Kogoś, kto jest chory, upada mu firma, zdradza go żona, ma kolosalne długi, a jednocześnie funduje sobie długie wakacje, kupuje nowe meble i odnawia mieszkanie, uznano by za osobę niepoczytalną. Władzę, która robi to samo, tylko w większej skali, uznaje się co najwyżej za nieporadną. Efekt jest taki, że już za dwa lata za rozrzutność polityków i marnotrawstwo budżetowe zaczniemy płacić bardzo wysoką cenę. Wydatki budżetowe będą musiały być obcięte o jedną czwartą. Nie da się także uniknąć obniżenia płac i świadczeń społecznych. Taki jest koszt (o)błędnej polityki gospodarczej i zaniechania reform finansów publicznych. Dobrze, że w porę o naszym szaleństwie oraz życiu na kredyt przypomina nam konstytucja i ustawa o finansach publicznych. Gdyby nie zawarte w nich ograniczenia, mogłoby być jeszcze gorzej, czyli tak jak w Argentynie.
Wyrok majowy
Według danych ogłoszonych oficjalnie przez ministra finansów (obwieszczenie z 22 maja 2003 r., "Monitor Polski" nr 28), państwowy dług publiczny "za pierwszą połowę roku budżetowego 2003" wynosi 389 929,8 mln zł, co stanowi 50,6 proc. PKB. Oznacza to, że już 30 czerwca została przekroczona pierwsza granica ostrożnościowa przewidziana przez ustawę o finansach publicznych. I to bez uwzględnienia kwoty wypłat z tytułu poręczeń i gwarancji udzielonych przez podmioty sektora finansów publicznych. Po uwzględnieniu tej sumy relacja długu do PKB byłaby o ponad 2,5 punktów procentowych wyższa, czyli wyniosłaby ponad 53 proc. W tej sytuacji do końca roku relacja ta na pewno przekroczyłaby próg 55 proc., a być może nawet 60 proc. Za tym drugim wariantem przemawia szybki wzrost deficytu budżetowego oraz deprecjacja złotego. Jedna trzecia długu jest bowiem nominowana w walutach, co oznacza, że wzrost kursu automatycznie powiększa zadłużenie: osłabienie złotego o 1 proc. powoduje wzrost długu prawie o 1,5 mld zł.
Gdyby nawet wydarzył się cud (o kreatywnej księgowości nie wspominając), to kiedy pod koniec maja 2004 r. minister finansów opublikuje swoje obwieszczenie, relacja długu do PKB na pewno będzie wyższa niż 50 proc. A to także spowoduje katastrofalne skutki dla wydatków budżetowych na rok 2005. Ustawa o finansach publicznych przewiduje bowiem uruchomienie "procedur ostrożnościowych i sanacyjnych" w wypadku, gdy relacja państwowego długu publicznego do PKB przekracza graniczne 50 proc., 55 proc. oraz 60 proc. W przyszłym roku na pewno osiągniemy jedną, a prawdopodobnie dwie, a może nawet trzy granice, w roku 2005 czeka nas co najmniej jedno z trzech nieszczęść. Pierwsze z nich jest pewne, drugie wysoce prawdopodobne, a trzecie możliwe.
50 procent pewności
Dług publiczny stanowi już ponad 50 proc. PKB, więc jest pewne, że do maja przyszłego roku sytuacja się nie poprawi (to przyznaje nawet Ministerstwo Finansów). W związku z tym Rada Ministrów będzie musiała przygotować na rok 2005 projekt budżetu, w którym relacja deficytu budżetu państwa do dochodów tego budżetu nie może być wyższa niż w roku 2004. Oznacza to, że deficyt w 2005 r. nie może przekroczyć pułapu 29,8 proc. wydatków. Przy bardzo optymistycznym założeniu, że dochody budżetu wzrosną o 10 proc., daje to nieprzekraczalny próg deficytu w wysokości 48 mld zł. Na pozór wygląda to nienajgorzej w porównaniu z deficytem planowanym na rok 2004 � 45,5 mld zł. Kłopot jedynie w tym, że budżet na rok 2005 musi być przygotowany zgodnie ze standardami unijnymi (według metodologii ESA �95), co nie pozwala na powtórzenie kreatywnego zabiegu polegającego na zapisaniu "pod kreską" (jako rozchodów, a nie wydatków) części dotacji dla Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, rekompensującej środki przekazane otwartym funduszom emerytalnym. Dotacja ta musi być sklasyfikowana jako wydatki budżetu. To znaczy, że ponad 11 mld zł wróci "nad kreskę" i będzie powiększać deficyt. Co najmniej o taką kwotę będą musiały być obcięte wydatki lub zwiększone podatki. Dla porównania warto odnotować, że ogłoszony plan redukcji wydatków socjalnych Jerzego Hausnera miałby w przyszłym roku przynieść oszczędności rzędu 3-4 mld zł.
55 procent nieszczęścia
Przekroczenie 55 proc. jest bardzo prawdopodobne (a zdaniem większości niezależnych analityków wręcz pewne). W takiej sytuacji Rada Ministrów będzie zmuszona przygotować projekt budżetu nie pogarszający relacji długu do PKB (powiedzmy 55,1 proc.). Oznacza to, że procentowy przyrost deficytu będzie musiał być - co najwyżej - równy tempu wzrostu PKB. Przy optymistycznych założeniach będzie możliwe przyjęcie budżetu z deficytem w wysokości 28-30 mld zł. A to z kolei oznacza konieczność cięcia wydatków (lub zwiększania podatków) o około 30 mld zł. Wydatki wszystkich dziedzin sfery budżetowej musiałyby być nominalnie zmniejszone co najmniej o 15 proc. O tyle też musiałyby się zmniejszyć nominalne wynagrodzenia, emerytury, renty itd.
60 procent katastrofy
Przekroczenie 60 proc. w przyszłym roku jest możliwe (bez reformy finansów - bardzo prawdopodobne w roku 2005 i pewne w roku 2006). Gdyby to nastąpiło, Rada Ministrów musiałaby przygotować projekt ustawy budżetowej nie zawierający deficytu, czyli trzeba by ciąć wydatki o około 60 mld zł (prawie jedną trzecią łącznych wydatków budżetu). O tyle zmniejszone byłyby wydatki wszystkich dziedzin sfery budżetowej, w tym także nominalne wynagrodzenia, emerytury, renty itd. Przymus uchwalenia zrównoważonych budżetów dotyczyłby także samorządów, co wpędziłoby dwie trzecie miast i gmin w stan całkowitej niewypłacalności.
Na co w tej tragicznej sytuacji liczy rząd? Liczy na cud i kreatywną księgowość. Najlepiej przekonuje o tym niedawno przyjęta "Średniookresowa strategia finansów publicznych". W interesującej nas kwestii postanawia ona, że dług publiczny będzie się ocierał o podane granice, ale - zrządzeniem boskim - ich nie przekroczy, zatrzymując się zawsze o kilka groszy poniżej niebezpiecznych pułapów. I tak: w 2004 r. wyniesie 54,8 proc. PKB, a w następnych 59,3 proc., 59,5 proc. i 59,1 proc. Jak łatwo zauważyć, do końca swojej kadencji rząd zamierza stosować wypróbowaną strategię: "tu się przyklepie, tam się popluje" i szczęśliwie dotrwa do końca kadencji, a bagno finansów publicznych pozostawi następcom. Niestety, to może się nie udać i któryś z trzech wariantów redukcji deficytu nastąpi już za rządów Leszka Millera. Nie można także wykluczać, że będzie to wariant czwarty, dający się streścić słowami: "Na rynku finansowym Argentyna, na ulicach Albania".
Ekonomiści prognozują |
---|
|
Rządy sanacji Jak prawo chroni nas przed zupełną katastrofą finansową? |
---|
Ustawa o finansach publicznych w rozdziale "Procedury ostrożnościowe i sanacyjne" wymusza na rządzie zastosowanie cięć budżetowych. JeŻeli dŁug publiczny stanowi:
|
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.