzypadkowo zbudowano obok Bazyliki Narodzenia Pańskiego. Jego wieża góruje nad okolicą, a ogromne głoś-niki umieszczone na samym szczycie pięć razy dziennie wzywają wiernych na modlitwę. Gdy podczas pobytu w Ziemi Świętej w 2000 r. Jan Paweł II odprawiał w Betlejem mszę świętą, w pewnym momencie rozległo się potężne "Allah akbar".
Doświadczenia z Betlejem muzułmanie próbowali wykorzystać w Nazarecie, gdzie chcieli wybudować meczet na placu sąsiadującym z Bazyliką Zwiastowania. Gdy miejscowi chrześcijanie zaczęli protestować, bojówki islamskie wyszły na ulice. Doszło do gwałtownych starć, palono sklepy, niszczono samochody. Kilkadziesiąt osób zostało rannych. Przez kilka następnych lat muzułmanie procesowali się z chrześcijanami, od czasu do czasu wybuchały zamieszki i dopiero niedawno rząd izraelski, który przez dłuższy czas lawirował, próbując pogodzić obie strony, podjął decyzję zakazującą budowy meczetu.
Pełzająca islamizacja
W 1950 r. chrześcijanie w Betlejem mieli jeszcze zdecydowaną większość, ale już dwie dekady później połowę ludności miasta stanowili muzułmanie. Na początku lat 90. liczba chrześcijan spadła do 37 proc., a dziś wynosi zaledwie 12 proc. Nie ulega wątpliwości, że chrześcijanie nie mają szans w wyścigu z wrogą presją i muzułmańskim wyżem demograficznym. Średnia wieku wśród chrześcijan w Betlejem wynosi 39 lat, podczas gdy wśród ludności muzułmańskiej - 16.
- Do kogo więc należy przyszłość? - pyta retorycznie szejk Abdalla Awad z Hamasu.
Islamizacja Betlejem przyczynia się do tego, że społeczność chrześcijańska na świecie traci zainteresowanie swoim byłym świętym miastem. Victor Batarsa, burmistrz Betlejem, narzeka, że przed Bożym Narodzeniem nie napłynęły żadne dotacje i dary z zagranicy. - Nie mamy nawet pieniędzy na choinki. Setki milionów ludzi myśli teraz o Betlejem, ale nikt nie ruszy palcem, żeby nam pomóc - narzeka. To, że w ostatniej chwili premier Autonomii obiecał przesłać czek na 50 tys. dolarów, niewiele zmieni. - Przystroimy za to kilka głównych ulic, ale o tradycyjnych występach chórów kościelnych nie ma nawet co marzyć - wzdycha Batarsa.
Batarsa, potomek starej rodziny chrześcijańskiej, został burmistrzem z listy świeckiego Frontu Ludowego. Przyglądając się dwóm mandatom tego ugrupowania w 15-osobowej radzie miejskiej, w której zasiada aż 12 hamasowców, można wątpić, czy na dłuższą metę fundamentaliści islamscy pogodzą się z obecnym dziwolągiem koalicyjnym wymyślonym i wymuszonym na nich przez palestyńskich polityków.
Czekając na turystów
W Betlejem jest na co dzień smutno. Kiepskie interesy i anarchia na Zachodnim Brzegu jeszcze pogłębiają depresję. Mimo to obchody Bożego Narodzenia były nawet imponujące. Od czasu intifady procesja łacińskiego patriarchy Jerozolimy biskupa Michała Sabbaha do Betlejem nie była tak liczna i dostojna jak tym razem. Przez ostatnie pięć lat honorowe miejsce na pasterce w Bazylice Narodzenia Pańskiego było puste. Przetrzymywany przez Izraelczyków Jaser Arafat nie mógł się ruszyć z Ramallah. W tym roku fotel z jego kefią zajął Abu Mazen. Przez chwilę wydawało się, że wszystko może być lepiej i że wszystko może się zmienić.
W Betlejem jest jednak znowu smutno. Izraelski mur obrony wybudowany wokół miasta potęguje wrażenie oblężenia. Chrześcijanie mają pretensje do Watykanu, że nie interesuje się ich losem i tym, co się dzieje w mieście. Podczas świąt pierwszy raz nie sprzedawano tu nawet piwa, "żeby nie drażnić muzułmanów".
Izraelczycy wprowadzili wiele ułatwień w okresie od Bożego Narodzenia do Nowego Roku. W Betlejem nie widać żołnierzy, a zarząd wojskowy podstawił kilkadziesiąt autobusów, które w święta bezpłatnie przewoziły pielgrzymów z Jerozolimy do Betlejem. Władze izraelskie zawiesiły nawet "pościg" za nielegalnymi robotnikami pracującymi w Izraelu. "Zależy nam, żeby również oni czuli, że są święta" - mówi inspektor Apelbaum z policji emigracyjnej.
Według danych palestyńskich, w 2005 r. Betlejem odwiedziło prawie 220 tys. pielgrzymów i turystów, dwa razy więcej niż rok wcześniej. Współpracownicy burmistrza liczą na pełne hotele, ale luksusowy Intercontinental mimo nieprzyzwoicie niskich cen opustoszał po pasterce. I jeszcze jedno: w mieście wzrosło zatrudnienie dzięki ożywieniu w branży tekstylnej. Pomarańczowe koszulki Izraelczyków protestujących przeciwko planowi separacji zostały uszyte w Betlejem. W związku ze zbliżającymi się wyborami powszechnymi w Izraelu właściciele szwalni już teraz zaczęli pracować na trzy zmiany. T-shirty z podobizną Szarona zaleją wkrótce cały Izrael. Świąteczne dni w Betlejem mają różne oblicza.
Więcej możesz przeczytać w 1/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.