Najgroźniejsi polscy gangsterzy to agenci policji. Czy policja więcej zyskuje, czy traci na współpracy z gangsterami.
Najgroźniejsi polscy gangsterzy to agenci policji
Jeremiasz Barański (Baranina), który został w ubiegły czwartek oskarżony przed sądem w Wiedniu o zlecenie zabójstwa Jacka Dębskiego, a także Andrzej Kolikowski (Pershing), Marek Medwesek (Oczko) i jego zastępca Sylwester Olejnik (Sylwek), Jarosław Sokołowski (Masa), Nikodem Skotarczak (Nikoś), Artur Rogoziński (Tuła) - najwięksi polscy gangsterzy - byli informatorami policji bądź służb specjalnych. Naprawdę groźni stali się wówczas, kiedy zaczęli wykorzystywać policyjne informacje. Wtyczkami zostali oni nie wskutek szantażu, nie dla zapłaty, ale dlatego, że zwietrzyli w tym świetny interes. W zamian za współpracę otrzymywali parasol ochronny dla swojej działalności przestępczej, duże możliwości eliminowania konkurencji i poczucie bezkarności. Prowadzący gangsterów policjanci często stawali się ich źródłami informacji, a niektórzy potem zaczęli dla nich pracować. Gdyby ktoś szukał bohaterów kolejnej części "Psów", Baranina, Oczko czy Masa nadawaliby się idealnie.
- Pozyskanie dobrego informatora to nie transakcja kupna-sprzedaży, lecz gra, w której każdy ma jakiś interes. Chodzi tylko o to, żeby stroną rozdającą karty byli policjanci, a nie gangsterzy - mówi nadinspektor Adam Rapacki, zastępca komendanta głównego policji nadzorujący Centralne Biuro Śledcze.
Tajny współpracownik Baranina
Kiedy PRL stała się historią, tysiące pracowników milicji, SB i MSW postanowiło wykorzystać swoje układy do robienia interesów. Zajęli się handlem paliwami, alkoholem, założyli firmy ochroniarskie, weszli w branżę usług finansowych, działalność parabankową, handel zagraniczny. Do udziału w wielu przedsięwzięciach włączyli prowadzonych latami tajnych współpracowników oraz kontrolowanych przez siebie przestępców. - Prawie 80 proc. znanych przywódców polskiego podziemia było informatorami bądź tajnymi współpracownikami SB, WSW i milicji - mówi były zastępca szefa Zarządu Śledczego UOP. Niektórzy pracowali potem dla policji.
Jeremiasz Barański stał się jednym z najbardziej niebezpiecznych przestępców w Europie dzięki parasolowi ochronnemu, jaki rozpościerały nad nim służby specjalne i kryminalne kilku państw. Barański zaczynał jako informator SB, potem był agentem służb niemieckich, brytyjskich i austriackich. Po zatrzymaniu Baraniny na wielkim przemycie papierosów w Niemczech przestępcę zwerbował Federalny Urząd Kryminalny (BKA). W zamian za zgodę na współpracę otrzymał symboliczny wyrok - dwa lata więzienia w zawieszeniu. BKA pomógł mu też w uzyskaniu austriackiego obywatelstwa. Barański rozpoczął działalność informatora od zadenuncjowania konkurencji - wydał siatkę handlarzy narkotyków Richarda Habryki. Po trzech latach, w 1997 r., BKA zerwał jednak współpracę z Barańskim. Niemcy zdali sobie sprawę, że wykorzystuje on kontakty z policją wyłącznie do eliminowania konkurentów.
Następnie Baranina zaoferował usługi austriackim służbom. Austriacy chwalili go za dostarczanie cennych informacji o działalności gangów z Europy Wschodniej i Środkowej. Prawda była taka, że Barański z nimi współpracował, a rękami policji znowu pozbywał się rywalizujących grup. W tym czasie wyrósł na najpotężniejszego polskiego przestępcę, który nie tylko kierował "Pruszkowem", ale był także łącznikiem mafii z byłego ZSRR, włoskiej, korsykańskiej oraz kolumbijskich karteli narkotykowych. Zarobione na swojej działalności pieniądze lokował w legalnych interesach, głównie w nieruchomościach - od Grecji po Hiszpanię.
W ubiegłym roku okazało się, że policjanci z EDOK, austriackiej jednostki zajmującej się zwalczaniem przestępczości zorganizowanej, których zadaniem była opieka nad Baraniną, faktycznie dla niego pracowali. Udzielali mu pomocy w handlu kradzionymi samochodami i narkotykami, przemycali na ogromną skalę papierosy z Chin do Wielkiej Brytanii. Po oskarżeniu Barańskiego o zlecenie zabójstwa Jacka Dębskiego wspólnicy Baraniny z EDOK starali się, by objąć go amerykańskim programem ochrony świadków i wywieźć z Austrii. Dwóch policjantów z EDOK skazano za to na 2 lata więzienia.
Jak policja werbuje przestępców?
Adam Rapacki twierdzi, że w Polsce nie werbuje się do współpracy szefów gangów. Pershing i Oczko zostali informatorami, zanim zaczęli dowodzić grupami przestępczymi. - Informatorzy nie są objęci żadnym immunitetem. Jeśli mamy wiarygodne, obciążające ich informacje, zabieramy się też do nich - mówi Rapacki. Jednak działalność i losy gangsterów współpracujących z policją i służbami specjalnymi w latach 90. temu przeczą. Nierzadko patrzono przez palce na uprawiany przez nich proceder. Niektórzy - jak Pershing czy Nikoś - zerwali współpracę. I pozostali na wolności.
Najbardziej znanym agentem policji działającym w zorganizowanej grupie był Jarosław Sokołowski (Masa), w drugiej połowie lat 90. jeden z szefów mafii pruszkowskiej. Sam zgłosił się na policję, kiedy Pershing i kilku innych liderów "Pruszkowa" trafiło do więzienia. Obawiał się, że wkrótce przyjdzie na niego kolej. Usiłował dotrzeć do wysokiego funkcjonariusza Centralnego Biura Śledczego, co się mu udało. Był to Piotr Wróbel, z którym Masa nawiązał współpracę. Sokołowski poczuł się bezkarny, wydawało mu się, że chroni go nieformalny immunitet, więc nadal działał w gangu i umacniał w nim swoją pozycję. W końcu stał się zagrożeniem dla braci Leszka i Mirosława Danielaków, najpotężniejszych ludzi "Pruszkowa". Policja nie miała innego wyjścia, jak ukryć Masę w areszcie. Ten jednak po zatrzymaniu z zemsty oskarżył prowadzącego go policjanta. Aresztowano też Piotra Wróbla, który kilka miesięcy spędził w więzieniu. Masa po pewnym czasie odwołał wobec niego zarzuty.
- Policja ma świadomość zagrożeń. Policjantów, którzy pracują ze źródłami, szkolimy w szczególny sposób. Ludzie ci są dobierani za pomocą całej procedury, po to, żeby nie dawali się wodzić za nos, żeby to oni wydobywali informacje od źródła, a nie na odwrót. Ich praca jest precyzyjnie dokumentowana i sprawdzana, by nie mogli przejść na stronę przestępców - zapewnia Adam Rapacki. Zasady pracy z agenturą reguluje instrukcja nr 0018. Zgodnie z nią, funkcjonariusz współpracujący ze źródłem cennym dla policji może mu pomagać w istotnych sprawach życiowych. W praktyce okazywało się, że to wsparcie sięgało bardzo daleko.
Parada agentów
Podczas procesu Marka Medweska (ps. Oczko), który zbudował najpotężniejszą organizację przestępczą na Pomorzu, okazało się, że przez kilka lat rozpościerał się nad nim parasol ochronny komendy wojewódzkiej policji. Oczko wystawiał policjantom drobnych przemytników, a dzięki temu tiry przewożące dla niego papierosy i alkohol bez problemu przejeżdżały przez granicę. W czasie tego samego procesu wyszło na jaw, że inny członek gangu, Artur Rogoziński (Tuła), były żołnierz Legii Cudzoziemskiej, rok po wstąpieniu do grupy Oczka został zwerbowany przez UOP. Z kolei Sylwester Olejnik (Sylwek), numer dwa w gangu Medweska, był informatorem policji. "Jedną z form zabezpieczenia się przed więzieniem była współpraca. Kiedyś zostaliśmy zatrzymani przez oficerów z komendy wojewódzkiej. Szybko nas wypuścili, a Sylwek umówił się z nimi na kawę. Gwarantowali mu nietykalność w zamian za wystawienie kilku leszczy" - mówił w sali sądowej Czarny, członek grupy Oczka. Opowiadał, jak Sylwek wystawiał funkcjonariuszom przypadkowo poznanych dealerów narkotyków, żeby mogli odnotować to w statystykach i chwalić się sukcesem. Później okazało się, że także Czarny współpracował z policją. Podczas procesu wyszło na jaw, że Oczko wodził policjantów za nos i osłaniany przez nich podporządkował sobie inne grupy oraz stał się rezydentem "Pruszkowa".
Policyjnym informatorem, który próbował wyprowadzić swoich opiekunów w pole, był Aleksander Gawronik, ekssenator. Po zastrzeleniu Pershinga, z którym ściśle współpracował, inni członkowie szefostwa gangu pruszkowskiego - m.in. Zygmunt Raźniak (Bolo) i Andrzej Zieliński (Słowik) - odwiedzali Gawronika w siedzibie jego firmy przy ulicy Zielnej w Warszawie. Wywierali na niego nacisk, by współdziałał z nimi na tych samych zasadach co z Pershingiem. Gawronik zwrócił się wówczas do Centralnego Biura Śledczego, obiecując, że wystawi bossów "Pruszkowa". Funkcjonariusze umieścili w jego gabinecie kamerę, ukrywając ją w telewizorze. Gawronik miał nagrywać rozmowy z szefami "Pruszkowa". Policja szybko ustaliła, że były senator selektywnie włączał kamerę. - Chciał z nami grać. Tyle że policjanci, którzy się z nim kontaktowali, byli na to przygotowani. Nie przechytrzył nas i wkrótce trafił do aresztu - mówi oficer prowadzący wówczas Gawronika.
Policja zapewnia, że agentura nigdy nie wymknęła się jej spod kontroli. Czy jednak Baranina, Pershing albo Oczko osiągnęliby taką pozycję w przestępczym podziemiu, gdyby nie korzystali z policyjnych informacji i takiej samej osłony? Może się więc okazać, że to policja pozwoliła wyrosnąć najgroźniejszym polskim przestępcom, którzy bez jej opieki pozostaliby poślednimi bandytami.
Jeremiasz Barański (Baranina), który został w ubiegły czwartek oskarżony przed sądem w Wiedniu o zlecenie zabójstwa Jacka Dębskiego, a także Andrzej Kolikowski (Pershing), Marek Medwesek (Oczko) i jego zastępca Sylwester Olejnik (Sylwek), Jarosław Sokołowski (Masa), Nikodem Skotarczak (Nikoś), Artur Rogoziński (Tuła) - najwięksi polscy gangsterzy - byli informatorami policji bądź służb specjalnych. Naprawdę groźni stali się wówczas, kiedy zaczęli wykorzystywać policyjne informacje. Wtyczkami zostali oni nie wskutek szantażu, nie dla zapłaty, ale dlatego, że zwietrzyli w tym świetny interes. W zamian za współpracę otrzymywali parasol ochronny dla swojej działalności przestępczej, duże możliwości eliminowania konkurencji i poczucie bezkarności. Prowadzący gangsterów policjanci często stawali się ich źródłami informacji, a niektórzy potem zaczęli dla nich pracować. Gdyby ktoś szukał bohaterów kolejnej części "Psów", Baranina, Oczko czy Masa nadawaliby się idealnie.
- Pozyskanie dobrego informatora to nie transakcja kupna-sprzedaży, lecz gra, w której każdy ma jakiś interes. Chodzi tylko o to, żeby stroną rozdającą karty byli policjanci, a nie gangsterzy - mówi nadinspektor Adam Rapacki, zastępca komendanta głównego policji nadzorujący Centralne Biuro Śledcze.
Tajny współpracownik Baranina
Kiedy PRL stała się historią, tysiące pracowników milicji, SB i MSW postanowiło wykorzystać swoje układy do robienia interesów. Zajęli się handlem paliwami, alkoholem, założyli firmy ochroniarskie, weszli w branżę usług finansowych, działalność parabankową, handel zagraniczny. Do udziału w wielu przedsięwzięciach włączyli prowadzonych latami tajnych współpracowników oraz kontrolowanych przez siebie przestępców. - Prawie 80 proc. znanych przywódców polskiego podziemia było informatorami bądź tajnymi współpracownikami SB, WSW i milicji - mówi były zastępca szefa Zarządu Śledczego UOP. Niektórzy pracowali potem dla policji.
Jeremiasz Barański stał się jednym z najbardziej niebezpiecznych przestępców w Europie dzięki parasolowi ochronnemu, jaki rozpościerały nad nim służby specjalne i kryminalne kilku państw. Barański zaczynał jako informator SB, potem był agentem służb niemieckich, brytyjskich i austriackich. Po zatrzymaniu Baraniny na wielkim przemycie papierosów w Niemczech przestępcę zwerbował Federalny Urząd Kryminalny (BKA). W zamian za zgodę na współpracę otrzymał symboliczny wyrok - dwa lata więzienia w zawieszeniu. BKA pomógł mu też w uzyskaniu austriackiego obywatelstwa. Barański rozpoczął działalność informatora od zadenuncjowania konkurencji - wydał siatkę handlarzy narkotyków Richarda Habryki. Po trzech latach, w 1997 r., BKA zerwał jednak współpracę z Barańskim. Niemcy zdali sobie sprawę, że wykorzystuje on kontakty z policją wyłącznie do eliminowania konkurentów.
Następnie Baranina zaoferował usługi austriackim służbom. Austriacy chwalili go za dostarczanie cennych informacji o działalności gangów z Europy Wschodniej i Środkowej. Prawda była taka, że Barański z nimi współpracował, a rękami policji znowu pozbywał się rywalizujących grup. W tym czasie wyrósł na najpotężniejszego polskiego przestępcę, który nie tylko kierował "Pruszkowem", ale był także łącznikiem mafii z byłego ZSRR, włoskiej, korsykańskiej oraz kolumbijskich karteli narkotykowych. Zarobione na swojej działalności pieniądze lokował w legalnych interesach, głównie w nieruchomościach - od Grecji po Hiszpanię.
W ubiegłym roku okazało się, że policjanci z EDOK, austriackiej jednostki zajmującej się zwalczaniem przestępczości zorganizowanej, których zadaniem była opieka nad Baraniną, faktycznie dla niego pracowali. Udzielali mu pomocy w handlu kradzionymi samochodami i narkotykami, przemycali na ogromną skalę papierosy z Chin do Wielkiej Brytanii. Po oskarżeniu Barańskiego o zlecenie zabójstwa Jacka Dębskiego wspólnicy Baraniny z EDOK starali się, by objąć go amerykańskim programem ochrony świadków i wywieźć z Austrii. Dwóch policjantów z EDOK skazano za to na 2 lata więzienia.
Jak policja werbuje przestępców?
Adam Rapacki twierdzi, że w Polsce nie werbuje się do współpracy szefów gangów. Pershing i Oczko zostali informatorami, zanim zaczęli dowodzić grupami przestępczymi. - Informatorzy nie są objęci żadnym immunitetem. Jeśli mamy wiarygodne, obciążające ich informacje, zabieramy się też do nich - mówi Rapacki. Jednak działalność i losy gangsterów współpracujących z policją i służbami specjalnymi w latach 90. temu przeczą. Nierzadko patrzono przez palce na uprawiany przez nich proceder. Niektórzy - jak Pershing czy Nikoś - zerwali współpracę. I pozostali na wolności.
Najbardziej znanym agentem policji działającym w zorganizowanej grupie był Jarosław Sokołowski (Masa), w drugiej połowie lat 90. jeden z szefów mafii pruszkowskiej. Sam zgłosił się na policję, kiedy Pershing i kilku innych liderów "Pruszkowa" trafiło do więzienia. Obawiał się, że wkrótce przyjdzie na niego kolej. Usiłował dotrzeć do wysokiego funkcjonariusza Centralnego Biura Śledczego, co się mu udało. Był to Piotr Wróbel, z którym Masa nawiązał współpracę. Sokołowski poczuł się bezkarny, wydawało mu się, że chroni go nieformalny immunitet, więc nadal działał w gangu i umacniał w nim swoją pozycję. W końcu stał się zagrożeniem dla braci Leszka i Mirosława Danielaków, najpotężniejszych ludzi "Pruszkowa". Policja nie miała innego wyjścia, jak ukryć Masę w areszcie. Ten jednak po zatrzymaniu z zemsty oskarżył prowadzącego go policjanta. Aresztowano też Piotra Wróbla, który kilka miesięcy spędził w więzieniu. Masa po pewnym czasie odwołał wobec niego zarzuty.
- Policja ma świadomość zagrożeń. Policjantów, którzy pracują ze źródłami, szkolimy w szczególny sposób. Ludzie ci są dobierani za pomocą całej procedury, po to, żeby nie dawali się wodzić za nos, żeby to oni wydobywali informacje od źródła, a nie na odwrót. Ich praca jest precyzyjnie dokumentowana i sprawdzana, by nie mogli przejść na stronę przestępców - zapewnia Adam Rapacki. Zasady pracy z agenturą reguluje instrukcja nr 0018. Zgodnie z nią, funkcjonariusz współpracujący ze źródłem cennym dla policji może mu pomagać w istotnych sprawach życiowych. W praktyce okazywało się, że to wsparcie sięgało bardzo daleko.
Parada agentów
Podczas procesu Marka Medweska (ps. Oczko), który zbudował najpotężniejszą organizację przestępczą na Pomorzu, okazało się, że przez kilka lat rozpościerał się nad nim parasol ochronny komendy wojewódzkiej policji. Oczko wystawiał policjantom drobnych przemytników, a dzięki temu tiry przewożące dla niego papierosy i alkohol bez problemu przejeżdżały przez granicę. W czasie tego samego procesu wyszło na jaw, że inny członek gangu, Artur Rogoziński (Tuła), były żołnierz Legii Cudzoziemskiej, rok po wstąpieniu do grupy Oczka został zwerbowany przez UOP. Z kolei Sylwester Olejnik (Sylwek), numer dwa w gangu Medweska, był informatorem policji. "Jedną z form zabezpieczenia się przed więzieniem była współpraca. Kiedyś zostaliśmy zatrzymani przez oficerów z komendy wojewódzkiej. Szybko nas wypuścili, a Sylwek umówił się z nimi na kawę. Gwarantowali mu nietykalność w zamian za wystawienie kilku leszczy" - mówił w sali sądowej Czarny, członek grupy Oczka. Opowiadał, jak Sylwek wystawiał funkcjonariuszom przypadkowo poznanych dealerów narkotyków, żeby mogli odnotować to w statystykach i chwalić się sukcesem. Później okazało się, że także Czarny współpracował z policją. Podczas procesu wyszło na jaw, że Oczko wodził policjantów za nos i osłaniany przez nich podporządkował sobie inne grupy oraz stał się rezydentem "Pruszkowa".
Policyjnym informatorem, który próbował wyprowadzić swoich opiekunów w pole, był Aleksander Gawronik, ekssenator. Po zastrzeleniu Pershinga, z którym ściśle współpracował, inni członkowie szefostwa gangu pruszkowskiego - m.in. Zygmunt Raźniak (Bolo) i Andrzej Zieliński (Słowik) - odwiedzali Gawronika w siedzibie jego firmy przy ulicy Zielnej w Warszawie. Wywierali na niego nacisk, by współdziałał z nimi na tych samych zasadach co z Pershingiem. Gawronik zwrócił się wówczas do Centralnego Biura Śledczego, obiecując, że wystawi bossów "Pruszkowa". Funkcjonariusze umieścili w jego gabinecie kamerę, ukrywając ją w telewizorze. Gawronik miał nagrywać rozmowy z szefami "Pruszkowa". Policja szybko ustaliła, że były senator selektywnie włączał kamerę. - Chciał z nami grać. Tyle że policjanci, którzy się z nim kontaktowali, byli na to przygotowani. Nie przechytrzył nas i wkrótce trafił do aresztu - mówi oficer prowadzący wówczas Gawronika.
Policja zapewnia, że agentura nigdy nie wymknęła się jej spod kontroli. Czy jednak Baranina, Pershing albo Oczko osiągnęliby taką pozycję w przestępczym podziemiu, gdyby nie korzystali z policyjnych informacji i takiej samej osłony? Może się więc okazać, że to policja pozwoliła wyrosnąć najgroźniejszym polskim przestępcom, którzy bez jej opieki pozostaliby poślednimi bandytami.
ZWERBOWANI |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 5/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.