Krzysztof Penderecki tworzy własną akademię muzyczną, bo polskie szkoły gubią talenty
Odnosimy coraz mniej sukcesów podczas międzynarodowych imprez muzycznych. Polskich laureatów można policzyć na palcach jednej ręki. Tymczasem bez liczącej się nagrody w konkursie praktycznie nie można marzyć o karierze. Wygrywają Amerykanie, Rosjanie, Japończycy i Niemcy. Nie oznacza to, że w Polsce nagle zabrakło utalentowanej młodzieży. Po prostu system kształcenia jest anachroniczny. Gwiazdy rosną pod okiem mistrzów, którzy udzielają im indywidualnych lekcji, a nie w szkołach muzycznych, przypominających manufaktury. Potwierdza to piętnastoletni Stanisław Drzewiecki, laureat Grand Prix Konkursu Eurowizji. Swoje sukcesy zawdzięcza on matce - pianistce Tatianie Szebanowej (drugiej po Zimermanie w konkursie Chopinowskim w 1975 r.).
Osiem świętych krów
Osiem Akademii Muzycznych (Bydgoszcz, Gdańsk, Katowice, Kraków, Łódź, Poznań, Warszawa i Wrocław) to święte krowy, stojące na przeszkodzie młodym artystom do kariery. Te szkoły nie wytrzymują porównania z zagranicznym szkolnictwem muzycznym. W akademiach nie ma żadnego systemu weryfikacji profesorów. Nawet najsłabsi mogą co roku liczyć na uczniów z rozdzielnika. Tymczasem na Zachodzie właśnie liczba uczniów jest jedynym kryterium jakości ich pracy: żaden młody muzyk nie zapisze się do profesora, którego wychowankowie nie odnoszą sukcesów. Akademie nie przygotowują przyszłych artystów do życia zawodowego. Kończy się na lepszym czy gorszym przerobieniu materiału. W efekcie zdolni wokaliści opuszczają szkołę, umiejąc zaśpiewać kilkanaście arii z różnych oper, ale nie znają całych partii, co jest niezbędne, by wystąpić na profesjonalnej scenie.
Brak pieniędzy choćby na dobre instrumenty jest faktem, lecz w ten sposób nie można tłumaczyć braku sukcesów. Skostniałe państwowe molochy nie są w stanie zdobyć wystarczających pieniędzy. Co innego uznani mistrzowie. Im sposorzy pomogą chętniej.
Penderecki potrafi
- Byłem przez kilkanaście lat rektorem, mieliśmy trzy klasy fortepianu. Nikt z tych ludzi nie zaistniał w świecie. Mimo że Polacy są zdolni muzycznie, właściwie nie wypuszczamy wybitnych jednostek - mówi Krzysztof Penderecki. Żeby przerwać to błędne koło, słynny kompozytor i dyrygent tworzy własną Akademię Muzyki, Baletu i Sportu. - Znam wszystkich najwybitniejszych współczesnych muzyków. Oni dla mnie tu przyjadą. Przyjedzie Mścisław Rostropowicz i inni - zapewnia. Kursy potrwają od dwóch do sześciu tygodni. Prawie połowa z 60. miejsc zarezerwowana będzie dla młodzieży z Polski oraz Europy Wschodniej.
Uczelnia powstaje w Lusławicach (80 km od Krakowa), nieopodal dworku Pendereckich. Zbudowana tam zostanie sala koncertowa na ponad 500 miejsc. Uczniowie zamieszkają w hotelu studenckim, zaś wykładowcy w apartamentach. Inwestycję (szacowaną na 24 mln zł) sfinansuje specjalnie powołana fundacja. Patronat objął prezydent Aleksander Kwaśniewski, ale fundacja nie będzie korzystać ze środków publicznych. Uczelnia ma być samowystarczalna i utrzymywać się m.in. z organizacji kongresów. Campus wzorowany na amerykańskich ma być gotowy do 2005 r. - Nie buduję sobie pomnika. Najważniejsze, by młodym, zdolnym ludziom pomóc wejść na światowe estrady - deklaruje Penderecki.
Chopin do picia
Jedna prywatna szkoła nie załatwi problemów polskiego szkolnictwa muzycznego. Być może zmusi jednak państwowe akademie do konkurowania. Że jest to możliwe, przekonuje przykład Petersburga. Przy operze działa tam studio dla młodych wokalistów, którzy uczą się wszystkiego, co niezbędne na scenie. Dzięki międzynarodowej pozycji dyrektora - dyrygenta Walerego Giergiewa, udało się załatwić stypendia dla najzdolniejszych artystów - ufundowali je mecenasi z Wielkiej Brytanii. Młodzi Rosjanie prezentują się w Londynie, by zdobyć protektora, a potem wracają do Petersburga się uczyć. W Polsce nie potrafimy wykorzystać nawet chopinowskiego dziedzictwa. Obecnie mamy konkurs o przygasłej renomie i nieustanne kłótnie o monopol na twórcę mazurków. Międzynarodowego Centrum Chopina w Żelazowej Woli nadal nie ma, a chopinowską karierę robi tylko znana w świecie wódka.
Osiem świętych krów
Osiem Akademii Muzycznych (Bydgoszcz, Gdańsk, Katowice, Kraków, Łódź, Poznań, Warszawa i Wrocław) to święte krowy, stojące na przeszkodzie młodym artystom do kariery. Te szkoły nie wytrzymują porównania z zagranicznym szkolnictwem muzycznym. W akademiach nie ma żadnego systemu weryfikacji profesorów. Nawet najsłabsi mogą co roku liczyć na uczniów z rozdzielnika. Tymczasem na Zachodzie właśnie liczba uczniów jest jedynym kryterium jakości ich pracy: żaden młody muzyk nie zapisze się do profesora, którego wychowankowie nie odnoszą sukcesów. Akademie nie przygotowują przyszłych artystów do życia zawodowego. Kończy się na lepszym czy gorszym przerobieniu materiału. W efekcie zdolni wokaliści opuszczają szkołę, umiejąc zaśpiewać kilkanaście arii z różnych oper, ale nie znają całych partii, co jest niezbędne, by wystąpić na profesjonalnej scenie.
Brak pieniędzy choćby na dobre instrumenty jest faktem, lecz w ten sposób nie można tłumaczyć braku sukcesów. Skostniałe państwowe molochy nie są w stanie zdobyć wystarczających pieniędzy. Co innego uznani mistrzowie. Im sposorzy pomogą chętniej.
Penderecki potrafi
- Byłem przez kilkanaście lat rektorem, mieliśmy trzy klasy fortepianu. Nikt z tych ludzi nie zaistniał w świecie. Mimo że Polacy są zdolni muzycznie, właściwie nie wypuszczamy wybitnych jednostek - mówi Krzysztof Penderecki. Żeby przerwać to błędne koło, słynny kompozytor i dyrygent tworzy własną Akademię Muzyki, Baletu i Sportu. - Znam wszystkich najwybitniejszych współczesnych muzyków. Oni dla mnie tu przyjadą. Przyjedzie Mścisław Rostropowicz i inni - zapewnia. Kursy potrwają od dwóch do sześciu tygodni. Prawie połowa z 60. miejsc zarezerwowana będzie dla młodzieży z Polski oraz Europy Wschodniej.
Uczelnia powstaje w Lusławicach (80 km od Krakowa), nieopodal dworku Pendereckich. Zbudowana tam zostanie sala koncertowa na ponad 500 miejsc. Uczniowie zamieszkają w hotelu studenckim, zaś wykładowcy w apartamentach. Inwestycję (szacowaną na 24 mln zł) sfinansuje specjalnie powołana fundacja. Patronat objął prezydent Aleksander Kwaśniewski, ale fundacja nie będzie korzystać ze środków publicznych. Uczelnia ma być samowystarczalna i utrzymywać się m.in. z organizacji kongresów. Campus wzorowany na amerykańskich ma być gotowy do 2005 r. - Nie buduję sobie pomnika. Najważniejsze, by młodym, zdolnym ludziom pomóc wejść na światowe estrady - deklaruje Penderecki.
Chopin do picia
Jedna prywatna szkoła nie załatwi problemów polskiego szkolnictwa muzycznego. Być może zmusi jednak państwowe akademie do konkurowania. Że jest to możliwe, przekonuje przykład Petersburga. Przy operze działa tam studio dla młodych wokalistów, którzy uczą się wszystkiego, co niezbędne na scenie. Dzięki międzynarodowej pozycji dyrektora - dyrygenta Walerego Giergiewa, udało się załatwić stypendia dla najzdolniejszych artystów - ufundowali je mecenasi z Wielkiej Brytanii. Młodzi Rosjanie prezentują się w Londynie, by zdobyć protektora, a potem wracają do Petersburga się uczyć. W Polsce nie potrafimy wykorzystać nawet chopinowskiego dziedzictwa. Obecnie mamy konkurs o przygasłej renomie i nieustanne kłótnie o monopol na twórcę mazurków. Międzynarodowego Centrum Chopina w Żelazowej Woli nadal nie ma, a chopinowską karierę robi tylko znana w świecie wódka.
Talent na lekarstwo |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 5/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.