Czy Abu Musab al-Zarkawi, najbardziej poszukiwany terrorysta świata, w ogóle istnieje? Amerykanie są gotowi zapłacić za jego głowę 25 mln dolarów. Abu Musab al-Zarkawi jest oskarżany o zorganizowanie zamachów od Casablanki, przez Stambuł, aż po Madryt, przede wszystkim jednak o serię porwań i samobójczych ataków w Iraku, w których zginęło ponad 700 osób. W jego dossier można też znaleźć próbę przeprowadzenia największego w historii Bliskiego Wschodu ataku bronią chemiczną, organizowanie siatki terrorystycznej w Europie, a także to, że osobiście przyczynił się do... wybuchu wojny w Iraku. Tymczasem nie wiadomo, czy al-Zarkawi - superterrorysta o wielu twarzach - w ogóle istnieje.
Ucieczka przed katem
Pierwszy raz zrobiło się o nim naprawdę głośno 11 maja, gdy świat obiegło nagranie z brutalnym zabójstwem Nicka Berga, zakładnika uprowadzonego w Iraku. Zamaskowanym mężczyzną, który podciął gardło Amerykaninowi, miał być właśnie al-Zarkawi. Dopiero wówczas media zaczęły grzebać w przeszłości 37-letniego Jordańczyka pochodzenia palestyńskiego, ale służbom wywiadowczym z Bliskiego Wschodu, Europy i USA al-Zarkawi był podobno znany od lat. Wywodzi się bowiem z tej samej co Osama bin Laden grupy "afgańskich Arabów", którzy w latach 80. walczyli z Sowietami. Z kim dokładnie utrzymywał kontakty w Afganistanie, nie wiadomo. Jedynym, który przyznał się do znajomości z wytatuowanym i zapijaczonym nastolatkiem, jakim był wówczas al-Zarkawi, jest Abdel Basit, pakistański ekspert w dziedzinie budowy ładunków wybuchowych, znany jako Ramzi Yousef (jeden z organizatorów ataku na World Trade Center w 1993 r., odsiaduje w USA dożywocie). Czy Jordańczyk w latach 80. spotkał się z Osamą bin Ladenem, nie jest jasne, ale ich późniejsze kontakty mogą świadczyć o tym, że nawet jeśli tak się stało, nie zapałali do siebie sympatią.
Po powrocie do ojczyzny al-Zarkawi, jak opowiadali magazynowi "Time" mieszkańcy miasta Zarqa, skąd pochodzi, był innym człowiekiem. Wcześniej interesowało go niewiele poza piwem i tym, kogo okraść, by mieć na następną butelkę. Po powrocie stał się radykałem, członkiem Egipskiego Islamskiego Dżihadu, organizacji uważanej za najniebezpieczniejszą grupę terrorystyczną na Bliskim Wschodzie. Nie był jeszcze wprawnym spiskowcem - szybko skazano go na siedem lat więzienia za "działania przeciw jordańskiej monarchii w celu ustanowienia w królestwie islamskiego kalifatu".
Kara nie zniechęciła go jednak do polityki, przeciwnie - po wyjściu na wolność w 1997 r. miał jeszcze bardziej radykalne poglądy. Prędko wyszło na jaw, że znów spiskuje przeciw królowi Husajnowi oraz stara się organizować zamachy na amerykańskich i izraelskich turystów. Wkrótce al-Zarkawi wsiąkł jak kamfora. Nie przeszkadzało to jednak sądowi w Ammanie w skazaniu go zaocznie na karę śmierci.
Niewidzialny łącznik Al-Kaidy
Do tego momentu jego życiorys wciąż niewiele się różnił od historii tysięcy Arabów, którzy walczyli w Afganistanie, a po powrocie do domów buntowali przeciw rodzimym reżimom. Historia al-Zarkawiego na dobre staje się znana światu po 1997 r. Ale ile w niej prawdy, ile mistyfikacji, a ile legendy?
5 lutego 2003 r. Colin Powell na forum Rady Bezpieczeństwa w słynnym przemówieniu, w którym przekonywał o związkach Saddama Husajna z Al-Kai-dą, poza nazwiskiem bin Ladena wymienił jeszcze jedno - al-Zarkawi. To on miał być ogniwem łączącym Bagdad z Bazą. Tymczasem już trzy miesiące później przed jednym z berlińskich sądów oskarżony Palestyńczyk Shadi Abdallah zeznał, że wprawdzie na zlecenie al-Zarkawiego przygotowywał zamach na żydowskie muzeum w Berlinie i należącą do Izraelczyków restaurację, ale Al-Tawhid, jego organizacja, miała być konkurencją dla Al-Kaidy. Dziennikarze "Die Zeit" zdobyli dokumenty świadczące o tym, że informacje niemieckiego wywiadu na ten temat dotarły do USA przed wystąpieniem Powella. Dlaczego ich nie wykorzystano? W Berlinie mówi się o "nieporozumieniu", Waszyngton milczy.
Chemiczny Abu
W przemówieniu Powella znalazła się jeszcze jedna informacja, która się nie potwierdziła. Sekretarz stanu powiedział, że al-Zarkawi po ucieczce z Afganistanu ukrył się w obozie Ansar al-Islam w Kirmie w górach na północy Iraku, gdzie pod jego kierunkiem miały być produkowane ładunki z rycyną i cyjankiem. Cztery dni po przemówieniu Powella kilku zachodnich dziennikarzy zostało zaproszonych do tego obozu. "Nigdzie nie ma śladów broni chemicznej, tylko zapach parafiny i warzywnego masła używanego do gotowania" - pisał reporter "The Observer". Rzecznik organizacji Muha'ad Hasan zarzekał się, że nigdy nie było tam żadnych laboratoriów. "Nie mamy nawet leków, brakuje zwykłej aspiryny" - zapewniał. Członkowie Ansar al-Islam w zeznaniach złożonych po zakończeniu wojny przysięgali na wszystkie świętości, że nie produkowali broni masowej zagłady, a al-Zarkawiego nie widzieli.
W twierdzeniach, że jordański banita ma coś wspólnego ze śmiertelnie niebezpiecznymi truciznami, może być jednak sporo prawdy. W 2000 r., gdy przez kilka miesięcy mieszkał w afgańskim Heracie, al-Zarkawi prowadził obóz treningowy dla bojowników Al-Tawhid. Uczono tam m.in., jak budować bomby z ładunkami chemicznymi. "The New York Times" podał, że al-Zarkawi był wtedy "jednym z głównych koordynatorów akcji terrorystycznych sponsorowanych przez Iran. Al-Tawhid podczas wojny w Afganistanie zdobyła fałszywe dokumenty dla ponad setki członków Al-Kaidy i pomogła im znaleźć schronienie w okolicy Teheranu".
Akcent cienia
Źródła w CIA podają, iż al-Zar-kawi - raniony podczas bombardowań w Afganistanie wiosną 2002 r. - uzyskał pomoc w jednym z bagdadzkich szpitali. Prawdopodobnie to właśnie wtedy amputowano mu lewą nogę. O tym, że Jordańczyk leczył się w Bagdadzie, mówił też Powell.
Pytania o to, kim właściwie jest al-Zarkawi i czy w ogóle istnieje, pojawiły się po zabójstwie Berga. Okazało się wówczas, że poza jednym zdjęciem i garścią informacji o jego przeszłości nie wiadomo nawet, ile waży ani ile ma wzrostu, a tego typu informacje podawane choćby w przybliżeniu zawsze znajdują się w listach gończych. Mężczyzna podcinający gardło Bergowi nie tylko ma obie nogi, ale nawet nie kuleje... Dziennikarze Al-Dżaziry szybko zauważyli jeszcze jeden szczegół. Łatwo poznać, z jakiego kraju pochodzi osoba mówiąca po arabsku - po słowach, jakie dobiera, i po akcencie. Taśmę przesłuchało wielu językoznawców i żaden nie miał wątpliwości: mężczyzna wygłaszający mowę przed zabiciem Berga nie jest Jordańczykiem. Z ekspertyzy taśmy wynika też, że dźwięk nie jest zsynchronizowany z obrazem, tak jakby nagranie zostało zmanipulowane. I jeszcze jedno - prawdopodobnie najważniejsze: dlaczego mężczyzna, który dokonał zabójstwa, jest zamaskowany, skoro w oświadczeniu napisano, że jest nim Abu Musab al-Zarkawi?
Identyczne wątpliwości pojawiają się z każdym zabójstwem zarejestrowanym na wideo, o które oskarżany jest Jordańczyk. Z oświadczeń zamieszczanych razem z nagraniami wynika, że osobiście zabił co najmniej trzech zakładników, ostatnio Bułgara Georgija Łazowa. Za każdym razem morderstwa dokonywał zamaskowany mężczyzna. I za każdym razem mężczyzna czytający oświadczenie miał inny akcent...
Prawie dwa miesiące przed zabójstwem Berga w Internecie ukazało się oświadczenie dowództwa organizacji Allahu Akbar Mudżahedin. "Abu Musab al-Zarkawi został zabity w górach Sulajmanija w północnym Iraku podczas amerykańskich bombardowań" - napisano. Mudżahedini informowali, że al-Zarkawi z powodu amputowanej nogi "nie był zdolny do ucieczki". Choć treści oświadczenia nie da się sprawdzić i nie określono, kiedy Jordańczyk zginął, w górach Sulajmanija znajdował się obóz Ansar al-Islam, a armia USA prowadziła tam bombardowania na początku wojny z Irakiem.
Ile nóg ma Al-Zarkawi?
"Dlaczego dysponująca budżetem w wysokości 30 mld dolarów CIA okazuje taką ignorancję i zupełnie nic o nim nie wie?" - zastanawia się "The Weekly Standard". - Ile nóg ma al-Zarkawi, jeśli w ogóle żyje - to pytanie, na które chciałbym dostać na początek odpowiedź - mówi Peter Bergen, autor książki "Al-Kaida sp. z o.o.".
- Jeśli rzeczywiście nie ma nogi, to nie wyobrażam sobie, by podcinał osobiście komuś gardło. Jak na osobę niepełnosprawną wydaje się być wyjątkowo silny i sprawny. Oskarżono go o organizację serii zamachów w Iraku, począwszy od ataku na szyickiego przywódcę ajatollaha al-Hakima po podłożenie bomb pod siedziby Czerwonego Krzyża i ONZ.
Mike Whitney, dziennikarz, który badał życiorys al-Zarkawiego, jest przekonany, że Jordańczyk w ogóle nie istnieje. - To wygląda tak, jakby był postacią wymyśloną. I moim zdaniem został wymyślony przez Pentagon, by usprawiedliwić na przykład akcję w al-Falludży, gdzie pod pretekstem ścigania go bombarduje się domy cywilów.
Ta teza bierze jednak w łeb, gdy się zastanowić, dlaczego rzekomo wymyślony przez Amerykanów al-Zarkawi działa wbrew interesom USA. Dlaczego wysadza rurociągi, odwlekając na lata czerpanie korzyści z irackiej ropy? Dlaczego przepędził z Iraku ONZ, która mogła być alternatywą na czas powojenny dla rządów okupacyjnych? - Przeprowadzane przez al-Zarkawiego akcje działają raczej na korzyść sąsiadów Iraku, którym nie koniecznie zależy na stabilizacji w tym kraju.
Jeśli al-Zarkawi wciąż żyje i to on stoi za przypisywanymi mu zamachami, pewnie cieszy się, że spełniło się jego marzenie. Podobno przed laty często powtarzał kolegom z rodzinnej Zarqi, że pewnego dnia będzie słynniejszy od bin Ladena.
Pierwszy raz zrobiło się o nim naprawdę głośno 11 maja, gdy świat obiegło nagranie z brutalnym zabójstwem Nicka Berga, zakładnika uprowadzonego w Iraku. Zamaskowanym mężczyzną, który podciął gardło Amerykaninowi, miał być właśnie al-Zarkawi. Dopiero wówczas media zaczęły grzebać w przeszłości 37-letniego Jordańczyka pochodzenia palestyńskiego, ale służbom wywiadowczym z Bliskiego Wschodu, Europy i USA al-Zarkawi był podobno znany od lat. Wywodzi się bowiem z tej samej co Osama bin Laden grupy "afgańskich Arabów", którzy w latach 80. walczyli z Sowietami. Z kim dokładnie utrzymywał kontakty w Afganistanie, nie wiadomo. Jedynym, który przyznał się do znajomości z wytatuowanym i zapijaczonym nastolatkiem, jakim był wówczas al-Zarkawi, jest Abdel Basit, pakistański ekspert w dziedzinie budowy ładunków wybuchowych, znany jako Ramzi Yousef (jeden z organizatorów ataku na World Trade Center w 1993 r., odsiaduje w USA dożywocie). Czy Jordańczyk w latach 80. spotkał się z Osamą bin Ladenem, nie jest jasne, ale ich późniejsze kontakty mogą świadczyć o tym, że nawet jeśli tak się stało, nie zapałali do siebie sympatią.
Po powrocie do ojczyzny al-Zarkawi, jak opowiadali magazynowi "Time" mieszkańcy miasta Zarqa, skąd pochodzi, był innym człowiekiem. Wcześniej interesowało go niewiele poza piwem i tym, kogo okraść, by mieć na następną butelkę. Po powrocie stał się radykałem, członkiem Egipskiego Islamskiego Dżihadu, organizacji uważanej za najniebezpieczniejszą grupę terrorystyczną na Bliskim Wschodzie. Nie był jeszcze wprawnym spiskowcem - szybko skazano go na siedem lat więzienia za "działania przeciw jordańskiej monarchii w celu ustanowienia w królestwie islamskiego kalifatu".
Kara nie zniechęciła go jednak do polityki, przeciwnie - po wyjściu na wolność w 1997 r. miał jeszcze bardziej radykalne poglądy. Prędko wyszło na jaw, że znów spiskuje przeciw królowi Husajnowi oraz stara się organizować zamachy na amerykańskich i izraelskich turystów. Wkrótce al-Zarkawi wsiąkł jak kamfora. Nie przeszkadzało to jednak sądowi w Ammanie w skazaniu go zaocznie na karę śmierci.
Niewidzialny łącznik Al-Kaidy
Do tego momentu jego życiorys wciąż niewiele się różnił od historii tysięcy Arabów, którzy walczyli w Afganistanie, a po powrocie do domów buntowali przeciw rodzimym reżimom. Historia al-Zarkawiego na dobre staje się znana światu po 1997 r. Ale ile w niej prawdy, ile mistyfikacji, a ile legendy?
5 lutego 2003 r. Colin Powell na forum Rady Bezpieczeństwa w słynnym przemówieniu, w którym przekonywał o związkach Saddama Husajna z Al-Kai-dą, poza nazwiskiem bin Ladena wymienił jeszcze jedno - al-Zarkawi. To on miał być ogniwem łączącym Bagdad z Bazą. Tymczasem już trzy miesiące później przed jednym z berlińskich sądów oskarżony Palestyńczyk Shadi Abdallah zeznał, że wprawdzie na zlecenie al-Zarkawiego przygotowywał zamach na żydowskie muzeum w Berlinie i należącą do Izraelczyków restaurację, ale Al-Tawhid, jego organizacja, miała być konkurencją dla Al-Kaidy. Dziennikarze "Die Zeit" zdobyli dokumenty świadczące o tym, że informacje niemieckiego wywiadu na ten temat dotarły do USA przed wystąpieniem Powella. Dlaczego ich nie wykorzystano? W Berlinie mówi się o "nieporozumieniu", Waszyngton milczy.
Chemiczny Abu
W przemówieniu Powella znalazła się jeszcze jedna informacja, która się nie potwierdziła. Sekretarz stanu powiedział, że al-Zarkawi po ucieczce z Afganistanu ukrył się w obozie Ansar al-Islam w Kirmie w górach na północy Iraku, gdzie pod jego kierunkiem miały być produkowane ładunki z rycyną i cyjankiem. Cztery dni po przemówieniu Powella kilku zachodnich dziennikarzy zostało zaproszonych do tego obozu. "Nigdzie nie ma śladów broni chemicznej, tylko zapach parafiny i warzywnego masła używanego do gotowania" - pisał reporter "The Observer". Rzecznik organizacji Muha'ad Hasan zarzekał się, że nigdy nie było tam żadnych laboratoriów. "Nie mamy nawet leków, brakuje zwykłej aspiryny" - zapewniał. Członkowie Ansar al-Islam w zeznaniach złożonych po zakończeniu wojny przysięgali na wszystkie świętości, że nie produkowali broni masowej zagłady, a al-Zarkawiego nie widzieli.
W twierdzeniach, że jordański banita ma coś wspólnego ze śmiertelnie niebezpiecznymi truciznami, może być jednak sporo prawdy. W 2000 r., gdy przez kilka miesięcy mieszkał w afgańskim Heracie, al-Zarkawi prowadził obóz treningowy dla bojowników Al-Tawhid. Uczono tam m.in., jak budować bomby z ładunkami chemicznymi. "The New York Times" podał, że al-Zarkawi był wtedy "jednym z głównych koordynatorów akcji terrorystycznych sponsorowanych przez Iran. Al-Tawhid podczas wojny w Afganistanie zdobyła fałszywe dokumenty dla ponad setki członków Al-Kaidy i pomogła im znaleźć schronienie w okolicy Teheranu".
Akcent cienia
Źródła w CIA podają, iż al-Zar-kawi - raniony podczas bombardowań w Afganistanie wiosną 2002 r. - uzyskał pomoc w jednym z bagdadzkich szpitali. Prawdopodobnie to właśnie wtedy amputowano mu lewą nogę. O tym, że Jordańczyk leczył się w Bagdadzie, mówił też Powell.
Pytania o to, kim właściwie jest al-Zarkawi i czy w ogóle istnieje, pojawiły się po zabójstwie Berga. Okazało się wówczas, że poza jednym zdjęciem i garścią informacji o jego przeszłości nie wiadomo nawet, ile waży ani ile ma wzrostu, a tego typu informacje podawane choćby w przybliżeniu zawsze znajdują się w listach gończych. Mężczyzna podcinający gardło Bergowi nie tylko ma obie nogi, ale nawet nie kuleje... Dziennikarze Al-Dżaziry szybko zauważyli jeszcze jeden szczegół. Łatwo poznać, z jakiego kraju pochodzi osoba mówiąca po arabsku - po słowach, jakie dobiera, i po akcencie. Taśmę przesłuchało wielu językoznawców i żaden nie miał wątpliwości: mężczyzna wygłaszający mowę przed zabiciem Berga nie jest Jordańczykiem. Z ekspertyzy taśmy wynika też, że dźwięk nie jest zsynchronizowany z obrazem, tak jakby nagranie zostało zmanipulowane. I jeszcze jedno - prawdopodobnie najważniejsze: dlaczego mężczyzna, który dokonał zabójstwa, jest zamaskowany, skoro w oświadczeniu napisano, że jest nim Abu Musab al-Zarkawi?
Identyczne wątpliwości pojawiają się z każdym zabójstwem zarejestrowanym na wideo, o które oskarżany jest Jordańczyk. Z oświadczeń zamieszczanych razem z nagraniami wynika, że osobiście zabił co najmniej trzech zakładników, ostatnio Bułgara Georgija Łazowa. Za każdym razem morderstwa dokonywał zamaskowany mężczyzna. I za każdym razem mężczyzna czytający oświadczenie miał inny akcent...
Prawie dwa miesiące przed zabójstwem Berga w Internecie ukazało się oświadczenie dowództwa organizacji Allahu Akbar Mudżahedin. "Abu Musab al-Zarkawi został zabity w górach Sulajmanija w północnym Iraku podczas amerykańskich bombardowań" - napisano. Mudżahedini informowali, że al-Zarkawi z powodu amputowanej nogi "nie był zdolny do ucieczki". Choć treści oświadczenia nie da się sprawdzić i nie określono, kiedy Jordańczyk zginął, w górach Sulajmanija znajdował się obóz Ansar al-Islam, a armia USA prowadziła tam bombardowania na początku wojny z Irakiem.
Ile nóg ma Al-Zarkawi?
"Dlaczego dysponująca budżetem w wysokości 30 mld dolarów CIA okazuje taką ignorancję i zupełnie nic o nim nie wie?" - zastanawia się "The Weekly Standard". - Ile nóg ma al-Zarkawi, jeśli w ogóle żyje - to pytanie, na które chciałbym dostać na początek odpowiedź - mówi Peter Bergen, autor książki "Al-Kaida sp. z o.o.".
- Jeśli rzeczywiście nie ma nogi, to nie wyobrażam sobie, by podcinał osobiście komuś gardło. Jak na osobę niepełnosprawną wydaje się być wyjątkowo silny i sprawny. Oskarżono go o organizację serii zamachów w Iraku, począwszy od ataku na szyickiego przywódcę ajatollaha al-Hakima po podłożenie bomb pod siedziby Czerwonego Krzyża i ONZ.
Mike Whitney, dziennikarz, który badał życiorys al-Zarkawiego, jest przekonany, że Jordańczyk w ogóle nie istnieje. - To wygląda tak, jakby był postacią wymyśloną. I moim zdaniem został wymyślony przez Pentagon, by usprawiedliwić na przykład akcję w al-Falludży, gdzie pod pretekstem ścigania go bombarduje się domy cywilów.
Ta teza bierze jednak w łeb, gdy się zastanowić, dlaczego rzekomo wymyślony przez Amerykanów al-Zarkawi działa wbrew interesom USA. Dlaczego wysadza rurociągi, odwlekając na lata czerpanie korzyści z irackiej ropy? Dlaczego przepędził z Iraku ONZ, która mogła być alternatywą na czas powojenny dla rządów okupacyjnych? - Przeprowadzane przez al-Zarkawiego akcje działają raczej na korzyść sąsiadów Iraku, którym nie koniecznie zależy na stabilizacji w tym kraju.
Jeśli al-Zarkawi wciąż żyje i to on stoi za przypisywanymi mu zamachami, pewnie cieszy się, że spełniło się jego marzenie. Podobno przed laty często powtarzał kolegom z rodzinnej Zarqi, że pewnego dnia będzie słynniejszy od bin Ladena.
Na tropie Szakala |
---|
Terrorysta jest jak cytryna. Po wyciśnięciu wyrzuca się skórkę" - mówił szef francuskiego wywiadu SDECE Alexandre de Marenches po tym, jak rząd w Chartumie wydał Paryżowi Illicha Ramireza Sancheza, zwanego też Szakalem lub Carlosem. Zanim jednak terrorysta odpowiedzialny za najgłośniejsze zamachy w latach 70. i 80. trafił do więzienia La Santé, kilka razy służby specjalne próbowały go zdyskredytować, m.in. rozpuszczając pogłoski, że Szakal nie istnieje. Najpoważniejsze dzienniki na świecie, powołując się na anonimowe źródła w wywiadzie, donosiły, że osławiony terrorysta to w rzeczywistości kilka osób. Sytuacja zmieniła się 27 czerwca 1975 r., gdy strzałami prosto w oczy Carlos zabił w Paryżu Michela Moukharbala, założyciela Organizacji Walki Zbrojnej Arabów, i dwóch funkcjonariuszy kontrwywiadu, a trzeciego ranił. Wówczas schwytanie go stało się dla francuskich agentów sprawą honoru. Gdy wreszcie aresztowano Szakala w sierpniu 1994 r., były szef CIA Vincent Cannistraro mówił: - Prawdziwa historia samotnego terrorysty walczącego o sprawiedliwość to w rzeczywistości opowieść o marionetce tańczącej na sznurkach, za które pociągały wschodnie wywiady. W ostatnich latach był tylko smutną figurą pozostałą po komunistycznych reżimach. |
Więcej możesz przeczytać w 34/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.