Zero wzrostu, sto procent podatków i słonina na kartki
Stworzenie sprawnego programu socjaldemokratycznego jest zadaniem porównywalnym z konstrukcją kwadratowego koła. Tego właśnie chce dokonać nowo powstała Socjaldemokracja Polska. Rozłam na lewicy i powstanie SDPL tłumaczy się na trzy sposoby (ewentualnie trzema celami). Po pierwsze, jest to ucieczka ze skazanej na klęskę partii władzy. Po drugie, próba ratowania stabilności polskiej sceny politycznej, ewoluującej w stronę dwubiegunowego modelu: "normalna" Platforma Obywatelska i "faszyzująca" Samoobrona. Po trzecie, ma to być próba odbudowy ideowej partii socjaldemokratycznej. Traktowanie tych przyczyn alternatywnie jest błędem. Mogą one przecież, przynajmniej w intencjach, występować równocześnie (ich ślady można znaleźć zresztą w "Deklaracji o powołaniu SDPL")
Czym jest dzisiaj socjaldemokracja?
Konia z rzędem temu, kto powie, co dzisiaj znaczą słowa "socjalizm" czy "socjaldemokracja". Po ideowej porażce "Manifestu socjalistycznego" Blaira i Schrödera, ocenianego przez jednych jako apoteoza krwiożerczego liberalizmu gospodarczego, a przez innych jako nierealistyczne zaklęcia o sprawiedliwości społecznej, których realizacja może trwale zahamować wzrost gospodarczy w Europie, przyszła klęska Schrödera w realnej polityce. Klęska, dodajmy, następująca nie wskutek prób realizowania manifestu, ale w następstwie zbyt powolnego wycofywania się Niemiec z rozbudowanych świadczeń socjalnych.
Agenda 2010, projekt reform zgoła niesocjalistyczny, jako żywo przypomina nasz program Hausnera: przychodzi zbyt późno, jest zbyt nieśmiała i zbyt wiele zmian odkłada na odległą przyszłość, której socjaldemokracja przy władzy nie doczeka. Równocześnie, i to jest kolejne podobieństwo do naszej sytuacji, program ów wywołuje olbrzymią krytykę, ale bynajmniej nie ideową. Po prostu, ludzie przyzwyczajeni do tego, że różne beneficja dostawali przez lata darmo, gotowi są bronić ich za wszelką cenę.
Czy istnieje ideowy elektorat?
Polityczna uczciwość powinna nakazywać negatywną odpowiedzieć na pytanie: "Czy istnieje ideowy, socjaldemokratyczny elektorat?". Takiego elektoratu nie ma. Istnieją wszędzie osoby pokroju senator prof. Marii Szyszkowskiej, która nienawidzi Kościoła katolickiego i jest przekonana o niesłychanym ucisku lesbijek i gejów. Są tacy, którzy domagają się zakazu budowy autostrad, bowiem pędzące auta rozjeżdżają żaby. Są wierzący w to, że budżet państwa może zapewnić powszechną szczęśliwość poprzez rozdawanie pieniędzy. Tyle że owi Bardzo Szlachetni Ludzie stanowią może trzy, może pięć procent społeczeństwa. Co więcej, ich czas kończy się i przestają pływać, kiedy - trawestując starą anegdotę - sanitariusz nalewa wody do basenu. W polityce jest to moment, kiedy partia lewicowa zdobywa władzę. Wtedy bowiem oczywiste dla każdego rozsądnego polityka staje się to, że z nienawiści i marzeń nie da się sklecić spójnego programu.
Tak naprawdę elektorat partii socjalistycznej nie składa się z ideowców, ale z ludzi przekonanych, że taka partia nie będzie wymagała od nich intensywnej pracy i odpowiedzialności za swój los, a da im za to różne dobra i świadczenia za darmo. Zawsze było też tak, że po jednej, góra dwóch kadencjach rządów lewicy ludzie przekonywali się, iż gruszki na wierzbach rosną słabo, i przenosili swój głos na partie liberalno-konserwatywne. Z każdą taką rundą zachodziła jednak pewna zmiana - skala świadczeń społecznych (mierzona stopniem dystrybucji budżetowej) rosła, bowiem ugrupowania prawicowe nie miały dość odwagi, aby całkowicie się wycofać z rozdawnictwa.
Efektem było to, że wzrost gospodarczy za ich rządów przyspieszał coraz słabiej. Dlatego socjaliści, dochodząc do władzy w następnym rozdaniu, mogli obiecywać i rozdawać coraz mniej. Obowiązująca przez lata polityczna zasada, że prawica robi wzrost gospodarczy, lewica rozdaje, a obie strony rządzą na zmianę, załamała się. Realna polityka gospodarcza obu stron stała się niemrawą i nijaką polityką środka, a miejsce dawnych dwóch wielkich partii ideowych zaczęły zajmować skrajne partie populistyczne.
Wina Millera i obietnice Borowskiego
Jeżeli ktoś wini Leszka Millera (a takie głosy pobrzmiewają także w dokumentach SDPL) za bezideowość, to albo kpi, albo nic nie rozumie. Błędem Millera nie było to, że jego rządy były bezideowe, ale to, że były to złe rządy, pełne zwrotów od ściany do ściany, sprawowane przez ludzi niekompetentnych, a na dodatek tak głupio nieuczciwych jak Wania Duraczok, który zapytany, co zrobi, gdy zostanie carem, odpowiedział, że podwędzi pięć rubli i będzie uciekał, gdzie pieprz rośnie.
Na szczęście, nie grozi nam to, że wkrótce SDPL przejmie władzę i zacznie wycinać hołubce, przy których o pomysłach Ryszarda Bugaja będziemy myśleć jako o racjonalnych koncepcjach gospodarczych. Poza tym Marek Borowski ma jednak solidną wiedzę ekonomiczną i o szaleństwo raczej trudno go podejrzewać. To w końcu on jest autorem słów, że "deficyt budżetowy nie jest ani lewicowy, ani prawicowy, ale możliwy lub niemożliwy do sfinansowania". W Polsce, chwała Bogu, nie można go powiększać.
Kupowanie opinii publicznej
SLD raczej się nie rozpadnie i będzie rozpaczliwie walczyć o uzyskanie choćby pięcioprocentowego poparcia. Aby je uzyskać, gotowy jest zrobić to samo, co robili Krzaklewski i Buzek w dwóch ostatnich latach swoich rządów - kupować opinię publiczną. Zacznie się wycofywanie z programu cięć wydatków socjalnych, a nawet będą uruchamiane nowe świadczenia. Przyniesie to takie same skutki jak w latach 2000-2001. Wzrost gospodarczy zdechnie, budżet się do końca rozwali, a ludzie pieniądze wezmą i nawet nie podziękują. O tym, że jest to groźba realna, można się było przekonać już pierwszego dnia istnienia SDPL. Krzysztof Janik oświadczył 26 marca, że "w najbliższych miesiącach sojusz przedstawi nowe inicjatywy ustawodawcze na rzecz najbiedniejszych: wzrost minimalnych rent i emerytur, zasiłków dla matek wychowujących samotnie dzieci i nowe formy ekonomii społecznej". W tej sytuacji SDPL też będzie musiała coś zalicytować, Samoobrona przebije, Liga Polskich Rodzin skontruje, a Unia Pracy zrekontruje. Sojuszowi Lewicy Demokratycznej pozostaną już tylko "Kordecki na wałach" i "wąsy Piłsudskiego".
Tak oto niepostrzeżenie zalęgnie nam się "nowa ekonomia społeczna": zero wzrostu, sto procent podatków i słonina na kartki.
Bilans MILLERA | |
---|---|
Plusy | Minusy |
|
|
Więcej możesz przeczytać w 14/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.