Prawdziwa historia polskich ziem zachodnich
Klątwa Gomułki" lub "enerdyzacja" ciążą nad ziemiami zachodnimi - przyjęło się mówić. Miałyby o tym świadczyć nasze statystyki bezrobocia, wyższego niż gdzie indziej. Młody historyk, pisząc o pierwszych polskich latach na ziemiach zachodnich po 1945 r., ówczesne pionierstwo ma za kolaborację, którą trzeba dopiero tłumaczyć! Nikt z jego promotorów nie zwrócił na to uwagi, a w bibliografii świetnie udokumentowanej książki nie ma akurat "Spraw Polaków" Jana Edmunda Osmańczyka. Szkice z 1945 r. zebrane w tej książce dyskutowano najgoręcej w kręgu inteligencji polskiej. A dziś nikt już nie wie, że odbudowę kraju i zagospodarowanie tzw. ziem odzyskanych - mimo ówczesnych wywózek na wschód, aresztowań i skrytobójstw - uznano za polską rację stanu! Dlatego tylu fachowców powróciło wtedy z Zachodu. Bo przecie nie dla ustroju i kolaboracji. Zamiast legendy pionierstwa rośnie mit zażenowania. Dlatego zdecydowałem się spisać krótką historię naszych ziem zachodnich.
Polski Berlin
Mój ojciec był jednym z założycieli Związku Obrony Kresów Zachodnich w 1921 r. (chodziło wtedy o Górny Śląsk). W 1934 r. ten związek stał się Polskim Związkiem Zachodnim. Podczas wojny PZZ odnowił swą działalność, o co można pytać prof. Czeczota-Gawraka. Po 1942 r. jako mały chłopiec słyszałem w naszym mieszkaniu dyskusje nad przyszłym polskim nazewnictwem na ziemiach zachodnich - odpowiadało to programowi polskiego podziemia i nie było wątpliwości, o jaką Nisę chodzi. Prusy należało raz na zawsze pozbawić podstaw terytorialnych.
Wymieniani w cennej książce Straucholda najczynniejsi pionierzy na ziemiach zachodnich to najbliżsi przyjaciele moich rodziców, dobrze mi znani zetowcy - prof. Bolesław Olszewicz (organizator życia naukowego we Wrocławiu), Bolesław Srocki (Instytut Bałtycki) i Roman Lutman (dyrektor Instytutu Śląskiego). A znów Jan Edmund Osmańczyk to dawny podopieczny mojego ojca, konsula we Wrocławiu, który przed wojną posłał opolskiego chłopaka na studia do kraju.
Informacja wyjściowa: przez dwa wieki od zajęcia Śląska przez Prusy Fryderyka II, zwanego Wielkim, polski żywioł Nadodrza wzrósł do ponad półtora miliona ludzi. Prognozy na przełomie XIX i XX wieku przewidywały, że za pół wieku Berlin w połowie będzie polski! Od mniej więcej 1885 r. sprzyjał temu Ostflucht - ucieczka ze Wschodu. Miejscowych Niemców, jak i emigrację Polaków, przyciągała prosperity Nadrenii i Westfalii. Bismarck, chcąc rozparcelować swoje dobra na Pomorzu Zachodnim, nie mógł znaleźć chętnych niemieckich osadników. Lud mówił w domu po polsku, często gwarą, zwaną pogardliwie przez Prusaków "wasserpolnisch" - polszczyzną rozwodnioną. Nieraz opłacał swą polskość życiem, jak swoją tożsamość opłacali Serbołużyczanie za Odrą, też usilnie germanizowani od bismarckowskich czasów. Notabene większość Niemców między Odrą i Łabą pochodzi od zniemczonych Słowian połabskich. Dowodem są słowiańskie nazwy miejscowe aż po Trittau pod Hamburgiem. Berlin, Leipzig, Dresden - nic po niemiecku nie znaczą.
Folkswagendojcze
Rodaków zwanych w PRL autochtonami Polska Ludowa obróciła potem w mniejszość niemiecką lub Ślązaków. Nie sprawiła tego sama szansa na volkswageny, rodząca urągliwy termin "folkswagendojcze". Każdy z nich miał jakichś krewnych gdzieś nad Renem - znali niemiecki, niechętnie latami traktowani przez władzę, korzystali z szansy udziału w dobrobycie zachodnich Niemiec. Jedni emigrowali, inni organizowali się na miejscu, by uzyskać pomoc z Niemiec. Nawet gdyby chcieli odtworzyć dawne banki ludowe lub kasy Raiffeisena, spółdzielczość kredytową, nie mogliby - nasze prawodawstwo nawet po roku 1989 tego nie umożliwiło.
W 1945 r. wobec zniszczenia Wrocławia jako "festung Breslau" pierwszą zastępczą stolicą Dolnego Śląska była Jelenia Góra. W gruzach leżał Szczecin, Gdańsk wyrabowała i spaliła Armia Czerwona już po jego zdobyciu. Pionierami na Dolnym Śląsku byli inteligenci z Krakowa, a z nimi sporo zahaczonych tam po powstaniu warszawiaków. W Szczecińskie ruszyli poznaniacy, w przewadze zetowcy. Za zgodą władz odnowili Polski Związek Zachodni, chytrze wciągnęli do zarządu wybranych ludzi z PPR. Ci ludzie sami nigdy nie nazywali się "komunistami" ani się do komunizmu nie przyznawali. Miała być "demokracja ludowa" i chociaż do 1954 r. bezpieka rządziła w Polsce nawet aparatem partyjnym, to mieliśmy tylko "socjalizm". Na szczytach aparatu partyjnego zdarzali się aż po 1989 r. ludzie, którzy nigdy nie nazywali siebie "komunistami". Ostrożnie więc z tą nomenklaturą, co odnoszę i do siebie.
Brygady Kwiatkowskiego
Jerzy Borejsza ściągnął z Rumunii Eugeniusza Kwiatkowskiego. Nie uwiódł go. To Kwiatkowski wiedział, że fachowiec dla kraju może coś zrobić tylko w kraju. Rozpoznał przez Borejszę, czy da się coś zrobić naprawdę. I robił. Na wybrzeżu: od Elbląga po Szczecin i Świnoujście. Ściągnęli do niego inni ludzie Zetu (sam wyszedł z Zetu) oraz różni znakomici fachowcy, wśród nich i legendarni ludzie podziemia - tacy jak Leski - potem więzieni i męczeni przez bezpiekę. Pod rękami Kwiatkowskiego i jego współpracowników wszystko rosło jak na drożdżach. Miasta morskie połączył Kwiatkowski we własny związek. Uczył inteligencję polską, jakie historyczne znaczenie ma taki dostęp do Bałtyku.
Politechnika Gliwicka jest bezpośrednią kontynuacją lwowskiej, Uniwersytet Wrocławski - Uniwersytetu Jana Kazimierza, toruński - Batorego. Pionierzy nie rozpamiętywali krzywd, nie było czasu - żyli nowymi zadaniami. PPR-owski wojewoda Szczecina, były major milicji Leonard Borkowicz, popierał wspaniałego pioniera, pierwszego prezydenta Szczecina, urbanistę Piotra Zarembę, sprzyjał idei inżyniera Kędzierskiego, by Odrę uczynić wielkim szlakiem żeglugi śródlądowej (Borkowicza potem odesłano do Pragi, Zarembę w 1950 r. usunięto, Kędzierskiego zamknięto i torturowano). Ministrem ziem odzyskanych był Gomułka, jednak resortem kierował praktycznie wiceminister Leopold Gluck, otwartogłowy endek. Dzięki niemu Maringe mógł obsadzać PGR-y "bezetami" - wysokiej klasy rolnikami, pozbawionymi swych majątków. Po dwóch latach te PGR-y dawały produkcję wyższą niż przed wojną. Stopniowo opanowano i szaber. Szabrownicy jednak nie docierali wszędzie: w 1947 r. podczas obozu harcerskiego w Międzygórzu zwiedzaliśmy nie tknięte wille opuszczone przez właścicieli, którzy w 1945 r. - co mówił miejscowy pastor - ze strachu przed bolszewikami uciekli jak stali (sąsiad, kaleka z frontu wschodniego, opowiedział im, jak Wehr-macht, cofając się przez Rosję, na rozkaz dowództwa zostawiał za sobą spaloną ziemię, mordując bezbronnych mieszkańców, paląc i niszcząc wszystko).
W sprawnej gospodarce ówczesnych PGR-ów z sukcesem pracowali nawet biedni chłopi wysiedleni z Wileńszczyzny, choć przywieźli z sobą tamtejszą nieporadność społeczną. Serial "Boża podszewka" Izabelli Cywińskiej nie kłamie, bo i miasta Wileńszczyzny nie kwitły gospodarczą ruchliwością. Chłopi wysiedleni ze wschodniej Małopolski też nie mieli za sobą tradycji samoorganizacji (jakże nad nimi górowali tam Ukraińcy!). Pojedynczo przemykali na Zachód, ale w sumie tysiącami ścigani przez bezpiekę młodzi ludzie z AK angażowali się w pracę dla rozwoju. Tak umknął śmierci mój późniejszy przyjaciel Andrzej Lesiewski. Po październiku 1956 r. założy on z kolegami pierwszą po stalinizmie gazetę lokalną - "Nowiny Jeleniogórskie".
Likwidacyjny walec
W 1948 r. na ziemiach zachodnich ruszył walec likwidacyjny. Odwołano Kwiatkowskiego, a bezpieka zaczęła polować na jego współpracowników. Odwołano Maringe'a i stopniowo pozwalniano dyrektorów PGR-ów, większość uwięziono, wielu pomordowano. Początki planu sześcioletniego oznaczały grabież ziem zachodnich i północnych. Już przedtem Sowieci zabierali parowozy, wagony, wywozili szyny, zwrotnice i podkłady kolejowe. Sam oglądałem lory niemieckich fortepianów nie okrytych żadnymi pałatkami - pocieszaliśmy się, że Rosjanie są muzykalni i potrafią je odrodzić. Całe rejony Pomorza między Pyrzycami a Kaszubami pozajmowały garnizony sowieckie ze swymi poligonami - były to strefy nieprzejezdne. Żyły z nich biedne wioski, gdzie osadzano z reguły wywożonych z Bieszczad Ukraińców i Łemków. Później przeniesione tam garnizony polskie też nie przyczyniały się do ich rozwoju. Wsi na ziemiach zachodnich nie dotknęła żadna klątwa Gomułki ani enerdyzacja.
PGR-y wszędzie zniszczyła gospodarka planowa, a więc likwidacja rynku (w wypadku wielkich gospodarstw rolnych decyduje nie własność, lecz zarząd). Wiem, co mówię: latem 1956 r. z własnej inicjatywy trzeci rok "lądówki" Politechniki Krakowskiej, a ja z nimi, pojechał pracować przez miesiąc w PGR Cetuń w Koszalińskiem, by zebrać materiał do raportu o PGR-ach. Złożyliśmy ten raport w KC (gdzieś pewnie jest w materiałach po nim). Otóż najlepsi nawet dyrektorzy nie daliby rady paraliżowi spowodowanemu gospodarką planową. A wieś bez wielkopolskich tradycji zaradności nie miała nawet czego sobie przypominać.
Ambitni z ziem zachodnich
W 1957 r. udało się zorganizować Towarzystwo Rozwoju Ziem Zachodnich. Nie przyznawało się do endeckiej okupacyjnej ojczyzny. Dobrze mi znany, już jako dziennikarzowi "Po prostu", Juliusz Kolipiński, jeden z twórców TRZZ, nawiązywał do wspólnego z zetowcami dzieła - mówiliśmy o powszechnej mobilizacji fachowców. Potem partia zlikwidowała TRZZ - jak w 1950 r. Polski Związek Zachodni - bo było zbyt niezależne. Ziemie zachodnie zaczynały wszystko od nowa. Ale zaczynali już miejscowi. Ambitniejsi od reszty kraju. Bo to była nadal kwestia polskiej racji stanu.
O rozwoju ziem zachodnich decydowały miasta i fachowcy. Miasta od początku pełniejsze energii i dynamizmu niż miasta w głębi Polski. Stąd nowe uniwersytety, politechniki, uczelnie rolnicze. Dziś nawet pomniejsze, takie jak Pyrzyce na Pomorzu Zachodnim czy Dzierzgoń na Warmii, wystarczy porównać z Białymstokiem czy Suwałkami. Prawie 30 proc. mieszkań we Frankfurcie nad Odrą i w Görlitz zajmują Polacy pracujący po polskiej stronie Odry i Nysy. I dawno już maturzyści z Olsztyńskiego wygrywali rywalizację o indeksy Uniwersytetu Warszawskiego. Nikt zaś od czasów "Dookoła świata" w 1959 r. nie opisał wielkiej przygody Jerzego Urygi i kolegów, absolwentów Politechniki Krakowskiej, którzy w 1957 r. uparli się, by odbudować zburzony do cna Kołobrzeg. I udało się im - rezultaty są do obejrzenia.
Wszystkie nadmorskie ośrodki, od Świnoujścia po Braniewo, żyją dzisiaj z letników i turystów. Przyjeżdża ich rocznie, także na Mazury, więcej niż za czasów niemieckich - co zrozumiałe, bo nie trzeba jechać tysiąca kilometrów z zachodu. To Gdańsk zrodził i Bim-Bom, i "Solidarność". W Opolu działał Grotowski i tam ruszył festiwal piosenki polskiej. Jan Wyżykowski, szykanowany przez biurokrację, odkrył miedź - tam gdzie jej przedtem nie było; zapomniany, a zasługujący na pomnik, zmarł - wykończony - na serce. Koncern miedziowy działa. Andrzej Chrzanowski zbudował największą elektrownię Europy w Turoszowie. Nie partia, ale polscy fachowcy stworzyli potężny przemysł stoczniowy. Naszą żeglugę morską budowali wychowankowie kpt. Konstantego Maciejewicza, twórcy Państwowej Wyższej Szkoły Morskiej w Szczecinie.
Gdybyśmy mieli kompetentne banki, nie musielibyśmy odejść z dwóch rynków - okrętownictwa i żeglugi, przysparzając sobie bezrobocia. A gdyby słuchano Mariana Miłkowskiego, który od lat 70., przebadawszy bieg Odry, propagował jej przyszłość w transporcie wodnym, Niemcy nie musieliby kopać kanału równoległego wzdłuż dolnej Odry do Bałtyku. Cała Odra niosłaby setki tysięcy ton towarów - aż od Czech.
Można długo ciągnąć temat przyszłości ziem zachodnich, żywszych od mocno wciąż nieruchawej Polski centralnej i wschodniej. Jaka więc enerdyzacja?
Stefan Bratkowski
Polski Berlin
Mój ojciec był jednym z założycieli Związku Obrony Kresów Zachodnich w 1921 r. (chodziło wtedy o Górny Śląsk). W 1934 r. ten związek stał się Polskim Związkiem Zachodnim. Podczas wojny PZZ odnowił swą działalność, o co można pytać prof. Czeczota-Gawraka. Po 1942 r. jako mały chłopiec słyszałem w naszym mieszkaniu dyskusje nad przyszłym polskim nazewnictwem na ziemiach zachodnich - odpowiadało to programowi polskiego podziemia i nie było wątpliwości, o jaką Nisę chodzi. Prusy należało raz na zawsze pozbawić podstaw terytorialnych.
Wymieniani w cennej książce Straucholda najczynniejsi pionierzy na ziemiach zachodnich to najbliżsi przyjaciele moich rodziców, dobrze mi znani zetowcy - prof. Bolesław Olszewicz (organizator życia naukowego we Wrocławiu), Bolesław Srocki (Instytut Bałtycki) i Roman Lutman (dyrektor Instytutu Śląskiego). A znów Jan Edmund Osmańczyk to dawny podopieczny mojego ojca, konsula we Wrocławiu, który przed wojną posłał opolskiego chłopaka na studia do kraju.
Informacja wyjściowa: przez dwa wieki od zajęcia Śląska przez Prusy Fryderyka II, zwanego Wielkim, polski żywioł Nadodrza wzrósł do ponad półtora miliona ludzi. Prognozy na przełomie XIX i XX wieku przewidywały, że za pół wieku Berlin w połowie będzie polski! Od mniej więcej 1885 r. sprzyjał temu Ostflucht - ucieczka ze Wschodu. Miejscowych Niemców, jak i emigrację Polaków, przyciągała prosperity Nadrenii i Westfalii. Bismarck, chcąc rozparcelować swoje dobra na Pomorzu Zachodnim, nie mógł znaleźć chętnych niemieckich osadników. Lud mówił w domu po polsku, często gwarą, zwaną pogardliwie przez Prusaków "wasserpolnisch" - polszczyzną rozwodnioną. Nieraz opłacał swą polskość życiem, jak swoją tożsamość opłacali Serbołużyczanie za Odrą, też usilnie germanizowani od bismarckowskich czasów. Notabene większość Niemców między Odrą i Łabą pochodzi od zniemczonych Słowian połabskich. Dowodem są słowiańskie nazwy miejscowe aż po Trittau pod Hamburgiem. Berlin, Leipzig, Dresden - nic po niemiecku nie znaczą.
Folkswagendojcze
Rodaków zwanych w PRL autochtonami Polska Ludowa obróciła potem w mniejszość niemiecką lub Ślązaków. Nie sprawiła tego sama szansa na volkswageny, rodząca urągliwy termin "folkswagendojcze". Każdy z nich miał jakichś krewnych gdzieś nad Renem - znali niemiecki, niechętnie latami traktowani przez władzę, korzystali z szansy udziału w dobrobycie zachodnich Niemiec. Jedni emigrowali, inni organizowali się na miejscu, by uzyskać pomoc z Niemiec. Nawet gdyby chcieli odtworzyć dawne banki ludowe lub kasy Raiffeisena, spółdzielczość kredytową, nie mogliby - nasze prawodawstwo nawet po roku 1989 tego nie umożliwiło.
W 1945 r. wobec zniszczenia Wrocławia jako "festung Breslau" pierwszą zastępczą stolicą Dolnego Śląska była Jelenia Góra. W gruzach leżał Szczecin, Gdańsk wyrabowała i spaliła Armia Czerwona już po jego zdobyciu. Pionierami na Dolnym Śląsku byli inteligenci z Krakowa, a z nimi sporo zahaczonych tam po powstaniu warszawiaków. W Szczecińskie ruszyli poznaniacy, w przewadze zetowcy. Za zgodą władz odnowili Polski Związek Zachodni, chytrze wciągnęli do zarządu wybranych ludzi z PPR. Ci ludzie sami nigdy nie nazywali się "komunistami" ani się do komunizmu nie przyznawali. Miała być "demokracja ludowa" i chociaż do 1954 r. bezpieka rządziła w Polsce nawet aparatem partyjnym, to mieliśmy tylko "socjalizm". Na szczytach aparatu partyjnego zdarzali się aż po 1989 r. ludzie, którzy nigdy nie nazywali siebie "komunistami". Ostrożnie więc z tą nomenklaturą, co odnoszę i do siebie.
Brygady Kwiatkowskiego
Jerzy Borejsza ściągnął z Rumunii Eugeniusza Kwiatkowskiego. Nie uwiódł go. To Kwiatkowski wiedział, że fachowiec dla kraju może coś zrobić tylko w kraju. Rozpoznał przez Borejszę, czy da się coś zrobić naprawdę. I robił. Na wybrzeżu: od Elbląga po Szczecin i Świnoujście. Ściągnęli do niego inni ludzie Zetu (sam wyszedł z Zetu) oraz różni znakomici fachowcy, wśród nich i legendarni ludzie podziemia - tacy jak Leski - potem więzieni i męczeni przez bezpiekę. Pod rękami Kwiatkowskiego i jego współpracowników wszystko rosło jak na drożdżach. Miasta morskie połączył Kwiatkowski we własny związek. Uczył inteligencję polską, jakie historyczne znaczenie ma taki dostęp do Bałtyku.
Politechnika Gliwicka jest bezpośrednią kontynuacją lwowskiej, Uniwersytet Wrocławski - Uniwersytetu Jana Kazimierza, toruński - Batorego. Pionierzy nie rozpamiętywali krzywd, nie było czasu - żyli nowymi zadaniami. PPR-owski wojewoda Szczecina, były major milicji Leonard Borkowicz, popierał wspaniałego pioniera, pierwszego prezydenta Szczecina, urbanistę Piotra Zarembę, sprzyjał idei inżyniera Kędzierskiego, by Odrę uczynić wielkim szlakiem żeglugi śródlądowej (Borkowicza potem odesłano do Pragi, Zarembę w 1950 r. usunięto, Kędzierskiego zamknięto i torturowano). Ministrem ziem odzyskanych był Gomułka, jednak resortem kierował praktycznie wiceminister Leopold Gluck, otwartogłowy endek. Dzięki niemu Maringe mógł obsadzać PGR-y "bezetami" - wysokiej klasy rolnikami, pozbawionymi swych majątków. Po dwóch latach te PGR-y dawały produkcję wyższą niż przed wojną. Stopniowo opanowano i szaber. Szabrownicy jednak nie docierali wszędzie: w 1947 r. podczas obozu harcerskiego w Międzygórzu zwiedzaliśmy nie tknięte wille opuszczone przez właścicieli, którzy w 1945 r. - co mówił miejscowy pastor - ze strachu przed bolszewikami uciekli jak stali (sąsiad, kaleka z frontu wschodniego, opowiedział im, jak Wehr-macht, cofając się przez Rosję, na rozkaz dowództwa zostawiał za sobą spaloną ziemię, mordując bezbronnych mieszkańców, paląc i niszcząc wszystko).
W sprawnej gospodarce ówczesnych PGR-ów z sukcesem pracowali nawet biedni chłopi wysiedleni z Wileńszczyzny, choć przywieźli z sobą tamtejszą nieporadność społeczną. Serial "Boża podszewka" Izabelli Cywińskiej nie kłamie, bo i miasta Wileńszczyzny nie kwitły gospodarczą ruchliwością. Chłopi wysiedleni ze wschodniej Małopolski też nie mieli za sobą tradycji samoorganizacji (jakże nad nimi górowali tam Ukraińcy!). Pojedynczo przemykali na Zachód, ale w sumie tysiącami ścigani przez bezpiekę młodzi ludzie z AK angażowali się w pracę dla rozwoju. Tak umknął śmierci mój późniejszy przyjaciel Andrzej Lesiewski. Po październiku 1956 r. założy on z kolegami pierwszą po stalinizmie gazetę lokalną - "Nowiny Jeleniogórskie".
Likwidacyjny walec
W 1948 r. na ziemiach zachodnich ruszył walec likwidacyjny. Odwołano Kwiatkowskiego, a bezpieka zaczęła polować na jego współpracowników. Odwołano Maringe'a i stopniowo pozwalniano dyrektorów PGR-ów, większość uwięziono, wielu pomordowano. Początki planu sześcioletniego oznaczały grabież ziem zachodnich i północnych. Już przedtem Sowieci zabierali parowozy, wagony, wywozili szyny, zwrotnice i podkłady kolejowe. Sam oglądałem lory niemieckich fortepianów nie okrytych żadnymi pałatkami - pocieszaliśmy się, że Rosjanie są muzykalni i potrafią je odrodzić. Całe rejony Pomorza między Pyrzycami a Kaszubami pozajmowały garnizony sowieckie ze swymi poligonami - były to strefy nieprzejezdne. Żyły z nich biedne wioski, gdzie osadzano z reguły wywożonych z Bieszczad Ukraińców i Łemków. Później przeniesione tam garnizony polskie też nie przyczyniały się do ich rozwoju. Wsi na ziemiach zachodnich nie dotknęła żadna klątwa Gomułki ani enerdyzacja.
PGR-y wszędzie zniszczyła gospodarka planowa, a więc likwidacja rynku (w wypadku wielkich gospodarstw rolnych decyduje nie własność, lecz zarząd). Wiem, co mówię: latem 1956 r. z własnej inicjatywy trzeci rok "lądówki" Politechniki Krakowskiej, a ja z nimi, pojechał pracować przez miesiąc w PGR Cetuń w Koszalińskiem, by zebrać materiał do raportu o PGR-ach. Złożyliśmy ten raport w KC (gdzieś pewnie jest w materiałach po nim). Otóż najlepsi nawet dyrektorzy nie daliby rady paraliżowi spowodowanemu gospodarką planową. A wieś bez wielkopolskich tradycji zaradności nie miała nawet czego sobie przypominać.
Ambitni z ziem zachodnich
W 1957 r. udało się zorganizować Towarzystwo Rozwoju Ziem Zachodnich. Nie przyznawało się do endeckiej okupacyjnej ojczyzny. Dobrze mi znany, już jako dziennikarzowi "Po prostu", Juliusz Kolipiński, jeden z twórców TRZZ, nawiązywał do wspólnego z zetowcami dzieła - mówiliśmy o powszechnej mobilizacji fachowców. Potem partia zlikwidowała TRZZ - jak w 1950 r. Polski Związek Zachodni - bo było zbyt niezależne. Ziemie zachodnie zaczynały wszystko od nowa. Ale zaczynali już miejscowi. Ambitniejsi od reszty kraju. Bo to była nadal kwestia polskiej racji stanu.
O rozwoju ziem zachodnich decydowały miasta i fachowcy. Miasta od początku pełniejsze energii i dynamizmu niż miasta w głębi Polski. Stąd nowe uniwersytety, politechniki, uczelnie rolnicze. Dziś nawet pomniejsze, takie jak Pyrzyce na Pomorzu Zachodnim czy Dzierzgoń na Warmii, wystarczy porównać z Białymstokiem czy Suwałkami. Prawie 30 proc. mieszkań we Frankfurcie nad Odrą i w Görlitz zajmują Polacy pracujący po polskiej stronie Odry i Nysy. I dawno już maturzyści z Olsztyńskiego wygrywali rywalizację o indeksy Uniwersytetu Warszawskiego. Nikt zaś od czasów "Dookoła świata" w 1959 r. nie opisał wielkiej przygody Jerzego Urygi i kolegów, absolwentów Politechniki Krakowskiej, którzy w 1957 r. uparli się, by odbudować zburzony do cna Kołobrzeg. I udało się im - rezultaty są do obejrzenia.
Wszystkie nadmorskie ośrodki, od Świnoujścia po Braniewo, żyją dzisiaj z letników i turystów. Przyjeżdża ich rocznie, także na Mazury, więcej niż za czasów niemieckich - co zrozumiałe, bo nie trzeba jechać tysiąca kilometrów z zachodu. To Gdańsk zrodził i Bim-Bom, i "Solidarność". W Opolu działał Grotowski i tam ruszył festiwal piosenki polskiej. Jan Wyżykowski, szykanowany przez biurokrację, odkrył miedź - tam gdzie jej przedtem nie było; zapomniany, a zasługujący na pomnik, zmarł - wykończony - na serce. Koncern miedziowy działa. Andrzej Chrzanowski zbudował największą elektrownię Europy w Turoszowie. Nie partia, ale polscy fachowcy stworzyli potężny przemysł stoczniowy. Naszą żeglugę morską budowali wychowankowie kpt. Konstantego Maciejewicza, twórcy Państwowej Wyższej Szkoły Morskiej w Szczecinie.
Gdybyśmy mieli kompetentne banki, nie musielibyśmy odejść z dwóch rynków - okrętownictwa i żeglugi, przysparzając sobie bezrobocia. A gdyby słuchano Mariana Miłkowskiego, który od lat 70., przebadawszy bieg Odry, propagował jej przyszłość w transporcie wodnym, Niemcy nie musieliby kopać kanału równoległego wzdłuż dolnej Odry do Bałtyku. Cała Odra niosłaby setki tysięcy ton towarów - aż od Czech.
Można długo ciągnąć temat przyszłości ziem zachodnich, żywszych od mocno wciąż nieruchawej Polski centralnej i wschodniej. Jaka więc enerdyzacja?
Stefan Bratkowski
Pionierzy ziem zachodnich |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 14/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.