Żebyb zrobić karierę w polskiej polityce, trzeba się pod kogoś podczepić
No stary! Słyszałem, że przenoszą cię do Warszawy. (…) Słuchaj, możesz nam chyba w tajemnicy zdradzić, pod kogo się podwiesiłeś, co?". Tak w serialu „Alternatywy 4" Stanisława Barei zareagowali koledzy Stanisława Anioła, gdy dowiedzieli się o jego rezygnacji z posady kierownika Domu Kultury w Pułtusku. Działał prosty mechanizm: żeby wyrwać się z prowincji, Anioł musiał się pod kogoś „podwiesić" (w rzeczywistości, spodziewając się odwołania, odchodził, by zostać dozorcą). Ten mechanizm rządzi dziś polską polityką. Żeby zrobić karierę, każdy poseł czy minister musiał kiedyś znaleźć sobie protektora, pod którego mógł się podczepić.
Noc w samochodzie
Skuteczność mechanizmu podczepiania się dobrze widać na przykładzie posłów Dawida Jackiewicza, Jarosława Jagiełły czy Pawła Poncyljusza. Każdy z nich w swojej karierze przechodził etap politycznego podwieszania. Jackiewicz pochodzi z Wrocławia, więc jego naturalnym protektorem stał się Adam Lipiński, wieloletni współpracownik Jarosława Kaczyńskiego, obecnie wiceprezes PiS. Mimo że Jackiewicz ma opinię zdolnego polityka, wsparcie Lipińskiego z pewnością było nie bez znaczenia, gdy pokonywał kolejne szczeble kariery (wiceprezydent Wrocławia, poseł, wiceminister skarbu).
Jagiełło swoją przygodę z polityką zaczynał z kolei w łódzkim ZChN, gdzie królował Stefan Niesiołowski. W prywatnych rozmowach z innymi posłami Jagiełło często żartuje, że nie było mu wtedy dane nosić teczki za „Niesiołem". Ta rola była zarezerwowana dla Mirosława Orzechowskiego, późniejszego polityka LPR i wiceministra edukacji. Jagiełło trafił do Sejmu w 2005 r. Podczas kampanii poprzedzającej te wybory zaczął współpracować z Lipińskim. O Jagielle trudno jednak powiedzieć, by korzystał z jego protekcji. Na Wiejską dostał się dzięki dobrej kampanii. Prowadził ją w swoim okręgu od poniedziałku do piątku, a w soboty i niedziele pomagał Lipińskiemu w sztabie PiS. Jagiełło wydał na swoją kampanię wszystkie pieniądze. Jak mówi jedna z sejmowych anegdot, był do tego stopnia oszczędny, że podczas warszawskich weekendów nocował w swoim samochodzie.
Paweł Poncyljusz do polityki przyszedł z harcerstwa. „Przyszedł" dosłownie. – Przeczytałem gdzieś, że Ruch Stu Czesława Bieleckiego organizuje cotygodniowe spotkania w Hotelu Europejskim. Można powiedzieć, że przyszedłem tam z ulicy. A że pojawiałem się regularnie, miałem ochotę do pracy i doświadczenie z harcerstwa, to szybko zyskałem zaufanie – opowiada. To zaangażowanie musiało wyglądać tym wiarygodniej, że Ruch Stu wtedy dopiero powstawał. A stara polityczna zasada mówi, że z przystępowaniem do partii jest jak z kupowaniem akcji na giełdzie. Najlepiej robić to wtedy, gdy partia jest najsłabsza. A jak wyglądały początki Poncyljusza w PiS? – Od samego startu wiedziałem, że liderem jest Jarosław Kaczyński. Był moment, kiedy próbowało mnie przytulić środowisko Wiesława Walendziaka. Nie chciałem się jednak zaszufladkować jako człowiek Przymierza Prawicy. Walendziak miał chyba nawet do mnie o to żal. Wiedziałem jednak, że wejście między tryby przymierza i PC grozi połamaniem wszystkich kości. Wolałem być z boku – opowiada Poncyljusz.
Między rajem a piekłem
Wojciech Olejniczak z SLD twierdzi, że do polityki trafił dzięki działalności w Parlamencie Studentów. – Poznałem sporo osób dzięki projektowi ustawy o kredytach dla studentów, który przygotowaliśmy – chwali się Wojciech Olejniczak. Wielu twierdzi jednak, że na starcie jego politycznej kariery kluczowy był fakt, że jego ojciec dobrze znał Krzysztofa Janika, jedną z czołowych postaci ówczesnego sojuszu. To właśnie Janik wziął w 2000 r. Olejniczaka do sztabu wyborczego Aleksandra Kwaśniewskiego.
Jeszcze dziwniejszy początek miała polityczna kariera Andrzeja Szejny, wieloletniego przyjaciela Olejniczaka i dzisiejszego eurodeputowanego SLD. Szejna poznał swojego partyjnego protektora na uczelni. Był wówczas początkującym asystentem w warszawskiej SGH. Podczas wyborów nowego rektora uczelni Szejna na swoje nieszczęście zaangażował się w kampanię przegranego kandydata. Jak łatwo się domyślić, zwycięzca zaraz po objęciu funkcji postanowił go wyciąć. Traf jednak chciał, że na tej samej uczelni wykładał Józef Oleksy. – Od razu wpadł mi w oko. Młody, dynamiczny. Taki młody janczar. Do tego dwa fakultety, znajomość angielskiego i niemieckiego – opowiada były premier. W ten sposób Szejna trafił na stanowisko prodziekana w Akademii Finansów, gdzie Oleksy jest szefem jednej z katedr. – W SLD też go wspierałem, choć duża część teamu liderskiego miała wtedy do mnie o to pretensje – wspomina Oleksy. W dużej mierze dzięki temu Szejna został wiceministrem gospodarki. Co ciekawe, tego samego dnia nominację na sekretarza stanu w resorcie rolnictwa odebrał też Olejniczak. Cała trójka oblewała ten podwójny awans w restauracji Wilanów, jednym z ulubionych miejsc Oleksego.
Nie wszyscy protegowani Oleksego porobili jednak kariery. Jednym z tych, którzy wciąż walczą o wejście do politycznej ekstraklasy, jest były szef młodzieżówki SLD Piotr Guział. Oleksy, obejmując funkcję szefa MSWiA, chciał nawet wciągnąć go do swojego gabinetu politycznego. Kandydaturę Guziała storpedowali jednak jego wrogowie z młodzieżówki. Guział jest dziś członkiem SDPL, współorganizował niedawną konferencję centrolewicy w Krakowie. W skali makropolitycznej to wciąż przedsionek. Gdyby Oleksy się nie ugiął i wziął Guziała z sobą do ministerstwa, to może jego przygoda z polityką potoczyłaby się inaczej. Może tak jak Szejna byłby dziś europosłem. Może. – W polityce nie ma rotacji – twierdzi Guział. I wspomina rozmowę z pewnym posłem. –Pytam go: „Dlaczego jesteś w kierownictwie partii?". „Jak to dlaczego? Bo jestem posłem". Dopytuję więc: „No dobrze. A skąd masz pewność, że w następnych wyborach dostaniesz biorące miejsce na liście wyborczej?". „Nie może być inaczej. Przecież jestem w kierownictwie partii”. To błędne koło. Młodym jest ciężko – kwituje Guział.
Dwa śluby
Młodym w polityce istotnie jest ciężko, ale jeszcze ciężej jest młodym, którzy obstawili niewłaściwych polityków. „Mnie popiera Broński. Broński był podczepiony pod Korszula, a Korszul to z kolei człowiek Skąpskiego. Skąpski idzie na ambasadora. Wysiada, rozumiesz? A jak on poleci, to poleci Korszul, poleci też Broński i zgadnij, kto po nich poleci? Po nich polecę ja!" – tak Stanisław Anioł tłumaczył żonie, dlaczego nie może dłużej zostać w Pułtusku. Jak „wysiada" protektor, to razem z nim „lecą" wszyscy jego protegowani. Z podobnym problemem boryka się młoda posłanka PO Magdalena Gąsior-Marek. W lubelskich strukturach partii, skąd się wywodzi, rządzi Janusz Palikot. Po pierwsze, ma on wsparcie Donalda Tuska i Grzegorza Schetyny, a po drugie, za jego czasów platforma zaczęła odnosić w regionie wyborcze sukcesy. Problem Gąsior-Marek polega na tym, że jest związana z poprzednim kierownictwem, które Palikot stara się na każdym kroku tępić. Siłą rzeczy młoda posłanka też nie należy do jego faworytów. Do Sejmu dostała się z dalekiego ósmego miejsca. Jak sama mówi, jej mandat był zaskoczeniem dla nowego szefostwa regionu. Gąsior-Marek z pewnością nie dostałaby się na Wiejską, gdyby nie ogromna pomoc jej protektora Dariusza Piątka (też jest skonfliktowany z Palikotem) i oryginalne hasło wyborcze będące przy okazji kwintesencją kampanii PO: „Nie chcesz Kaczora, głosuj na Gąsiora”.
O tym, jak zgubne mogą być związki z nieodpowiednim protektorem, świadczy historia dwóch innych polityków PO: Sławomira Potapowicza i Sławomira Nowaka. Pierwszy, jak sam mówi, był połączony „polityczną pępowiną" z Pawłem Piskorskim. Drugi również miał dobre relacje z byłym prezydentem Warszawy, ale od początku swojej kariery współpracował przede wszystkim z Donaldem Tuskiem. Obaj stawiali swoje pierwsze polityczne kroki w młodzieżówce Unii Wolności
w drugiej połowie lat 90. Łączyła ich autentyczna przyjaźń: Nowak był świadkiem na ślubie Potapowicza, a Potapowicz – Nowaka. W 1998 r. Nowak został szefem młodzieżówki. – Zabrzmi to nieskromnie, ale w dużej mierze była to moja zasługa. Sławek był wtedy jeszcze mało znany w partii. Ludzie na niego głosowali między innymi dlatego, że miał moje wsparcie – wspomina Potapowicz. Tak czy inaczej, było to pierwsze samodzielne polityczne zwycięstwo Nowaka. I wbrew powszechnej opinii, że Tusk jest ojcem wszystkich jego sukcesów, w tym starciu późniejszy lider PO nawet go nie poparł.
Znamienne zresztą, że na swój ślub Nowak zaprosił wówczas i Piskorskiego, i Tuska. Pierwszy bawił się do rana, drugi był tylko w kościele. Potapowicz nie mógł liczyć nawet na takie wyróżnienie ze strony Tuska. Jego jedynym protektorem był ówczesny sekretarz generalny PO. Gdy Piskorski został wyrzucony z partii, skończyła się także i jego przygoda z polityką. – Pamiętam, że ówczesne kierownictwo postawiło wtedy ultimatum. Jeśli przeorientuję się na Tuska, to zostaję. Jeśli nie, to czeka mnie ten sam los co Pawła. Nie odciąłem się i dziś jestem na politycznym marginesie – podsumowuje Potapowicz. Nowak w tym czasie zrobił zawrotną karierę. Dostał się do Sejmu, wygrał dla platformy kampanię wyborczą w 2007 r. i został ministrem w kancelarii premiera. Dziś jest jednym z głównych architektów polityki informacyjnej rządu.
Małolat z protekcją
Chyba nie ma w Polsce polityka, który mógłby powiedzieć, że w swojej karierze nigdy nie korzystał z czyjejś protekcji. Mimo że bez niej jest się skazanym na porażkę, mało kto lubi się przyznawać, że ma za sobą wsparcie któregoś ze starszych kolegów. Świadczy o tym choćby przykład najmłodszego posła tej kadencji Michała Marcinkiewicza z PO, który zapisał się do szczecińskiej młodzieżówki Unii Wolności w wieku 16 lat. W tamtejszych strukturach PO baronem był już wtedy Sławomir Nitras, członek krajowego zarządu partii. Miejscowe media piszą wprost: Marcinkiewicz to członek dworu Nitrasa. Młody poseł buntuje się przeciwko takiemu szufladkowaniu. – Proszę tylko mnie nie definiować jako nitrasowca – zaznacza pół żartem, pół serio. – Choć nie da się zaprzeczyć, że blisko współpracuję ze Sławkiem – dodaje po chwili z powagą.
Partyzantka
Polska polityka ma partyzancki charakter. Dobrze obrazuje to scenka z czasów narodzin Prawa i Sprawiedliwości. Spotkanie grupki młodych działaczy z Dawidem Jackiewiczem, Pawłem Poncyljuszem, Tomaszem Markowskim i Zbigniewem Girzyńskim na czele. – Pamiętam, że przyprowadziłem tam swojego kolegę – wspomina Girzyński. – Jak wyszliśmy, usłyszałem od niego: „To ma być polityka? Daj spokój. To niepoważne. Obskurny lokal, jeden siedzi w powyciąganym swetrze, inny trzyma w ręku kiełbasę i słoik musztardy. W takich warunkach ma powstawać program partii?" – opowiada Girzyński. Mój znajomy po prostu myślał, że polska polityka jest podobna do amerykańskiej. Że partie to profesjonalne machiny, a ich programy powstają w wielkich think tankach. A my zaczynaliśmy naprawdę skromnie – śmieje się Girzyński. Po kilku latach wszyscy, którzy byli na tym spotkaniu, trafili do Sejmu. Znajomy Girzyńskiego jest dziś profesorem i podczas wykładów często opowiada studentom tę anegdotę. Na końcu jednak dodaje: „Cała ta sytuacja nauczyła mnie jednego. Że kompletnie nie znam się na polityce".
Noc w samochodzie
Skuteczność mechanizmu podczepiania się dobrze widać na przykładzie posłów Dawida Jackiewicza, Jarosława Jagiełły czy Pawła Poncyljusza. Każdy z nich w swojej karierze przechodził etap politycznego podwieszania. Jackiewicz pochodzi z Wrocławia, więc jego naturalnym protektorem stał się Adam Lipiński, wieloletni współpracownik Jarosława Kaczyńskiego, obecnie wiceprezes PiS. Mimo że Jackiewicz ma opinię zdolnego polityka, wsparcie Lipińskiego z pewnością było nie bez znaczenia, gdy pokonywał kolejne szczeble kariery (wiceprezydent Wrocławia, poseł, wiceminister skarbu).
Jagiełło swoją przygodę z polityką zaczynał z kolei w łódzkim ZChN, gdzie królował Stefan Niesiołowski. W prywatnych rozmowach z innymi posłami Jagiełło często żartuje, że nie było mu wtedy dane nosić teczki za „Niesiołem". Ta rola była zarezerwowana dla Mirosława Orzechowskiego, późniejszego polityka LPR i wiceministra edukacji. Jagiełło trafił do Sejmu w 2005 r. Podczas kampanii poprzedzającej te wybory zaczął współpracować z Lipińskim. O Jagielle trudno jednak powiedzieć, by korzystał z jego protekcji. Na Wiejską dostał się dzięki dobrej kampanii. Prowadził ją w swoim okręgu od poniedziałku do piątku, a w soboty i niedziele pomagał Lipińskiemu w sztabie PiS. Jagiełło wydał na swoją kampanię wszystkie pieniądze. Jak mówi jedna z sejmowych anegdot, był do tego stopnia oszczędny, że podczas warszawskich weekendów nocował w swoim samochodzie.
Paweł Poncyljusz do polityki przyszedł z harcerstwa. „Przyszedł" dosłownie. – Przeczytałem gdzieś, że Ruch Stu Czesława Bieleckiego organizuje cotygodniowe spotkania w Hotelu Europejskim. Można powiedzieć, że przyszedłem tam z ulicy. A że pojawiałem się regularnie, miałem ochotę do pracy i doświadczenie z harcerstwa, to szybko zyskałem zaufanie – opowiada. To zaangażowanie musiało wyglądać tym wiarygodniej, że Ruch Stu wtedy dopiero powstawał. A stara polityczna zasada mówi, że z przystępowaniem do partii jest jak z kupowaniem akcji na giełdzie. Najlepiej robić to wtedy, gdy partia jest najsłabsza. A jak wyglądały początki Poncyljusza w PiS? – Od samego startu wiedziałem, że liderem jest Jarosław Kaczyński. Był moment, kiedy próbowało mnie przytulić środowisko Wiesława Walendziaka. Nie chciałem się jednak zaszufladkować jako człowiek Przymierza Prawicy. Walendziak miał chyba nawet do mnie o to żal. Wiedziałem jednak, że wejście między tryby przymierza i PC grozi połamaniem wszystkich kości. Wolałem być z boku – opowiada Poncyljusz.
Między rajem a piekłem
Wojciech Olejniczak z SLD twierdzi, że do polityki trafił dzięki działalności w Parlamencie Studentów. – Poznałem sporo osób dzięki projektowi ustawy o kredytach dla studentów, który przygotowaliśmy – chwali się Wojciech Olejniczak. Wielu twierdzi jednak, że na starcie jego politycznej kariery kluczowy był fakt, że jego ojciec dobrze znał Krzysztofa Janika, jedną z czołowych postaci ówczesnego sojuszu. To właśnie Janik wziął w 2000 r. Olejniczaka do sztabu wyborczego Aleksandra Kwaśniewskiego.
Jeszcze dziwniejszy początek miała polityczna kariera Andrzeja Szejny, wieloletniego przyjaciela Olejniczaka i dzisiejszego eurodeputowanego SLD. Szejna poznał swojego partyjnego protektora na uczelni. Był wówczas początkującym asystentem w warszawskiej SGH. Podczas wyborów nowego rektora uczelni Szejna na swoje nieszczęście zaangażował się w kampanię przegranego kandydata. Jak łatwo się domyślić, zwycięzca zaraz po objęciu funkcji postanowił go wyciąć. Traf jednak chciał, że na tej samej uczelni wykładał Józef Oleksy. – Od razu wpadł mi w oko. Młody, dynamiczny. Taki młody janczar. Do tego dwa fakultety, znajomość angielskiego i niemieckiego – opowiada były premier. W ten sposób Szejna trafił na stanowisko prodziekana w Akademii Finansów, gdzie Oleksy jest szefem jednej z katedr. – W SLD też go wspierałem, choć duża część teamu liderskiego miała wtedy do mnie o to pretensje – wspomina Oleksy. W dużej mierze dzięki temu Szejna został wiceministrem gospodarki. Co ciekawe, tego samego dnia nominację na sekretarza stanu w resorcie rolnictwa odebrał też Olejniczak. Cała trójka oblewała ten podwójny awans w restauracji Wilanów, jednym z ulubionych miejsc Oleksego.
Nie wszyscy protegowani Oleksego porobili jednak kariery. Jednym z tych, którzy wciąż walczą o wejście do politycznej ekstraklasy, jest były szef młodzieżówki SLD Piotr Guział. Oleksy, obejmując funkcję szefa MSWiA, chciał nawet wciągnąć go do swojego gabinetu politycznego. Kandydaturę Guziała storpedowali jednak jego wrogowie z młodzieżówki. Guział jest dziś członkiem SDPL, współorganizował niedawną konferencję centrolewicy w Krakowie. W skali makropolitycznej to wciąż przedsionek. Gdyby Oleksy się nie ugiął i wziął Guziała z sobą do ministerstwa, to może jego przygoda z polityką potoczyłaby się inaczej. Może tak jak Szejna byłby dziś europosłem. Może. – W polityce nie ma rotacji – twierdzi Guział. I wspomina rozmowę z pewnym posłem. –Pytam go: „Dlaczego jesteś w kierownictwie partii?". „Jak to dlaczego? Bo jestem posłem". Dopytuję więc: „No dobrze. A skąd masz pewność, że w następnych wyborach dostaniesz biorące miejsce na liście wyborczej?". „Nie może być inaczej. Przecież jestem w kierownictwie partii”. To błędne koło. Młodym jest ciężko – kwituje Guział.
Dwa śluby
Młodym w polityce istotnie jest ciężko, ale jeszcze ciężej jest młodym, którzy obstawili niewłaściwych polityków. „Mnie popiera Broński. Broński był podczepiony pod Korszula, a Korszul to z kolei człowiek Skąpskiego. Skąpski idzie na ambasadora. Wysiada, rozumiesz? A jak on poleci, to poleci Korszul, poleci też Broński i zgadnij, kto po nich poleci? Po nich polecę ja!" – tak Stanisław Anioł tłumaczył żonie, dlaczego nie może dłużej zostać w Pułtusku. Jak „wysiada" protektor, to razem z nim „lecą" wszyscy jego protegowani. Z podobnym problemem boryka się młoda posłanka PO Magdalena Gąsior-Marek. W lubelskich strukturach partii, skąd się wywodzi, rządzi Janusz Palikot. Po pierwsze, ma on wsparcie Donalda Tuska i Grzegorza Schetyny, a po drugie, za jego czasów platforma zaczęła odnosić w regionie wyborcze sukcesy. Problem Gąsior-Marek polega na tym, że jest związana z poprzednim kierownictwem, które Palikot stara się na każdym kroku tępić. Siłą rzeczy młoda posłanka też nie należy do jego faworytów. Do Sejmu dostała się z dalekiego ósmego miejsca. Jak sama mówi, jej mandat był zaskoczeniem dla nowego szefostwa regionu. Gąsior-Marek z pewnością nie dostałaby się na Wiejską, gdyby nie ogromna pomoc jej protektora Dariusza Piątka (też jest skonfliktowany z Palikotem) i oryginalne hasło wyborcze będące przy okazji kwintesencją kampanii PO: „Nie chcesz Kaczora, głosuj na Gąsiora”.
O tym, jak zgubne mogą być związki z nieodpowiednim protektorem, świadczy historia dwóch innych polityków PO: Sławomira Potapowicza i Sławomira Nowaka. Pierwszy, jak sam mówi, był połączony „polityczną pępowiną" z Pawłem Piskorskim. Drugi również miał dobre relacje z byłym prezydentem Warszawy, ale od początku swojej kariery współpracował przede wszystkim z Donaldem Tuskiem. Obaj stawiali swoje pierwsze polityczne kroki w młodzieżówce Unii Wolności
w drugiej połowie lat 90. Łączyła ich autentyczna przyjaźń: Nowak był świadkiem na ślubie Potapowicza, a Potapowicz – Nowaka. W 1998 r. Nowak został szefem młodzieżówki. – Zabrzmi to nieskromnie, ale w dużej mierze była to moja zasługa. Sławek był wtedy jeszcze mało znany w partii. Ludzie na niego głosowali między innymi dlatego, że miał moje wsparcie – wspomina Potapowicz. Tak czy inaczej, było to pierwsze samodzielne polityczne zwycięstwo Nowaka. I wbrew powszechnej opinii, że Tusk jest ojcem wszystkich jego sukcesów, w tym starciu późniejszy lider PO nawet go nie poparł.
Znamienne zresztą, że na swój ślub Nowak zaprosił wówczas i Piskorskiego, i Tuska. Pierwszy bawił się do rana, drugi był tylko w kościele. Potapowicz nie mógł liczyć nawet na takie wyróżnienie ze strony Tuska. Jego jedynym protektorem był ówczesny sekretarz generalny PO. Gdy Piskorski został wyrzucony z partii, skończyła się także i jego przygoda z polityką. – Pamiętam, że ówczesne kierownictwo postawiło wtedy ultimatum. Jeśli przeorientuję się na Tuska, to zostaję. Jeśli nie, to czeka mnie ten sam los co Pawła. Nie odciąłem się i dziś jestem na politycznym marginesie – podsumowuje Potapowicz. Nowak w tym czasie zrobił zawrotną karierę. Dostał się do Sejmu, wygrał dla platformy kampanię wyborczą w 2007 r. i został ministrem w kancelarii premiera. Dziś jest jednym z głównych architektów polityki informacyjnej rządu.
Małolat z protekcją
Chyba nie ma w Polsce polityka, który mógłby powiedzieć, że w swojej karierze nigdy nie korzystał z czyjejś protekcji. Mimo że bez niej jest się skazanym na porażkę, mało kto lubi się przyznawać, że ma za sobą wsparcie któregoś ze starszych kolegów. Świadczy o tym choćby przykład najmłodszego posła tej kadencji Michała Marcinkiewicza z PO, który zapisał się do szczecińskiej młodzieżówki Unii Wolności w wieku 16 lat. W tamtejszych strukturach PO baronem był już wtedy Sławomir Nitras, członek krajowego zarządu partii. Miejscowe media piszą wprost: Marcinkiewicz to członek dworu Nitrasa. Młody poseł buntuje się przeciwko takiemu szufladkowaniu. – Proszę tylko mnie nie definiować jako nitrasowca – zaznacza pół żartem, pół serio. – Choć nie da się zaprzeczyć, że blisko współpracuję ze Sławkiem – dodaje po chwili z powagą.
Partyzantka
Polska polityka ma partyzancki charakter. Dobrze obrazuje to scenka z czasów narodzin Prawa i Sprawiedliwości. Spotkanie grupki młodych działaczy z Dawidem Jackiewiczem, Pawłem Poncyljuszem, Tomaszem Markowskim i Zbigniewem Girzyńskim na czele. – Pamiętam, że przyprowadziłem tam swojego kolegę – wspomina Girzyński. – Jak wyszliśmy, usłyszałem od niego: „To ma być polityka? Daj spokój. To niepoważne. Obskurny lokal, jeden siedzi w powyciąganym swetrze, inny trzyma w ręku kiełbasę i słoik musztardy. W takich warunkach ma powstawać program partii?" – opowiada Girzyński. Mój znajomy po prostu myślał, że polska polityka jest podobna do amerykańskiej. Że partie to profesjonalne machiny, a ich programy powstają w wielkich think tankach. A my zaczynaliśmy naprawdę skromnie – śmieje się Girzyński. Po kilku latach wszyscy, którzy byli na tym spotkaniu, trafili do Sejmu. Znajomy Girzyńskiego jest dziś profesorem i podczas wykładów często opowiada studentom tę anegdotę. Na końcu jednak dodaje: „Cała ta sytuacja nauczyła mnie jednego. Że kompletnie nie znam się na polityce".
SKOK NA WIEJSKĄ Do wielkiej polityki można trafić na kilka sposobów. Najlepszym nie jest wcale ukończenie szkoły liderów politycznych Kazimierza Marcinkiewicza. Proponujemy cztery, naszym zdaniem, najskuteczniejsze metody: Na nazwisko 23-letni dziś Łukasz Tusk z PO zdobył w ostatnich wyborach do Sejmu ponad 20 tys. głosów. Taki wynik osiągnął prawie bez prowadzenia kampanii wyborczej. Mariusz Kamiński z PiS przyznaje, że takie samo imię i nazwisko jak szefa CBA znacznie pomogło mu w osiągnięciu wyborczego sukcesu. Jeżeli nazywasz się np. Schetyna, Kaczyński lub Palikot – spróbuj sił w polityce. Na tradycję rodzinną Czasami na Wiejską trafiają osoby, którym polityczne szlaki wcześniej przecierali rodzice. Najprostszą drogę do Sejmu miał dzięki temu Jarosław Wałęsa z PO. Polityczną tradycję postanowili kontynuować także synowie Ryszarda Brejzy, posła AWS, czy Wiesława Olszewskiego, bydgoskiego radnego SLD. Nie wstydź się poprosić rodziców o pomoc. Jeżeli nie wywodzisz się z rodziny polityków, rozejrzyj się wśród dalszych krewnych. Na asystenta To być może najpopularniejsza metoda zaistnienia w polityce. „Noszenie teczki" jest dobrym sposobem na udowodnienie promotorowi i partii swojej lojalności. Praca u boku doświadczonego polityka to m.in. umawianie spotkań z dziennikarzami oraz zajmowanie się w imieniu polityka petentami. Na domokrążcę Ten sposób to po prostu chodzenie po domach i przedstawianie swojej osoby i programu. – Na każde mieszkanie przeznaczasz około 10 minut, co daje 6 mieszkań na godzinę. Jeżeli się sprężysz, to przez pół dnia zaliczysz cały blok – mówi poseł PO Cezary Tomczyk. Aby jednak ta metoda coś dała, musisz mieć już w partii na tyle mocną pozycję, by znaleźć się na liście wyborczej. | |
Więcej możesz przeczytać w 45/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.