Ofensywy polityczne Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości to nic innego jak kampanie prezydenckie Donalda Tuska i Lecha Kaczyńskiego. Precyzyjnym planom kandydatów opozycji na prezydenta lewica przeciwstawia bałagan i kompletne rozbicie. Jak tak dalej pójdzie, nie będzie się ona liczyć w tym wyścigu, a jesień będzie czasem dożynek. W roli dożynanego wystąpi właśnie lewica. Choć następcę Aleksandra Kwaśniewskiego będziemy wybierać dopiero za rok, prawica już zwiera szeregi i rusza z kampaniami naprawy państwa firmowanymi przez jej liderów. Przynajmniej oficjalnie platformie chodzi o naprawę państwa. Równie ważnym celem jest jednak wypromowanie kandydata na prezydenta - Donalda Tuska. - Nie ukrywamy, że to nasz cel numer dwa, bo cel numer jeden to doprowadzenie do zmian ustrojowych w Polsce - przyznaje Jan Rokita.
Tusk x 300 tysięcy
Nim jednak PO zaczęła promować Tuska, trzeba było go zaakceptować jako kandydata na prezydenta, a nie było to takie oczywiste. Zdecydowano o tym dopiero podczas zamkniętego spotkania posłów platformy w Sosnowcu. O ile bowiem zawsze było wiadomo, że PiS wystawi Lecha Kaczyńskiego, o tyle platforma rozważała kilka scenariuszy. Zarówno Rokita, jak i Tusk jeszcze niedawno ciepło wyrażali się o idei "wasz (czytaj: PiS) prezydent, nasz premier". Teraz zamilkli, bo prezydenckie aspiracje objawił Tusk. Co prawda, w sejmowych kuluarach krążyła pogłoska, że gotów jest on na ich spełnienie poczekać pięć lat, zadowalając się stanowiskiem marszałka w przyszłym Sejmie, ale pięć lat to w polskiej perspektywie lata świetlne i nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy wtedy będzie jeszcze istnieć jakakolwiek platforma. Dlatego Tusk woli nie czekać.
Mówiono również o ambicjach Rokity, który miał uznać, że pozbawiony charyzmy Tusk zdobędzie znacznie mniej głosów niż on sam, dlatego chciał powalczyć o najwyższy urząd w państwie. Ale jeśli nawet takie myśli chodziły mu po głowie, to szybko się ich pozbył - w imię utrzymania partyjnej jedności. - Chciałbym, by Tusk był przyszłym prezydentem - deklaruje teraz na lewo i prawo szef klubu PO. Rokita locuta, causa finita.
Do promowania Tuska platforma zabrała się z imponującym rozmachem. To twarz wicemarszałka Sejmu spogląda na nas z plakatów promujących akcję zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum (w sprawie zmian w konstytucji). To on uśmiecha się z okładek trzystu tysięcy książeczek reklamujących akcję platformy "4 x tak". To wreszcie Tusk będzie jeździł po kraju, występował w mediach, zabiegał o poparcie. Lider platformy wie, że oficjalna decyzja partii o wystawieniu kandydata na prezydenta zapadnie dopiero na wiosennym kongresie. I jeśli do tego czasu się nie wypromuje, to przegra.
Przywracanie Kaczyńskiego
Jak przystało na stronnictwo podkreślające solidarnościowy rodowód, Prawo i Sprawiedliwość rozpoczęło swą kampanię w Gdańsku 31 sierpnia, w rocznicę podpisania porozumień sierpniowych. Również nie przez przypadek gwiazdą wiecu był Lech Kaczyński. - Pańskie domysły nie są pozbawione podstaw - przyznaje z uśmiechem Ludwik Dorn, pytany, czy ofensywa PiS jest przygrywką do kampanii prezydenckiej Kaczyńskiego.
Choć teoretycznie kampanie PiS "Własny dom" i "Spokojny dom" dotyczą mieszkań spółdzielczych, to myliłby się ten, kto by się spodziewał, że biorą w niej udział tylko specjaliści od budownictwa mieszkaniowego. Główny nacisk położono bowiem na bezpieczeństwo lokatorów, a specjalistą od tego jest oczywiście Lech Kaczyński. To prezydent Warszawy firmuje swoją osobą projekt ustawy zwiększającej uprawnienia policji i straży miejskiej.
- Chcemy przywrócić Lecha do polityki krajowej. To nasz najpopularniejszy polityk i musimy to wykorzystać - przyznaje rzecznik PiS Adam Bielan. Przywracanie Kaczyńskiego będzie miało dwa etapy. Pierwszy właśnie się zaczyna. Prezydenta stolicy czeka seria spotkań w największych miastach Polski. Nie dojdzie, niestety, do planowanego meetingu Kaczyńskich w Kaczorach koło Piły. Jak sprawdzili działacze PiS, mieszkańcy tego miasteczka zawdzięczają pracę senatorowi Henrykowi Stokłosie, więc polityków atakujących ich dobrodzieja mogliby obrzucić pomidorami. Za to gdzie indziej Kaczyńskiemu podobny despekt nie grozi. Spotkania ma poprzedzić odpowiednia reklama w prasie i radiu, a organizatorzy spodziewają się tysiąca sympatyków na każdym wiecu. Jeśli do tego dołożyć wywiady w lokalnych mediach, to efekt wszechobecności PiS wydaje się murowany.
Decydujący etap kampanii Kaczyńskiego zacznie się w połowie listopada - w drugą rocznicę objęcia przez niego rządów w Warszawie. Naturalnym elementem tej akcji będzie bilans prezydentury. Usłyszymy więc o tym, że w stolicy jest o czterdzieści agencji towarzyskich mniej, za to o trzystu strażników miejskich więcej. Kaczyński pochwali się, że dopłaca do pensji policjantów i do szpitali miejskich, które funkcjonują lepiej niż te podległe województwu. Ale jako jego największy sukces ogłoszone zostanie rozbicie korupcyjnego układu warszawskiego. Urzędnicy ratusza zapewniają, że teraz przetargi nie są ustawiane, a miejskich pieniędzy nie topi się w tunelach.
Specjaliści od wizerunku Kaczyńskiego już wykonali świetną robotę: w całej Polsce ufa mu już prawie tyle osób co Kwaśniewskiemu, a warszawiacy za swoim prezydentem skoczyliby w ogień. W sondażach mieszkańcy stolicy zapewniają nawet, że poprawił się stan dróg, a miejscy urzędnicy są milsi dla petentów.
Dożynanie lewicy
Jaką odpowiedź na kampanię prezydencką liderów opozycji szykuje lewica? Lepiej nie pytać. Zajęci sobą postkomuniści zdają się całkowicie nie zauważać ofensywy PiS i PO. Zresztą nawet gdyby zauważali, to nie mają prawicy kogo przeciwstawić. Kwaśniewski wymienił w wywiadzie pięciu lewicowych kandydatów do schedy po nim. Tyle że Marek Belka kilkakrotnie już obiecywał, że nie będzie kandydować, Jerzego Szmajdzińskiego rozpoznają tylko smakosze polityki, a Włodzimierz Cimoszewicz znacznie lepiej wypada na salonach niż na wiecach. Pozostaje więc nieznośnie zarozumiały Marek Borowski, który w dodatku zdradził lewicę, powołując do życia SDPL, czego mu SLD nigdy nie wybaczy. Najpoważniejszym kandydatem byłby więc zawsze chętny do sięgania po władzę Józef Oleksy, ale za nim ciągnie się proces lustracyjny.
Liderzy lewicy nie mają na wybory prezydenckie żadnego pomysłu. Na razie bardziej zajmuje ich wzajemne podgryzanie, walki frakcyjne i partyjne. I niczego tu nie zmienią gorące apele Krzysztofa Janika i Józefa Oleksego o wystawienie jednego kandydata lewicy. O ile Oleksy ma na myśli oczywiście siebie, o tyle zazwyczaj przytomnemu Janikowi należałoby wytłumaczyć, że jeszcze się taki wspólny kandydat nie narodził. Jest niemal pewne, że w charakterze La Pasionarii jednoczącej Unię Pracy i maleńkie grupy wszelakich mniejszości wystartuje w prezydenckim wyścigu Izabela Jaruga-Nowacka. Dla SDPL może to być z kolei ostatnia szansa, by sięgnąć po przywództwo na lewicy i wykosić SLD. Wszystko więc wskazuje na to, że wspólnych kandydatów lewicy będzie co najmniej troje.
Temu chaosowi towarzyszy szukanie przez przerażonych parlamentarzystów SLD synekur na kilka najbliższych lat (stąd taki tłum kandydatów do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji). - Wszyscy mają nadzieję, że jesienią Unia Europejska sypnie pieniędzmi i jakoś się ułoży - streszcza politykę swej partii jeden z posłów sojuszu.
Tylko że lewica może najzwyczajniej w świecie tej jesieni nie przeżyć. Rozpędzona prawica (a trudno przypuszczać, by LPR zasypiała gruszki w popiele) i Samoobrona rzucą się na rząd Belki z impetem. A że cel to łatwy, bo dokonania tego gabinetu można obserwować wyłącznie pod mikroskopem, to tegoroczne dożynki mogą być ostatnimi dożynkami lewicy.
Nim jednak PO zaczęła promować Tuska, trzeba było go zaakceptować jako kandydata na prezydenta, a nie było to takie oczywiste. Zdecydowano o tym dopiero podczas zamkniętego spotkania posłów platformy w Sosnowcu. O ile bowiem zawsze było wiadomo, że PiS wystawi Lecha Kaczyńskiego, o tyle platforma rozważała kilka scenariuszy. Zarówno Rokita, jak i Tusk jeszcze niedawno ciepło wyrażali się o idei "wasz (czytaj: PiS) prezydent, nasz premier". Teraz zamilkli, bo prezydenckie aspiracje objawił Tusk. Co prawda, w sejmowych kuluarach krążyła pogłoska, że gotów jest on na ich spełnienie poczekać pięć lat, zadowalając się stanowiskiem marszałka w przyszłym Sejmie, ale pięć lat to w polskiej perspektywie lata świetlne i nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy wtedy będzie jeszcze istnieć jakakolwiek platforma. Dlatego Tusk woli nie czekać.
Mówiono również o ambicjach Rokity, który miał uznać, że pozbawiony charyzmy Tusk zdobędzie znacznie mniej głosów niż on sam, dlatego chciał powalczyć o najwyższy urząd w państwie. Ale jeśli nawet takie myśli chodziły mu po głowie, to szybko się ich pozbył - w imię utrzymania partyjnej jedności. - Chciałbym, by Tusk był przyszłym prezydentem - deklaruje teraz na lewo i prawo szef klubu PO. Rokita locuta, causa finita.
Do promowania Tuska platforma zabrała się z imponującym rozmachem. To twarz wicemarszałka Sejmu spogląda na nas z plakatów promujących akcję zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum (w sprawie zmian w konstytucji). To on uśmiecha się z okładek trzystu tysięcy książeczek reklamujących akcję platformy "4 x tak". To wreszcie Tusk będzie jeździł po kraju, występował w mediach, zabiegał o poparcie. Lider platformy wie, że oficjalna decyzja partii o wystawieniu kandydata na prezydenta zapadnie dopiero na wiosennym kongresie. I jeśli do tego czasu się nie wypromuje, to przegra.
Przywracanie Kaczyńskiego
Jak przystało na stronnictwo podkreślające solidarnościowy rodowód, Prawo i Sprawiedliwość rozpoczęło swą kampanię w Gdańsku 31 sierpnia, w rocznicę podpisania porozumień sierpniowych. Również nie przez przypadek gwiazdą wiecu był Lech Kaczyński. - Pańskie domysły nie są pozbawione podstaw - przyznaje z uśmiechem Ludwik Dorn, pytany, czy ofensywa PiS jest przygrywką do kampanii prezydenckiej Kaczyńskiego.
Choć teoretycznie kampanie PiS "Własny dom" i "Spokojny dom" dotyczą mieszkań spółdzielczych, to myliłby się ten, kto by się spodziewał, że biorą w niej udział tylko specjaliści od budownictwa mieszkaniowego. Główny nacisk położono bowiem na bezpieczeństwo lokatorów, a specjalistą od tego jest oczywiście Lech Kaczyński. To prezydent Warszawy firmuje swoją osobą projekt ustawy zwiększającej uprawnienia policji i straży miejskiej.
- Chcemy przywrócić Lecha do polityki krajowej. To nasz najpopularniejszy polityk i musimy to wykorzystać - przyznaje rzecznik PiS Adam Bielan. Przywracanie Kaczyńskiego będzie miało dwa etapy. Pierwszy właśnie się zaczyna. Prezydenta stolicy czeka seria spotkań w największych miastach Polski. Nie dojdzie, niestety, do planowanego meetingu Kaczyńskich w Kaczorach koło Piły. Jak sprawdzili działacze PiS, mieszkańcy tego miasteczka zawdzięczają pracę senatorowi Henrykowi Stokłosie, więc polityków atakujących ich dobrodzieja mogliby obrzucić pomidorami. Za to gdzie indziej Kaczyńskiemu podobny despekt nie grozi. Spotkania ma poprzedzić odpowiednia reklama w prasie i radiu, a organizatorzy spodziewają się tysiąca sympatyków na każdym wiecu. Jeśli do tego dołożyć wywiady w lokalnych mediach, to efekt wszechobecności PiS wydaje się murowany.
Decydujący etap kampanii Kaczyńskiego zacznie się w połowie listopada - w drugą rocznicę objęcia przez niego rządów w Warszawie. Naturalnym elementem tej akcji będzie bilans prezydentury. Usłyszymy więc o tym, że w stolicy jest o czterdzieści agencji towarzyskich mniej, za to o trzystu strażników miejskich więcej. Kaczyński pochwali się, że dopłaca do pensji policjantów i do szpitali miejskich, które funkcjonują lepiej niż te podległe województwu. Ale jako jego największy sukces ogłoszone zostanie rozbicie korupcyjnego układu warszawskiego. Urzędnicy ratusza zapewniają, że teraz przetargi nie są ustawiane, a miejskich pieniędzy nie topi się w tunelach.
Specjaliści od wizerunku Kaczyńskiego już wykonali świetną robotę: w całej Polsce ufa mu już prawie tyle osób co Kwaśniewskiemu, a warszawiacy za swoim prezydentem skoczyliby w ogień. W sondażach mieszkańcy stolicy zapewniają nawet, że poprawił się stan dróg, a miejscy urzędnicy są milsi dla petentów.
Dożynanie lewicy
Jaką odpowiedź na kampanię prezydencką liderów opozycji szykuje lewica? Lepiej nie pytać. Zajęci sobą postkomuniści zdają się całkowicie nie zauważać ofensywy PiS i PO. Zresztą nawet gdyby zauważali, to nie mają prawicy kogo przeciwstawić. Kwaśniewski wymienił w wywiadzie pięciu lewicowych kandydatów do schedy po nim. Tyle że Marek Belka kilkakrotnie już obiecywał, że nie będzie kandydować, Jerzego Szmajdzińskiego rozpoznają tylko smakosze polityki, a Włodzimierz Cimoszewicz znacznie lepiej wypada na salonach niż na wiecach. Pozostaje więc nieznośnie zarozumiały Marek Borowski, który w dodatku zdradził lewicę, powołując do życia SDPL, czego mu SLD nigdy nie wybaczy. Najpoważniejszym kandydatem byłby więc zawsze chętny do sięgania po władzę Józef Oleksy, ale za nim ciągnie się proces lustracyjny.
Liderzy lewicy nie mają na wybory prezydenckie żadnego pomysłu. Na razie bardziej zajmuje ich wzajemne podgryzanie, walki frakcyjne i partyjne. I niczego tu nie zmienią gorące apele Krzysztofa Janika i Józefa Oleksego o wystawienie jednego kandydata lewicy. O ile Oleksy ma na myśli oczywiście siebie, o tyle zazwyczaj przytomnemu Janikowi należałoby wytłumaczyć, że jeszcze się taki wspólny kandydat nie narodził. Jest niemal pewne, że w charakterze La Pasionarii jednoczącej Unię Pracy i maleńkie grupy wszelakich mniejszości wystartuje w prezydenckim wyścigu Izabela Jaruga-Nowacka. Dla SDPL może to być z kolei ostatnia szansa, by sięgnąć po przywództwo na lewicy i wykosić SLD. Wszystko więc wskazuje na to, że wspólnych kandydatów lewicy będzie co najmniej troje.
Temu chaosowi towarzyszy szukanie przez przerażonych parlamentarzystów SLD synekur na kilka najbliższych lat (stąd taki tłum kandydatów do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji). - Wszyscy mają nadzieję, że jesienią Unia Europejska sypnie pieniędzmi i jakoś się ułoży - streszcza politykę swej partii jeden z posłów sojuszu.
Tylko że lewica może najzwyczajniej w świecie tej jesieni nie przeżyć. Rozpędzona prawica (a trudno przypuszczać, by LPR zasypiała gruszki w popiele) i Samoobrona rzucą się na rząd Belki z impetem. A że cel to łatwy, bo dokonania tego gabinetu można obserwować wyłącznie pod mikroskopem, to tegoroczne dożynki mogą być ostatnimi dożynkami lewicy.
Więcej możesz przeczytać w 40/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.