Dlaczego NATO jest militarnym karłem? Żadnych działań, tylko gadanie" - czy to złośliwe rozwinięcie skrótu NATO (No action, talks only) stanie się samospełniającą się przepowiednią? Zdaniem Tomasa Valaska, dyrektora brukselskiego Center for Defense Information, "kampania przeciwko terrorystom wymaga takiego samego skupienia i jedności celów, jakie cechowały członków NATO w czasie zimnej wojny". Tymczasem tuż przed stambulskim spotkaniem przywódców 26 państw należących do sojuszu NATO staje się organizacją rozdartą politycznymi konfliktami, a co za tym idzie, niezdolną do skutecznej reakcji militarnej przeciw nowym zagrożeniom.
Spacerować czy żuć gumę - oto jest pytanie!
Nie mija kryzys, który podzielił NATO przed inwazją na Irak. Najpierw stanowcze non Jacques'a Chiraca, a w ślad za nim nein Gerharda Schrödera - oto co George Bush usłyszał przed szczytem w Stambule w odpowiedzi na propozycję, by NATO pomogło ustabilizować sytuację w Iraku, a potem w całym regionie tzw. większego Bliskiego Wschodu. Schröder w przeciwieństwie do Chiraca obiecał, że nie będzie się sprzeciwiał takiemu rozwiązaniu, jeśli poprze je większość państw NATO. Francja i USA deklarują potrzebę rozstrzygnięcia tych samych problemów, ale proponują wykluczające się rozwiązania.
Na razie musimy się więc pożegnać z planami oddania NATO odpowiedzialności za polską strefę w Iraku (sojusz udziela jej wsparcia logistycznego). Szczyt w Stambule ma zostawić "otwarte drzwi" dla ewentualnego przyszłego zaangażowania NATO w Iraku na ewentualne zaproszenie jego demokratycznie wybranych władz. Oficjalnym powodem niechęci partnerów USA do angażowania się paktu w Iraku jest przeciążenie innymi zadaniami - w tym stabilizowaniem Bałkanów i Afganistanu. - Skoro my możemy jednocześnie spacerować i żuć gumę, to NATO może podołać tym zadaniom - skomentował Richard Armitage, zastępca sekretarza stanu USA. - Oczywiście, gdy będzie polityczna wola wśród naszych partnerów - dodał.
Gorące kasztany Busha
Po zamachach z 11 września NATO przywołało art. 5 swego traktatu, którego sens przypomina zasadę muszkieterów: "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Waszyngton wolał jednak przeprowadzić samodzielnie operację w Afganistanie. Później Francja i Niemcy pogłębiły kryzys sojuszu, nie zgadzając się na wysłanie do Turcji (należącej do NATO) systemów antyrakietowych, które miały ją w czasie operacji w Iraku zabezpieczyć przed możliwym odwetem ze strony Saddama. Gazeta "Wall Street Journal" zasugerowała wtedy, że być może w obliczu tego, co się stało, USA powinny porzucić NATO i sformować sojusz z krajami, które "rozumieją, jakie są zagrożenia dla nowego ładu światowego".
Teraz - jak twierdzi Philip Gordon z Brookings Institution, współautor książki "Alianci w stanie wojny" - Europejczycy nie chcą się zgodzić, by ich rękami Amerykanie w Iraku "wyciągali gorące kasztany z ognia". Do zapanowania nad tamtejszą sytuacją potrzeba pół miliona żołnierzy, podczas gdy jest ich tam tylko 150 tys., głównie z USA. Ameryka potrzebuje jednak nie tyle mięsa armatniego, ile poparcia politycznego. Umiędzynarodowienie operacji w Iraku mogłoby pomóc ją uwiarygodnić w oczach miejscowej ludności i zagranicznej opinii publicznej. Mimo że żaden z liczących się europejskich polityków nie powie o tym wprost, na takie poparcie Geor-ge Bush nie może liczyć przed listopadowymi wyborami, które przesądzą o tym, czy prezydent pozostanie w Białym Domu na drugą kadencję.
Afgański test prawdy
Wspólnym kłopotem USA i sojuszu jest Afganistan. Przejęcie przez NATO odpowiedzialności za ustabilizowanie sytuacji w tym kraju miało być dla paktu testem zdolności radzenia sobie z "zagrożeniami XXI wieku" - przede wszystkim ze strony terroryzmu. Na razie góra urodziła mysz. Dowodzone przez NATO międzynarodowe siły pokojowe, liczące 6,5 tys. żołnierzy, w zasadzie nie wysunęły nosa poza rogatki Kabulu. Hamid Karzaj, afgański prezydent, na próżno apeluje, by NATO pomogło w rozbrajaniu bezkarnych poza stolicą oddziałów watażków, którzy nie chcą się podporządkować nowym władzom.
Jaap de Hoop Scheffer, sekretarz generalny NATO, w maju na zamkniętym spotkaniu z ambasadorami państw członkowskich ostrzegł, że misji w Afganistanie grozi fiasko, gdyż brakuje środków do jej wypełnienia. Chodzi raptem o kilka helikopterów oraz samolotów transportowych typu Hercules, a także nieduże siły szybkiego reagowania, które umożliwiłyby zaopatrzenie i wsparcie oddziałów mających stacjonować na prowincji. Co tydzień przylatuje do Kabulu kilkadziesiąt samolotów, ale obsługują jedynie jednostki z własnego kraju i nie podlegają dowództwu operacji.
Na wrzesień są planowane demokratyczne wybory w Afganistanie. Biorąc pod uwagę kłopoty sojuszu, to zobowiązanie można uznać tylko za kiepski żart. Zwłaszcza że w kilku częściach kraju, oddziały USA (prawie trzy razy liczniejsze niż siły NATO) wciąż prowadzą działania bojowe przeciw talibom i Al-Kaidzie. W Stambule największym problemem NATO będzie więc Afganistan, a nie Irak. - NATO nie angażuje się w Iraku, bo ma kłopoty w Afganistanie - mówi dla "Wprost" Valasek. Sam Scheffer powtarza: "Nasze bezpieczeństwo zależy od bezpieczeństwa Afganistanu".
Sojusz globalny?
Chris Donnelly, były doradca czterech kolejnych sekretarzy generalnych NATO ds. Europy Środkowej i Wschodniej, idzie dalej. Twierdzi, że jeśli sojusz zamierza się na poważnie mierzyć z problemami bezpieczeństwa swoich członków, to powinien szybciej odejść od zdezaktualizowanej roli pasywnej organizacji obronnej z czasów zimnej wojny, by aktywniej wpływać na sytuację w czasach "gorącego pokoju". Zdaniem Donnelly'ego, główną troską sojuszu powinno być stabilizowanie sytuacji nie w postkomunistycznej części Europy, ale na większym Bliskim Wschodzie (włącznie z Pakistanem, a nawet Indonezją!), gdzie NATO mogłoby zastosować podobne metody dialogu i współpracy, jakie oferowało m.in. Polsce (głównie w ramach "Partnerstwa dla pokoju"). Innymi słowy, sojusz powinien umacniać zaufanie wśród krajów islamskich Azji i Afryki Północnej i promować tam standardy cywilnej, demokratycznej kontroli nad armią.
Nie byłoby to rewolucyjne działanie, gdyż wcześniej niektóre państwa arabskie (Egipt, Jordania, Maroko) brały udział w manewrach z NATO czy w misjach pokojowych na Bałkanach. Chodzi o rozszerzenie takiej współpracy.
- Brak zgody na zaangażowanie w Iraku i tamtejsze problemy nie mogą nam zaciemniać obrazu sytuacji. Koncepcja globalnego NATO na pewno nie zostanie pogrzebana, a obecność sojuszu w Afganistanie dowodzi, że kości zostały rzucone - mówi dyplomata jednej z ambasad państw członkowskich przy Kwaterze Głównej NATO. W Bydgoszczy powstało centrum szkoleniowe (Joint Force Training Center), które ma być swoistą kuźnią nowego NATO - służącą przygotowywaniu żołnierzy sojuszu do nowych zadań.
Globalny sojusz nie może jednak tracić z pola widzenia tradycyjnych zagrożeń. Na graniczącej z Polską Białorusi rządzi nieprzewidywalny reżim, trudno prognozować rozwój sytuacji nawet na Ukrainie czy w Rosji, sytuacja w Kosowie i Bośni ciągle jest mało stabilna, tli się spór mołdawsko-naddniestrzański. NATO niedawno przyjęło siedmiu nowych członków. Powinno się więc skonsolidować, by udowodnić, że zachowuje sprawność i siłę odstraszania. Jeśli to zostanie nadszarpnięte, to szerokie plany stabilizowania sytuacji poza Europą doprowadzą do rozwodnienia sojuszu i nadwerężenia bezpieczeństwa nie tylko jego członków, ale i całego świata.
Nie mija kryzys, który podzielił NATO przed inwazją na Irak. Najpierw stanowcze non Jacques'a Chiraca, a w ślad za nim nein Gerharda Schrödera - oto co George Bush usłyszał przed szczytem w Stambule w odpowiedzi na propozycję, by NATO pomogło ustabilizować sytuację w Iraku, a potem w całym regionie tzw. większego Bliskiego Wschodu. Schröder w przeciwieństwie do Chiraca obiecał, że nie będzie się sprzeciwiał takiemu rozwiązaniu, jeśli poprze je większość państw NATO. Francja i USA deklarują potrzebę rozstrzygnięcia tych samych problemów, ale proponują wykluczające się rozwiązania.
Na razie musimy się więc pożegnać z planami oddania NATO odpowiedzialności za polską strefę w Iraku (sojusz udziela jej wsparcia logistycznego). Szczyt w Stambule ma zostawić "otwarte drzwi" dla ewentualnego przyszłego zaangażowania NATO w Iraku na ewentualne zaproszenie jego demokratycznie wybranych władz. Oficjalnym powodem niechęci partnerów USA do angażowania się paktu w Iraku jest przeciążenie innymi zadaniami - w tym stabilizowaniem Bałkanów i Afganistanu. - Skoro my możemy jednocześnie spacerować i żuć gumę, to NATO może podołać tym zadaniom - skomentował Richard Armitage, zastępca sekretarza stanu USA. - Oczywiście, gdy będzie polityczna wola wśród naszych partnerów - dodał.
Gorące kasztany Busha
Po zamachach z 11 września NATO przywołało art. 5 swego traktatu, którego sens przypomina zasadę muszkieterów: "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Waszyngton wolał jednak przeprowadzić samodzielnie operację w Afganistanie. Później Francja i Niemcy pogłębiły kryzys sojuszu, nie zgadzając się na wysłanie do Turcji (należącej do NATO) systemów antyrakietowych, które miały ją w czasie operacji w Iraku zabezpieczyć przed możliwym odwetem ze strony Saddama. Gazeta "Wall Street Journal" zasugerowała wtedy, że być może w obliczu tego, co się stało, USA powinny porzucić NATO i sformować sojusz z krajami, które "rozumieją, jakie są zagrożenia dla nowego ładu światowego".
Teraz - jak twierdzi Philip Gordon z Brookings Institution, współautor książki "Alianci w stanie wojny" - Europejczycy nie chcą się zgodzić, by ich rękami Amerykanie w Iraku "wyciągali gorące kasztany z ognia". Do zapanowania nad tamtejszą sytuacją potrzeba pół miliona żołnierzy, podczas gdy jest ich tam tylko 150 tys., głównie z USA. Ameryka potrzebuje jednak nie tyle mięsa armatniego, ile poparcia politycznego. Umiędzynarodowienie operacji w Iraku mogłoby pomóc ją uwiarygodnić w oczach miejscowej ludności i zagranicznej opinii publicznej. Mimo że żaden z liczących się europejskich polityków nie powie o tym wprost, na takie poparcie Geor-ge Bush nie może liczyć przed listopadowymi wyborami, które przesądzą o tym, czy prezydent pozostanie w Białym Domu na drugą kadencję.
Afgański test prawdy
Wspólnym kłopotem USA i sojuszu jest Afganistan. Przejęcie przez NATO odpowiedzialności za ustabilizowanie sytuacji w tym kraju miało być dla paktu testem zdolności radzenia sobie z "zagrożeniami XXI wieku" - przede wszystkim ze strony terroryzmu. Na razie góra urodziła mysz. Dowodzone przez NATO międzynarodowe siły pokojowe, liczące 6,5 tys. żołnierzy, w zasadzie nie wysunęły nosa poza rogatki Kabulu. Hamid Karzaj, afgański prezydent, na próżno apeluje, by NATO pomogło w rozbrajaniu bezkarnych poza stolicą oddziałów watażków, którzy nie chcą się podporządkować nowym władzom.
Jaap de Hoop Scheffer, sekretarz generalny NATO, w maju na zamkniętym spotkaniu z ambasadorami państw członkowskich ostrzegł, że misji w Afganistanie grozi fiasko, gdyż brakuje środków do jej wypełnienia. Chodzi raptem o kilka helikopterów oraz samolotów transportowych typu Hercules, a także nieduże siły szybkiego reagowania, które umożliwiłyby zaopatrzenie i wsparcie oddziałów mających stacjonować na prowincji. Co tydzień przylatuje do Kabulu kilkadziesiąt samolotów, ale obsługują jedynie jednostki z własnego kraju i nie podlegają dowództwu operacji.
Na wrzesień są planowane demokratyczne wybory w Afganistanie. Biorąc pod uwagę kłopoty sojuszu, to zobowiązanie można uznać tylko za kiepski żart. Zwłaszcza że w kilku częściach kraju, oddziały USA (prawie trzy razy liczniejsze niż siły NATO) wciąż prowadzą działania bojowe przeciw talibom i Al-Kaidzie. W Stambule największym problemem NATO będzie więc Afganistan, a nie Irak. - NATO nie angażuje się w Iraku, bo ma kłopoty w Afganistanie - mówi dla "Wprost" Valasek. Sam Scheffer powtarza: "Nasze bezpieczeństwo zależy od bezpieczeństwa Afganistanu".
Sojusz globalny?
Chris Donnelly, były doradca czterech kolejnych sekretarzy generalnych NATO ds. Europy Środkowej i Wschodniej, idzie dalej. Twierdzi, że jeśli sojusz zamierza się na poważnie mierzyć z problemami bezpieczeństwa swoich członków, to powinien szybciej odejść od zdezaktualizowanej roli pasywnej organizacji obronnej z czasów zimnej wojny, by aktywniej wpływać na sytuację w czasach "gorącego pokoju". Zdaniem Donnelly'ego, główną troską sojuszu powinno być stabilizowanie sytuacji nie w postkomunistycznej części Europy, ale na większym Bliskim Wschodzie (włącznie z Pakistanem, a nawet Indonezją!), gdzie NATO mogłoby zastosować podobne metody dialogu i współpracy, jakie oferowało m.in. Polsce (głównie w ramach "Partnerstwa dla pokoju"). Innymi słowy, sojusz powinien umacniać zaufanie wśród krajów islamskich Azji i Afryki Północnej i promować tam standardy cywilnej, demokratycznej kontroli nad armią.
Nie byłoby to rewolucyjne działanie, gdyż wcześniej niektóre państwa arabskie (Egipt, Jordania, Maroko) brały udział w manewrach z NATO czy w misjach pokojowych na Bałkanach. Chodzi o rozszerzenie takiej współpracy.
- Brak zgody na zaangażowanie w Iraku i tamtejsze problemy nie mogą nam zaciemniać obrazu sytuacji. Koncepcja globalnego NATO na pewno nie zostanie pogrzebana, a obecność sojuszu w Afganistanie dowodzi, że kości zostały rzucone - mówi dyplomata jednej z ambasad państw członkowskich przy Kwaterze Głównej NATO. W Bydgoszczy powstało centrum szkoleniowe (Joint Force Training Center), które ma być swoistą kuźnią nowego NATO - służącą przygotowywaniu żołnierzy sojuszu do nowych zadań.
Globalny sojusz nie może jednak tracić z pola widzenia tradycyjnych zagrożeń. Na graniczącej z Polską Białorusi rządzi nieprzewidywalny reżim, trudno prognozować rozwój sytuacji nawet na Ukrainie czy w Rosji, sytuacja w Kosowie i Bośni ciągle jest mało stabilna, tli się spór mołdawsko-naddniestrzański. NATO niedawno przyjęło siedmiu nowych członków. Powinno się więc skonsolidować, by udowodnić, że zachowuje sprawność i siłę odstraszania. Jeśli to zostanie nadszarpnięte, to szerokie plany stabilizowania sytuacji poza Europą doprowadzą do rozwodnienia sojuszu i nadwerężenia bezpieczeństwa nie tylko jego członków, ale i całego świata.
Więcej możesz przeczytać w 26/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.