Nie chodzi o to, czy wolno udzielać ślubów homoseksualistom, lecz o to, po co to robić Kampania przed wyborami do Parlamentu Europejskiego upłynęła we Francji na szczęście pod znakiem postępu społecznego. Nikt się nie bawił w reakcyjne debaty o gospodarce lub finansach, w których łatwo trafić na argumenty - lub, co gorsza, wnioski - niebezpiecznie zbieżne z interesami przedsiębiorców, bankierów i międzynarodowych koncernów. Zawarta w nich logika mogłaby skazić niewinne umysły publiczności, której historycznym zadaniem jest te interesy zwalczać, by wspierać eksperymenty naukowe, zapewniające spadanie miejsc pracy z wiosennym deszczem i wyrastanie pieniędzy na drzewach.
Niechęć do drażnienia niewinnych umysłów spowodowała w kampanii pustkę, w którą radośnie wkroczył Noël MamŻre, deputowany z partii zielonych, pełniący również funkcję mera miasteczka Begles w rejonie Bordeaux. MamŻre wypełnił pustkę bez reszty dyskusją o tym, czy należy udzielać ślubów homoseksualistom, czy też może nie. Dzięki merowi Begles pustka nabrała pełni. Stała się puszysta, błyszcząca i wielowymiarowa. Można ją teraz obmacywać ze wszystkich stron, kształtować zręcznymi ruchami palców i podziwiać jej zmienne formy. Jest to pustka rekordowa pod każdym względem.
Ożywiona debata przed wyborami do PE koncentrowała się na tym, czy merowi wolno - w świetle francuskiego prawa - połączyć węzłem małżeńskim osoby tej samej płci. Zwolennicy odpowiedzi "tak" i "nie" prześcigali się w błyskotliwych interpretacjach rozmaitych cytatów z dekretów, ustaw i kodeksów. Do dyskusji włączyli się nie tylko ministrowie spraw wewnętrznych i sprawiedliwości, ale nawet premier - i to z trybuny Zgromadzenia Narodowego. Prokuratura wystąpiła natychmiast do sądu o unieważnienie udzielonego 5 czerwca ślubu, a rząd wszczął procedurę sankcji przeciwko Noëlowi MamŻre'owi. Teoretycznie grozi mu pozbawienie stanowiska mera, ale w praktyce skończy się zapewne zawieszeniem na tydzień w pełnieniu tej funkcji. W ogromnym zapale, wśród popisów erudycji i przy akompaniamencie zarzutów wyzucia z moralności padających z jednej strony, a czarnej reakcyjności z drugiej nie dostrzeżono, iż pytanie, o które toczył się spór, zostało źle postawione. Nie o to chodzi, czy wolno udzielać ślubów homoseksualistom, lecz o to, po co ich udzielać.
Homoseksualiści są grupą, która istnienie zawdzięcza różnicom między jej członkami a resztą populacji w przeżywaniu popędu płciowego oraz w zachowaniach biologicznych i społecznych. Są świadomi odrębności do tego stopnia, że urządzają w różnych częściach świata pochody pod hasłem "Gay Pride", co znaczy "gejowska duma". Jeżeli jednak jest się dumnym z bycia gejem, a nawet jeśli tylko się tę odrębność wewnętrznie akceptuje, to po co się na siłę wciskać w ramy instytucji małżeństwa, która została ewidentnie skonstruowana z myślą o heteroseksualnych? Ludzie uważający się za obrońców praw gejów i lesbijek powiadają, że ta instytucja daje osobom heteroseksualnym prawa, które należą się także - w imię równości - obywatelom homoseksualnym. Brzmi to trochę jak zasada wyznawana przez niektóre francuskie stacje radiowe i telewizyjne, które w imię równości praw zatrudniają dziennikarzy z wadami wymowy. Odstawiając jednak żarty na bok, zauważmy, że coraz więcej krajów wprowadza rozmaite ustawowe formy związków cywilnych, zapewniające parom homoseksualnym prawa tożsame z małżeńskimi, ale wykluczające na ogół dwie rzeczy: formalną ceremonię ślubną i prawo do adoptowania dzieci. Czy można się tym wykluczeniom specjalnie dziwić? Czy można z pełną powagą na obliczu oznajmiać, że naturalną konsekwencją związku homoseksualnego jest posiadanie dzieci?
Dlaczego pary osób tej samej płci miałyby osiągać pełnię szczęścia tylko w formach współżycia wypracowanych przez pary ludzi płci odmiennej? Dlaczego nie miałyby wypracować własnych form, specyficznych dla ich odrębności, co zresztą wiele państw im proponuje? Jedni lubią słodycze, inni wolą bigos - i bardzo dobrze. Niech każdy pozostanie przy swoich gustach i nie stara się mieszać ciastek z bigosem, bo może mu się przytrafić niestrawność. Jeśli odmowę udzielania ślubów homoseksualistom uznamy za dyskryminację, to - chcąc być konsekwentnym - trzeba będzie przyznać również innym obywatelom o mniejszościowych upodobaniach seksualnych prawo do małżeństwa z obiektami ich uczuć. Niechaj brat żeni się z siostrą, niechaj zoofile stają na ślubnym kobiercu ze swoimi kózkami czy suczkami, niech pedofile wreszcie mogą się pobierać z ulubionymi dziećmi, a nekrofilom dajmy prawo do ożenku z nieboszczykami - w tym oczywiście z nieboszczykami tej samej płci. Jak równość, to równość. Nie bójmy się postępu, a tematów do dyskusji starczy jeszcze na kilka kampanii przed kolejnymi wyborami do Parlamentu Europejskiego.
Ożywiona debata przed wyborami do PE koncentrowała się na tym, czy merowi wolno - w świetle francuskiego prawa - połączyć węzłem małżeńskim osoby tej samej płci. Zwolennicy odpowiedzi "tak" i "nie" prześcigali się w błyskotliwych interpretacjach rozmaitych cytatów z dekretów, ustaw i kodeksów. Do dyskusji włączyli się nie tylko ministrowie spraw wewnętrznych i sprawiedliwości, ale nawet premier - i to z trybuny Zgromadzenia Narodowego. Prokuratura wystąpiła natychmiast do sądu o unieważnienie udzielonego 5 czerwca ślubu, a rząd wszczął procedurę sankcji przeciwko Noëlowi MamŻre'owi. Teoretycznie grozi mu pozbawienie stanowiska mera, ale w praktyce skończy się zapewne zawieszeniem na tydzień w pełnieniu tej funkcji. W ogromnym zapale, wśród popisów erudycji i przy akompaniamencie zarzutów wyzucia z moralności padających z jednej strony, a czarnej reakcyjności z drugiej nie dostrzeżono, iż pytanie, o które toczył się spór, zostało źle postawione. Nie o to chodzi, czy wolno udzielać ślubów homoseksualistom, lecz o to, po co ich udzielać.
Homoseksualiści są grupą, która istnienie zawdzięcza różnicom między jej członkami a resztą populacji w przeżywaniu popędu płciowego oraz w zachowaniach biologicznych i społecznych. Są świadomi odrębności do tego stopnia, że urządzają w różnych częściach świata pochody pod hasłem "Gay Pride", co znaczy "gejowska duma". Jeżeli jednak jest się dumnym z bycia gejem, a nawet jeśli tylko się tę odrębność wewnętrznie akceptuje, to po co się na siłę wciskać w ramy instytucji małżeństwa, która została ewidentnie skonstruowana z myślą o heteroseksualnych? Ludzie uważający się za obrońców praw gejów i lesbijek powiadają, że ta instytucja daje osobom heteroseksualnym prawa, które należą się także - w imię równości - obywatelom homoseksualnym. Brzmi to trochę jak zasada wyznawana przez niektóre francuskie stacje radiowe i telewizyjne, które w imię równości praw zatrudniają dziennikarzy z wadami wymowy. Odstawiając jednak żarty na bok, zauważmy, że coraz więcej krajów wprowadza rozmaite ustawowe formy związków cywilnych, zapewniające parom homoseksualnym prawa tożsame z małżeńskimi, ale wykluczające na ogół dwie rzeczy: formalną ceremonię ślubną i prawo do adoptowania dzieci. Czy można się tym wykluczeniom specjalnie dziwić? Czy można z pełną powagą na obliczu oznajmiać, że naturalną konsekwencją związku homoseksualnego jest posiadanie dzieci?
Dlaczego pary osób tej samej płci miałyby osiągać pełnię szczęścia tylko w formach współżycia wypracowanych przez pary ludzi płci odmiennej? Dlaczego nie miałyby wypracować własnych form, specyficznych dla ich odrębności, co zresztą wiele państw im proponuje? Jedni lubią słodycze, inni wolą bigos - i bardzo dobrze. Niech każdy pozostanie przy swoich gustach i nie stara się mieszać ciastek z bigosem, bo może mu się przytrafić niestrawność. Jeśli odmowę udzielania ślubów homoseksualistom uznamy za dyskryminację, to - chcąc być konsekwentnym - trzeba będzie przyznać również innym obywatelom o mniejszościowych upodobaniach seksualnych prawo do małżeństwa z obiektami ich uczuć. Niechaj brat żeni się z siostrą, niechaj zoofile stają na ślubnym kobiercu ze swoimi kózkami czy suczkami, niech pedofile wreszcie mogą się pobierać z ulubionymi dziećmi, a nekrofilom dajmy prawo do ożenku z nieboszczykami - w tym oczywiście z nieboszczykami tej samej płci. Jak równość, to równość. Nie bójmy się postępu, a tematów do dyskusji starczy jeszcze na kilka kampanii przed kolejnymi wyborami do Parlamentu Europejskiego.
Więcej możesz przeczytać w 26/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.