Dla Magdaleny Wullert-Zucca rynkiem jest cały świat Globalny łowca okazji" - tak "The New York Times" nazwał niedawno 34-letnią Magdalenę Wullert-Zucca. Polka zarabia na życie, podróżując do państw, w których doszło do kryzysu walutowego, by nadzwyczaj tanio kupić towary i z dużym zyskiem (przebicie sięga niekiedy nawet kilku tysięcy procent!) sprzedać je w innym kraju. Zarabiała już na handlu winem z Argentyny, gdy w 2001 r. załamał się kurs tamtejszego peso, i na handlu meblami z Indonezji po kryzysie rupii w 1997 r.
Pociąg do interesów
Wullert-Zucca większą część czasu spędza zwykle w Singapurze, dokąd trafiła w 1992 r. Jako studentka czwartego roku lingwistyki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu wyjechała na wycieczkę do Singapuru. Zdecydowała się tam zamieszkać. Została menedżerem w biurze podróży, zaczęła uczestniczyć w spotkaniach miejscowych biznesmenów, na przykład w British Chamber of Commerce - izbie handlowej utworzonej jeszcze w czasach kolonialnych, zajmującej się promocją wymiany gospodarczej między Singapurem a Wielką Brytanią. Polka twierdzi, że to właśnie podczas tamtych spotkań odkryła w sobie "pociąg do interesów". - Podczas rozmów dowiadywałam się, czym się zajmują moi rozmówcy i jakich towarów potrzebują ich firmy. Postanowiłam kojarzyć partnerów handlowych i pobierać za to prowizję - mówi "Wprost" Magdalena Wullert-Zucca. Zwykle od każdej udanej transakcji pobierała 5-10 proc. wartości. W ten sposób pośredniczyła m.in. w handlu procesorami komputerowymi, stalą, a nawet ropą naftową! Jedna transakcja pozwalała jej zarobić średnio 10 tys. USD, czyli pięciokrotnie więcej, niż wynosiła jej miesięczna pensja w biurze podróży.
Zarobić na krachu
Magdalena Wullert-Zucca potrafiła doskonale zainwestować pierwsze zarobione pieniądze. W 1997 r. kraje południowo-wschodniej Azji dotknął kryzys walutowy; na przykład wartość indonezyjskiej rupii spadła w ciągu dwóch tygodni sześciokrotnie (cena amerykańskiego dolara wzrosła wtedy z 2,5 tys. rupii do 15 tys. rupii), a singapurskiego dolara o 20 proc. - Moje oszczędności uratowały nawyki wyniesione jeszcze z PRL. Po prostu trzymałam wszystko w amerykańskich dolarach - śmieje się Wullert-Zucca. Gdy europejscy i amerykańscy przedsiębiorcy w popłochu wycofywali pieniądze i firmy z Indonezji, Polka poleciała do stolicy kraju Dżakarty. Za 10 tys. USD kupiła kontener indonezyjskich mebli (kilka dni wcześniej były warte 60 tys. USD), które następnie sprzedała w USA dziesięć razy drożej.
Podobnie było w 2001 r., gdy po krachu walutowym w Argentynie i faktycznym bankructwie tego państwa Wullert-Zucca poleciała do Buenos Aires, by kupić 20 tys. butelek wina Malbec, jednego z najlepszych argentyńskich czerwonych win. Zapłaciła 50 centów za każde. Następnie sprzedała cały towar w Singapurze po 14 USD za butelkę (prawie trzydziestokrotnie drożej!).
Baldachim dla krezusa
Pojedyncze interesy w różnych częściach świata stały się z czasem zaczątkiem stałych biznesów Polki. Teraz na przykład Wullert-Zucca dwa razy w roku jeździ na indonezyjską wyspę Bali, by zamówić meble u tamtejszych rzemieślników z Ubud (nauczyła się nawet indonezyjskiego, by swobodnie negocjować ceny). Popyt na egzotyczne łóżka, komody czy szafki jest tak duży, że w listopadzie 1998 r. Wullert-Zucca otworzyła w Thousand Oaks w Kalifornii własny sklep meblowy Exo Teak (pomógł jej w tym mąż, amerykański informatyk Fernando Zucca, którego poznała w 1998 r. na plaży w Kovalam w indyjskim stanie Kerala). W czerwcu 1999 r. uruchomiła sklep Imperium w rodzinnym Poznaniu.
Według Polki, nasi rodacy są doskonałymi klientami, bo przy cenach podobnych jak w USA (na przykład indonezyjskie krzesła sprzedaje w Kalifornii po 70 USD, a w Polsce za równowartość 60 USD) kupują więcej mebli i częściej składają specjalne, droższe zamówienia. Na ich życzenie Wullert-Zucca sprowadzała już z Kambodży dwumetrowe głowy rzeźbione w skale magmowej, łoża z baldachimem, w których spały indonezyjskie księżniczki, czy buddyjskie ołtarze z Chin. Polka myśli nawet o zlikwidowaniu sklepu w Kalifornii i sprzedawaniu wszystkich azjatyckich wyrobów w Polsce. Wymyśliła już, w jaki sposób zrekompensuje sobie niższe zyski spowodowane zamknięciem interesu w USA. - Niedawno byłam na konferencji firm biotechnologicznych w Singapurze. W rozmowie z szefem jednej z nich dowiedziałam się, że te firmy są skłonne dużo zapłacić za ułatwienie im kontaktów z dobrze zapowiadającymi się polskimi naukowcami - zdradza Magdalena Wullert-Zucca. - Rynek? - zastanawia się przez moment. - To cały świat.
Wullert-Zucca większą część czasu spędza zwykle w Singapurze, dokąd trafiła w 1992 r. Jako studentka czwartego roku lingwistyki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu wyjechała na wycieczkę do Singapuru. Zdecydowała się tam zamieszkać. Została menedżerem w biurze podróży, zaczęła uczestniczyć w spotkaniach miejscowych biznesmenów, na przykład w British Chamber of Commerce - izbie handlowej utworzonej jeszcze w czasach kolonialnych, zajmującej się promocją wymiany gospodarczej między Singapurem a Wielką Brytanią. Polka twierdzi, że to właśnie podczas tamtych spotkań odkryła w sobie "pociąg do interesów". - Podczas rozmów dowiadywałam się, czym się zajmują moi rozmówcy i jakich towarów potrzebują ich firmy. Postanowiłam kojarzyć partnerów handlowych i pobierać za to prowizję - mówi "Wprost" Magdalena Wullert-Zucca. Zwykle od każdej udanej transakcji pobierała 5-10 proc. wartości. W ten sposób pośredniczyła m.in. w handlu procesorami komputerowymi, stalą, a nawet ropą naftową! Jedna transakcja pozwalała jej zarobić średnio 10 tys. USD, czyli pięciokrotnie więcej, niż wynosiła jej miesięczna pensja w biurze podróży.
Zarobić na krachu
Magdalena Wullert-Zucca potrafiła doskonale zainwestować pierwsze zarobione pieniądze. W 1997 r. kraje południowo-wschodniej Azji dotknął kryzys walutowy; na przykład wartość indonezyjskiej rupii spadła w ciągu dwóch tygodni sześciokrotnie (cena amerykańskiego dolara wzrosła wtedy z 2,5 tys. rupii do 15 tys. rupii), a singapurskiego dolara o 20 proc. - Moje oszczędności uratowały nawyki wyniesione jeszcze z PRL. Po prostu trzymałam wszystko w amerykańskich dolarach - śmieje się Wullert-Zucca. Gdy europejscy i amerykańscy przedsiębiorcy w popłochu wycofywali pieniądze i firmy z Indonezji, Polka poleciała do stolicy kraju Dżakarty. Za 10 tys. USD kupiła kontener indonezyjskich mebli (kilka dni wcześniej były warte 60 tys. USD), które następnie sprzedała w USA dziesięć razy drożej.
Podobnie było w 2001 r., gdy po krachu walutowym w Argentynie i faktycznym bankructwie tego państwa Wullert-Zucca poleciała do Buenos Aires, by kupić 20 tys. butelek wina Malbec, jednego z najlepszych argentyńskich czerwonych win. Zapłaciła 50 centów za każde. Następnie sprzedała cały towar w Singapurze po 14 USD za butelkę (prawie trzydziestokrotnie drożej!).
Baldachim dla krezusa
Pojedyncze interesy w różnych częściach świata stały się z czasem zaczątkiem stałych biznesów Polki. Teraz na przykład Wullert-Zucca dwa razy w roku jeździ na indonezyjską wyspę Bali, by zamówić meble u tamtejszych rzemieślników z Ubud (nauczyła się nawet indonezyjskiego, by swobodnie negocjować ceny). Popyt na egzotyczne łóżka, komody czy szafki jest tak duży, że w listopadzie 1998 r. Wullert-Zucca otworzyła w Thousand Oaks w Kalifornii własny sklep meblowy Exo Teak (pomógł jej w tym mąż, amerykański informatyk Fernando Zucca, którego poznała w 1998 r. na plaży w Kovalam w indyjskim stanie Kerala). W czerwcu 1999 r. uruchomiła sklep Imperium w rodzinnym Poznaniu.
Według Polki, nasi rodacy są doskonałymi klientami, bo przy cenach podobnych jak w USA (na przykład indonezyjskie krzesła sprzedaje w Kalifornii po 70 USD, a w Polsce za równowartość 60 USD) kupują więcej mebli i częściej składają specjalne, droższe zamówienia. Na ich życzenie Wullert-Zucca sprowadzała już z Kambodży dwumetrowe głowy rzeźbione w skale magmowej, łoża z baldachimem, w których spały indonezyjskie księżniczki, czy buddyjskie ołtarze z Chin. Polka myśli nawet o zlikwidowaniu sklepu w Kalifornii i sprzedawaniu wszystkich azjatyckich wyrobów w Polsce. Wymyśliła już, w jaki sposób zrekompensuje sobie niższe zyski spowodowane zamknięciem interesu w USA. - Niedawno byłam na konferencji firm biotechnologicznych w Singapurze. W rozmowie z szefem jednej z nich dowiedziałam się, że te firmy są skłonne dużo zapłacić za ułatwienie im kontaktów z dobrze zapowiadającymi się polskimi naukowcami - zdradza Magdalena Wullert-Zucca. - Rynek? - zastanawia się przez moment. - To cały świat.
Więcej możesz przeczytać w 34/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.