Z Paryża jest dziś bliżej do Niemiec niż do Wielkiej Brytanii
Najlepszym symbolem stosunków brytyjsko-francuskich w stulecie serdecznego porozumienia (Entente Cordiale), który - ku zaskoczeniu reszty świata - Paryż i Londyn zawarły w 1904 r., wydaje się tunel pod kanałem La Manche. Podczas rocznicowych obchodów podróżowała nim do Paryża brytyjska para królewska. Tunel miał zbliżyć oba kraje, a jest przyczyną niesnasek ze względu na gigantyczny deficyt wspólnie zarządzanego przedsięwzięcia. Obie strony wzajemnie się o to obwiniają, tak jak różnią się w sprawie Iraku i integracji europejskiej.
Przejażdżka pociągiem Eurostar na drugi brzeg kanału La Manche nie jest więc dla angielskiej królowej Elżbiety II i jej męża księcia Filipa wyprawą li tylko sentymentalno-celebralną. Podczas licznych lunchów i bankietów brytyjska para monarsza - dobrze mówiąca po francusku - ma dodawać splendoru zacieśnianiu związków między tymi najbardziej globalnie zorientowanymi państwami Europy.
Rostbefy kontra żabojady
Dwaj wypróbowani sojusznicy od dawna nie prawią sobie duserów. Trudną do przełknięcia przystawką był bojkot brytyjskiej wołowiny w czasie epidemii choroby szalonych krów i zaproszenie do Francji Roberta Mugabe, dyktatora Zimbabwe. Daniem głównym stał się pełnokrwisty spór brytyjskich "rostbefów" (jak nazywają Anglików Francuzi) i "żabojadów" o interwencję w Iraku i stosunek do Stanów Zjednoczonych, a także przyszłość UE.
Związek rodziny królewskiej z sojuszem - chwilowo wyglądającym najwyżej na kordialne nieporozumienie, jeśli nie na schizmę świata zachodniego - nie jest bynajmniej czysto formalny, lecz jak najbardziej osobisty. Historia nie tylko Wielkiej Brytanii i Francji, ale i całej Europy mogłaby się potoczyć całkiem inaczej, gdyby swego czasu 19-letniego (!) następcy tronu Anglii nie przyłapano w łóżku z aktorką. Bez tego najprawdopodobniej nie doszłoby do zawarcia w 1904 r. sojuszu Anglii i Francji, a kraje te mogłyby się znaleźć po przeciwnych stronach barykady w obu wojnach światowych. Książę Edward był wychowywany na króla Anglii w pruskim drylu, w izolacji od innych dzieci. W końcu rodzice - królowa Wiktoria i książę małżonek Albert - w których żyłach płynęła niemiecka krew, uznali, że nic z tego nie będzie. Incydent z aktorką był kroplą przepełniającą czarę rodzicielskiej goryczy. W efekcie Edward doczekał się koronacji dopiero w 1901 r., w wieku 59 lat. Odsunięty na boczny tor towarzyski, obdarzony poczuciem humoru książę miał mnóstwo czasu na kultywowanie swoich upodobań i na rozmyślania. Paryż - z obyczajami dalekimi od wiktoriańskich - nie tylko przypadł mu do gustu, ale i gruntownie zmienił jego światopogląd.
Napoleon XX wieku
Kiedy Edward obejmował władzę, wydawało się, że wojna francusko-angielska wisi na włosku. Oba państwa zażarcie rywalizowały o zamorskie kolonie: Egipt, Maroko i Syjam. Francuzi potępiali wojny Anglii przeciwko Burom w południowej Afryce (jak dziś interwencję USA w Iraku!). Brytyjczycy naśmiewali się z afery Dreyfusa, która wstrząsnęła francuską sceną polityczną. W 1903 r., kiedy Edward VII doglądał imperialnych włości, żeglując po Morzu Śródziemnym, dowiedział się, że francuski prezydent Emile Loubet jest z wizytą w Algierii. Władca "imperium, nad którym nie zachodziło słońce", schował do kieszeni królewską dumę i błysnął dyplomatycznym talentem, jakiego nie powstydziliby się Metternich czy Talleyrand. Wysłał okręty, by przywitały prezydenta Francji salwą honorową. W zamian król Anglii uzyskał zaproszenie do Paryża. Resztę zrobili dyplomaci. W Niemczech, przeciwko którym wymierzone było ostrze sojuszu, okrzyknięto Edwarda VII "Napoleonem XX wieku".
Dziś kanał La Manche nadal jest pełen raf i wciąż trzeba nie lada talentu, by je omijać. Podczas - a jakże! - uroczystej kolacji w Paryżu na początku tego roku Jack Straw, brytyjski szef dyplomacji, porównał stosunki Francji i Wielkiej Brytanii do stosunków w rodzinie. Przypomniał: "znacznie więcej nas łączy, niż dzieli". Jego zdaniem, sojuszowi francusko-brytyjskiemu potrzebny jest "nowy początek". Historyk Andrew Roberts uznał, że Straw niczego się z historii nie nauczył, gdyż związanie się Londynu z Paryżem przeciwko Berlinowi wciągnęło Wielką Brytanię w dwie wojny światowe, zakończone upadkiem imperium, a Francuzi rejterowali, gdy byli potrzebni.
Zwolennicy tej tezy mówią, że zachowanie Paryża w sprawie Iraku tylko ją potwierdza. Francja zawsze wytykała Wielkiej Brytanii dystansowanie się od integracji europejskiej. Długo przed tym, jak publicyści francuscy zaczęli nazywać Polskę amerykańskim koniem trojańskim w Europie, określenie to było zarezerwowane dla Wielkiej Brytanii. Brytyjczycy z kolei twierdzą, że europejska polityka Francji ocieka hipokryzją, tak jak jej rzekomo humanitarne i legalistyczne stanowisko wobec operacji irackiej. Tak naprawdę zaś zawsze chodziło o narodowe interesy i realpolitik. Francja, pretendująca dziś do roli lidera integracji (razem z Niemcami), łamie zasady paktu stabilizacyjnego i jest na końcu wśród państw UE pod względem wprowadzania w życie unijnego prawa.
Serdeczny trójkąt
Rocznicowe uroczystości nie są w stanie przysłonić tego, że Francji znacznie bliżej dziś do Niemiec niż do Wielkiej Brytanii, zarówno w polityce europejskiej, jak i światowej. Trudno jest eksponować to, co łączy Paryż i Londyn, gdyż na plan pierwszy wysuwają się różnice. Brytyjczycy przypominają, że de Gaulle blokował wejście Wielkiej Brytanii do Wspólnot Europejskich. Niektórzy dyplomaci francuscy mówią nieoficjalnie, że miał rację, bo Brytyjczycy pod płaszczykiem reform chcą rozwodnić unię i zredukować ją do strefy wolnego handlu, w której - w dodatku - wszyscy będą mówić po angielsku. Brytyjczycy uważają, że ich sąsiedzi zza kanału mają frankofońskiego fioła, a przez swe nadmierne wpływy w brukselskiej biurokracji hamują próby liberalnych reform, potrzebnych ze względu na globalną konkurencję.
Symbolem francuskiego "ruchu oporu" w sprawach integracji jest archaiczna polityka rolna, pożerająca ponad połowę unijnego budżetu, czy absurdalne z ekonomicznego punktu widzenia utrzymywanie siedziby Parlamentu Europejskiego w odległym od Brukseli Strasburgu. Francuzi mówią, że bez unii, której celem jest socjalny dobrobyt, nie byłoby możliwe utrzymywanie francuskiego stylu życia.
Gdyby nie interesy, frankofilskie zapatrzenie Edwarda VII pozostałoby bez wpływu na politykę. Sto lat temu oba mocarstwa uznały, że będzie dla nich lepiej, jeśli przestaną sobie wchodzić w drogę, bo na ich konflikcie mogą skorzystać tylko Niemcy, mający apetyt na budowę imperium kolonialnego. Nie mówi się o tym głośno podczas rocznicowych uroczystości, ale nazwa "Entente Cordiale" maskowała brutalną naturę porozumienia, które było de facto podziałem stref wpływów w świecie.
Dziś też podstawą relacji francusko-brytyjskich są interesy, a nie pozytywne emocje w stosunku do sąsiada czy uprzedzenia i narodowościowe stereotypy oraz fobie. Jedne i drugie tworzą jedynie (oczywiście ważny) klimat dla polityki. Co więc jest spoiwem kordialnego (nie)porozumienia, w którym sojusznicy są jednocześnie rywalami? Wymiana handlowa między krajami wynosi 60 mld euro. Do tego dochodzą tysiące firm inwestujących u sąsiada oraz setki tysięcy ludzi, którzy zmienili kraj zamieszkania. To realny wymiar wspólnej przynależności do UE i NATO. Elżbieta II jedzie do Francji już czwarty raz z oficjalną wizytą, co jest rekordem (wyjątkiem są państwa, których jest monarchą, na przykład Kanada). Odwiedzi tam fabrykę Airbusa w Tuluzie. To brytyjsko-francuskie przedsięwzięcie jest powodem do dumy dla obu krajów, gdyż Airbus przyćmił już amerykańskiego Boeinga. Paryż - po lekcji irackiej - chce, by Londyn wspomógł francusko-niemiecki motor integracji, który ostatnio się zaciął. Gdyby współpraca tego supertrójkąta się zacieśniła, byłoby to w pewnym sensie powtórzenie sytuacji sprzed wieku, gdy do sojuszu dwóch dołączyła Rosja.
Przejażdżka pociągiem Eurostar na drugi brzeg kanału La Manche nie jest więc dla angielskiej królowej Elżbiety II i jej męża księcia Filipa wyprawą li tylko sentymentalno-celebralną. Podczas licznych lunchów i bankietów brytyjska para monarsza - dobrze mówiąca po francusku - ma dodawać splendoru zacieśnianiu związków między tymi najbardziej globalnie zorientowanymi państwami Europy.
Rostbefy kontra żabojady
Dwaj wypróbowani sojusznicy od dawna nie prawią sobie duserów. Trudną do przełknięcia przystawką był bojkot brytyjskiej wołowiny w czasie epidemii choroby szalonych krów i zaproszenie do Francji Roberta Mugabe, dyktatora Zimbabwe. Daniem głównym stał się pełnokrwisty spór brytyjskich "rostbefów" (jak nazywają Anglików Francuzi) i "żabojadów" o interwencję w Iraku i stosunek do Stanów Zjednoczonych, a także przyszłość UE.
Związek rodziny królewskiej z sojuszem - chwilowo wyglądającym najwyżej na kordialne nieporozumienie, jeśli nie na schizmę świata zachodniego - nie jest bynajmniej czysto formalny, lecz jak najbardziej osobisty. Historia nie tylko Wielkiej Brytanii i Francji, ale i całej Europy mogłaby się potoczyć całkiem inaczej, gdyby swego czasu 19-letniego (!) następcy tronu Anglii nie przyłapano w łóżku z aktorką. Bez tego najprawdopodobniej nie doszłoby do zawarcia w 1904 r. sojuszu Anglii i Francji, a kraje te mogłyby się znaleźć po przeciwnych stronach barykady w obu wojnach światowych. Książę Edward był wychowywany na króla Anglii w pruskim drylu, w izolacji od innych dzieci. W końcu rodzice - królowa Wiktoria i książę małżonek Albert - w których żyłach płynęła niemiecka krew, uznali, że nic z tego nie będzie. Incydent z aktorką był kroplą przepełniającą czarę rodzicielskiej goryczy. W efekcie Edward doczekał się koronacji dopiero w 1901 r., w wieku 59 lat. Odsunięty na boczny tor towarzyski, obdarzony poczuciem humoru książę miał mnóstwo czasu na kultywowanie swoich upodobań i na rozmyślania. Paryż - z obyczajami dalekimi od wiktoriańskich - nie tylko przypadł mu do gustu, ale i gruntownie zmienił jego światopogląd.
Napoleon XX wieku
Kiedy Edward obejmował władzę, wydawało się, że wojna francusko-angielska wisi na włosku. Oba państwa zażarcie rywalizowały o zamorskie kolonie: Egipt, Maroko i Syjam. Francuzi potępiali wojny Anglii przeciwko Burom w południowej Afryce (jak dziś interwencję USA w Iraku!). Brytyjczycy naśmiewali się z afery Dreyfusa, która wstrząsnęła francuską sceną polityczną. W 1903 r., kiedy Edward VII doglądał imperialnych włości, żeglując po Morzu Śródziemnym, dowiedział się, że francuski prezydent Emile Loubet jest z wizytą w Algierii. Władca "imperium, nad którym nie zachodziło słońce", schował do kieszeni królewską dumę i błysnął dyplomatycznym talentem, jakiego nie powstydziliby się Metternich czy Talleyrand. Wysłał okręty, by przywitały prezydenta Francji salwą honorową. W zamian król Anglii uzyskał zaproszenie do Paryża. Resztę zrobili dyplomaci. W Niemczech, przeciwko którym wymierzone było ostrze sojuszu, okrzyknięto Edwarda VII "Napoleonem XX wieku".
Dziś kanał La Manche nadal jest pełen raf i wciąż trzeba nie lada talentu, by je omijać. Podczas - a jakże! - uroczystej kolacji w Paryżu na początku tego roku Jack Straw, brytyjski szef dyplomacji, porównał stosunki Francji i Wielkiej Brytanii do stosunków w rodzinie. Przypomniał: "znacznie więcej nas łączy, niż dzieli". Jego zdaniem, sojuszowi francusko-brytyjskiemu potrzebny jest "nowy początek". Historyk Andrew Roberts uznał, że Straw niczego się z historii nie nauczył, gdyż związanie się Londynu z Paryżem przeciwko Berlinowi wciągnęło Wielką Brytanię w dwie wojny światowe, zakończone upadkiem imperium, a Francuzi rejterowali, gdy byli potrzebni.
Zwolennicy tej tezy mówią, że zachowanie Paryża w sprawie Iraku tylko ją potwierdza. Francja zawsze wytykała Wielkiej Brytanii dystansowanie się od integracji europejskiej. Długo przed tym, jak publicyści francuscy zaczęli nazywać Polskę amerykańskim koniem trojańskim w Europie, określenie to było zarezerwowane dla Wielkiej Brytanii. Brytyjczycy z kolei twierdzą, że europejska polityka Francji ocieka hipokryzją, tak jak jej rzekomo humanitarne i legalistyczne stanowisko wobec operacji irackiej. Tak naprawdę zaś zawsze chodziło o narodowe interesy i realpolitik. Francja, pretendująca dziś do roli lidera integracji (razem z Niemcami), łamie zasady paktu stabilizacyjnego i jest na końcu wśród państw UE pod względem wprowadzania w życie unijnego prawa.
Serdeczny trójkąt
Rocznicowe uroczystości nie są w stanie przysłonić tego, że Francji znacznie bliżej dziś do Niemiec niż do Wielkiej Brytanii, zarówno w polityce europejskiej, jak i światowej. Trudno jest eksponować to, co łączy Paryż i Londyn, gdyż na plan pierwszy wysuwają się różnice. Brytyjczycy przypominają, że de Gaulle blokował wejście Wielkiej Brytanii do Wspólnot Europejskich. Niektórzy dyplomaci francuscy mówią nieoficjalnie, że miał rację, bo Brytyjczycy pod płaszczykiem reform chcą rozwodnić unię i zredukować ją do strefy wolnego handlu, w której - w dodatku - wszyscy będą mówić po angielsku. Brytyjczycy uważają, że ich sąsiedzi zza kanału mają frankofońskiego fioła, a przez swe nadmierne wpływy w brukselskiej biurokracji hamują próby liberalnych reform, potrzebnych ze względu na globalną konkurencję.
Symbolem francuskiego "ruchu oporu" w sprawach integracji jest archaiczna polityka rolna, pożerająca ponad połowę unijnego budżetu, czy absurdalne z ekonomicznego punktu widzenia utrzymywanie siedziby Parlamentu Europejskiego w odległym od Brukseli Strasburgu. Francuzi mówią, że bez unii, której celem jest socjalny dobrobyt, nie byłoby możliwe utrzymywanie francuskiego stylu życia.
Gdyby nie interesy, frankofilskie zapatrzenie Edwarda VII pozostałoby bez wpływu na politykę. Sto lat temu oba mocarstwa uznały, że będzie dla nich lepiej, jeśli przestaną sobie wchodzić w drogę, bo na ich konflikcie mogą skorzystać tylko Niemcy, mający apetyt na budowę imperium kolonialnego. Nie mówi się o tym głośno podczas rocznicowych uroczystości, ale nazwa "Entente Cordiale" maskowała brutalną naturę porozumienia, które było de facto podziałem stref wpływów w świecie.
Dziś też podstawą relacji francusko-brytyjskich są interesy, a nie pozytywne emocje w stosunku do sąsiada czy uprzedzenia i narodowościowe stereotypy oraz fobie. Jedne i drugie tworzą jedynie (oczywiście ważny) klimat dla polityki. Co więc jest spoiwem kordialnego (nie)porozumienia, w którym sojusznicy są jednocześnie rywalami? Wymiana handlowa między krajami wynosi 60 mld euro. Do tego dochodzą tysiące firm inwestujących u sąsiada oraz setki tysięcy ludzi, którzy zmienili kraj zamieszkania. To realny wymiar wspólnej przynależności do UE i NATO. Elżbieta II jedzie do Francji już czwarty raz z oficjalną wizytą, co jest rekordem (wyjątkiem są państwa, których jest monarchą, na przykład Kanada). Odwiedzi tam fabrykę Airbusa w Tuluzie. To brytyjsko-francuskie przedsięwzięcie jest powodem do dumy dla obu krajów, gdyż Airbus przyćmił już amerykańskiego Boeinga. Paryż - po lekcji irackiej - chce, by Londyn wspomógł francusko-niemiecki motor integracji, który ostatnio się zaciął. Gdyby współpraca tego supertrójkąta się zacieśniła, byłoby to w pewnym sensie powtórzenie sytuacji sprzed wieku, gdy do sojuszu dwóch dołączyła Rosja.
Więcej możesz przeczytać w 15/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.