Rząd wyłaniany przez kilka tygodni ma szanse zmarnieć, zanim przystąpi do pełnienia obowiązków
Leszek Miller zapowiedział, że 2 maja poda się z całym rządem do dymisji. Stworzył w ten sposób dziwaczną sytuację, w której rząd trochę jeszcze jest, a trochę już go nie ma. Nie służy to autorytetowi państwa. Nikt przecież nie będzie serio traktował ministrów zajętych sprzątaniem biurek i szukaniem nowych zajęć. Byłoby też dziwne, gdyby teraz ministrowie podejmowali jakieś ważne decyzje. Człowiek dowiadujący się o rychłej śmierci może co najwyżej spisać testament, a nie konstruować plany na przyszłość.
Kolejnym efektem odroczonej w czasie dymisji rządu są nietypowe (nie przewidywane przez konstytucję) kilkutygodniowe narodziny nowego gabinetu. Ten trudny poród może się odbić, jak to często w życiu bywa, na zdrowiu dziecka. Rząd tak długo wyłaniany ma szanse zmarnieć, zanim jeszcze przystąpi do pełnienia obowiązków. Zwłaszcza że sytuacja, w której przyjdzie mu działać, będzie wielce skomplikowana.
W Sejmie brakuje wyraźnej większości do wyłonienia i firmowania nowego gabinetu. Nawet gdyby założyć zgodne działanie poróżnionej lewicy i dodać do tego poparcie klubu Romana Jagielińskiego, to i tak jest to zbyt mało jak na parlamentarne zaplecze rządu. Jakkolwiek by kombinować, nie da się go skonstruować bez przyzwolenia PSL.
Na otwarte wejście do koalicji ludowcy na pewno się nie zdobędą. Od pewnego czasu wyraźnie flirtują z prawicą, chcąc z nią rządzić po kolejnych wyborach. Nie mogą więc sobie pozwolić na odnowienie rządowego małżeństwa z lewicą. Ale mimo buńczucznych deklaracji, nie chcą też szybkich wyborów, bo śledzą sondaże i wiedzą, że w najbliższej przyszłości mogliby nie sforsować 5-procentowego progu wyborczego. Potrzebują czasu oraz środków na odbudowanie osłabionych pozycji, a to właśnie zapewniłby im dyskretny udział we władzy. Mogliby przy okazji powalczyć o stanowisko marszałka Sejmu, często w przeszłości należące do ludowców i zawsze przez nich pożądane.
Najwygodniej byłoby PSL poprzeć rząd fachowców i premiera, który nie zaznaczył się w polityce. Taką formułę rządzenia stosowano w II Rzeczypospolitej, kiedy rywalizujące z sobą partie nie mogły w żaden sposób powołać rady ministrów. Tak właśnie premierami zostali Antoni Ponikowski i Julian Nowak. Wyniosły ich do władzy nie sukcesy polityczne, lecz osiągnięcia naukowe i akademickie. Obydwaj byli rektorami prestiżowych uczelni: Ponikowski - Politechniki Warszawskiej, Nowak - Uniwersytetu Jagiellońskiego. Obydwaj cieszyli się zaufaniem różnych polityków, ale żadnego z nich nie byli zakładnikami. Gwarantowali fachowość i sprawność rządzenia, a jednocześnie dawali pewność, że nie wykorzystają władzy do umocnienia własnego zaplecza politycznego.
Dzisiaj, kiedy na partyjnej szachownicy blisko jest do pata, warto sięgnąć do tamtych wzorów. Krajowi może to przynieść stabilizację, której tak bardzo potrzebuje w delikatnym momencie wchodzenia do Unii Europejskiej.
Kolejnym efektem odroczonej w czasie dymisji rządu są nietypowe (nie przewidywane przez konstytucję) kilkutygodniowe narodziny nowego gabinetu. Ten trudny poród może się odbić, jak to często w życiu bywa, na zdrowiu dziecka. Rząd tak długo wyłaniany ma szanse zmarnieć, zanim jeszcze przystąpi do pełnienia obowiązków. Zwłaszcza że sytuacja, w której przyjdzie mu działać, będzie wielce skomplikowana.
W Sejmie brakuje wyraźnej większości do wyłonienia i firmowania nowego gabinetu. Nawet gdyby założyć zgodne działanie poróżnionej lewicy i dodać do tego poparcie klubu Romana Jagielińskiego, to i tak jest to zbyt mało jak na parlamentarne zaplecze rządu. Jakkolwiek by kombinować, nie da się go skonstruować bez przyzwolenia PSL.
Na otwarte wejście do koalicji ludowcy na pewno się nie zdobędą. Od pewnego czasu wyraźnie flirtują z prawicą, chcąc z nią rządzić po kolejnych wyborach. Nie mogą więc sobie pozwolić na odnowienie rządowego małżeństwa z lewicą. Ale mimo buńczucznych deklaracji, nie chcą też szybkich wyborów, bo śledzą sondaże i wiedzą, że w najbliższej przyszłości mogliby nie sforsować 5-procentowego progu wyborczego. Potrzebują czasu oraz środków na odbudowanie osłabionych pozycji, a to właśnie zapewniłby im dyskretny udział we władzy. Mogliby przy okazji powalczyć o stanowisko marszałka Sejmu, często w przeszłości należące do ludowców i zawsze przez nich pożądane.
Najwygodniej byłoby PSL poprzeć rząd fachowców i premiera, który nie zaznaczył się w polityce. Taką formułę rządzenia stosowano w II Rzeczypospolitej, kiedy rywalizujące z sobą partie nie mogły w żaden sposób powołać rady ministrów. Tak właśnie premierami zostali Antoni Ponikowski i Julian Nowak. Wyniosły ich do władzy nie sukcesy polityczne, lecz osiągnięcia naukowe i akademickie. Obydwaj byli rektorami prestiżowych uczelni: Ponikowski - Politechniki Warszawskiej, Nowak - Uniwersytetu Jagiellońskiego. Obydwaj cieszyli się zaufaniem różnych polityków, ale żadnego z nich nie byli zakładnikami. Gwarantowali fachowość i sprawność rządzenia, a jednocześnie dawali pewność, że nie wykorzystają władzy do umocnienia własnego zaplecza politycznego.
Dzisiaj, kiedy na partyjnej szachownicy blisko jest do pata, warto sięgnąć do tamtych wzorów. Krajowi może to przynieść stabilizację, której tak bardzo potrzebuje w delikatnym momencie wchodzenia do Unii Europejskiej.
Więcej możesz przeczytać w 15/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.