Państwo socjalne wychowało egoistów, których we Francji nazywa się eufemistycznie indywidualistami
Ciągle ktoś nas poucza, że powinniśmy się zachowywać jak Europejczycy. A czym się różnią Europejczycy od Polaków? Synonimami europejskości są wolność, zamożność, tolerancja i liberalizm. I, oczywiście, państwo opiekuńcze. Jesteśmy już blisko tych ideałów, problemem jest to, czy one nas uszczęśliwią. Zanim zaczniemy korzystać z tych dóbr, jakie dało Europie stulecie walki o tzw. sprawiedliwość społeczną, zastanówmy się, co możemy stracić, przyjmując je bezkrytycznie, a czasem wręcz bezmyślnie. Od stuleci pokutuje w Polsce kompleks prowincji. Nie darmo mówiono kiedyś, że nawet fryzjer może zostać u nas królem, byleby był Francuzem. Największy kompleks zaścianka mają ci, którzy wstydzą się, że nie jesteśmy prawdziwymi Europejczykami.
Pułapka opiekuńczości
Czy mogłaby mi pani pożyczyć 20 marek? - spytał dozorca mego domu w podbońskiej wiosce Rolandseck. - Widzi pani, Polacy chętnie pomagają, a moi sąsiedzi na tę prośbę odpowiadają: "Nie masz pieniędzy, idź do Sozialamtu". Dozorca był uczciwym człowiekiem, ale miał kilkoro dzieci i po prostu zabrakło mu do pierwszego. W Niemczech jest tak, że jeśli ci się nie wiedzie, jeżeli zachorowałeś i straciłeś pracę, straciłeś też przyjaciół. Selber Schuld - sam jesteś sobie winien - powiadają Niemcy. Jest jednak wyjście z tej sytuacji: pomoc społeczna, która zapewnia byt, ale gdy już się wpadnie w objęcia opiekuńczego urzędu, nie sposób się wydostać na powierzchnię. Zostaje się pogardzanym nieudacznikiem, co przenosi się na dzieci i wnuki.
Europa zadziwia tempem liberalizacji wszystkiego: można sobie zaordynować śmierć, przerwać ciążę, zawrzeć małżeństwo homoseksualne itp. Można studiować przez dziesięć lat na koszt pracujących, mieszkać na Florydzie i tam pobierać zasiłek z kasy niemieckiego urzędu socjalnego, jako że klimat w Miami jest dobry dla zdrowia. Można, będąc na zasiłku socjalnym, się uczyć w Hiszpanii - oczywiście na koszt podatnika francuskiego albo niemieckiego lub jeszcze innego. Raj na ziemi. Można też jednak umrzeć tylko dlatego, że dzieci i wnuki wyjechały na wakacje, ale bez staruszka, bo na urlopie byłby przykrym balastem.
We Francji dzieci i wnuki zostawiły tego lata w domach legiony babć i dziadków. Kilka tysięcy starszych ludzi zmarło wskutek rekordowych upałów. Rodziny nawet o tym nie wiedziały, bo nie było jak ich zawiadomić, a kiedy wróciły do miasta opalone i wypoczęte, miały pretensje do państwa, które nie zadbało o opuszczonych starców.
76-letni Roger miał dzieci, ale one go nie odwiedzały. Mieszkał w bloku socjalnym. 12 sierpnia konsjerżka poczuła smród, więc wezwała straż pożarną. Roger nie żył od czterech dni. W kostnicy w Bordeaux przez kilka dni przetrzymywano 50 ciał, bo krewni odmówili zapłacenia kosztów pogrzebu. Zwłoki innych starszych ludzi też leżały w kostnicach, bo choć policji udało się zawiadomić przebywających na wakacjach bliskich, ci odmówili skrócenia urlopu.
Państwo zamiast bliskich
Jeszcze niedawno oburzano się w Europie na ludzi porzucających przed wakacjami psy. Teraz porzuca się starców. Każdego lata we Francji, Włoszech i innych krajach Unii Europejskiej dzieci odwożą swoich starych rodziców do szpitali. - Odsyłają ich jak paczkę na poczcie - mówi dr Patrick Pelloux, prezes francuskiego Stowarzyszenia Lekarzy Pogotowia Ratunkowego. Bywa, że przywożone są zamożne starsze panie mieszkające w eleganckich apartamentach. W szpitalu mają darmową opiekę i wyżywienie, podczas gdy wynajęcie pielęgniarki kosztuje.
Ludzi w podeszłym wieku oddaje się do domów starców, nawet jeśli jest dla nich dość miejsca w mieszkaniach członków ich rodzin. Potem nikt ich nie odwiedza, a kiedy nadejdzie ten ostatni dzień, odchodzą samotni, pogodzeni z losem, który sami sobie zgotowali. Mało tego, ten los zgotowali też swoim dzieciom. One bowiem również będą musiały kiedyś samotnie umierać w jakimś przytułku, mniej lub bardziej luksusowym, pod opieką lekarza, pielęgniarki i państwa. W Europie panuje chłód uczuciowy. Role ojca, matki, syna i córki przejęło państwo. Interweniuje - jeśli jest w stanie - w kłótnie rodzinne i próbuje rozwiązywać kłopoty wychowawcze rodziców.
Socjalne państwo egoistów
Jedną z nadrzędnych zasad socjalizmu, który wywarł największe piętno na europejskich społeczeństwach, jest wyrównywanie warunków (życia, nauki itp.) przez rozdawnictwo. To rozdawnictwo stanowi esencję zasady tzw. sprawiedliwości społecznej. Jest ona dziś tak głęboko zakorzeniona w świadomości współczesnego Szweda, Greka czy Niemca, że kiedy wyczerpały się środki na państwową dobroczynność - i darmozjad, i ten kto go utrzymuje - protestuje z taką samą determinacją. Te protesty obnażyły stopień degradacji uczuć, takich jak współczucie, solidarność czy miłość bliźniego. Państwo socjalne wychowało egoistów, których we Francji nazywa się eufemistycznie indywidualistami. Chętnie rozprawiają oni o cierpieniach i nędzy anonimowych Afrykanów czy Azjatów, ale są całkowicie obojętni na los sąsiadów, a nawet krewnych. To bowiem już obowiązek państwa.
Tragedia ofiar upałów we Francji zmusiła publicystów i polityków do postawienia pytania: dlaczego tak się stało? Odpowiedzi szukano w nieudolności policji, straży pożarnej i służby zdrowia. Tylko raz padła inna odpowiedź, zresztą w kręgu naukowców: to przez brak wiary. Była jednak politycznie niepoprawna i osobliwa jak na stosunki panujące w tym laickim państwie.
Nikt tej diagnozy nie analizował i trudno się dziwić. Wartości chrześcijańskie są we Francji pojęciami pustymi i nieużytecznymi. Powiedzmy wprost - są niepraktyczne. Dobroć i bezinteresowność to przecież domena urzędów i organizacji. Jeżeli ktoś powinien się wstydzić za czyjąś samotność, opuszczenie i rozpacz, to przede wszystkim te urzędy, bo przecież zostały powołane do tego, żeby się troszczyć o ludzi. Nawet najlepiej przygotowany urzędnik socjalny o wyjątkowo gołębim sercu nie jest jednak w stanie zastąpić rodzinnego ciepła i życzliwości sąsiada. Do tego jednak potrzebne są zasady wpajane w każdym pokoleniu, od zarania dziejów. Nie zamienią ich przepisy, ustawy i kodeksy etyczne.
Nie rozdawać!
Państwo socjalne przeżywa w Europie głęboką zapaść. Holandia, Dania, Hiszpania, Wielka Brytania, a także Niemcy i Francja dokonują drastycznych cięć w świadczeniach emerytalnych, zdrowotnych i przeznaczonych dla bezrobotnych. Rozpieszczone społeczeństwa muszą teraz oddać to, co dostały w imię socjalistycznej sprawiedliwości. Jak się z tym pogodzić? I dlaczego? Przecież przez tyle dziesięcioleci mówiono im, że zabieranie bogatym i dawanie biednym jest najsłuszniejszą zasadą moralną i największą zdobyczą socjalizmu. Kryzys państwa socjalnego jest jednocześnie kryzysem moralnym i kto wie, czy nie nadeszła pora, by sięgnąć po wartości nadrzędne nadające życiu głębszy sens wykraczający poza zaspokajanie zachcianek, na które może wkrótce nie starczyć pieniędzy.
Warto się nad tym zastanowić, bo przecież w Polsce przeżywamy okres socjalnego rozdawnictwa, nie zastanawiając się nad tym, że i u nas przyjdzie pora zabierania. Może lepiej ograniczyć rozdawanie już teraz, choćby dla uratowania tych - na szczęście żywych jeszcze w narodzie - cnót, jak więzi rodzinne, gotowość niesienia pomocy i ciepło, wspierające i dające nadzieję na przyszłość, nawet w najtrudniejszych chwilach życia.
Pułapka opiekuńczości
Czy mogłaby mi pani pożyczyć 20 marek? - spytał dozorca mego domu w podbońskiej wiosce Rolandseck. - Widzi pani, Polacy chętnie pomagają, a moi sąsiedzi na tę prośbę odpowiadają: "Nie masz pieniędzy, idź do Sozialamtu". Dozorca był uczciwym człowiekiem, ale miał kilkoro dzieci i po prostu zabrakło mu do pierwszego. W Niemczech jest tak, że jeśli ci się nie wiedzie, jeżeli zachorowałeś i straciłeś pracę, straciłeś też przyjaciół. Selber Schuld - sam jesteś sobie winien - powiadają Niemcy. Jest jednak wyjście z tej sytuacji: pomoc społeczna, która zapewnia byt, ale gdy już się wpadnie w objęcia opiekuńczego urzędu, nie sposób się wydostać na powierzchnię. Zostaje się pogardzanym nieudacznikiem, co przenosi się na dzieci i wnuki.
Europa zadziwia tempem liberalizacji wszystkiego: można sobie zaordynować śmierć, przerwać ciążę, zawrzeć małżeństwo homoseksualne itp. Można studiować przez dziesięć lat na koszt pracujących, mieszkać na Florydzie i tam pobierać zasiłek z kasy niemieckiego urzędu socjalnego, jako że klimat w Miami jest dobry dla zdrowia. Można, będąc na zasiłku socjalnym, się uczyć w Hiszpanii - oczywiście na koszt podatnika francuskiego albo niemieckiego lub jeszcze innego. Raj na ziemi. Można też jednak umrzeć tylko dlatego, że dzieci i wnuki wyjechały na wakacje, ale bez staruszka, bo na urlopie byłby przykrym balastem.
We Francji dzieci i wnuki zostawiły tego lata w domach legiony babć i dziadków. Kilka tysięcy starszych ludzi zmarło wskutek rekordowych upałów. Rodziny nawet o tym nie wiedziały, bo nie było jak ich zawiadomić, a kiedy wróciły do miasta opalone i wypoczęte, miały pretensje do państwa, które nie zadbało o opuszczonych starców.
76-letni Roger miał dzieci, ale one go nie odwiedzały. Mieszkał w bloku socjalnym. 12 sierpnia konsjerżka poczuła smród, więc wezwała straż pożarną. Roger nie żył od czterech dni. W kostnicy w Bordeaux przez kilka dni przetrzymywano 50 ciał, bo krewni odmówili zapłacenia kosztów pogrzebu. Zwłoki innych starszych ludzi też leżały w kostnicach, bo choć policji udało się zawiadomić przebywających na wakacjach bliskich, ci odmówili skrócenia urlopu.
Państwo zamiast bliskich
Jeszcze niedawno oburzano się w Europie na ludzi porzucających przed wakacjami psy. Teraz porzuca się starców. Każdego lata we Francji, Włoszech i innych krajach Unii Europejskiej dzieci odwożą swoich starych rodziców do szpitali. - Odsyłają ich jak paczkę na poczcie - mówi dr Patrick Pelloux, prezes francuskiego Stowarzyszenia Lekarzy Pogotowia Ratunkowego. Bywa, że przywożone są zamożne starsze panie mieszkające w eleganckich apartamentach. W szpitalu mają darmową opiekę i wyżywienie, podczas gdy wynajęcie pielęgniarki kosztuje.
Ludzi w podeszłym wieku oddaje się do domów starców, nawet jeśli jest dla nich dość miejsca w mieszkaniach członków ich rodzin. Potem nikt ich nie odwiedza, a kiedy nadejdzie ten ostatni dzień, odchodzą samotni, pogodzeni z losem, który sami sobie zgotowali. Mało tego, ten los zgotowali też swoim dzieciom. One bowiem również będą musiały kiedyś samotnie umierać w jakimś przytułku, mniej lub bardziej luksusowym, pod opieką lekarza, pielęgniarki i państwa. W Europie panuje chłód uczuciowy. Role ojca, matki, syna i córki przejęło państwo. Interweniuje - jeśli jest w stanie - w kłótnie rodzinne i próbuje rozwiązywać kłopoty wychowawcze rodziców.
Socjalne państwo egoistów
Jedną z nadrzędnych zasad socjalizmu, który wywarł największe piętno na europejskich społeczeństwach, jest wyrównywanie warunków (życia, nauki itp.) przez rozdawnictwo. To rozdawnictwo stanowi esencję zasady tzw. sprawiedliwości społecznej. Jest ona dziś tak głęboko zakorzeniona w świadomości współczesnego Szweda, Greka czy Niemca, że kiedy wyczerpały się środki na państwową dobroczynność - i darmozjad, i ten kto go utrzymuje - protestuje z taką samą determinacją. Te protesty obnażyły stopień degradacji uczuć, takich jak współczucie, solidarność czy miłość bliźniego. Państwo socjalne wychowało egoistów, których we Francji nazywa się eufemistycznie indywidualistami. Chętnie rozprawiają oni o cierpieniach i nędzy anonimowych Afrykanów czy Azjatów, ale są całkowicie obojętni na los sąsiadów, a nawet krewnych. To bowiem już obowiązek państwa.
Tragedia ofiar upałów we Francji zmusiła publicystów i polityków do postawienia pytania: dlaczego tak się stało? Odpowiedzi szukano w nieudolności policji, straży pożarnej i służby zdrowia. Tylko raz padła inna odpowiedź, zresztą w kręgu naukowców: to przez brak wiary. Była jednak politycznie niepoprawna i osobliwa jak na stosunki panujące w tym laickim państwie.
Nikt tej diagnozy nie analizował i trudno się dziwić. Wartości chrześcijańskie są we Francji pojęciami pustymi i nieużytecznymi. Powiedzmy wprost - są niepraktyczne. Dobroć i bezinteresowność to przecież domena urzędów i organizacji. Jeżeli ktoś powinien się wstydzić za czyjąś samotność, opuszczenie i rozpacz, to przede wszystkim te urzędy, bo przecież zostały powołane do tego, żeby się troszczyć o ludzi. Nawet najlepiej przygotowany urzędnik socjalny o wyjątkowo gołębim sercu nie jest jednak w stanie zastąpić rodzinnego ciepła i życzliwości sąsiada. Do tego jednak potrzebne są zasady wpajane w każdym pokoleniu, od zarania dziejów. Nie zamienią ich przepisy, ustawy i kodeksy etyczne.
Nie rozdawać!
Państwo socjalne przeżywa w Europie głęboką zapaść. Holandia, Dania, Hiszpania, Wielka Brytania, a także Niemcy i Francja dokonują drastycznych cięć w świadczeniach emerytalnych, zdrowotnych i przeznaczonych dla bezrobotnych. Rozpieszczone społeczeństwa muszą teraz oddać to, co dostały w imię socjalistycznej sprawiedliwości. Jak się z tym pogodzić? I dlaczego? Przecież przez tyle dziesięcioleci mówiono im, że zabieranie bogatym i dawanie biednym jest najsłuszniejszą zasadą moralną i największą zdobyczą socjalizmu. Kryzys państwa socjalnego jest jednocześnie kryzysem moralnym i kto wie, czy nie nadeszła pora, by sięgnąć po wartości nadrzędne nadające życiu głębszy sens wykraczający poza zaspokajanie zachcianek, na które może wkrótce nie starczyć pieniędzy.
Warto się nad tym zastanowić, bo przecież w Polsce przeżywamy okres socjalnego rozdawnictwa, nie zastanawiając się nad tym, że i u nas przyjdzie pora zabierania. Może lepiej ograniczyć rozdawanie już teraz, choćby dla uratowania tych - na szczęście żywych jeszcze w narodzie - cnót, jak więzi rodzinne, gotowość niesienia pomocy i ciepło, wspierające i dające nadzieję na przyszłość, nawet w najtrudniejszych chwilach życia.
Więcej możesz przeczytać w 42/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.