Jeśli uda się sprzedać PKiN, będzie można zbudować 8 mostów i kupić 300 tramwajów, a w dodatku Stalin wkurzy się w piekle
Stojący w centrum Warszawy Pałac Kultury i Nauki, okazałe dzieło socrealizmu, zwane przez jednych Pekinem, a przez innych - Kiblem Stalina, od zawsze wzbudzał emocje. Był inspiracją dla poetów, muzyków punkowych i filmowców. Ten "dar narodu radzieckiego" przez wielu odbierany był jako symbol sowieckiej dominacji. Z czasem wrósł w warszawski krajobraz i stał się doskonałym punktem orientacyjnym.
Pałac jest bizantyjsko brzydki i przypomina fragment Moskwy przeniesiony komputerowo do polskiej stolicy. W przyrodzie bywa często tak, że to, co brzydkie i ohydne, z czasem staje się miłe, a nawet podniecające. Pałac od zawsze był bohaterem licznych dowcipów i tekstów satyrycznych. W filmie "Rozmowy kontrolowane" wylatywał w powietrze. W "Misiu" był miejscem wypoczynku ministra, dla którego zamykano całe piętro i rezerwowano windy. W komputerowej animacji do programu "Lalamido" zamieniał się w rakietę kosmiczną i odlatywał. W serialu "Ekstradycja" sprzedawali go gangsterzy z rosyjskiej mafii. Karykatury pałacu pojawiły się na okładkach kilku płyt rockowych. Pisano o nim wiersze i śpiewano złośliwe piosenki. Nie brakowało takich, którzy po 1989 r. chcieli go zburzyć lub przysłonić innymi budynkami. Teraz pojawiła się jedyna mądra idea, aby go po prostu sprzedać.
Jak szybko obliczyli specjaliści, jeżeli tylko znajdzie się chętny i zakupi PKiN, to za pieniądze uzyskane ze sprzedaży można będzie zbudować 8 nowoczesnych mostów, kupić 300 tramwajów lub dokończyć budowę metra. Dla wielu wiadomość o możliwości sprzedania pałacu okazała się szokiem. Pojawili się nawet tacy, którzy w swej głupocie uznali to za szarganie narodowych świętości i porównywali PKiN do siedziby polskich królów na Wawelu. Moim zdaniem, pomysł z opyleniem pałacu Józefa Stalina jest jak najbardziej sensowny. Zostanie on i dalej będzie górował nad miastem, bo nikt go przecież ani nie ukradnie, ani nie przeniesie, a forsa wpłynie do kasy miasta.
Świat pełen jest dziwnych transakcji. Rosjanie sprzedali Amerykanom Alaskę, Indianie - wyspę Manhattan, a Zagłoba, jak wiadomo, sprzedawał Inflanty. Wszyscy wyszli na tym jak Zabłocki na prezerwatywach. W historii nie brakowało oszustów, którzy sprzedali rzeczy do nich nie należące. Znany jest wypadek sprzedania piramidy Cheopsa w Egipcie czy wieży Eiffla w Paryżu. Przed wojną jakiś naiwny kupił od naciągacza kolumnę Zygmunta. Legenda głosi, że pewien cwaniak usiłował sprzedać nawet Giewont jako własne kamienie nerkowe. Do dziś są tacy, co sprzedają oddech Lennona w puszkach, rzęsy Marilyn Monroe w słoiku z formaliną czy oryginalne paznokcie Presleya w kapsułkach. Spryciarzy nie brakuje też na rynku religijnym. W średniowieczu sprzedawano drabinę Jakubową sięgającą nieba, a także rzekomo oryginalne szaty i sandały Jezusa. Zarobić można na wszystkim.
W Niemczech próbowano sprzedać fikcyjne pamiętniki Hitlera czy brakujące pierwiastki z tablicy Mendelejewa. Jak ktoś chce, niech wierzy i kupuje. Dobry interes polega na sprzedawaniu złudzeń.
W świetle tych absurdalnych zakupów sprzedaż PKiN jawi się jako interes całkiem sensowny i realny. Nie ma co rozdzierać szat nad tą socrealistyczną bryłą kamieni. Skoro słynne brytyjskie kluby piłkarskie mogą sobie kupować rosyjscy oligarchowie, a właścicielem londyńskiego Harrodsa może być Arab, to czemu nie opylić naszego pałacu. Niech go kupi na przykład Bill Gates, Steven Spielberg lub autorka "Harry'ego Pottera" Joanne K. Rowling (bo jak ujawnił magazyn "Forbes", już ją na to stać). I niech zrobią w nim coś sensownego (na przykład Muzeum Głupoty Europejskiej). Stalin wkurzy się w piekle, ale nam to powinno raczej zwisać, a 8 nowych mostów w Warszawce to przecież nie w kij dmuchał. Jak mówi przysłowie - lepsza wiosna w marcu niż Wiśniewski w telewizji. Histeria związana ze sprzedażą PKiN po raz kolejny udowadnia, że życie to nieustanna sztuka dokonywania wyborów. Lekarz mi powiedział, że albo uroda, albo alkohol. Po moim nowym zdjęciu widać, że już dawno wybrałem to drugie.
Pałac jest bizantyjsko brzydki i przypomina fragment Moskwy przeniesiony komputerowo do polskiej stolicy. W przyrodzie bywa często tak, że to, co brzydkie i ohydne, z czasem staje się miłe, a nawet podniecające. Pałac od zawsze był bohaterem licznych dowcipów i tekstów satyrycznych. W filmie "Rozmowy kontrolowane" wylatywał w powietrze. W "Misiu" był miejscem wypoczynku ministra, dla którego zamykano całe piętro i rezerwowano windy. W komputerowej animacji do programu "Lalamido" zamieniał się w rakietę kosmiczną i odlatywał. W serialu "Ekstradycja" sprzedawali go gangsterzy z rosyjskiej mafii. Karykatury pałacu pojawiły się na okładkach kilku płyt rockowych. Pisano o nim wiersze i śpiewano złośliwe piosenki. Nie brakowało takich, którzy po 1989 r. chcieli go zburzyć lub przysłonić innymi budynkami. Teraz pojawiła się jedyna mądra idea, aby go po prostu sprzedać.
Jak szybko obliczyli specjaliści, jeżeli tylko znajdzie się chętny i zakupi PKiN, to za pieniądze uzyskane ze sprzedaży można będzie zbudować 8 nowoczesnych mostów, kupić 300 tramwajów lub dokończyć budowę metra. Dla wielu wiadomość o możliwości sprzedania pałacu okazała się szokiem. Pojawili się nawet tacy, którzy w swej głupocie uznali to za szarganie narodowych świętości i porównywali PKiN do siedziby polskich królów na Wawelu. Moim zdaniem, pomysł z opyleniem pałacu Józefa Stalina jest jak najbardziej sensowny. Zostanie on i dalej będzie górował nad miastem, bo nikt go przecież ani nie ukradnie, ani nie przeniesie, a forsa wpłynie do kasy miasta.
Świat pełen jest dziwnych transakcji. Rosjanie sprzedali Amerykanom Alaskę, Indianie - wyspę Manhattan, a Zagłoba, jak wiadomo, sprzedawał Inflanty. Wszyscy wyszli na tym jak Zabłocki na prezerwatywach. W historii nie brakowało oszustów, którzy sprzedali rzeczy do nich nie należące. Znany jest wypadek sprzedania piramidy Cheopsa w Egipcie czy wieży Eiffla w Paryżu. Przed wojną jakiś naiwny kupił od naciągacza kolumnę Zygmunta. Legenda głosi, że pewien cwaniak usiłował sprzedać nawet Giewont jako własne kamienie nerkowe. Do dziś są tacy, co sprzedają oddech Lennona w puszkach, rzęsy Marilyn Monroe w słoiku z formaliną czy oryginalne paznokcie Presleya w kapsułkach. Spryciarzy nie brakuje też na rynku religijnym. W średniowieczu sprzedawano drabinę Jakubową sięgającą nieba, a także rzekomo oryginalne szaty i sandały Jezusa. Zarobić można na wszystkim.
W Niemczech próbowano sprzedać fikcyjne pamiętniki Hitlera czy brakujące pierwiastki z tablicy Mendelejewa. Jak ktoś chce, niech wierzy i kupuje. Dobry interes polega na sprzedawaniu złudzeń.
W świetle tych absurdalnych zakupów sprzedaż PKiN jawi się jako interes całkiem sensowny i realny. Nie ma co rozdzierać szat nad tą socrealistyczną bryłą kamieni. Skoro słynne brytyjskie kluby piłkarskie mogą sobie kupować rosyjscy oligarchowie, a właścicielem londyńskiego Harrodsa może być Arab, to czemu nie opylić naszego pałacu. Niech go kupi na przykład Bill Gates, Steven Spielberg lub autorka "Harry'ego Pottera" Joanne K. Rowling (bo jak ujawnił magazyn "Forbes", już ją na to stać). I niech zrobią w nim coś sensownego (na przykład Muzeum Głupoty Europejskiej). Stalin wkurzy się w piekle, ale nam to powinno raczej zwisać, a 8 nowych mostów w Warszawce to przecież nie w kij dmuchał. Jak mówi przysłowie - lepsza wiosna w marcu niż Wiśniewski w telewizji. Histeria związana ze sprzedażą PKiN po raz kolejny udowadnia, że życie to nieustanna sztuka dokonywania wyborów. Lekarz mi powiedział, że albo uroda, albo alkohol. Po moim nowym zdjęciu widać, że już dawno wybrałem to drugie.
Więcej możesz przeczytać w 14/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.