Podczas igrzysk w Los Angeles Reagan znokautował śmiertelnie Andropowa i Czernienkę Zanim Jurij Andropow, sekretarz generalny KC KPZR, wyzionął ducha, rzekł na posiedzeniu politbiura ZSRR: "Nasi mistrzowie nie mogą paradować przed tą amerykańską swołoczą, przed tym bezczelnym kowbojem. Tak czy nie, towarzysze?". Towarzysze przytaknęli. Na początku maja 1984 r. szef sowieckiego komitetu olimpijskiego Marat Gramow wydał lapidarny komunikat o "niewysyłaniu na igrzyska w Los Angeles reprezentacji ZSRR ze względu na nadmierną komercjalizację olimpiady i brak gwarancji bezpieczeństwa dla sportowców Kraju Rad". Nikt nie miał złudzeń, że za tą decyzją stoi Kreml. I że chodziło o odwet, bo reprezentacja amerykańska nie pojawiła się na igrzyskach w Moskwie w 1980 r. (w związku z inwazją radziecką na Afganistan). Za Sowietami podążyły bratnie komitety olimpijskie NRD, Czechosłowacji, Bułgarii, Węgier. Wyłamał się jedynie reżim Nicolae Ceausţescu.
Włodarze polskiego sportu również podporządkowali się dyktatowi Wielkiego Brata. W książce "Olimpijskie wyzwania" Włodzimierz Reczek (zmarł w marcu tego roku), długoletni przedstawiciel Polski we władzach Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, prezes PKOl i przewodniczący Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu, wspomina w kuriozalnym stylu, że był "absolutnie przeciwny bojkotowi, lecz nie przedstawił swego punktu widzenia kierownictwu państwa, gdyż nie miał do niego dostępu". Przyznał także: "Większość ludzi w Polsce była przeciwna bojkotowi, ale oficjalnie kierownictwo sportowe przyjęło zasadę, że jeżeli państwo coś postanawia, to my nie możemy wyskakiwać w przeciwną stronę". PRL-owskie media twierdziły, że "społeczeństwo przyjęło rezygnację z wyjazdu do Los Angeles ze zrozumieniem". Komentator sportowy Lech Kańtoch sugerował, iż "igrzyska w Los Angeles miały stać się kolejną okazją do prowadzenia polityki totalnej konfrontacji między kapitalizmem a socjalizmem". Dowodził, że "w USA od lata narastała atmosfera histerycznej kampanii antykomunistycznej i antypolskiej, a Ronald Reagan - obłudnie przypominając o pokoju zawieranym przez państwa starożytnej Hellady na czas igrzysk - umożliwił swą polityką stworzenie stanu olimpijskiej wojny przeciw niechcianym sportowcom". Z oficjalnego chóru usiłował się wyłamać tygodnik "Sportowiec", krytykując decyzję o niewysyłaniu do Kalifornii polskich sportowców. Cenzura trzymała jednak rękę na pulsie: ponad 200-tysięczny nakład poszedł na przemiał.
Janusz Gerard Pyciak-Peciak, wybitny pięcioboista, tak wspomina dyskusję z 17 maja 1984 r. w siedzibie PKOl na temat udziału polskich sportowców w olimpiadzie: - Renke oświadczył, że powinniśmy zrezygnować. Uzasadniał to komunałami znanymi z oświadczenia Gramowa. Gdy skończył, raczej z przyzwyczajenia zapytał, czy są inne opinie. Starając się maskować zdenerwowanie, nie zgodziłem się z decyzją. Przypomniałem, że olimpijską tradycją jest niełączenie sportu z polityką. Podkreśliłem, że nie wolno zmarnować potencjału zawodników, którzy przez cztery lata przygotowywali się do najważniejszej w ich życiu imprezy. Spotkały mnie za to później szykany. Polemizował ze mną szkoleniowiec zapaśników Janusz Tracewski. W ostrych słowach zarzucił mi "mało obywatelską postawę i brak zrozumienia dla skomplikowanej sytuacji międzynarodowej". Ponieważ reprezentowałem klub wojskowy, wezwał mnie na rozmowę zarządzający Legią płk Zenon Olszak. Nie krył oburzenia. Zakończył wywód słowami, które utkwiły mi w pamięci: "Sportowcy wojskowi traktują sportowe polecenia jak rozkazy!".
Zamiast w Los Angeles sportowcy z demoludów mieli wystąpić w Zawodach Przyjaźni. Pyciak-Peciak wykręcił się pobytem w szpitalu. Zawodników rywalizujących na obiektach Legii nie poddano kontroli dopingowej. Temat zbywano, bo "konkurowaliśmy w zaufanym gronie".
Andrew Jameson, publicysta "The New York Times", napisał po latach: "I po cóż była ta żałosna demonstracja? W końcu Andropow i Czernienko nie dożyli chwili swej wątpliwej chwały. Podczas igrzysk, jak i na innych arenach rywalizacji znokautował ich śmiertelnie Reagan".
Janusz Gerard Pyciak-Peciak, wybitny pięcioboista, tak wspomina dyskusję z 17 maja 1984 r. w siedzibie PKOl na temat udziału polskich sportowców w olimpiadzie: - Renke oświadczył, że powinniśmy zrezygnować. Uzasadniał to komunałami znanymi z oświadczenia Gramowa. Gdy skończył, raczej z przyzwyczajenia zapytał, czy są inne opinie. Starając się maskować zdenerwowanie, nie zgodziłem się z decyzją. Przypomniałem, że olimpijską tradycją jest niełączenie sportu z polityką. Podkreśliłem, że nie wolno zmarnować potencjału zawodników, którzy przez cztery lata przygotowywali się do najważniejszej w ich życiu imprezy. Spotkały mnie za to później szykany. Polemizował ze mną szkoleniowiec zapaśników Janusz Tracewski. W ostrych słowach zarzucił mi "mało obywatelską postawę i brak zrozumienia dla skomplikowanej sytuacji międzynarodowej". Ponieważ reprezentowałem klub wojskowy, wezwał mnie na rozmowę zarządzający Legią płk Zenon Olszak. Nie krył oburzenia. Zakończył wywód słowami, które utkwiły mi w pamięci: "Sportowcy wojskowi traktują sportowe polecenia jak rozkazy!".
Zamiast w Los Angeles sportowcy z demoludów mieli wystąpić w Zawodach Przyjaźni. Pyciak-Peciak wykręcił się pobytem w szpitalu. Zawodników rywalizujących na obiektach Legii nie poddano kontroli dopingowej. Temat zbywano, bo "konkurowaliśmy w zaufanym gronie".
Andrew Jameson, publicysta "The New York Times", napisał po latach: "I po cóż była ta żałosna demonstracja? W końcu Andropow i Czernienko nie dożyli chwili swej wątpliwej chwały. Podczas igrzysk, jak i na innych arenach rywalizacji znokautował ich śmiertelnie Reagan".
Więcej możesz przeczytać w 34/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.