Sześć bardzo dobrych rad dla Europy
Jose Maria Aznar
były premier Hiszpanii
Jaki jest obecny świat? Nie jest on gorszy, jak uważa wielu Europejczyków, niż był kilka lat temu. Większość ludzi ma jednak odmienne zdanie. Dlaczego? Bo taki zły obraz świata jest kreowany przez większość mediów, które sprzyjają lewicy. Ten pogląd towarzyszy idei, że świat jest mniej sprawiedliwy, niż był przed globalizacją, że jest mniej bezpieczny, niż był przed atakiem terrorystycznym z 11 września, wojną w Afganistanie i obaleniem Saddama Husajna w Iraku. Ten ponury obraz jest jednak błędny. Popatrzymy na to realnie, bez uprzedzeń.
Dzięki przedsięwzięciom, które zostały podjęte w ostatnich latach, jesteśmy bezpieczniejsi, niż bylibyśmy, gdybyśmy zamknęli oczy na istniejące niebezpieczeństwo, udając, że nic złego się nie dzieje. Dzisiaj liderzy Al-Kaidy, których dotychczas nie pojmano, poświęcają więcej czasu sprawom związanym z chronieniem własnego życia niż planowaniu nowych ataków. Stracili bazy w Afganistanie, nie mają nigdzie pewnego schronienia i baz szkoleniowych. Nie oznacza to, że islamski terroryzm został pokonany. Gdyby jednak ci terroryści pozostali w Afganistanie pod ochroną talibanu, a w Iraku - Saddama Husajna, świat byłby w gorszej sytuacji, niż faktycznie jest.
Filozofia słabości
Wśród Europejczyków panuje przekonanie, że rzekomo prymitywna i imperialna reakcja prezydenta George'a W. Busha na zamachy z 11 września jedynie wzbudziła antyzachodnie nastroje. Ci, którzy głoszą ten pogląd, wierzą też, że ubóstwo na świecie jest wynikiem amerykańskiego kapitalizmu w stylu Dzikiego Zachodu. Uważają oni, że gdyby Ameryka działała mądrze i zgodnie z łagodnymi zasadami podzielanymi przez Europejczyków, sytuacja na świecie byłaby znacznie lepsza. Błądzą. Krucjata bin Ladena zaczęła się znacznie wcześniej, niż prezydent George W. Bush obwieścił, że ma prezydenckie ambicje. Fakt ten jednak nie wpływa na dzisiejsze nastroje antyamerykańskie. Słabość jest zaś zachętą dla terrorystów, by nadal popełniali okrucieństwa. Słaba odpowiedź na terroryzm w latach 80. i 90. zachęciła bin Ladena do eskalacji. W Europie myślano, że jego ugrupowanie karze jedynie Amerykanów za ich politykę, a nie za te idee, które oni reprezentują.
Islamski terroryzm uderzył 11 marca 2004 r. w mój kraj, potem w czerwcu 2005 r. dwukrotnie celem jego ataku był Londyn. Stało się tak, mimo że Europa zajęła niekonfrontacyjne stanowisko w sprawach islamskiego radykalizmu. Amerykańska odpowiedź była zaś mocna i zdecydowana. Zarówno wewnętrzne, jak i zagraniczne działania Ameryki wywołały falę krytyki w Europie. Mimo to Tony Blair przyjął twardy kurs przeciwko islamskiemu terroryzmowi.
Wielu Europejczyków krytykuje Amerykanów, ich jedzenie, filmy, styl życia i politykę zagraniczną. Nie ma nic gorszego, niż wpaść w taki nawyk. Ci, którzy chcą dziś rzucić wyzwanie amerykańskiej hegemonii, nie mają środków, by stanowić realną przeciwwagę Ameryki. Takie osie jak Paryż - Berlin czy Moskwa - Pekin świadczą tylko o słabości krajów europejskich. Można oczywiście Amerykanom przeszkadzać na arenie międzynarodowej, lecz jakakolwiek próba przeciwstawienia się sile Ameryki z pustymi rękami jest aktem samobójstwa. Byłoby to działanie - jak się w Polsce mówi - "z motyką na słońce". Najważniejsze jest to, że nic się nie zmieniło w wielowiekowej prawidłowości: nas, Europejczyków i Amerykanów, więcej łączy, niż dzieli.
Rok do przodu, dwa do tyłu
Europa miała już świętować "pierwszy rok", czyli początek nowej europejskiej historii po uchwaleniu wspólnej konstytucji. Powinna być już także w połowie drogi do dogonienia Ameryki (zgodnie ze strategią lizbońską) i w połowie drogi do utworzenia europejskiej strefy ekonomicznej, najbardziej konkurencyjnej na świecie. Nic z tego jednak nie wyszło. Europa ciągle nie jest w "pierwszym roku", ale jest wręcz w roku zerowym.
Europa cierpi z powodu braku wiarygodności w świecie. Donald Rumsfeld, były amerykański sekretarz obrony, powiedział kiedyś, że są dwie Europy: stara Europa i nowa Europa. Jedna z nich jest pochodną kontrolowanej przez państwo gospodarki i nadmiernego interwencjonizmu państw w gospodarce. Można ją nazwać soc-Europą. To faktyczny wróg Ameryki. Druga opcja to Europa wolna od ingerencji rządów, klasycznie liberalna, lojalny sojusznik Stanów Zjednoczonych - Am-Europa. Z powodu wojny w Iraku przewagę w Europie zyskała wroga Ameryce opcja socjalistyczna. Co dalej? Mimo pesymistycznych przesłanek wierzę, że są powody do optymizmu. I to nie dlatego, że liderzy Europy mogą wpływać na opinię publiczną i ją zmienić. Raczej dlatego, że mogą się zmienić liderzy. W pewnym sensie potwierdza to fakt, że to Angela Merkel, a nie jej socjaldemokratyczny rywal, została kanclerzem Niemiec.
Uważam, że droga do lepszej przyszłości Europy jest prosta i klarowna. Musimy wrócić do naszych fundamentalnych zasad, na przykład do chrześcijańskich korzeni, naszych historycznych i kulturalnych tradycji odrzucających obcy Europie multikulturalizm. I w końcu musimy się określić jako silna część świata zachodniego, a nie jako przeciwwaga Ameryki. Byłoby głupotą angażować się w grę dzielącą świat atlantycki.
Program Aznara
Program dla nowej Europy powinien obejmować sześć obszarów. Po pierwsze, należy zdefiniować granice Unii Europejskiej. Europa nie jest czymś nieskończonym, ma swoje granice określone geografią, historią, religią i kulturą. Czy w tym kontekście jest miejsce dla Turcji w Unii Europejskiej? Znajdując odpowiedź na to drażliwe pytanie, musimy rozsądnie wyważyć "za" i "przeciw".
Po drugie, trzeba respektować obecny model instytucjonalny. Traktat z Nicei to przykład ugody, która doprowadziła do powiększenia unii i jej niektórych reform. Nie jest rzeczą poważną, by zaledwie dwa miesiące po przyjęciu traktatu powiedzieć, że jest on niewygodny i że należy zmienić układ sił w Europie (na korzyść Niemiec i Francji). Umowy trzeba respektować!
Po trzecie, niezbędny jest nacisk na nowe reformy ekonomiczne. Europa potrzebuje więcej liberalizmu, silnego jednolitego rynku, więcej otwartości, więcej elastyczności i niższych podatków. Musi wrócić do agendy z Lizbony. Jest to warunek, by Europa stała się bardziej konkurencyjna.
Po czwarte, należy przywrócić do życia tzw. pakt stabilizacyjny. Jest on jednym z najważniejszych fundamentów wiarygodności w Europie. W 1997 r. kraje unii uzgodniły, że będą koordynować politykę fiskalną i ustaliły, że deficyt budżetowy nie może przekraczać 3 proc. dochodu narodowego. Uzgodniono też kary za niedotrzymywanie paktu. Kiedy w 2004 r. Niemcy i Francja przekroczyły limit 3 proc., nic się nie stało, kraje te nie poniosły żadnych konsekwencji. Nie jest rzeczą poważną, by najpierw ustanawiać pakt, a potem doprowadzać do sytuacji, by ci, którzy go proponowali, przestawali go honorować.
Po piąte, trzeba zdefiniować nową politykę w dwóch głównych dziedzinach: walce z terroryzmem i w imigracji. Jeśli chodzi o terroryzm, są trzy rzeczy do zrobienia. Pierwsza - musimy uznać fakt, że jesteśmy w stanie wojny. Wojny wypowiedzianej nam przez islamskich fundamentalistów. Druga - musimy jasno powiedzieć, że mamy prawo i obowiązek bronić naszej społeczności. W końcu powinniśmy w tej dziedzinie zacząć lepiej współpracować z sojusznikami. Innymi słowy - musimy nie tylko deklarować, ale i koordynować nasze działania. W kwestii imigracji trzeba stwierdzić, że eksperyment z multikulturalizmem poniósł klęskę. Powinniśmy bronić idei równości wszystkich obywateli wobec prawa i takiego samego prawa dla wszystkich. To prawdziwa afirmacja tolerancji. Musimy jednak pamiętać, że atak terrorystów w marcu 2004 r. w Madrycie i zamachy w Londynie były dziełem ludzi, którzy od lat mieszkali w naszych krajach.
Po szóste wreszcie, trzeba wzmocnić stosunki transatlantyckie poprzez specjalne inicjatywy. Jedną z nich jest reforma NATO. Następna to stworzenie wielkiej Atlantyckiej Strefy Ekonomicznej - aby sprostać wymaganiom przyszłego globalnego świata. Jedynym obszarem zdrowej konkurencji między obiema stronami Atlantyku jest globalna gospodarka. Zdrowym rozwiązaniem byłaby pełna ekonomiczna integracja ze Stanami Zjednoczonymi - aby zapewnić w pełni swobodny przepływ dóbr, usług, kapitału i wiedzy przez Atlantyk. Jestem głęboko przekonany, że wszystko to jest dziś Europie pilnie potrzebne. Może się udać, zwłaszcza teraz, gdy to Angela Merkel kieruje niemiecką lokomotywą ciągnącą Europę.
Recepta na klęskę
Europa wybiera zazwyczaj rozwiązania łagodne, gdyż brakuje jej wystarczającej siły militarnej, by działać inaczej. Nie chcemy nazywać rzeczy po imieniu, odrzucamy ideę, że naprawdę są ludzie gotowi umrzeć, by nas zabić. Nie chcemy uznać faktu, że mamy wrogów zarówno u nas w domu, jak i za granicą. A przecież faktycznie jesteśmy zaangażowani w wojnę naszej cywilizacji z rozszerzającym się na cały świat wojującym islamem. Pokazywanie słabości jest najlepszą receptą na katastrofę. Inną receptą na klęskę jest dystansowanie się Europy od Stanów Zjednoczonych. Myślę, że jest nakazem chwili, by być razem, by wygrać z tymi, którzy dokonują zamachów na naszą wolność.
były premier Hiszpanii
Jaki jest obecny świat? Nie jest on gorszy, jak uważa wielu Europejczyków, niż był kilka lat temu. Większość ludzi ma jednak odmienne zdanie. Dlaczego? Bo taki zły obraz świata jest kreowany przez większość mediów, które sprzyjają lewicy. Ten pogląd towarzyszy idei, że świat jest mniej sprawiedliwy, niż był przed globalizacją, że jest mniej bezpieczny, niż był przed atakiem terrorystycznym z 11 września, wojną w Afganistanie i obaleniem Saddama Husajna w Iraku. Ten ponury obraz jest jednak błędny. Popatrzymy na to realnie, bez uprzedzeń.
Dzięki przedsięwzięciom, które zostały podjęte w ostatnich latach, jesteśmy bezpieczniejsi, niż bylibyśmy, gdybyśmy zamknęli oczy na istniejące niebezpieczeństwo, udając, że nic złego się nie dzieje. Dzisiaj liderzy Al-Kaidy, których dotychczas nie pojmano, poświęcają więcej czasu sprawom związanym z chronieniem własnego życia niż planowaniu nowych ataków. Stracili bazy w Afganistanie, nie mają nigdzie pewnego schronienia i baz szkoleniowych. Nie oznacza to, że islamski terroryzm został pokonany. Gdyby jednak ci terroryści pozostali w Afganistanie pod ochroną talibanu, a w Iraku - Saddama Husajna, świat byłby w gorszej sytuacji, niż faktycznie jest.
Filozofia słabości
Wśród Europejczyków panuje przekonanie, że rzekomo prymitywna i imperialna reakcja prezydenta George'a W. Busha na zamachy z 11 września jedynie wzbudziła antyzachodnie nastroje. Ci, którzy głoszą ten pogląd, wierzą też, że ubóstwo na świecie jest wynikiem amerykańskiego kapitalizmu w stylu Dzikiego Zachodu. Uważają oni, że gdyby Ameryka działała mądrze i zgodnie z łagodnymi zasadami podzielanymi przez Europejczyków, sytuacja na świecie byłaby znacznie lepsza. Błądzą. Krucjata bin Ladena zaczęła się znacznie wcześniej, niż prezydent George W. Bush obwieścił, że ma prezydenckie ambicje. Fakt ten jednak nie wpływa na dzisiejsze nastroje antyamerykańskie. Słabość jest zaś zachętą dla terrorystów, by nadal popełniali okrucieństwa. Słaba odpowiedź na terroryzm w latach 80. i 90. zachęciła bin Ladena do eskalacji. W Europie myślano, że jego ugrupowanie karze jedynie Amerykanów za ich politykę, a nie za te idee, które oni reprezentują.
Islamski terroryzm uderzył 11 marca 2004 r. w mój kraj, potem w czerwcu 2005 r. dwukrotnie celem jego ataku był Londyn. Stało się tak, mimo że Europa zajęła niekonfrontacyjne stanowisko w sprawach islamskiego radykalizmu. Amerykańska odpowiedź była zaś mocna i zdecydowana. Zarówno wewnętrzne, jak i zagraniczne działania Ameryki wywołały falę krytyki w Europie. Mimo to Tony Blair przyjął twardy kurs przeciwko islamskiemu terroryzmowi.
Wielu Europejczyków krytykuje Amerykanów, ich jedzenie, filmy, styl życia i politykę zagraniczną. Nie ma nic gorszego, niż wpaść w taki nawyk. Ci, którzy chcą dziś rzucić wyzwanie amerykańskiej hegemonii, nie mają środków, by stanowić realną przeciwwagę Ameryki. Takie osie jak Paryż - Berlin czy Moskwa - Pekin świadczą tylko o słabości krajów europejskich. Można oczywiście Amerykanom przeszkadzać na arenie międzynarodowej, lecz jakakolwiek próba przeciwstawienia się sile Ameryki z pustymi rękami jest aktem samobójstwa. Byłoby to działanie - jak się w Polsce mówi - "z motyką na słońce". Najważniejsze jest to, że nic się nie zmieniło w wielowiekowej prawidłowości: nas, Europejczyków i Amerykanów, więcej łączy, niż dzieli.
Rok do przodu, dwa do tyłu
Europa miała już świętować "pierwszy rok", czyli początek nowej europejskiej historii po uchwaleniu wspólnej konstytucji. Powinna być już także w połowie drogi do dogonienia Ameryki (zgodnie ze strategią lizbońską) i w połowie drogi do utworzenia europejskiej strefy ekonomicznej, najbardziej konkurencyjnej na świecie. Nic z tego jednak nie wyszło. Europa ciągle nie jest w "pierwszym roku", ale jest wręcz w roku zerowym.
Europa cierpi z powodu braku wiarygodności w świecie. Donald Rumsfeld, były amerykański sekretarz obrony, powiedział kiedyś, że są dwie Europy: stara Europa i nowa Europa. Jedna z nich jest pochodną kontrolowanej przez państwo gospodarki i nadmiernego interwencjonizmu państw w gospodarce. Można ją nazwać soc-Europą. To faktyczny wróg Ameryki. Druga opcja to Europa wolna od ingerencji rządów, klasycznie liberalna, lojalny sojusznik Stanów Zjednoczonych - Am-Europa. Z powodu wojny w Iraku przewagę w Europie zyskała wroga Ameryce opcja socjalistyczna. Co dalej? Mimo pesymistycznych przesłanek wierzę, że są powody do optymizmu. I to nie dlatego, że liderzy Europy mogą wpływać na opinię publiczną i ją zmienić. Raczej dlatego, że mogą się zmienić liderzy. W pewnym sensie potwierdza to fakt, że to Angela Merkel, a nie jej socjaldemokratyczny rywal, została kanclerzem Niemiec.
Uważam, że droga do lepszej przyszłości Europy jest prosta i klarowna. Musimy wrócić do naszych fundamentalnych zasad, na przykład do chrześcijańskich korzeni, naszych historycznych i kulturalnych tradycji odrzucających obcy Europie multikulturalizm. I w końcu musimy się określić jako silna część świata zachodniego, a nie jako przeciwwaga Ameryki. Byłoby głupotą angażować się w grę dzielącą świat atlantycki.
Program Aznara
Program dla nowej Europy powinien obejmować sześć obszarów. Po pierwsze, należy zdefiniować granice Unii Europejskiej. Europa nie jest czymś nieskończonym, ma swoje granice określone geografią, historią, religią i kulturą. Czy w tym kontekście jest miejsce dla Turcji w Unii Europejskiej? Znajdując odpowiedź na to drażliwe pytanie, musimy rozsądnie wyważyć "za" i "przeciw".
Po drugie, trzeba respektować obecny model instytucjonalny. Traktat z Nicei to przykład ugody, która doprowadziła do powiększenia unii i jej niektórych reform. Nie jest rzeczą poważną, by zaledwie dwa miesiące po przyjęciu traktatu powiedzieć, że jest on niewygodny i że należy zmienić układ sił w Europie (na korzyść Niemiec i Francji). Umowy trzeba respektować!
Po trzecie, niezbędny jest nacisk na nowe reformy ekonomiczne. Europa potrzebuje więcej liberalizmu, silnego jednolitego rynku, więcej otwartości, więcej elastyczności i niższych podatków. Musi wrócić do agendy z Lizbony. Jest to warunek, by Europa stała się bardziej konkurencyjna.
Po czwarte, należy przywrócić do życia tzw. pakt stabilizacyjny. Jest on jednym z najważniejszych fundamentów wiarygodności w Europie. W 1997 r. kraje unii uzgodniły, że będą koordynować politykę fiskalną i ustaliły, że deficyt budżetowy nie może przekraczać 3 proc. dochodu narodowego. Uzgodniono też kary za niedotrzymywanie paktu. Kiedy w 2004 r. Niemcy i Francja przekroczyły limit 3 proc., nic się nie stało, kraje te nie poniosły żadnych konsekwencji. Nie jest rzeczą poważną, by najpierw ustanawiać pakt, a potem doprowadzać do sytuacji, by ci, którzy go proponowali, przestawali go honorować.
Po piąte, trzeba zdefiniować nową politykę w dwóch głównych dziedzinach: walce z terroryzmem i w imigracji. Jeśli chodzi o terroryzm, są trzy rzeczy do zrobienia. Pierwsza - musimy uznać fakt, że jesteśmy w stanie wojny. Wojny wypowiedzianej nam przez islamskich fundamentalistów. Druga - musimy jasno powiedzieć, że mamy prawo i obowiązek bronić naszej społeczności. W końcu powinniśmy w tej dziedzinie zacząć lepiej współpracować z sojusznikami. Innymi słowy - musimy nie tylko deklarować, ale i koordynować nasze działania. W kwestii imigracji trzeba stwierdzić, że eksperyment z multikulturalizmem poniósł klęskę. Powinniśmy bronić idei równości wszystkich obywateli wobec prawa i takiego samego prawa dla wszystkich. To prawdziwa afirmacja tolerancji. Musimy jednak pamiętać, że atak terrorystów w marcu 2004 r. w Madrycie i zamachy w Londynie były dziełem ludzi, którzy od lat mieszkali w naszych krajach.
Po szóste wreszcie, trzeba wzmocnić stosunki transatlantyckie poprzez specjalne inicjatywy. Jedną z nich jest reforma NATO. Następna to stworzenie wielkiej Atlantyckiej Strefy Ekonomicznej - aby sprostać wymaganiom przyszłego globalnego świata. Jedynym obszarem zdrowej konkurencji między obiema stronami Atlantyku jest globalna gospodarka. Zdrowym rozwiązaniem byłaby pełna ekonomiczna integracja ze Stanami Zjednoczonymi - aby zapewnić w pełni swobodny przepływ dóbr, usług, kapitału i wiedzy przez Atlantyk. Jestem głęboko przekonany, że wszystko to jest dziś Europie pilnie potrzebne. Może się udać, zwłaszcza teraz, gdy to Angela Merkel kieruje niemiecką lokomotywą ciągnącą Europę.
Recepta na klęskę
Europa wybiera zazwyczaj rozwiązania łagodne, gdyż brakuje jej wystarczającej siły militarnej, by działać inaczej. Nie chcemy nazywać rzeczy po imieniu, odrzucamy ideę, że naprawdę są ludzie gotowi umrzeć, by nas zabić. Nie chcemy uznać faktu, że mamy wrogów zarówno u nas w domu, jak i za granicą. A przecież faktycznie jesteśmy zaangażowani w wojnę naszej cywilizacji z rozszerzającym się na cały świat wojującym islamem. Pokazywanie słabości jest najlepszą receptą na katastrofę. Inną receptą na klęskę jest dystansowanie się Europy od Stanów Zjednoczonych. Myślę, że jest nakazem chwili, by być razem, by wygrać z tymi, którzy dokonują zamachów na naszą wolność.
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.