W polskim Kościele minął czas charyzmatycznych przywódców
Polscy pielgrzymi już się nie dziwią. Co roku powtarza się ten sam schemat: kiedy setki tysięcy wiernych zmierzają na Jasną Górę, przed klasztorem napadają na nich młodzi działacze LPR, a od pewnego czasu także Samoobrony i PiS. Niemal w tym samym czasie ważni politycy brylują na jasnogórskich wałach wśród hierarchów i kościelnych dostojników. W tym roku politycy LPR sierpniowe święta i "szczyt pielgrzymkowy" postanowili wykorzystać na przekonanie wiernych do kary śmierci i zaostrzenia prawa aborcyjnego.
Przed rokiem podobne działania spotkały się z totalną krytyką nawet ze strony sympatyzujących z prawicowymi ugrupowaniami biskupów, dlatego dziś nikt nie przypuszcza, że stanowisko episkopatu będzie inne. Mimo to Wojciech Wierzejski poinformował media o "konsultacjach" z polskimi bis-kupami, jakie miały się odbyć w cieniu jasnogórskiego sanktuarium. Oczywiście, żadnych konsultacji nie było, a wszystko to tylko polityczna gra obliczona na "ustawienie" się LPR, która coraz szybciej rozpływa się w PiS, tracąc tym samym rację bytu. Akurat w sprawie regulacji prawnych związanych z powrotem do kary śmierci czy zaostrzaniem prawa aborcyjnego stanowisko episkopatu jest wyraźne: zmiany nie są pożądane. LPR skarcił nawet życzliwy koalicji abp Leszek Sławoj Głódź, zaznaczając, że w sprawie ustawodawstwa aborcyjnego w Polsce "nigdy nie będzie ustawy doskonałej, dlatego należy zachować tę, która jest, i przy niej nie majsterkować". Przed rokiem abp Józef Michalik, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, wytknął politykom LPR brak logicznego i merytorycznego przygotowania nowelizacji ustawy. Zauważył, że liga, szermując argumentami moralnymi, de facto podaje głównie argumentację polityczną, a nie ma nic gorszego od pomieszania argumentów religijnych z politycznymi. Na razie polscy biskupi postanowili więc wymierzyć zbyt radykalnym politykom przykładnego klapsa, żeby ci ostatni nie nadużywali religijnych haseł, kiedy chodzi jedynie o doraźne sprawy polityczne. Oczywiście, nie oznacza to pełnego spokoju na linii Kościół - polityka. Sezon na pielgrzymki czołowych polityków do świętych miejsc i biskupich gabinetów trwa nieprzerwanie właściwie od roku, kiedy zdecydowane poparcie ze strony znacznej części duchowieństwa zadecydowało o sukcesie wyborczym PiS.
Walka o duszę kardynała
Po ostatnich wyborach parlamentarnych doszło do swoistej licytacji między PiS i PO: kto jest bardziej katolicki i komu udało się przeciągnąć "na swoją stronę" bardziej wpływowych biskupów. - Wprawdzie w opinii kościelnej hierarchii nie ma już jedynie słusznej partii, ale duchowni zbyt często dają się namawiać na zakulisowe działania. Biskupi i proboszczowie, nadmiernie wierząc w swoją siłę, często ulegają politykom - zauważa krakowski intelektualista i senator PO Jarosław Gowin.
Wiara w siłę kościelnego poparcia jest potęgowana przez sukcesy odnoszone na poziomie lokalnym. Jarosław Gowin nie ukrywa, że znane są mu wypadki popierania przez proboszczów nawet ludzi wywodzących się z SLD, a jedynym argumentem rozstrzygającym i rozgrzeszającym takie działania jest twierdzenie, że ci samorządowcy choć z lewicy, to jednak o lokalnym kościele nie zapominają i potrafią go wesprzeć, najczęściej z bud-żetu jednostek samorządowych.
Problemem nie jest popieranie lokalnych (a czasem nawet "centralnych") polityków, lecz upodobanie do robienia tego "za kulisami". Kiedy mamy jeszcze przeniesienie kryteriów religijnych na pole polityki (słynne, ale i bardzo nieszczęśliwe określenie Jana Rokity o Kościele łagiewnickim i toruńskim), dochodzi do licytacji. Tak było na początku 2006 r., kiedy PO i PiS stoczyły prawdziwą "walkę o duszę" kardynała Dziwisza. Niekończące się pielgrzymki do Krakowa, manifestacyjne modlitwy w sanktuarium w Łagiewnikach, wspólne rekolekcje i drogi krzyżowe miały pokazać Polakom, kto ma większy dostęp do najważniejszego hierarchy w Polsce. Dziś nawet inicjatorzy słynnych rekolekcji PO czują, że dali się zapędzić w ślepą uliczkę. - PO i PiS podjęły próbę zawłaszczenia kardynała Dziwisza i zinstrumentalizowania go - ocenia tę rywalizację jeden z księży, blisko związany ze środowiskiem krakowskiej kurii. A senator Gowin zauważa, że sam kardynał Dziwisz "unika teraz wszelkich form i działań, które mogą być podatne na polityczną interpretację".
Inna sprawa, że wiele politycznych sporów (najczęściej między zwaśnionymi politykami PO i PiS) zostało zażegnanych w zaciszu biskupiego gabinetu. Jeden z wpływowych polityków PiS opowiadał mi, jak podczas kolacji ze swoim biskupem, razem z wpływowym działaczem PO, w pół godziny doszli do konsensusu i "zamknęli" temat tegorocznych wyborów samorządowych. Mimo oporów ("dałem słowo biskupowi") opowiada o ustaleniach, które zapadły podczas nieformalnej kolacji: - Prezydent naszego miasta zawsze startował jako niezależny. Wprawdzie chcieliśmy, żeby teraz wystartował z listy PiS, ale PO też wpadła na taki pomysł. Kiedy już wydawało się, że będziemy mieli do czynienia z otwartą wojną, a do władzy w naszym mieście znowu wróci lewica, przyszło zaproszenie od biskupa - opowiada polityk PiS. - W bardzo wąskim gronie doszliśmy szybko do wniosku, że prezydent wystartuje jako niezależny kandydat, a obie partie delegują do jego bezpośredniego zaplecza równą liczbę swoich ludzi - dodaje. Pytanie tylko, czy biskup wystąpił w roli mediatora, czy raczej kingmakera?
Palec arcybiskupa
Ordynariusz warszawsko-praski abp Leszek Sławoj Głódź ostatnio co najmniej dwukrotnie publicznie zadeklarował bezpośrednie zaangażowanie w politykę. W czerwcu zapowiedział, że zobowiąże swoich proboszczów do "głosowania na najlepszych, co czują Pana Boga, wyznają 10 przykazań i służą ludziom". Mieści się to jeszcze w kategoriach misji społecznej Kościoła, ale już przekonanie, że "wybory do samorządu nie są polityczne", zwłaszcza w świetle ostatnich zmian w ordynacji wyborczej, jest nieporozumieniem. Co więcej, arcybiskup zaznaczył, że gotów jest nawet "wskazać palcem", na kogo trzeba głosować. Tak otwarta deklaracja spodobała się jedynie politykom bliskim obecnej koalicji. Senator Jarosław Gowin uważa wręcz, że jest to "upartyjnianie Kościoła". Podobną opinię wypowiedział po deklaracji arcybiskupa socjolog religii prof. Edward Ciupak, uznając, że jedynie apel o pójście do wyborów mieści się w kategorii misji Kościoła. - Instrukcja szczegółowa jest ingerencją, która nie powinna się zdarzyć - dodaje prof. Ciupak. Niezrażony krytyką swojego stanowiska abp Głódź podczas lipcowej pielgrzymki Radia Maryja apelował do słuchaczy tej rozgłośni, aby promować i wybierać ludzi sobie znanych i sprawdzonych. Słowa te stały się dla wielu jednoznacznym sygnałem do głosowania na kandydatów, którzy otrzymają poparcie ojca Rydzyka. Najprawdopodobniej przy okazji tegorocznych wyborów samorządowych episkopat nie zdecyduje się na wydanie specjalnego listu, co wcale nie oznacza całkowitej neutralności poszczególnych biskupów. Dominuje jednak przekonanie, że nadmiar sympatii czy zaangażowania zwykle odbija się potem czkawką.
Kościół autonomiczny czy stronniczy?
W styczniu 2006 r. abp Józef Życiński przestrzegał, że "jeśli Kościół w jakimś okresie zwiąże się zbyt silnie z aktualną frakcją po-lityczną, za ten mariaż drogo zapłaci w następnym okresie". Zdaniem licznych komentatorów, ceną, jaką Kościół hiszpański płaci dziś za sekularyzację i odejście sporej części wiernych, jest wciąż pokutujące przekonanie o popieraniu przez Kościół reżimu Franco (co zresztą do końca nie jest prawdą). Widzi to także wielu polskich biskupów apelujących o dystans między Kościołem i polityką.
Podczas tegorocznego Wielkiego Postu bp Kazimierz Nycz z diecezji koszalińsko--kołobrzeskiej (notabene będącej matecznikiem Samoobrony) apelował do świeckich o aktywne zaangażowanie, ale jednocześnie przestrzegał przed liczeniem na jakiekolwiek poparcie ze strony Kościoła. Wskazując na nauczanie Jana Pawła II, biskup Nycz zauważył, że trzeba słuchać papieża zwłaszcza wtedy, gdy duchowni i katolickie media ulegają pokusie wiązania się z konkretnymi partiami i próbują uprawiać politykę. Podobnie przed próbą instrumentalnego traktowania Kościoła przestrzegał księży z diecezji tarnowskiej bp Wiktor Skworc, rozsyłając w 2003 r. zalecenie, aby księża "przeciwdziałali każdej próbie instrumentalizacji Kościoła i unikali pozorów identyfikacji parafii, a przede wszystkim duszpasterzy, z jakąś opcją polityczną".
O ostrożność apelował od początku polskich przemian sam Jan Paweł II. Podczas wizyty polskich biskupów w Watykanie w 1993 r. przypomniał, że "Kościół nie jest partią polityczną i nie identyfikuje się z żadną partią polityczną, jest ponad nimi, otwarty dla wszystkich ludzi dobrej woli". Amerykański intelektualista i pisarz Georg Weigel ujął to potem w bardziej obrazowe kategorie "Kościoła publicznego", a więc autonomicznego i otwartego na wszystkie problemy, oraz "Kościoła stronniczego", który popierając konkretne rozwiązania i siły polityczne, dokonuje swoistej sakralizacji polityki, co - jak uczy historia - zawsze obraca się przeciwko niemu.
Przywódca pilnie poszukiwany
Większość obserwatorów polskiego Kościoła zauważa, że dziś jednym z największych jego problemów jest brak autentycznych i naturalnych liderów. Pewne nadzieje na przełamanie tego impasu wiązano z planowanymi na tegoroczne lato zmianami personalnymi w episkopacie. Impas, jaki towarzyszy nominacji na nowego metropolitę warszawskiego, świadczy jednak o braku zdecydowanych działań. Za kilka lat jedna czwarta polskich biskupów diecezjalnych odejdzie ze względu na wiek. Ożywia to oczywistą w takich sytuacjach "giełdę nazwisk". Nie to jest jednak najważniejsze, lecz znalezienie odpowiedzi na pytanie, jakich liderów potrzebuje dziś polski Kościół, by poradzić sobie z lustracyjnym zamieszaniem i poszukać nowych dróg dotarcia do ludzi młodych. Jedno jest chyba pewne: w polskim Kościele minął już czas charyzmatycznych przywódców, jakimi byli kardynał Wyszyński czy jeszcze wyraźniej Jan Paweł II.
Widać już także, że typ biskupów intelektualistów, doskonale dających sobie radę w publicystycznych sporach i na salonach, wciąż nie spotyka się z akceptacją duchownych, a także większości wiernych. Dość powszechne jest natomiast oczekiwanie na biskupów duszpasterzy - ludzi z krwi i kości, a nie urzędników. Jarosław Gowin wyraża to dość jednoznacznie: "Mija chyba czas na nominacje ludzi z Watykanu, którym wprawdzie nie można zarzucić braku znajomości Kościoła powszechnego, ale którzy słabo sobie radzą ze złożonymi problemami, jakie dotykają Kościół w Polsce". Takie oczekiwanie jest coraz wyraźniej artykułowane przez katolickich publicystów i duchownych zabierających głos w debacie publicznej. Oczekują oni nie na jednego lidera w polskim Kościele, ale na wielu znakomitych hierarchów duszpasterzy
Niezależnie od krytyki otwartego zaangażowania się ludzi Kościoła w rozgrywki polityczne w wielu regionach siła biskupiego słowa wciąż może zaważyć na ostatecznym wyniku. Wiedzą to politycy. Stąd ich umizgi, wizyty i kierowane w stronę kościelnej hierarchii życzliwe gesty. Silne zaplecze społeczne, a nawet polityczne Kościoła może być powodem do dumy i chwały. Może jednak być również pułapką "nadmiaru optymizmu", przesłaniającą widzenie problemów i trudności, z jakimi polskiemu Kościołowi, a w dużej mierze biskupom i duchownym, przyjdzie się zmierzyć już niebawem.
Przed rokiem podobne działania spotkały się z totalną krytyką nawet ze strony sympatyzujących z prawicowymi ugrupowaniami biskupów, dlatego dziś nikt nie przypuszcza, że stanowisko episkopatu będzie inne. Mimo to Wojciech Wierzejski poinformował media o "konsultacjach" z polskimi bis-kupami, jakie miały się odbyć w cieniu jasnogórskiego sanktuarium. Oczywiście, żadnych konsultacji nie było, a wszystko to tylko polityczna gra obliczona na "ustawienie" się LPR, która coraz szybciej rozpływa się w PiS, tracąc tym samym rację bytu. Akurat w sprawie regulacji prawnych związanych z powrotem do kary śmierci czy zaostrzaniem prawa aborcyjnego stanowisko episkopatu jest wyraźne: zmiany nie są pożądane. LPR skarcił nawet życzliwy koalicji abp Leszek Sławoj Głódź, zaznaczając, że w sprawie ustawodawstwa aborcyjnego w Polsce "nigdy nie będzie ustawy doskonałej, dlatego należy zachować tę, która jest, i przy niej nie majsterkować". Przed rokiem abp Józef Michalik, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, wytknął politykom LPR brak logicznego i merytorycznego przygotowania nowelizacji ustawy. Zauważył, że liga, szermując argumentami moralnymi, de facto podaje głównie argumentację polityczną, a nie ma nic gorszego od pomieszania argumentów religijnych z politycznymi. Na razie polscy biskupi postanowili więc wymierzyć zbyt radykalnym politykom przykładnego klapsa, żeby ci ostatni nie nadużywali religijnych haseł, kiedy chodzi jedynie o doraźne sprawy polityczne. Oczywiście, nie oznacza to pełnego spokoju na linii Kościół - polityka. Sezon na pielgrzymki czołowych polityków do świętych miejsc i biskupich gabinetów trwa nieprzerwanie właściwie od roku, kiedy zdecydowane poparcie ze strony znacznej części duchowieństwa zadecydowało o sukcesie wyborczym PiS.
Walka o duszę kardynała
Po ostatnich wyborach parlamentarnych doszło do swoistej licytacji między PiS i PO: kto jest bardziej katolicki i komu udało się przeciągnąć "na swoją stronę" bardziej wpływowych biskupów. - Wprawdzie w opinii kościelnej hierarchii nie ma już jedynie słusznej partii, ale duchowni zbyt często dają się namawiać na zakulisowe działania. Biskupi i proboszczowie, nadmiernie wierząc w swoją siłę, często ulegają politykom - zauważa krakowski intelektualista i senator PO Jarosław Gowin.
Wiara w siłę kościelnego poparcia jest potęgowana przez sukcesy odnoszone na poziomie lokalnym. Jarosław Gowin nie ukrywa, że znane są mu wypadki popierania przez proboszczów nawet ludzi wywodzących się z SLD, a jedynym argumentem rozstrzygającym i rozgrzeszającym takie działania jest twierdzenie, że ci samorządowcy choć z lewicy, to jednak o lokalnym kościele nie zapominają i potrafią go wesprzeć, najczęściej z bud-żetu jednostek samorządowych.
Problemem nie jest popieranie lokalnych (a czasem nawet "centralnych") polityków, lecz upodobanie do robienia tego "za kulisami". Kiedy mamy jeszcze przeniesienie kryteriów religijnych na pole polityki (słynne, ale i bardzo nieszczęśliwe określenie Jana Rokity o Kościele łagiewnickim i toruńskim), dochodzi do licytacji. Tak było na początku 2006 r., kiedy PO i PiS stoczyły prawdziwą "walkę o duszę" kardynała Dziwisza. Niekończące się pielgrzymki do Krakowa, manifestacyjne modlitwy w sanktuarium w Łagiewnikach, wspólne rekolekcje i drogi krzyżowe miały pokazać Polakom, kto ma większy dostęp do najważniejszego hierarchy w Polsce. Dziś nawet inicjatorzy słynnych rekolekcji PO czują, że dali się zapędzić w ślepą uliczkę. - PO i PiS podjęły próbę zawłaszczenia kardynała Dziwisza i zinstrumentalizowania go - ocenia tę rywalizację jeden z księży, blisko związany ze środowiskiem krakowskiej kurii. A senator Gowin zauważa, że sam kardynał Dziwisz "unika teraz wszelkich form i działań, które mogą być podatne na polityczną interpretację".
Inna sprawa, że wiele politycznych sporów (najczęściej między zwaśnionymi politykami PO i PiS) zostało zażegnanych w zaciszu biskupiego gabinetu. Jeden z wpływowych polityków PiS opowiadał mi, jak podczas kolacji ze swoim biskupem, razem z wpływowym działaczem PO, w pół godziny doszli do konsensusu i "zamknęli" temat tegorocznych wyborów samorządowych. Mimo oporów ("dałem słowo biskupowi") opowiada o ustaleniach, które zapadły podczas nieformalnej kolacji: - Prezydent naszego miasta zawsze startował jako niezależny. Wprawdzie chcieliśmy, żeby teraz wystartował z listy PiS, ale PO też wpadła na taki pomysł. Kiedy już wydawało się, że będziemy mieli do czynienia z otwartą wojną, a do władzy w naszym mieście znowu wróci lewica, przyszło zaproszenie od biskupa - opowiada polityk PiS. - W bardzo wąskim gronie doszliśmy szybko do wniosku, że prezydent wystartuje jako niezależny kandydat, a obie partie delegują do jego bezpośredniego zaplecza równą liczbę swoich ludzi - dodaje. Pytanie tylko, czy biskup wystąpił w roli mediatora, czy raczej kingmakera?
Palec arcybiskupa
Ordynariusz warszawsko-praski abp Leszek Sławoj Głódź ostatnio co najmniej dwukrotnie publicznie zadeklarował bezpośrednie zaangażowanie w politykę. W czerwcu zapowiedział, że zobowiąże swoich proboszczów do "głosowania na najlepszych, co czują Pana Boga, wyznają 10 przykazań i służą ludziom". Mieści się to jeszcze w kategoriach misji społecznej Kościoła, ale już przekonanie, że "wybory do samorządu nie są polityczne", zwłaszcza w świetle ostatnich zmian w ordynacji wyborczej, jest nieporozumieniem. Co więcej, arcybiskup zaznaczył, że gotów jest nawet "wskazać palcem", na kogo trzeba głosować. Tak otwarta deklaracja spodobała się jedynie politykom bliskim obecnej koalicji. Senator Jarosław Gowin uważa wręcz, że jest to "upartyjnianie Kościoła". Podobną opinię wypowiedział po deklaracji arcybiskupa socjolog religii prof. Edward Ciupak, uznając, że jedynie apel o pójście do wyborów mieści się w kategorii misji Kościoła. - Instrukcja szczegółowa jest ingerencją, która nie powinna się zdarzyć - dodaje prof. Ciupak. Niezrażony krytyką swojego stanowiska abp Głódź podczas lipcowej pielgrzymki Radia Maryja apelował do słuchaczy tej rozgłośni, aby promować i wybierać ludzi sobie znanych i sprawdzonych. Słowa te stały się dla wielu jednoznacznym sygnałem do głosowania na kandydatów, którzy otrzymają poparcie ojca Rydzyka. Najprawdopodobniej przy okazji tegorocznych wyborów samorządowych episkopat nie zdecyduje się na wydanie specjalnego listu, co wcale nie oznacza całkowitej neutralności poszczególnych biskupów. Dominuje jednak przekonanie, że nadmiar sympatii czy zaangażowania zwykle odbija się potem czkawką.
Kościół autonomiczny czy stronniczy?
W styczniu 2006 r. abp Józef Życiński przestrzegał, że "jeśli Kościół w jakimś okresie zwiąże się zbyt silnie z aktualną frakcją po-lityczną, za ten mariaż drogo zapłaci w następnym okresie". Zdaniem licznych komentatorów, ceną, jaką Kościół hiszpański płaci dziś za sekularyzację i odejście sporej części wiernych, jest wciąż pokutujące przekonanie o popieraniu przez Kościół reżimu Franco (co zresztą do końca nie jest prawdą). Widzi to także wielu polskich biskupów apelujących o dystans między Kościołem i polityką.
Podczas tegorocznego Wielkiego Postu bp Kazimierz Nycz z diecezji koszalińsko--kołobrzeskiej (notabene będącej matecznikiem Samoobrony) apelował do świeckich o aktywne zaangażowanie, ale jednocześnie przestrzegał przed liczeniem na jakiekolwiek poparcie ze strony Kościoła. Wskazując na nauczanie Jana Pawła II, biskup Nycz zauważył, że trzeba słuchać papieża zwłaszcza wtedy, gdy duchowni i katolickie media ulegają pokusie wiązania się z konkretnymi partiami i próbują uprawiać politykę. Podobnie przed próbą instrumentalnego traktowania Kościoła przestrzegał księży z diecezji tarnowskiej bp Wiktor Skworc, rozsyłając w 2003 r. zalecenie, aby księża "przeciwdziałali każdej próbie instrumentalizacji Kościoła i unikali pozorów identyfikacji parafii, a przede wszystkim duszpasterzy, z jakąś opcją polityczną".
O ostrożność apelował od początku polskich przemian sam Jan Paweł II. Podczas wizyty polskich biskupów w Watykanie w 1993 r. przypomniał, że "Kościół nie jest partią polityczną i nie identyfikuje się z żadną partią polityczną, jest ponad nimi, otwarty dla wszystkich ludzi dobrej woli". Amerykański intelektualista i pisarz Georg Weigel ujął to potem w bardziej obrazowe kategorie "Kościoła publicznego", a więc autonomicznego i otwartego na wszystkie problemy, oraz "Kościoła stronniczego", który popierając konkretne rozwiązania i siły polityczne, dokonuje swoistej sakralizacji polityki, co - jak uczy historia - zawsze obraca się przeciwko niemu.
Przywódca pilnie poszukiwany
Większość obserwatorów polskiego Kościoła zauważa, że dziś jednym z największych jego problemów jest brak autentycznych i naturalnych liderów. Pewne nadzieje na przełamanie tego impasu wiązano z planowanymi na tegoroczne lato zmianami personalnymi w episkopacie. Impas, jaki towarzyszy nominacji na nowego metropolitę warszawskiego, świadczy jednak o braku zdecydowanych działań. Za kilka lat jedna czwarta polskich biskupów diecezjalnych odejdzie ze względu na wiek. Ożywia to oczywistą w takich sytuacjach "giełdę nazwisk". Nie to jest jednak najważniejsze, lecz znalezienie odpowiedzi na pytanie, jakich liderów potrzebuje dziś polski Kościół, by poradzić sobie z lustracyjnym zamieszaniem i poszukać nowych dróg dotarcia do ludzi młodych. Jedno jest chyba pewne: w polskim Kościele minął już czas charyzmatycznych przywódców, jakimi byli kardynał Wyszyński czy jeszcze wyraźniej Jan Paweł II.
Widać już także, że typ biskupów intelektualistów, doskonale dających sobie radę w publicystycznych sporach i na salonach, wciąż nie spotyka się z akceptacją duchownych, a także większości wiernych. Dość powszechne jest natomiast oczekiwanie na biskupów duszpasterzy - ludzi z krwi i kości, a nie urzędników. Jarosław Gowin wyraża to dość jednoznacznie: "Mija chyba czas na nominacje ludzi z Watykanu, którym wprawdzie nie można zarzucić braku znajomości Kościoła powszechnego, ale którzy słabo sobie radzą ze złożonymi problemami, jakie dotykają Kościół w Polsce". Takie oczekiwanie jest coraz wyraźniej artykułowane przez katolickich publicystów i duchownych zabierających głos w debacie publicznej. Oczekują oni nie na jednego lidera w polskim Kościele, ale na wielu znakomitych hierarchów duszpasterzy
Niezależnie od krytyki otwartego zaangażowania się ludzi Kościoła w rozgrywki polityczne w wielu regionach siła biskupiego słowa wciąż może zaważyć na ostatecznym wyniku. Wiedzą to politycy. Stąd ich umizgi, wizyty i kierowane w stronę kościelnej hierarchii życzliwe gesty. Silne zaplecze społeczne, a nawet polityczne Kościoła może być powodem do dumy i chwały. Może jednak być również pułapką "nadmiaru optymizmu", przesłaniającą widzenie problemów i trudności, z jakimi polskiemu Kościołowi, a w dużej mierze biskupom i duchownym, przyjdzie się zmierzyć już niebawem.
Więcej możesz przeczytać w 35/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.