Kościół czeka na swego Giulianiego, który ogłosi "zero tolerancji" dla zła dziejącego się w parafiach i diecezjach
Rodzice zsyłali tam swoje córki, by odpokutowały swą seksualność. Były tam kobiety, które zaszły w ciążę nie z własnym mężem, ofiary gwałtu. Były osoby napiętnowane za zwyczajną skłonność do flirtowania. Zesłano je do instytucji będącej połączeniem wiktoriańskich domów pracy dla sierot, poprawczaków oraz klasztorów o zaostrzonym rygorze. Wciąż żyją zakonnice i istnieją zakony, które ową pokutę przez pracę nadzorowały i czerpały z niej zyski. Dopiero upowszechnienie się pralek automatycznych uczyniło cały ten biznes nieopłacalnym. Wciąż żyją politycy, którzy ten proceder aprobowali i wspierali mocą dostępnych im środków administracyjnych, a kiedy trzeba, to i policyjnych. Ostatnia z pralni pod wezwaniem Marii Magdaleny została zamknięta w 1996 r. W filmie Petera Mullana "Siostry magdalenki" (nagrodzonym Złotymi Lwami na ubiegłorocznym festiwalu w Wenecji) zza fasady współczesnej Irlandii wyziera kraj traktujący kobiety jak fundamentaliści islamscy.
"Siostry magdalenki" to historia czterech młodych Irlandek, które trafiły do zakładu dla tzw. upadłych dziewcząt. Crispina i Rose są matkami nieślubnych dzieci, Margaret została zgwałcona przez kuzyna, a Bernadette jest sierotą, notorycznie przyłapywaną na flirtowaniu z młodymi mężczyznami. Ich resocjalizacja polega na upokarzaniu, biciu, zmuszaniu do niewolniczej pracy oraz uczestnictwie w lekcjach nienawiści do własnego ciała.
Lista bezbożników
"Siostry magdalenki" wpisują się na długą listę filmów uznawanych za bluźniercze przez hierarchów różnych odłamów chrześcijaństwa oraz świeckich strażników wiary i wartości, którzy często zachowują się tak jak sędziowie z "Czarownic z Salem" Arthura Millera. Odebrano im wprawdzie zapałki do podpalania stosów, ale potrafią filmowcom obrzydzić życie. Przynajmniej w fazie realizacji, bo - jak na ironię - zwykle ich kampanie okazują się doskonałą darmową reklamą. Znaleźć się na owej liście filmowców bezbożników, znaczy też znaleźć się w wybornej kompanii. Można tu spotkać jadowitego wychowanka jezuitów Luisa Buńuela ("Złoty wiek" i "Viridiana" z pamiętną sceną ostatniej wieczerzy w wykonaniu żebraków), szydercę Federico Felliniego, rozpasanego Kena Russella ("Diabły"), seksmarksistę Piera Paolo Pasoliniego ("Dekameron", "Opowieści kanterberyjskie", "Salo, czyli 120 dni Sodomy"). Można spotkać prześmiewców pod wezwaniem Monty Pythona ("Życie Briana") i Martina Scorsese ("Ostatnie kuszenie Chrystusa"). Jest w tym gronie także Jerzy Kawalerowicz z "Matką Joanną od Aniołów".
Niedawno spore poruszenie wywołał "Czas religii" Marca Bellocchio, który celnie i boleśnie uderzył w masową produkcję świętych za pontyfikatu Jana Pawła II. Osobnym rozdziałem jest cała fala filmów nakręconych w ciągu ostatniej dekady, skupiających się na jak najbardziej realnych i przyziemnych problemach Kościoła. Układają się one w osobliwy fresk o upadku moralnym duchowieństwa, którego powołanie i śluby czystości często nie wytrzymują konfrontacji z cielesnymi i materialnymi pokusami coraz bardziej laickiego świata. Należy do nich "Ksiądz" Antonii Bird, którego tytułowy bohater jest homoseksualistą, dowiadującym się podczas spowiedzi, że jedna z nastoletnich parafianek została wykorzystywana seksualnie przez własnego ojca. Zalicza się do nich meksykańska "Zbrodnia ojca Amaro" Carlosa Carrery - o młodym ambitnym księdzu, który okazuje się zwykłym karierowiczem, nie wahającym się wysłać swoją kochankę na zabieg aborcyjny i akceptującym finansowe powiązania między parafią a lokalnymi baronami narkotykowymi. Warto też wspomnieć o "Song for a Raggy Boy" Aisling Walsh - rzecz o pedofilskich praktykach w sierocińcu. Akcja tego filmu, dobrze przyjętego na festiwalach Sundance i w Karlowych Warach, także rozgrywa się w Irlandii (tuż przed wybuchem II wojny światowej).
Szatańskie pralnie
Zasadnicza różnica między "Siostrami magdalenkami" a innymi filmami demaskującymi skorumpowany i występny kler polega na tym, że dzieło Mullana nie opowiada o jakichś incydentalnych skandalach z ludźmi w sutannach czy habitach w roli głównej. Mullan demaskuje aprobowaną przez całe społeczeństwo instytucję. Znakomicie funkcjonowała ona od połowy XVIII wieku po epokę informatyczną, a znany z filmu kształt przybrała na początku panowania królowej Wiktorii. Przez pralnie przewinęło się co najmniej 30 tys. małych grzesznic. Te, które miały szczęście wrócić do normalnego życia, opuszczały je z trwale okaleczoną psychiką.
Porównania z obozami niewolniczej pracy w totalitarnych dyktaturach nasuwają się same. Zasadnicza różnica polega na tym, że Maggies (jak je nazywano) nawet na wolności nie miały prawa głosu. Trzeba było wielkiego zwrotu cywilizacyjnego połowy lat 90., by przełamać zmowę milczenia. Ale i dzisiaj nie jest to łatwe. Frances Finnegan, autorka przełomowej monografii dotyczącej pralni magdalenek "Do Penance or Perish" ("Czyń pokutę lub giń"), opowiadała, jak trudno zmusić byłe pensjonariuszki do mówienia. Potwierdza to Steve Humphries, realizator telewizyjnego dokumentu "Sex in a Cold Climate" ("Seks w zimnym klimacie"), który bezpośrednio zainspirował Mullana do nakręcenia "Sióstr magdalenek". Humphriesowi udało się przekonać do opowiedzenia swych historii tylko dwie kobiety. Obie od lat mieszkały w Wielkiej Brytanii i obie były nieuleczalnie chore na raka.
Brudy pod dywan
Film "Siostry magdalenki" pełni funkcję egzorcyzmów odprawianych nad upiorami całkiem niedawnej przeszłości katolickiej Irlandii. Zapotrzebowanie było na to wielkie, bo do kin wybrało się ponad 30 proc. dorosłych Irlandczyków. Mullan opowiadał, iż po obejrzeniu filmu byłe ofiary owego osobliwego systemu penitencjarnego wytykały mu w listach lub w bezpośrednich rozmowach, że i tak bardzo wyrozumiale potraktował zakonnice. Rzeczywistość była o wiele gorsza. Jak silne piętno wycisnęły na irlandzkiej mentalności pralnie, świadczy fakt, iż potrzebę rozrachunku z nimi artykułuje wciąż bardzo niewielu polityków z kręgów rządowych. Choć to się już zmienia. Premier Irlandii Bertie Ahern uruchomił fundację, która dysponuje 120 mln euro na odszkodowania dla ofiar niewolniczej pracy w sierocińcach, szkołach przemysłowych i pralniach Marii Magdaleny. Ale czy będą one w stanie przełamać lęk przed stawieniem się przed komisją weryfikacyjną?
Na progu trzeciego tysiąclecia Kościół katolicki przeprosił za inkwizycję i przewinienia wobec innych religii. Jak jednak zaradzić jednostkowym krzywdom, które wyrządzali i dalej wyrządzają szeregowi przedstawiciele Kościoła swym owieczkom? O tym m.in. kręci się filmy. Wśród nich "Siostry magdalenki" wyróżniają się powagą i wstrzemięźliwością. Zamiast rzeczowej dyskusji wywołują oburzenie, nagonki, pikiety, manifestacje, a nawet pohukiwania o grzechu, jakim jest realizowanie i oglądanie podobnych obrazów. To świadczy, że Kościół wciąż czeka na swego Rudolpha Giulianiego, który ogłosi "zero tolerancji" dla zła dziejącego się w parafiach i diecezjach. Zanim ktoś taki się pojawi i skończy z praktyką uporczywego zamiatania brudów pod dywan, co rusz będą eksplodować w mediach skandale obyczajowe, które podmywają autorytet Kościoła, osłabiają jego pozycję i narażają na liczone w milionach dolarów straty finansowe, bo we współczesnym cywilizowanym świecie ludzka krzywda ma bardzo wysoką cenę.
"Siostry magdalenki" to historia czterech młodych Irlandek, które trafiły do zakładu dla tzw. upadłych dziewcząt. Crispina i Rose są matkami nieślubnych dzieci, Margaret została zgwałcona przez kuzyna, a Bernadette jest sierotą, notorycznie przyłapywaną na flirtowaniu z młodymi mężczyznami. Ich resocjalizacja polega na upokarzaniu, biciu, zmuszaniu do niewolniczej pracy oraz uczestnictwie w lekcjach nienawiści do własnego ciała.
Lista bezbożników
"Siostry magdalenki" wpisują się na długą listę filmów uznawanych za bluźniercze przez hierarchów różnych odłamów chrześcijaństwa oraz świeckich strażników wiary i wartości, którzy często zachowują się tak jak sędziowie z "Czarownic z Salem" Arthura Millera. Odebrano im wprawdzie zapałki do podpalania stosów, ale potrafią filmowcom obrzydzić życie. Przynajmniej w fazie realizacji, bo - jak na ironię - zwykle ich kampanie okazują się doskonałą darmową reklamą. Znaleźć się na owej liście filmowców bezbożników, znaczy też znaleźć się w wybornej kompanii. Można tu spotkać jadowitego wychowanka jezuitów Luisa Buńuela ("Złoty wiek" i "Viridiana" z pamiętną sceną ostatniej wieczerzy w wykonaniu żebraków), szydercę Federico Felliniego, rozpasanego Kena Russella ("Diabły"), seksmarksistę Piera Paolo Pasoliniego ("Dekameron", "Opowieści kanterberyjskie", "Salo, czyli 120 dni Sodomy"). Można spotkać prześmiewców pod wezwaniem Monty Pythona ("Życie Briana") i Martina Scorsese ("Ostatnie kuszenie Chrystusa"). Jest w tym gronie także Jerzy Kawalerowicz z "Matką Joanną od Aniołów".
Niedawno spore poruszenie wywołał "Czas religii" Marca Bellocchio, który celnie i boleśnie uderzył w masową produkcję świętych za pontyfikatu Jana Pawła II. Osobnym rozdziałem jest cała fala filmów nakręconych w ciągu ostatniej dekady, skupiających się na jak najbardziej realnych i przyziemnych problemach Kościoła. Układają się one w osobliwy fresk o upadku moralnym duchowieństwa, którego powołanie i śluby czystości często nie wytrzymują konfrontacji z cielesnymi i materialnymi pokusami coraz bardziej laickiego świata. Należy do nich "Ksiądz" Antonii Bird, którego tytułowy bohater jest homoseksualistą, dowiadującym się podczas spowiedzi, że jedna z nastoletnich parafianek została wykorzystywana seksualnie przez własnego ojca. Zalicza się do nich meksykańska "Zbrodnia ojca Amaro" Carlosa Carrery - o młodym ambitnym księdzu, który okazuje się zwykłym karierowiczem, nie wahającym się wysłać swoją kochankę na zabieg aborcyjny i akceptującym finansowe powiązania między parafią a lokalnymi baronami narkotykowymi. Warto też wspomnieć o "Song for a Raggy Boy" Aisling Walsh - rzecz o pedofilskich praktykach w sierocińcu. Akcja tego filmu, dobrze przyjętego na festiwalach Sundance i w Karlowych Warach, także rozgrywa się w Irlandii (tuż przed wybuchem II wojny światowej).
Szatańskie pralnie
Zasadnicza różnica między "Siostrami magdalenkami" a innymi filmami demaskującymi skorumpowany i występny kler polega na tym, że dzieło Mullana nie opowiada o jakichś incydentalnych skandalach z ludźmi w sutannach czy habitach w roli głównej. Mullan demaskuje aprobowaną przez całe społeczeństwo instytucję. Znakomicie funkcjonowała ona od połowy XVIII wieku po epokę informatyczną, a znany z filmu kształt przybrała na początku panowania królowej Wiktorii. Przez pralnie przewinęło się co najmniej 30 tys. małych grzesznic. Te, które miały szczęście wrócić do normalnego życia, opuszczały je z trwale okaleczoną psychiką.
Porównania z obozami niewolniczej pracy w totalitarnych dyktaturach nasuwają się same. Zasadnicza różnica polega na tym, że Maggies (jak je nazywano) nawet na wolności nie miały prawa głosu. Trzeba było wielkiego zwrotu cywilizacyjnego połowy lat 90., by przełamać zmowę milczenia. Ale i dzisiaj nie jest to łatwe. Frances Finnegan, autorka przełomowej monografii dotyczącej pralni magdalenek "Do Penance or Perish" ("Czyń pokutę lub giń"), opowiadała, jak trudno zmusić byłe pensjonariuszki do mówienia. Potwierdza to Steve Humphries, realizator telewizyjnego dokumentu "Sex in a Cold Climate" ("Seks w zimnym klimacie"), który bezpośrednio zainspirował Mullana do nakręcenia "Sióstr magdalenek". Humphriesowi udało się przekonać do opowiedzenia swych historii tylko dwie kobiety. Obie od lat mieszkały w Wielkiej Brytanii i obie były nieuleczalnie chore na raka.
Brudy pod dywan
Film "Siostry magdalenki" pełni funkcję egzorcyzmów odprawianych nad upiorami całkiem niedawnej przeszłości katolickiej Irlandii. Zapotrzebowanie było na to wielkie, bo do kin wybrało się ponad 30 proc. dorosłych Irlandczyków. Mullan opowiadał, iż po obejrzeniu filmu byłe ofiary owego osobliwego systemu penitencjarnego wytykały mu w listach lub w bezpośrednich rozmowach, że i tak bardzo wyrozumiale potraktował zakonnice. Rzeczywistość była o wiele gorsza. Jak silne piętno wycisnęły na irlandzkiej mentalności pralnie, świadczy fakt, iż potrzebę rozrachunku z nimi artykułuje wciąż bardzo niewielu polityków z kręgów rządowych. Choć to się już zmienia. Premier Irlandii Bertie Ahern uruchomił fundację, która dysponuje 120 mln euro na odszkodowania dla ofiar niewolniczej pracy w sierocińcach, szkołach przemysłowych i pralniach Marii Magdaleny. Ale czy będą one w stanie przełamać lęk przed stawieniem się przed komisją weryfikacyjną?
Na progu trzeciego tysiąclecia Kościół katolicki przeprosił za inkwizycję i przewinienia wobec innych religii. Jak jednak zaradzić jednostkowym krzywdom, które wyrządzali i dalej wyrządzają szeregowi przedstawiciele Kościoła swym owieczkom? O tym m.in. kręci się filmy. Wśród nich "Siostry magdalenki" wyróżniają się powagą i wstrzemięźliwością. Zamiast rzeczowej dyskusji wywołują oburzenie, nagonki, pikiety, manifestacje, a nawet pohukiwania o grzechu, jakim jest realizowanie i oglądanie podobnych obrazów. To świadczy, że Kościół wciąż czeka na swego Rudolpha Giulianiego, który ogłosi "zero tolerancji" dla zła dziejącego się w parafiach i diecezjach. Zanim ktoś taki się pojawi i skończy z praktyką uporczywego zamiatania brudów pod dywan, co rusz będą eksplodować w mediach skandale obyczajowe, które podmywają autorytet Kościoła, osłabiają jego pozycję i narażają na liczone w milionach dolarów straty finansowe, bo we współczesnym cywilizowanym świecie ludzka krzywda ma bardzo wysoką cenę.
Więcej możesz przeczytać w 42/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.