Chroń nas, Panie Boże, przed rządami równości, bo to czysty zamordyzm Wolność, równość, braterstwo - to hasło rewolucji francuskiej przyjmujemy jak dogmat demokracji. Jak każdy dogmat wydaje się ono na tyle podejrzane, że warto się zastanowić, czy w ogóle ma sens. Nie ma, bo to pleonazm - podobny do Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Bo wolność zakłada przecież także wolność innych, czyli równość wobec wolności. Z kolei wolność równych to swoiste braterstwo wolnych. Demokracji w zupełności wystarczy więc pojęcie wolności. Czemu więc służą równość i braterstwo? Tak, służą ograniczeniu wolności, i to wcale nie w znaczeniu samowoli. Żeby to zrozumieć, wystarczy się odwołać do ostatnich akcji gejów i lesbijek (vide: "Symbole nowej socjaldemokracji"). Nieprzypadkowo ich naczelnym hasłem jest równość, a nie wolność (braterstwo to po prostu solidarność gejów i lesbijek przeciwko reakcyjnym heteroseksualistom).
Rozumienie równości przez gejów i lesbijki wydaje się wzorcowo bałamutną wykładnią (skądinąd podzielaną przez wszystkie sieroty po rewolucji francuskiej, czyli socjalistów). Równość to po prostu dostosowanie się do tych, którzy równości się domagają bądź uznają się za wzorzec równości. Wedle tej wykładni, wszyscy polscy milionerzy (vide: specjalny dodatek "Wprost" - "100 najbogatszych Polaków") są po prostu zbrodniarzami przeciwko równości. Łatwo mogę sobie wyobrazić, że rządy równych zaczęłyby się od postawienia przed specjalnym trybunałem zbrodniarzy przeciwko równości (francuscy rewolucjoniści nie robili zresztą niczego innego).
Szczytem równości byłoby nie tylko przymusowe pozbawianie majątku bogatych, ale też ogłupianie inteligentnych, karanie więzieniem pracowitych, zarażanie chorobami zdrowych, unieszczęśliwianie szczęśliwych czy przetrącanie nóg szybkim. Jakoś dziwnie nikt nie domaga się równości podczas odbywających się właśnie mistrzostw Europy w piłce nożnej. Przecież ideałem równości byłoby, gdyby każdy mecz kończył się wynikiem 0:0, tylko kto chciałby oglądać takie mistrzostwa, kto w ogóle chciałby grać w piłkę nożną (vide: "Religia futbolu"). Nikt nie domagał się też równości podczas wyborów do europarlamentu (vide: "Rzeczpospolita skopana"), bo przekreślałaby ona sens tych wyborów (zresztą taką równość ćwiczyliśmy przez 45 lat PRL). Podczas ostatniego szczytu UE w Brukseli można się było przekonać, co znaczy równość w wydaniu spadkobierców rewolucji francuskiej. A znaczy ona kapitulację wobec racji równiejszych czy raczej racji równościokracji. W ramach tej filozofii polskie racje zrównano z ziemią (vide: "Traktat kapitulacyjny").
"Im bardziej ludzie są równi, tym bardziej nienasycony staje się głód równości" - powiada Alexis de Tocqueville. Historia dowodzi, że ten głód równości łatwo się przeradza w głód krwi. Śmiem twierdzić, że dzisiejsi bojownicy o równość to najwięksi wrogowie demokracji. Mania równości sprawia, że przestępcą przeciw niej staje się każdy, kto choćby trochę się wyróżnia: stanem posiadania czy inteligencją, a w końcu pewnie nawet kolorem oczu. Bo działa tu opisana przez de Tocqueville'a zasada, że "najmniejsze nawet różnice wydają się szokujące pośród powszechnego zrównania". Chroń nas więc, Panie Boże, przed rządami równości, bo to czysty zamordyzm.
Równościowy zamordyzm nie oznacza, niestety, równości wobec prawa, lecz najczęściej równanie do nieróbstwa, ignorancji, biedy, oportunizmu czy marazmu. Dyktatura równości przekreśla sens ciężkiej pracy, przedsiębiorczości, odpowiedzialności. Gdy prawie 40 lat temu Barbara Ward stwierdziła, co potem powtórzyły rzesze równościowców, że nierówność sprawia, iż bogaci się bogacą, a biedni ubożeją, powiedziała oczywistą bzdurę. Nierówność, czyli konkurencja i wolność, sprawia, że w ostatnich 50 latach realne dochody ludzi ubogich wzrosły na świecie ponadpięćdziesięciokrotnie. Bieda nie jest spowodowana nierównością, jest rezultatem - jak mawiał Kisiel - obsesji równości. Dość powiedzieć, że spośród sześciu miliardów ludzi żyjących na naszej planecie tylko miliard żyje w systemie nierówności i wcale nie cierpią oni biedy. Reszta żyje w różnych systemach równości i to ci przede wszystkim klepią biedę.
Można powiedzieć, że być za równością, czyli przeciw wolności, to tak jak - powtarzając za Leszkiem Balcerowiczem - opowiadać się za mlekiem, ale być przeciw krowom.
Szczytem równości byłoby nie tylko przymusowe pozbawianie majątku bogatych, ale też ogłupianie inteligentnych, karanie więzieniem pracowitych, zarażanie chorobami zdrowych, unieszczęśliwianie szczęśliwych czy przetrącanie nóg szybkim. Jakoś dziwnie nikt nie domaga się równości podczas odbywających się właśnie mistrzostw Europy w piłce nożnej. Przecież ideałem równości byłoby, gdyby każdy mecz kończył się wynikiem 0:0, tylko kto chciałby oglądać takie mistrzostwa, kto w ogóle chciałby grać w piłkę nożną (vide: "Religia futbolu"). Nikt nie domagał się też równości podczas wyborów do europarlamentu (vide: "Rzeczpospolita skopana"), bo przekreślałaby ona sens tych wyborów (zresztą taką równość ćwiczyliśmy przez 45 lat PRL). Podczas ostatniego szczytu UE w Brukseli można się było przekonać, co znaczy równość w wydaniu spadkobierców rewolucji francuskiej. A znaczy ona kapitulację wobec racji równiejszych czy raczej racji równościokracji. W ramach tej filozofii polskie racje zrównano z ziemią (vide: "Traktat kapitulacyjny").
"Im bardziej ludzie są równi, tym bardziej nienasycony staje się głód równości" - powiada Alexis de Tocqueville. Historia dowodzi, że ten głód równości łatwo się przeradza w głód krwi. Śmiem twierdzić, że dzisiejsi bojownicy o równość to najwięksi wrogowie demokracji. Mania równości sprawia, że przestępcą przeciw niej staje się każdy, kto choćby trochę się wyróżnia: stanem posiadania czy inteligencją, a w końcu pewnie nawet kolorem oczu. Bo działa tu opisana przez de Tocqueville'a zasada, że "najmniejsze nawet różnice wydają się szokujące pośród powszechnego zrównania". Chroń nas więc, Panie Boże, przed rządami równości, bo to czysty zamordyzm.
Równościowy zamordyzm nie oznacza, niestety, równości wobec prawa, lecz najczęściej równanie do nieróbstwa, ignorancji, biedy, oportunizmu czy marazmu. Dyktatura równości przekreśla sens ciężkiej pracy, przedsiębiorczości, odpowiedzialności. Gdy prawie 40 lat temu Barbara Ward stwierdziła, co potem powtórzyły rzesze równościowców, że nierówność sprawia, iż bogaci się bogacą, a biedni ubożeją, powiedziała oczywistą bzdurę. Nierówność, czyli konkurencja i wolność, sprawia, że w ostatnich 50 latach realne dochody ludzi ubogich wzrosły na świecie ponadpięćdziesięciokrotnie. Bieda nie jest spowodowana nierównością, jest rezultatem - jak mawiał Kisiel - obsesji równości. Dość powiedzieć, że spośród sześciu miliardów ludzi żyjących na naszej planecie tylko miliard żyje w systemie nierówności i wcale nie cierpią oni biedy. Reszta żyje w różnych systemach równości i to ci przede wszystkim klepią biedę.
Można powiedzieć, że być za równością, czyli przeciw wolności, to tak jak - powtarzając za Leszkiem Balcerowiczem - opowiadać się za mlekiem, ale być przeciw krowom.
Więcej możesz przeczytać w 26/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.