Politycy powinni w dwuszeregu pomaszerować do kina na "Nigdy w życiu!", by zobaczyć, o czym marzy przynajmniej 1,5 mln wyborców
Katarzyna Grochola działa jak twórczyni "Harry'ego Pottera" Joanne Rowling: każda jej następna książka z zapowiedzianego cyklu jest trochę grubsza i wywołuje coraz większe zainteresowanie, przekładające się nie tylko na liczbę drukowanych egzemplarzy, ale także na rozmaitość sposobów dyskontowania sukcesu. Powodzenie filmu "Nigdy w życiu!" (już prawie 1,5 mln widzów zobaczyło go w kinach!), który jest dokonaną przez Ryszarda Zatorskiego ekranizacją pierwszej i najgłośniejszej jak dotąd części cyklu "Żaby i anioły", sprawiło, że do autorki ustawiła się kolejka producentów, chętnych, by zabrać się do kolejnych kawałków.
Wydana właśnie trzecia część pt. "Ja wam pokażę!" wylądowała na pierwszym miejscu list książkowych bestsellerów, zanim jeszcze ukazała się w księgarniach, a hurtownicy stali przed drzwiami wydawnictwa gotowi zapłacić za wszystkie zaległe faktury, byle tylko zagwarantować sobie wystarczającą liczbę egzemplarzy nowego tytułu. Ki diabeł? O co wszystkim chodzi? O jakiej naszej słabości dowiedziała się Grochola, że tak ochoczo biegniemy do księgarń i kina, by oglądać sercowe perypetie trzydziestoparoletniej Judyty?
Autorka zapytana wprost, czy Judyta to ona sama, nie zaprzecza, że w losach bohaterki zawarła wiele swoich doświadczeń, ale także marzeń i wyobrażeń o szczęśliwym życiu. Nie takim, jakie jest, ale takim, jakim mogłoby być. To dlatego obraz współczesnej Polski, jaki wyłania się z jej powieści, jest dużo lepszy niż ten, który oglądamy na co dzień. Jest niczym portret niezbyt ładnej kobiety namalowany przez litościwego malarza o dużej wyobraźni. Nic więc dziwnego, że owej kobiecie obraz bardzo się podoba i chętnie go od malarza kupuje. Wychodząc z kina po obejrzeniu "Nigdy w życiu!", usłyszałem opinie kilku pań: "Nareszcie ludzie są ładni, uczucia prawdziwe, a ulice czyste, schludne i takie, jak powinny być".
Uwaga, politycy! W dwuszeregu zbiórka i do kina marsz, by zobaczyć, o czym marzy przynajmniej 1,5 mln waszych wyborców. Co nazywają normalnością, w której potrafiliby żyć. Zostawiona przez męża matka z córką (tego akurat żadna z kobiet czytających Grocholę sobie nie życzy) otrzymuje eksmisję z mieszkania (zajmie je teraz kochanka) i propozycję przeprowadzenia się do małego lokalu w Warszawie albo 100 tys. zł, żeby się urządzić na własną rękę. Wybiera to drugie. Przyjaciółka pomaga jej znaleźć kawałek ziemi na wsi i wynająć górali, by tam postawili dom. Najtańszy, najprostszy, ale swój. I z widokiem na sielską okolicę.
Grochola nie może teraz przejść ulicą, by ktoś jej nie zaczepił, prosząc o pomoc w zbudowaniu podobnej chaty. Ludzie pytają konkretnie: czy rzeczywiście można się pobudować za 100 tys. zł? Czy warto ryzykować wyprowadzkę z miasta? Gdzie znaleźć tych górali? I skąd wziąć takiego męża, co po rozwodzie rzuci na odchodnym sto tysięcy na stół?
Nie wiem, co im odpowiada autorka "Ja wam pokażę!", ale pokazuje im: właśnie kończy budować swój własny dom za miastem. Nie wiem za ile, nie wiem, skąd wzięła górali i nie wiem nic o jej byłym mężu, ale że buduje, to pewne. Prawie każda z czytelniczek też by tak chciała
Zaraz, zaraz, a kariera? A pięcie się po szczeblach, by kiedyś usłyszeć o sobie "pani prezes" lub "panie prezesie"? Gdzie dodawanie zer w kolejnych pensjach, eleganckie cocktaile, modne kreacje i zagraniczne delegacje? Gdzie cały ten wyścig szczurów? Otóż wyścig szczurów (i szczurzyc też) ostatnio stracił jakby w Polsce na atrakcyjności. Pięcie się w pionie zbyt przypominało bowiem pełzanie w poziomie, by warte było całego tego fizycznego i moralnego utytłania. Odkąd nawet uznawana od lat za najlepszego pracodawcę i będąca dla szczurów obiektem histerycznego uwielbienia firma Arthur Andersen okazała się uwikłana w aferę Enronu i po wyroku sądu szybko musiała zwinąć żagle, w świecie sukcesu nie ostała się żadna świętość gwarantująca duże honorowo zarobione pieniądze. W ogóle wygląda na to, że ścigające się do niedawna szczury zgnuśniały i częściej niż o karierze marzą o tym, by gdzieś czmychnąć i mieć wreszcie święty spokój.
Proponowana przez Grocholę ucieczka z miasta, gdzie nic nie jest pewne, trafiła na podatny grunt. Ucieczka ze świata prawdziwych przykrości do iluzorycznej krainy wiejskiego bezpieczeństwa, z dala od głupich szefów i rosnącej groźby zamachów terrorystycznych, okazuje się atrakcyjna dla coraz większej liczby osób. Czyżby szczury zwijały manatki? Chyba tak, bo gdy patrzę wokół siebie, mam wrażenie, że dziś ścigają się już nie szczury, lecz zwykłe szare myszy.
[email protected]
Wydana właśnie trzecia część pt. "Ja wam pokażę!" wylądowała na pierwszym miejscu list książkowych bestsellerów, zanim jeszcze ukazała się w księgarniach, a hurtownicy stali przed drzwiami wydawnictwa gotowi zapłacić za wszystkie zaległe faktury, byle tylko zagwarantować sobie wystarczającą liczbę egzemplarzy nowego tytułu. Ki diabeł? O co wszystkim chodzi? O jakiej naszej słabości dowiedziała się Grochola, że tak ochoczo biegniemy do księgarń i kina, by oglądać sercowe perypetie trzydziestoparoletniej Judyty?
Autorka zapytana wprost, czy Judyta to ona sama, nie zaprzecza, że w losach bohaterki zawarła wiele swoich doświadczeń, ale także marzeń i wyobrażeń o szczęśliwym życiu. Nie takim, jakie jest, ale takim, jakim mogłoby być. To dlatego obraz współczesnej Polski, jaki wyłania się z jej powieści, jest dużo lepszy niż ten, który oglądamy na co dzień. Jest niczym portret niezbyt ładnej kobiety namalowany przez litościwego malarza o dużej wyobraźni. Nic więc dziwnego, że owej kobiecie obraz bardzo się podoba i chętnie go od malarza kupuje. Wychodząc z kina po obejrzeniu "Nigdy w życiu!", usłyszałem opinie kilku pań: "Nareszcie ludzie są ładni, uczucia prawdziwe, a ulice czyste, schludne i takie, jak powinny być".
Uwaga, politycy! W dwuszeregu zbiórka i do kina marsz, by zobaczyć, o czym marzy przynajmniej 1,5 mln waszych wyborców. Co nazywają normalnością, w której potrafiliby żyć. Zostawiona przez męża matka z córką (tego akurat żadna z kobiet czytających Grocholę sobie nie życzy) otrzymuje eksmisję z mieszkania (zajmie je teraz kochanka) i propozycję przeprowadzenia się do małego lokalu w Warszawie albo 100 tys. zł, żeby się urządzić na własną rękę. Wybiera to drugie. Przyjaciółka pomaga jej znaleźć kawałek ziemi na wsi i wynająć górali, by tam postawili dom. Najtańszy, najprostszy, ale swój. I z widokiem na sielską okolicę.
Grochola nie może teraz przejść ulicą, by ktoś jej nie zaczepił, prosząc o pomoc w zbudowaniu podobnej chaty. Ludzie pytają konkretnie: czy rzeczywiście można się pobudować za 100 tys. zł? Czy warto ryzykować wyprowadzkę z miasta? Gdzie znaleźć tych górali? I skąd wziąć takiego męża, co po rozwodzie rzuci na odchodnym sto tysięcy na stół?
Nie wiem, co im odpowiada autorka "Ja wam pokażę!", ale pokazuje im: właśnie kończy budować swój własny dom za miastem. Nie wiem za ile, nie wiem, skąd wzięła górali i nie wiem nic o jej byłym mężu, ale że buduje, to pewne. Prawie każda z czytelniczek też by tak chciała
Zaraz, zaraz, a kariera? A pięcie się po szczeblach, by kiedyś usłyszeć o sobie "pani prezes" lub "panie prezesie"? Gdzie dodawanie zer w kolejnych pensjach, eleganckie cocktaile, modne kreacje i zagraniczne delegacje? Gdzie cały ten wyścig szczurów? Otóż wyścig szczurów (i szczurzyc też) ostatnio stracił jakby w Polsce na atrakcyjności. Pięcie się w pionie zbyt przypominało bowiem pełzanie w poziomie, by warte było całego tego fizycznego i moralnego utytłania. Odkąd nawet uznawana od lat za najlepszego pracodawcę i będąca dla szczurów obiektem histerycznego uwielbienia firma Arthur Andersen okazała się uwikłana w aferę Enronu i po wyroku sądu szybko musiała zwinąć żagle, w świecie sukcesu nie ostała się żadna świętość gwarantująca duże honorowo zarobione pieniądze. W ogóle wygląda na to, że ścigające się do niedawna szczury zgnuśniały i częściej niż o karierze marzą o tym, by gdzieś czmychnąć i mieć wreszcie święty spokój.
Proponowana przez Grocholę ucieczka z miasta, gdzie nic nie jest pewne, trafiła na podatny grunt. Ucieczka ze świata prawdziwych przykrości do iluzorycznej krainy wiejskiego bezpieczeństwa, z dala od głupich szefów i rosnącej groźby zamachów terrorystycznych, okazuje się atrakcyjna dla coraz większej liczby osób. Czyżby szczury zwijały manatki? Chyba tak, bo gdy patrzę wokół siebie, mam wrażenie, że dziś ścigają się już nie szczury, lecz zwykłe szare myszy.
[email protected]
Więcej możesz przeczytać w 14/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.