"Fachowcy" z SLD sięgnęli po to, czego nie zdążyli zapomnieć z czasów PRL - po centralizację
Niemiłosiernie panosząca się ekipa rządząca ma najwyraźniej - oprócz innych problemów (patrz sondy i sądy czy też na razie tylko prokuratury) - kłopoty z pamięcią. Jak podejrzewam, czytelnicy w pierwszym odruchu szukaliby źródła tych kłopotów w krótkiej pamięci rządzącej góry. I do pewnego stopnia mieliby rację. W końcu premier Miller na pewno zapomniał (a z pewnością starał się zapomnieć) o swoich przedwyborczych obietnicach i gruszkach rosnących na wierzbie. Nie powracają też na łamy prasy i do mediów elektronicznych doniosłe zapowiedzi SLD, że zapewni - w przeciwieństwie do poprzedniej władzy - rządy ludzi uczciwych i dobrych fachowców.
Krótka pamięć w wypadku obietnic składanych wyborcom to jednak cecha większości polityków. Jedno, co może zadziwić czytelnika z perspektywy minionych dwóch lat, to skala rozziewu między buńczucznością przyszłych zwycięzców a żałosnymi efektami obecnych rządów. Wprawdzie nie ma już "uczciwego fachowca" Łapińskiego, ale ze skutkami obłąkanej centralizacji ochrony zdrowia i obecnego poziomu korupcji jeszcze długo będzie się borykać mniej zamożna część społeczeństwa. Mniej zamożna, bo nie mogąca uciec do sektora prywatnego! Mamy za to nadal panią minister do spraw Związku Nauczycielstwa Polskiego, dzielnie starającą się cofnąć nasze szkolnictwo do czasów, które na szczęście nie wrócą. Czasy nie wrócą, ale szkody czynione młodemu pokoleniu w imię grupowych interesów (pod hasłem "Szkoła publiczna dla nauczycieli i tylko dla nauczycieli!") trzeba będzie naprawiać przez kilka dobrych (a raczej złych) lat.
Zbyt dobra pamięć
Wymieniona powyżej para jest dobrym przykładem kłopotów z pamięcią, do których nawiązuję w tytule felietonu. Janek Pietrzak narzekał w latach 80. na fatalną pamięć, bo - jak mówił - "nie pamięta, co zapomnieć". Otóż dawni aparatczycy też powinni zapomnieć wiele pomysłów z przeszłości, jeśli chcą robić coś z sensem w III Rzeczypospolitej (jak państwo widzą, jestem optymistą!), a tymczasem dobra pamięć nie daje im spokoju. Przez całą PRL mieliśmy zawodówki, technika i inne pomysły na kształcenie półanalfabetów, więc trzeba je utrzymać, produkując najczęściej kandydatów na bezrobotnych. I to nie tylko dlatego, że zawody, których uczą w tych szkołach, rzadko przydają się ich absolwentom. Także dlatego, że przez kilkadziesiąt lat nie dopracowano się modelu kształtowania charakteru młodzieży wywodzącej się ze środowisk bez tradycji i - co nie mniej ważne - bez szacunku dla wiedzy.
Podobnie ze zdrowiem. "Fachowiec" Łapiński i jego ludzie także sięgnęli po to, czego - niestety - nie zdążyli zapomnieć. W PRL była scentralizowana państwowa ochrona zdrowia - no, to lu, centralizujemy! A że jedna wielka machina daje szanse tworzenia wielkiej liczby stanowisk dla krewnych i znajomych królika (i szanse łatwiejszego łowienia ryb w mętnej wodzie), to po prostu szczęśliwy zbieg okoliczności.
Na kłopoty - centralizacja
W obecnie rządzącej ekipie - jak w żadnej z poprzednich w III RP - na wszystkich szczeblach roi się od aparatczyków z czasów PRL. Czytając ich życiorysy, człowiek nierzadko ma wrażenie powrotu do czasów Gierka czy Jaruzelskiego - co drugi z aparatczyków pobierał bowiem nauki w Wyższej Szkole Nauk Społecznych (była to szkoła przy KC PZPR). Alternatywą dla naszej rodzimej partyjnej freblówki jest często jakaś sowiecka "akademia pierwszomajowa". Powrót fachowców z PRL oznacza też powrót znanych fizjonomii, o których Wojciech Pszoniak opowiadał w czasie nocnego kabaretonu opolskiego w 1981 r.: "Odwiedził mnie niedawno towarzysz Buchała. Sam wygląd Buchały wzbudzał zaufanie. Taki krótkopalcy, tęgoszyi, czoło niskie, za to wykształcenie wysokie - ekonomiczne...". Z takim wykształceniem nie pozostaje nic innego, jak sięgać do "starych dobrych wzorów", bo innych po prostu się nie zna. Praktyczną formułą na rządzenie gospodarką w czasach komunizmu było w Polsce i gdzie indziej centralizowanie. Im mniej podległych jednostek, tym zarządzanie wydawało się łatwiejsze. I nasze mastodonty PRL to właśnie pamiętają. Dlatego na kłopoty proponują centralizację.
Jeśli mamy kilka garbatych przedsiębiorstw państwowych, to najlepszą metodą na ich wyprostowanie jest, według aparatczyków, właśnie stworzenie koncernu. Jedynym przedsięwzięciem ekipy Buzka, którego obecny rząd nie krytykował, było - co znamienne - połączenie czterech hut w jedną. Po Polskich Hutach Stali przyszła kolej na liczniejszą kolekcję garbatych, mianowicie na Polski Cukier. A potem to już poleciało. Biegunka pomysłów.
Nawet pilny obserwator sceny ekonomicznej nie zawsze nadążał. Obecnie zamierza się centralizować nie sprzedane dotychczas Polfy, zakłady nawozów (sztucznych oczywiście; naturalnym nawet nasi specjaliści od centralizacji nie daliby rady), stocznie, kopalnie razem z elektrowniami itd.
Jak się pozbyć garbu?
Pomysły te nie są jedynie niegroźną czkawką pamięci naszych "Buchałów" - one są szkodliwe. Usuwanie garbu nie polega na tworzeniu z garbatych bliżej nie określonego państwowego lajkonika, którego kształt pod nową nazwą jest trudniejszy do rozpoznania. Operacje usuwania garbu są bolesne, leczenie długotrwałe, ale daje gwarancję skuteczności. Odpiłowanie garbu to prywatyzacja, a nie tworzenie nowotworów organizacyjno-finansowych!
Rekordy głupoty i szkodnictwa gospodarczego pobił jednak niedawny pomysł zebrania w kupkę kilku do tej pory nie sprywatyzowanych (niestety) instytucji finansowych, z PKO BP i PZU na czele. Oczywiście, w normalnym świecie istnieją formuły bankowo-ubezpieczeniowe, ale ich celem jest szersza oferta usług finansowych, a nie finansowanie garbatych państwowych i quasi-państwowych przedsiębiorstw! Trudno sobie wyobrazić szybszą drogę podważenia pozycji rynkowej PKO BP i PZU niż zajęcie się przez nie finansowaniem pozycji własnościowej państwa w gospodarce - w imię doraźnych interesów rządzącej koalicji. Kto wie, może jednak doczekamy i tego. Przypomina się fraszkopisarz Stanisław Jerzy Lec, który napisał kiedyś, że wydawało mu się, iż jest na dnie, a tu tymczasem ktoś go w podeszwę skrobie...
Krótka pamięć w wypadku obietnic składanych wyborcom to jednak cecha większości polityków. Jedno, co może zadziwić czytelnika z perspektywy minionych dwóch lat, to skala rozziewu między buńczucznością przyszłych zwycięzców a żałosnymi efektami obecnych rządów. Wprawdzie nie ma już "uczciwego fachowca" Łapińskiego, ale ze skutkami obłąkanej centralizacji ochrony zdrowia i obecnego poziomu korupcji jeszcze długo będzie się borykać mniej zamożna część społeczeństwa. Mniej zamożna, bo nie mogąca uciec do sektora prywatnego! Mamy za to nadal panią minister do spraw Związku Nauczycielstwa Polskiego, dzielnie starającą się cofnąć nasze szkolnictwo do czasów, które na szczęście nie wrócą. Czasy nie wrócą, ale szkody czynione młodemu pokoleniu w imię grupowych interesów (pod hasłem "Szkoła publiczna dla nauczycieli i tylko dla nauczycieli!") trzeba będzie naprawiać przez kilka dobrych (a raczej złych) lat.
Zbyt dobra pamięć
Wymieniona powyżej para jest dobrym przykładem kłopotów z pamięcią, do których nawiązuję w tytule felietonu. Janek Pietrzak narzekał w latach 80. na fatalną pamięć, bo - jak mówił - "nie pamięta, co zapomnieć". Otóż dawni aparatczycy też powinni zapomnieć wiele pomysłów z przeszłości, jeśli chcą robić coś z sensem w III Rzeczypospolitej (jak państwo widzą, jestem optymistą!), a tymczasem dobra pamięć nie daje im spokoju. Przez całą PRL mieliśmy zawodówki, technika i inne pomysły na kształcenie półanalfabetów, więc trzeba je utrzymać, produkując najczęściej kandydatów na bezrobotnych. I to nie tylko dlatego, że zawody, których uczą w tych szkołach, rzadko przydają się ich absolwentom. Także dlatego, że przez kilkadziesiąt lat nie dopracowano się modelu kształtowania charakteru młodzieży wywodzącej się ze środowisk bez tradycji i - co nie mniej ważne - bez szacunku dla wiedzy.
Podobnie ze zdrowiem. "Fachowiec" Łapiński i jego ludzie także sięgnęli po to, czego - niestety - nie zdążyli zapomnieć. W PRL była scentralizowana państwowa ochrona zdrowia - no, to lu, centralizujemy! A że jedna wielka machina daje szanse tworzenia wielkiej liczby stanowisk dla krewnych i znajomych królika (i szanse łatwiejszego łowienia ryb w mętnej wodzie), to po prostu szczęśliwy zbieg okoliczności.
Na kłopoty - centralizacja
W obecnie rządzącej ekipie - jak w żadnej z poprzednich w III RP - na wszystkich szczeblach roi się od aparatczyków z czasów PRL. Czytając ich życiorysy, człowiek nierzadko ma wrażenie powrotu do czasów Gierka czy Jaruzelskiego - co drugi z aparatczyków pobierał bowiem nauki w Wyższej Szkole Nauk Społecznych (była to szkoła przy KC PZPR). Alternatywą dla naszej rodzimej partyjnej freblówki jest często jakaś sowiecka "akademia pierwszomajowa". Powrót fachowców z PRL oznacza też powrót znanych fizjonomii, o których Wojciech Pszoniak opowiadał w czasie nocnego kabaretonu opolskiego w 1981 r.: "Odwiedził mnie niedawno towarzysz Buchała. Sam wygląd Buchały wzbudzał zaufanie. Taki krótkopalcy, tęgoszyi, czoło niskie, za to wykształcenie wysokie - ekonomiczne...". Z takim wykształceniem nie pozostaje nic innego, jak sięgać do "starych dobrych wzorów", bo innych po prostu się nie zna. Praktyczną formułą na rządzenie gospodarką w czasach komunizmu było w Polsce i gdzie indziej centralizowanie. Im mniej podległych jednostek, tym zarządzanie wydawało się łatwiejsze. I nasze mastodonty PRL to właśnie pamiętają. Dlatego na kłopoty proponują centralizację.
Jeśli mamy kilka garbatych przedsiębiorstw państwowych, to najlepszą metodą na ich wyprostowanie jest, według aparatczyków, właśnie stworzenie koncernu. Jedynym przedsięwzięciem ekipy Buzka, którego obecny rząd nie krytykował, było - co znamienne - połączenie czterech hut w jedną. Po Polskich Hutach Stali przyszła kolej na liczniejszą kolekcję garbatych, mianowicie na Polski Cukier. A potem to już poleciało. Biegunka pomysłów.
Nawet pilny obserwator sceny ekonomicznej nie zawsze nadążał. Obecnie zamierza się centralizować nie sprzedane dotychczas Polfy, zakłady nawozów (sztucznych oczywiście; naturalnym nawet nasi specjaliści od centralizacji nie daliby rady), stocznie, kopalnie razem z elektrowniami itd.
Jak się pozbyć garbu?
Pomysły te nie są jedynie niegroźną czkawką pamięci naszych "Buchałów" - one są szkodliwe. Usuwanie garbu nie polega na tworzeniu z garbatych bliżej nie określonego państwowego lajkonika, którego kształt pod nową nazwą jest trudniejszy do rozpoznania. Operacje usuwania garbu są bolesne, leczenie długotrwałe, ale daje gwarancję skuteczności. Odpiłowanie garbu to prywatyzacja, a nie tworzenie nowotworów organizacyjno-finansowych!
Rekordy głupoty i szkodnictwa gospodarczego pobił jednak niedawny pomysł zebrania w kupkę kilku do tej pory nie sprywatyzowanych (niestety) instytucji finansowych, z PKO BP i PZU na czele. Oczywiście, w normalnym świecie istnieją formuły bankowo-ubezpieczeniowe, ale ich celem jest szersza oferta usług finansowych, a nie finansowanie garbatych państwowych i quasi-państwowych przedsiębiorstw! Trudno sobie wyobrazić szybszą drogę podważenia pozycji rynkowej PKO BP i PZU niż zajęcie się przez nie finansowaniem pozycji własnościowej państwa w gospodarce - w imię doraźnych interesów rządzącej koalicji. Kto wie, może jednak doczekamy i tego. Przypomina się fraszkopisarz Stanisław Jerzy Lec, który napisał kiedyś, że wydawało mu się, iż jest na dnie, a tu tymczasem ktoś go w podeszwę skrobie...
Więcej możesz przeczytać w 42/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.