Gerhard Schröder chce rozbić NATO
Niemieckiego kanclerza Gerharda Schrödera nie opuszcza dobra passa. Stoczył trzy bitwy i trzykrotnie zwyciężył - w wyborach, w dyplomacji i w sądzie. Pierwsze zwycięstwo to ubiegłoroczny wybór na kolejną kadencję. Wygrał rzutem na taśmę, uciekając się w ostatniej chwili do antyamerykańskiego pacyfizmu. Umocniło to partię Zielonych i pozycję zwolenników nowego niemieckiego izolacjonizmu.
Później był drugi sukces - Jacques Chirac zatańczył tak, jak mu zagrał Schröder. Jesienią ubiegłego roku francuski przywódca zawarł porozumienie ze Stanami Zjednoczonymi. Amerykanie zgodzili się odłożyć uderzenie na Irak do czasu, aż światowa opinia publiczna poczuje się usatysfakcjonowana nieustannym wodzeniem za nos inspektorów rozbrojeniowych. W zamian Francja zapowiedziała, że nie będzie się domagać kolejnej rezolucji ONZ pozwalającej na zbrojne obalenie reżimu Saddama Husajna przez wojska sprzymierzone. Gdy zbliżał się ostateczny termin, Francuzi wysłali lotniskowiec "Charles de Gaulle" do strefy przyszłych działań wojennych.
Francusko-niemiecki buldożer
Schröder, polegając na wojowniczo antywojennych Zielonych, złożył Chiracowi propozycję nie do odrzucenia - Francja i Niemcy miałyby zdominować 23 pozostałe państwa zjednoczonej Europy. Oba kraje rozpoczęły w Brukseli rozgrywkę o to, by zamiast zapewniającej wpływy mniejszym państwom rotacji na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej, wprowadzić długą kadencję. W rezultacie francusko-niemiecki car Unii Europejskiej mógłby dominować nad bezsilnym przewodniczącym Komisji Europejskiej, wybieranym przez Parlament Europejski. Pomniejsi gracze europejscy uderzyli na alarm, ale ciężko im będzie zatrzymać francusko-niemiecki buldożer. Francja musiała odpłacić Schröderowi zdradą USA na forum ONZ. Tłumaczy to, dlaczego nagle zagroziła, że zawetuje nową rezolucję, wyrażającą zgodę na inwazję na Irak, choć obiecywała Powellowi, że nie będzie ona nawet konieczna.
Sądowy knebel
Trzecie zwycięstwo Schrödera było dużo łatwiejsze. Ten owładnięty obsesją swojego wizerunku polityk jest wyjątkowo wyczulony na wszelkie krytyczne uwagi dotyczące własnej osoby. W ubieg-łym roku, kiedy pewna niemiecka agencja prasowa ośmieliła się powtórzyć pogłoskę, że Schröder farbuje włosy na skroniach, siwiejący ponoć Herr Bundes-kanzler wysłał do sądu prawników, machających wszystkim przed oczyma oświadczeniem złożonym przez jego fryzjera. Sędzia sądu apelacyjnego orzekł, że rozpowszechnianie takich haniebnych oszczerstw będzie kosztować agencję 225 tys. dolarów. Jedna z brytyjskich gazet nie okazała należnego szacunku i wystąpiła przeciw temu zakazowi, publikując materiał "Bad Herr Dye".
Ośmielony sądowym zwycięstwem nad wolną prasą Schröder poszedł za ciosem. Wygrał znów, tym razem w sądzie berlińskim. Wścibiająca nos w nie swoje sprawy prasa nie ma od tej pory prawa powtarzać plotek o głośnych kłótniach kanclerza z czwartą żoną o to, w czyim łóżku on sypia. Kanclerz uzyskał także decyzję sądu zakazującą brytyjskiej gazecie "Mail on Sunday" powtarzania tych niewymownych, niewybaczalnych i niezmiernie irytujących potwarzy. Brytyjski redaktor nie był dłużny: "Brytyjskie pismo respektujące brytyjskie prawo nadal jest wolne, niezależnie od tego, jak bardzo się to nie podoba kandydatom na panów Europy".
Jak dowodzi to ostatnie zwycięstwo, Schröder ze swoimi iluzorycznymi triumfami, łupami i chwałą nie jest zwolennikiem swobody wypowiedzi, którą Zachód poczytuje sobie za chlubę.
Niemiecka zaborczość
Lawirowanie polityczne i manewry dyplomatyczne Schrödera są znacznie mniej zabawne. Niemcy najwyraźniej dążą do tego, by od sojuszu atlantyckiego odciąć część atlantycką, odłączając Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone od sfederowanej Europy, zdominowanej przez Niemcy i Francję (gdzie Paryż będzie słabszym partnerem). Nic dziwnego, że brytyjska prasa wyczuwa nutę starej niemieckiej mocarstwowości. Nic też dziwnego, że czcze pogróżki Francji, iż zawetuje kolejną rezolucję ONZ - chociaż Chirac wie, że nikt jej nie zaproponuje -prowadzą do tego, że ludne i silne państwa, na przykład Indie i Japonia, uważają za przejaw nierówności fakt, że ledwie średnia Francja ma prawo weta. Uważają też, że nie wolno dopuścić do tego, by uzyskały je Niemcy.
Pyrrusowe zwycięstwa kanclerza tworzą tło, na którym coraz lepiej widać głęboki kryzys Rady Bezpieczeństwa ONZ. Kwestionujący sens jej istnienia, a wywoływany przez nią samą. Sprawa Iraku nie sprowadza się do problemu: wojna czy pokój. Rzecz w tym, jak budować bezpieczeństwo zbiorowe, a nie bronić egoistycznych interesów poszczególnych państw.
Więcej możesz przeczytać w 5/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.