Jak zakończyć drugą wojnę światową? Druga wojna światowa wcale się nie skończyła - wbrew niedawnym entuzjastycznym deklaracjom kanclerza Schrödera o pełnym pojednaniu. Można się było o tym przekonać m.in. podczas ciekawego spotkania przed kamerami z dwoma dziennikarzami niemieckimi i szefem polskiego oddziału fundacji Adenauera. Druga wojna mogłaby się zakończyć definitywnie tylko wtedy, gdyby strony uznały i zrozumiały jej wyniki. Dopóki tych wyników nie zaakceptowano po którejkolwiek ze stron, dopóty wojna trwa - w umysłach, w formie wyciszonej, przetrwalnikowej, ale parując w pewnych momentach z nie domkniętych, nie dość szczelnych głów. Podczas spotkania usłyszeliśmy, że państwo niemieckie nie uznało i nie uznaje układu poczdamskiego, ponieważ zawarto go bez udziału Niemiec. Nie uznaje tym samym, co dopowiada prosta Arystotelesowa logika, konsekwencji tego układu. Czyli - nie uznaje wyników drugiej wojny światowej, co oznacza, że dla Niemiec ta wojna się nie skończyła. Chociaż marszałek Keitel podpisał bezwarunkową kapitulację. I ta bezwarunkowa kapitulacja umożliwiła aliantom decyzje o losie państwa-zbrodniarza.
W dotychczasowej historii nowożytnej, w historii jej wojen, były państwa pokonane - tym razem pokonanym było państwo-zbrodniarz. Układ poczdamski był wyrokiem. Można o nim dyskutować na różne sposoby, krytykować, zgłaszać do niego najróżniejsze pretensje - choćby Polacy, którzy walczyli po stronie aliantów czwartą co do liczebności armią, większą niż francuska, o swą nieobecność przy stole - ale był to wyrok, który zapadł, i który strona ukarana musiała uznać. Jeśli spadkobiercy tej strony, Bogu ducha winni, przyzwoici, dobrej woli, nie chcą go uznać, to znaczy, że wchodzą w role tamtej wojującej strony i podtrzymują stan wojny. Innej interpretacji poza Arystotelesową nie ma, przy najwymyślniejszych nawet wykrętach i najpiękniejszych deklaracjach. Arystotelesa poprawiać próbowano, ale jakoś się nie udało.
Czy zakończyła się pierwsza wojna światowa?
Usłyszeliśmy, że okolice nieopodal Gdyni, gdzie urodziła się podczas okupacji Eryka Steinbach, mogła ona traktować jako dawne ziemie niemieckie! Mogła, czyli że tak mogą myśleć normalni, współcześni Niemcy. Jak widać, w szkołach nie uczą ich, że Prusy zagarnęły wskutek rozbiorów Polski Pomorze i Wielkopolskę, że przez ponad wiek ucisku próbowały germanizować tamtejszą polską ludność. Czyli nie uznano wyników nawet pierwszej wojny światowej!
Z tej nader plastycznej geografii coraz jaśniej widać, że trzeba objąć dialogiem Prusy, Niemcy pruskie, które wywołały dwie wojny światowe, a przedtem jako Prusy uczestniczyły w łajdackich rozbiorach Polski i w roku 1866 podbiły Niemcy - Saksonię, Bawarię, Hanower, Wirtembergię, Badenię, Hesję oraz pomniejsze oporne państewka niemieckie. Jednoczyły Niemcy "krwią i żelazem", zgodnie z programem Bismarcka.
Dawni Niemcy byli przyjaciółmi Polaków, przez wieki polonizowali się w Królestwie Polskim, asymilowani polską otwartością i dobrobytem, który zresztą rozłożył polską demokrację szlachecką. Polscy Niemcy byli wręcz patriotami Rzeczypospolitej, walczyli o nią zbrojnie z Prusami, a w latach 1831-1832 Niemcy poza Prusami zamienili przejście wychodźców polskich po powstaniu listopadowym w istny marsz triumfalny, by potem oficerów, emigrantów z tego powstania, ściągać na dowódców do swoich powstań podczas Wiosny Ludów. Tę miłość wzajemną Prusy wymazały z historii i mapy Europy.
Przeszłość jako przedmiot gry
Uznaliśmy przeszłość za sprawę historyków. Nie my uczyniliśmy ją teraz liczmanem gry interesów politycznych. Nasze towarzystwa przyjaciół Lwowa czy Wilna łączą wzruszenia, a nie rewindykacyjne pretensje. Są one przyjaciółmi Ukraińców i Litwinów. Powtórzę: nie wypominaliśmy współczesnym Niemcom zbrodni poprzednich pokoleń Niemców. Sam na tych łamach podkreślałem, że ludzie pokolenia Eryki Steinbach nie brali udziału w zbrodniach. Tym bardziej - Niemcy młodsi od niej. Nie żądaliśmy, by bili się w piersi za pokolenie zbrodniarzy. Uwierzyliśmy w pojednanie. Nasz premier szczerze i pełen wzruszenia ściskał się z niemieckim kanclerzem. Uczyliśmy się zapominać. Stąd ci młodzi Polacy przyjaźniący się z młodymi Niemcami.
Przypominaliśmy niemiecki wkład w historię naszych ziem zachodnich. Pisaliśmy o niemieckich przesiedleńcach, a nie tylko o polskich, wypędzanych z Poznańskiego i Pomorza, czy o bezbronnych rozstrzeliwanych lub wieszanych zaraz po wejściu armii niemieckiej. Nie dopuszczaliśmy się paskudnych manipulacji, jak owo zdjęcie kobiety uciekającej przed bolszewikami, prezentowane jako zdjęcie wypędzonej przez Polaków. Dzisiejsze niepokoje są owocem nie naszej inicjatywy.
Odżywa, jak obserwujemy, ta sama ciągle niechęć do Polski. W Polsce żaden pajac telewizyjny nie ma programu z dowcipami na temat Ukraińców, Białorusinów, Rosjan czy Niemców, choć dowcip jest raczej polską specjalnością. W Niemczech dowcipy na temat Polski i Polaków bardzo się podobały. Moi koledzy, korespondenci polscy w Niemczech, słyszeli, jak pogardliwym tonem rozmawia się o Polsce i Polakach w komisjach Bundestagu. Tak rozmawia się o Polakach, którzy dziś cenią pracę wyżej niż Niemcy, o kraju z dwoma laureatami Nobla za poezję, z czterema największymi współczesnymi kompozytorami, kilkunastoma wielkimi pisarzami i kilkoma wielkimi poetami, których przyswoił kulturalnym Niemcom wielki Dedecius. To nie ci Niemcy odnoszą się do Polski z poczuciem wyższości i iście pruską pychą.
Obejrzałem (na telewizyjnym zapisie) ironiczne miny mojego niemieckiego przyjaciela, kiedy padło pytanie, dlaczego nie ma związku wypędzonych z Alzacji i Lotaryngii. Dodam - dlaczego żadne powiernictwo nie zabiega o zwrot tamtejszych majętności? Związek Wypędzonych dostaje rocznie od rządu RFN 18 mln euro, czyli jest częścią polityki rządu. Nie dostaje nic organizacja Polaków, wywiezionych przez III Rzeszę robotników przymusowych, żyjących dziś w Niemczech.
Dla jasności: alianci chcieli raz na zawsze unicestwić Prusy. Stąd jako rekompensatę za utracone kresy wschodnie otrzymali Polacy ziemie zachodnie, ze zniszczonym kompletnie Wrocławiem, spalonym Gdańskiem i zburzonym Szczecinem. Zgódźmy się, że to skromny ekwiwalent za ponad milion Polaków zamęczonych w kacetach, za dalsze setki tysięcy zamęczonych w katowniach gestapo, rozstrzelanych i powieszonych w egzekucjach ulicznych i innych masowych zbrodniach, za 440 wsi wymordowanych i spalonych jak Oradour. Za te 1100 dzieci z Zamojszczyzny wywiezionych do Flossenburga, z których przeżyło sto. Za zniszczoną kompletnie Warszawę i kolejne 180 tys. Polaków, których zabito podczas powstania warszawskiego. Za obrabowane muzea i biblioteki, zagarnięte lub zniszczone prywatne zbiory, za spalone mienie. Że zagazowano 3 mln polskich Żydów, że zniszczono ich mienie - to Niemcy przynajmniej wiedzą dzięki aktywności samych Żydów. Z około 100 tys. uratowanych przez Polaków większość stanęła do odbudowy kraju, w tym do zagospodarowania opustoszałych, martwych ziem zachodnich. Polakom nikt w tym nie pomagał. Sowieci nadal te ziemie rabowali, wywozili nawet szyny kolejowe. Jednak o tym wszystkim, przykro mi, nie mówi się w Niemczech. Nawet od święta.
Niemiecka wdzięczność
Wszystko staje się zrozumiałe, jeśli przyjąć, że dla sporej części Niemców druga wojna światowa nie zakończyła się i dążą oni do odwrócenia jej wyników pokojowymi sposobami. Wrogowi można okazywać niechęć. Można więc zapominać o prostym fakcie, że to polskie przemiany, a nie Gorbaczow, umożliwiły załamanie NRD i obalenie muru berlińskiego. Można przeoczyć, że - inaczej niż Amerykę - Niemców nic nie kosztowało obalenie systemu sowieckiego. Zachodnie Niemcy robiły z Sowietami interesy i denerwowały się, że niesforni Polacy swoimi buntami destabilizują porządek i spokój europejski. Cóż, gdyby ci niesforni Polacy poddali się porządkowi jałtańskiemu na zawsze, system sowiecki trwałby nadal - jak w Chinach czy Korei Północnej, wolno się rozkładając, nawet przegrawszy wyścig zbrojeń z Ameryką.
W modzie jest nie tylko niechęć do Polski, demonstrowana - między deklaracjami o pojednaniu - aroganckimi, chwilami wręcz bezczelnymi zachowaniami kanclerza Schrödera, polityka "parzystych" i "nieparzystych" wypowiedzi. Modą jest i niechęć do Ameryki. Rosnąca. Niemcy pruskie jakby wymazywały ze swej pamięci i amerykańską pomoc po drugiej wojnie światowej, i zastrzyki finansowe rzędu 11 mld dolarów (wartych wiele razy więcej niż dzisiejsze, bo wymienialnych na złoto), i amerykańską ochronę wojskową przez dalsze czterdzieści kilka lat. Beneficjanci planu Marshalla nigdy nie podjęli własnego planu Marshalla w imię moralnej spłaty.
Eksport niemiecki do Polski kilkakrotnie przewyższa import z Polski, obwarowany nawet dzisiaj, wewnątrz Unii Europejskiej, tyloma wymogami, że znakomicie zastępują one dawne bariery celne. Niemcy nie tylko zamknęły swój rynek przed polską pracą, ale starają się wyeliminować konkurencję, jeśli chodzi o inwestycje przemysłowe, żądając - prawem kaduka - wyższych podatków w Polsce. Same domagają się państwowej pomocy dla odrodzenia gospodarki na terenie byłej NRD, ale odmawiają takich praw dziesięciu krajom, które dopiero teraz mogły wejść do unii, krajom wyniszczonym i przez Niemcy hitlerowskie, i przez system sowiecki.
Czas na prawdziwe pojednanie
Pisałem wielokrotnie, że nie ma żadnej popularnej książki w obcych językach o tym, jak z moralnej katastrofy doszli Niemcy do dzisiejszej demokracji, która - przy typowej dla kontynentu skłonności do biurokracji i nadprodukcji przepisów - jest solidną demokracją. Przeszłość dawnych niemieckich demokracji też nie bardzo obchodzi Niemców. W Hamburgu, powtarzam do znudzenia, nie mogłem kupić historii wolnego miasta Hamburga, najdłużej działającej demokracji europejskiej. Przeszłość Niemiec zbacza niepostrzeżenie ku Prusom, nawet w publikacjach historyków klasy Thomasa Nipperdeya (spróbuję opisać, jak z dobrodusznych otwartogłowych Niemców spoza Prus zrobiono Prusaków po 1866 r.). Dziś - co wydaje się nie tylko mnie - Niemcy, nie te badeńskie, saskie, wirtemberskie, hanowerskie, hamburskie, bawarskie, lecz pruskie, chcą wespół z Francją zrobić ze zjednoczonej Europy supermocarstwo. Dlatego próbują rozsadzić NATO. Na własną rękę flirtują z Moskwą, grając na nosie Ameryce i jej sojusznikom, w tym i nam. Jakby znowu Prusy flirtowały z carem. I nikt nie tłumaczy, dlaczego właściwie i po co. Nieładnie to pachnie.
Wojna, jak widać, nie zakończyła się. Ciągnie się dalej, szyto kryto, innymi tylko środkami. To rodzi inny niepokój - o przyszłość Europy. Konieczne są więc, moim skromnym zdaniem, nie tyle optymistyczne fety z okazji rocznic, ile uczciwe rozmowy o Niemczech - z Niemcami. O ich poczuciu tożsamości. Żeby tych przemiłych ludzi, którzy milionami paczek pomagali nam w latach 1981-1989, nie przerobiono en passant znowu na Prusaków, jak tamtych po roku 1866. Żeby definitywnie zakończyć drugą wojnę światową. I dać szansę prawdziwemu pojednaniu - wolnemu od podejrzeń i powracających urazów.
Czy zakończyła się pierwsza wojna światowa?
Usłyszeliśmy, że okolice nieopodal Gdyni, gdzie urodziła się podczas okupacji Eryka Steinbach, mogła ona traktować jako dawne ziemie niemieckie! Mogła, czyli że tak mogą myśleć normalni, współcześni Niemcy. Jak widać, w szkołach nie uczą ich, że Prusy zagarnęły wskutek rozbiorów Polski Pomorze i Wielkopolskę, że przez ponad wiek ucisku próbowały germanizować tamtejszą polską ludność. Czyli nie uznano wyników nawet pierwszej wojny światowej!
Z tej nader plastycznej geografii coraz jaśniej widać, że trzeba objąć dialogiem Prusy, Niemcy pruskie, które wywołały dwie wojny światowe, a przedtem jako Prusy uczestniczyły w łajdackich rozbiorach Polski i w roku 1866 podbiły Niemcy - Saksonię, Bawarię, Hanower, Wirtembergię, Badenię, Hesję oraz pomniejsze oporne państewka niemieckie. Jednoczyły Niemcy "krwią i żelazem", zgodnie z programem Bismarcka.
Dawni Niemcy byli przyjaciółmi Polaków, przez wieki polonizowali się w Królestwie Polskim, asymilowani polską otwartością i dobrobytem, który zresztą rozłożył polską demokrację szlachecką. Polscy Niemcy byli wręcz patriotami Rzeczypospolitej, walczyli o nią zbrojnie z Prusami, a w latach 1831-1832 Niemcy poza Prusami zamienili przejście wychodźców polskich po powstaniu listopadowym w istny marsz triumfalny, by potem oficerów, emigrantów z tego powstania, ściągać na dowódców do swoich powstań podczas Wiosny Ludów. Tę miłość wzajemną Prusy wymazały z historii i mapy Europy.
Przeszłość jako przedmiot gry
Uznaliśmy przeszłość za sprawę historyków. Nie my uczyniliśmy ją teraz liczmanem gry interesów politycznych. Nasze towarzystwa przyjaciół Lwowa czy Wilna łączą wzruszenia, a nie rewindykacyjne pretensje. Są one przyjaciółmi Ukraińców i Litwinów. Powtórzę: nie wypominaliśmy współczesnym Niemcom zbrodni poprzednich pokoleń Niemców. Sam na tych łamach podkreślałem, że ludzie pokolenia Eryki Steinbach nie brali udziału w zbrodniach. Tym bardziej - Niemcy młodsi od niej. Nie żądaliśmy, by bili się w piersi za pokolenie zbrodniarzy. Uwierzyliśmy w pojednanie. Nasz premier szczerze i pełen wzruszenia ściskał się z niemieckim kanclerzem. Uczyliśmy się zapominać. Stąd ci młodzi Polacy przyjaźniący się z młodymi Niemcami.
Przypominaliśmy niemiecki wkład w historię naszych ziem zachodnich. Pisaliśmy o niemieckich przesiedleńcach, a nie tylko o polskich, wypędzanych z Poznańskiego i Pomorza, czy o bezbronnych rozstrzeliwanych lub wieszanych zaraz po wejściu armii niemieckiej. Nie dopuszczaliśmy się paskudnych manipulacji, jak owo zdjęcie kobiety uciekającej przed bolszewikami, prezentowane jako zdjęcie wypędzonej przez Polaków. Dzisiejsze niepokoje są owocem nie naszej inicjatywy.
Odżywa, jak obserwujemy, ta sama ciągle niechęć do Polski. W Polsce żaden pajac telewizyjny nie ma programu z dowcipami na temat Ukraińców, Białorusinów, Rosjan czy Niemców, choć dowcip jest raczej polską specjalnością. W Niemczech dowcipy na temat Polski i Polaków bardzo się podobały. Moi koledzy, korespondenci polscy w Niemczech, słyszeli, jak pogardliwym tonem rozmawia się o Polsce i Polakach w komisjach Bundestagu. Tak rozmawia się o Polakach, którzy dziś cenią pracę wyżej niż Niemcy, o kraju z dwoma laureatami Nobla za poezję, z czterema największymi współczesnymi kompozytorami, kilkunastoma wielkimi pisarzami i kilkoma wielkimi poetami, których przyswoił kulturalnym Niemcom wielki Dedecius. To nie ci Niemcy odnoszą się do Polski z poczuciem wyższości i iście pruską pychą.
Obejrzałem (na telewizyjnym zapisie) ironiczne miny mojego niemieckiego przyjaciela, kiedy padło pytanie, dlaczego nie ma związku wypędzonych z Alzacji i Lotaryngii. Dodam - dlaczego żadne powiernictwo nie zabiega o zwrot tamtejszych majętności? Związek Wypędzonych dostaje rocznie od rządu RFN 18 mln euro, czyli jest częścią polityki rządu. Nie dostaje nic organizacja Polaków, wywiezionych przez III Rzeszę robotników przymusowych, żyjących dziś w Niemczech.
Dla jasności: alianci chcieli raz na zawsze unicestwić Prusy. Stąd jako rekompensatę za utracone kresy wschodnie otrzymali Polacy ziemie zachodnie, ze zniszczonym kompletnie Wrocławiem, spalonym Gdańskiem i zburzonym Szczecinem. Zgódźmy się, że to skromny ekwiwalent za ponad milion Polaków zamęczonych w kacetach, za dalsze setki tysięcy zamęczonych w katowniach gestapo, rozstrzelanych i powieszonych w egzekucjach ulicznych i innych masowych zbrodniach, za 440 wsi wymordowanych i spalonych jak Oradour. Za te 1100 dzieci z Zamojszczyzny wywiezionych do Flossenburga, z których przeżyło sto. Za zniszczoną kompletnie Warszawę i kolejne 180 tys. Polaków, których zabito podczas powstania warszawskiego. Za obrabowane muzea i biblioteki, zagarnięte lub zniszczone prywatne zbiory, za spalone mienie. Że zagazowano 3 mln polskich Żydów, że zniszczono ich mienie - to Niemcy przynajmniej wiedzą dzięki aktywności samych Żydów. Z około 100 tys. uratowanych przez Polaków większość stanęła do odbudowy kraju, w tym do zagospodarowania opustoszałych, martwych ziem zachodnich. Polakom nikt w tym nie pomagał. Sowieci nadal te ziemie rabowali, wywozili nawet szyny kolejowe. Jednak o tym wszystkim, przykro mi, nie mówi się w Niemczech. Nawet od święta.
Niemiecka wdzięczność
Wszystko staje się zrozumiałe, jeśli przyjąć, że dla sporej części Niemców druga wojna światowa nie zakończyła się i dążą oni do odwrócenia jej wyników pokojowymi sposobami. Wrogowi można okazywać niechęć. Można więc zapominać o prostym fakcie, że to polskie przemiany, a nie Gorbaczow, umożliwiły załamanie NRD i obalenie muru berlińskiego. Można przeoczyć, że - inaczej niż Amerykę - Niemców nic nie kosztowało obalenie systemu sowieckiego. Zachodnie Niemcy robiły z Sowietami interesy i denerwowały się, że niesforni Polacy swoimi buntami destabilizują porządek i spokój europejski. Cóż, gdyby ci niesforni Polacy poddali się porządkowi jałtańskiemu na zawsze, system sowiecki trwałby nadal - jak w Chinach czy Korei Północnej, wolno się rozkładając, nawet przegrawszy wyścig zbrojeń z Ameryką.
W modzie jest nie tylko niechęć do Polski, demonstrowana - między deklaracjami o pojednaniu - aroganckimi, chwilami wręcz bezczelnymi zachowaniami kanclerza Schrödera, polityka "parzystych" i "nieparzystych" wypowiedzi. Modą jest i niechęć do Ameryki. Rosnąca. Niemcy pruskie jakby wymazywały ze swej pamięci i amerykańską pomoc po drugiej wojnie światowej, i zastrzyki finansowe rzędu 11 mld dolarów (wartych wiele razy więcej niż dzisiejsze, bo wymienialnych na złoto), i amerykańską ochronę wojskową przez dalsze czterdzieści kilka lat. Beneficjanci planu Marshalla nigdy nie podjęli własnego planu Marshalla w imię moralnej spłaty.
Eksport niemiecki do Polski kilkakrotnie przewyższa import z Polski, obwarowany nawet dzisiaj, wewnątrz Unii Europejskiej, tyloma wymogami, że znakomicie zastępują one dawne bariery celne. Niemcy nie tylko zamknęły swój rynek przed polską pracą, ale starają się wyeliminować konkurencję, jeśli chodzi o inwestycje przemysłowe, żądając - prawem kaduka - wyższych podatków w Polsce. Same domagają się państwowej pomocy dla odrodzenia gospodarki na terenie byłej NRD, ale odmawiają takich praw dziesięciu krajom, które dopiero teraz mogły wejść do unii, krajom wyniszczonym i przez Niemcy hitlerowskie, i przez system sowiecki.
Czas na prawdziwe pojednanie
Pisałem wielokrotnie, że nie ma żadnej popularnej książki w obcych językach o tym, jak z moralnej katastrofy doszli Niemcy do dzisiejszej demokracji, która - przy typowej dla kontynentu skłonności do biurokracji i nadprodukcji przepisów - jest solidną demokracją. Przeszłość dawnych niemieckich demokracji też nie bardzo obchodzi Niemców. W Hamburgu, powtarzam do znudzenia, nie mogłem kupić historii wolnego miasta Hamburga, najdłużej działającej demokracji europejskiej. Przeszłość Niemiec zbacza niepostrzeżenie ku Prusom, nawet w publikacjach historyków klasy Thomasa Nipperdeya (spróbuję opisać, jak z dobrodusznych otwartogłowych Niemców spoza Prus zrobiono Prusaków po 1866 r.). Dziś - co wydaje się nie tylko mnie - Niemcy, nie te badeńskie, saskie, wirtemberskie, hanowerskie, hamburskie, bawarskie, lecz pruskie, chcą wespół z Francją zrobić ze zjednoczonej Europy supermocarstwo. Dlatego próbują rozsadzić NATO. Na własną rękę flirtują z Moskwą, grając na nosie Ameryce i jej sojusznikom, w tym i nam. Jakby znowu Prusy flirtowały z carem. I nikt nie tłumaczy, dlaczego właściwie i po co. Nieładnie to pachnie.
Wojna, jak widać, nie zakończyła się. Ciągnie się dalej, szyto kryto, innymi tylko środkami. To rodzi inny niepokój - o przyszłość Europy. Konieczne są więc, moim skromnym zdaniem, nie tyle optymistyczne fety z okazji rocznic, ile uczciwe rozmowy o Niemczech - z Niemcami. O ich poczuciu tożsamości. Żeby tych przemiłych ludzi, którzy milionami paczek pomagali nam w latach 1981-1989, nie przerobiono en passant znowu na Prusaków, jak tamtych po roku 1866. Żeby definitywnie zakończyć drugą wojnę światową. I dać szansę prawdziwemu pojednaniu - wolnemu od podejrzeń i powracających urazów.
Niemcy o Polsce |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 26/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.