Za przyjęciem Turcji do unii opowiada się tylko 16 proc. Francuzów i 33 proc. Niemców Przyznanie Turkom członkostwa w Unii Europejskiej przekreśliłoby zwycięstwo odniesione przez polskiego króla w 1683 r. pod Wiedniem, które powstrzymało hordy barbarzyńców przed zalaniem Europy - twierdzi komisarz UE Frits Bolkestein. Zwolennicy przyjęcia Turcji do unii ripostują, że miałoby ono równie dalekosiężne pozytywne skutki dla Europy, zwłaszcza w sferze bezpieczeństwa, jak wiktoria wiedeńska. - Jeśli mamy grać fair z Turcją, to musimy przyznać, że chodzi nam o strach przed utratą tożsamości - mówi "Wprost" Ana Palacio, była unijna komisarz i minister spraw zagranicznych Hiszpanii. - Powinniśmy jednak bardziej wierzyć w nasze wartości, bo to są atrakcyjne idee oświecenia i otwartego społeczeństwa, które mają wielką siłę oddziaływania. Właśnie z powodu ich siły, a nie słabości stajemy co pewien czas przed kolejnym wyzwaniem rozszerzenia. Możemy być dumni, że także dla społeczeństw islamskich nasze wartości są pociągające - dodaje Palacio. Według niej, akceptując dążenie Turcji do integracji, unia wykazałaby się "strategiczną mądrością". - Zwłaszcza w sytuacji, gdy część świata muzułmańskiego oskarża nas o rozpętanie wojny między cywilizacjami, byłby to gest polityczny o wielkim znaczeniu - mówi Palacio.
Turcja jest kluczem do określenia relacji UE ze światem islamu oraz (w wymiarze bardziej praktycznym) jej udziału w stabilizacji "eurazjatyckich Bałkanów" - jak nazwał obszar od Bliskiego Wschodu po Kaukaz, Morze Kaspijskie i Azję Środkową Zbigniew Brzeziński, były doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego. Rola Turcji w tym regionie - szczególnie po 11 września - jest trudna do przecenienia. Bruksela nie powinna więc zadawać sobie pytania, czy stać ją na przyjęcie Turcji (za czym opowiada się Waszyngton), ale czy może sobie pozwolić na jej odrzucenie. Przekształcenie się unii z klubu bogatych w bardziej zróżnicowaną wspólnotę staje się nie tylko racją stanu, ale i misją etyczno-cywilizacyjną. - Nasza europejska wizja ma właściwości uśmierzające konflikty oraz sprzyjające pojednaniu zwaśnionych stron. Mamy wręcz obowiązek wykorzystywać ją na coraz większą skalę - mówi w rozmowie z "Wprost" Pat Cox, były przewodniczący Parlamentu Europejskiego.
Obrońcy przedmurza
Sęk w tym, że idea chrześcijańskiego przedmurza jest zaskakująco silna w Europie mimo niechęci wobec prób wpisania do eurokonstytucji zapisu o wartościach chrześcijańskich. Z listem odmawiającym Turkom prawa do integracji wystąpił Austriak Franz Fischler, komisarz ds. rolnictwa, który uważa, że miejsce Turcji jest w świecie Orientu, a nie cywilizacji zachodniej. Fischler argumentuje, że przyjęcie Turcji do unii rozsadziłoby wspólną politykę rolną. Zdaniem głównego autora projektu eurokonstytucji Valery ego Giscarda d Estaing, przyznanie Turcji członkostwa we wspólnocie byłoby "końcem Europy", gdyż już w najbliższych piętnastu latach ten "obcy kulturowo" kraj stałby się największym liczebnie państwem unii, usuwając w cień Niemcy i uzyskując największą siłę głosu.
Nie są to odosobnione poglądy kilku prominentnych polityków. Przeciwna przyjmowaniu Turków jest też opinia publiczna. Ta kwestia była jedną z głównych kontrowersji w czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego. We Francji za przyjęciem Turcji opowiada się 16 proc. ankietowanych, w Niemczech - 33 proc.
Na pozór to nic nowego. We Francji i w Niemczech do ostatniej chwili przeważali przeciwnicy przyjęcia do unii Polski, Węgier czy Czech, a popularna prasa brytyjska pisała o nowych członkach w sposób niebezpiecznie ocierający się o rasizm. Unijna potęga została zbudowana na fundamencie rozczarowania skutkami polityki podbojów. Tak powstało jedyne w swoim rodzaju mocarstwo nieimperialne, którego siła i atrakcyjność opiera się na "miękkiej potędze". Magnesem dla krajów aspirujących do członkostwa w unii jest dobrobyt - chodzi zarówno o jakość życia czysto materialną, jak i wynikającą ze standardów przestrzegania praw obywatelskich i praw człowieka.
Recydywa barbarzyństwa?
Turcy dobrowolnie chcą ulec tej europejskiej sile - choć też nie bez oporu, o czym świadczą próby wprowadzenia do tureckiego kodeksu kar za małżeńską niewierność, co w świetle kultury prawnej unii wygląda na recydywę barbarzyństwa. Zanim się ją potępi, warto sobie jednak przypomnieć, że we Włoszech i Francji podobne prawo obowiązywało jeszcze długo po tym, jak te kraje znalazły się w gronie założycieli wspólnot europejskich.
Turcy od dłuższego czasu demonstrują chęć dostosowania się do wymogów unii (m.in. znieśli karę śmierci, przyznali większe prawa mniejszości kurdyjskiej). Teraz zawiesili prace nad nowym kodeksem karnym, który przewidywał karanie zdrady małżeńskiej, by nie pogrzebać swych szans na integrację. Guenter Verheugen, komisarz ds. rozszerzenia UE, domaga się jednak, by nowy kodeks był gotowy przed 6 października, kiedy ma zostać ogłoszony raport komisji, który zaleci lub wykluczy rozpoczęcie negocjacji o członkostwie z Turcją. Na podstawie tego raportu premierzy i prezydenci państw członkowskich mają podjąć decyzję w grudniu tego roku.
Turcja na pewno nie jest wzorowym kandydatem do unii. Armia unika skutecznie cywilnej, demokratycznej kontroli. W więzieniach nagminnie stosuje się tortury, a wobec kobiet oskarżonych o niemoralne prowadzenie się ich rodziny uciekają się do odrażającej praktyki "honorowych zabójstw". Mimo to pod wieloma względami tureckie reformy gospodarcze, polityczne czy prawne są bardziej zaawansowane niż zmiany w Rumunii, która ma być przyjęta do UE w 2007 r. (wraz z Bułgarią i być może Chorwacją). Tymczasem członkostwo Turcji - jeśli w ogóle - może się stać faktem za 15-20 lat. Wielki, biedny, leżący w większości poza Europą (tylko 3 proc. obszaru, wraz z największym miastem Stambułem, mieści się geograficznie na Starym Kontynencie) i muzułmański kraj jest trudny do zaakceptowania jako członek UE dla wielu europejskich polityków, choć już w 1963 r. zgodzili się, by był państwem stowarzyszonym.
Nowe Imperium Romanum
Przyjmując Turcję, unia zyska nie tylko chłonny rynek i najliczniejszą armię w Europie. Ważniejsze będzie rozszerzenie stabilizującego wpływu nieimperialnej potęgi na rejon Morza Czarnego i cieśnin łączących je z Morzem Śródziemnym, a także Kaukazu. W ten sposób unia mogłaby - bez jednego wystrzału - osłabić na tym obszarze coraz bardziej agresywne oddziaływanie Rosji i zahamować postępy fundamentalizmu islamskiego. UE, licząca dziś 25 państw i 470 mln mieszkańców, mogłaby silniej wpływać na obszar "eurazjatyckich Bałkanów", na którym znajduje się również 25 państw zamieszkanych przez 500 mln osób.
- Wysłalibyśmy silny, czytelny sygnał, że nie toczymy wojny między cywilizacjami, a społeczeństwa islamskie mogą uczestniczyć w naszym politycznym projekcie przyszłości - podkreśla Ana Palacio. - To nie ambicja, lecz konieczność stawienia czoła realiom. Jesteśmy blisko obszarów w największym stopniu ogarniętych wybuchami aktów przemocy. Europa kurczy się demograficznie i coraz bardziej staje się regionem imigracji. Jeśli nie chcemy, by nasze dzieci płaciły 75 proc. dochodów na emerytury, to musimy coś zrobić z nierównowagą, jaka istnieje między północną a południową częścią obszaru śródziemnomorskiego - wyjaśnia była szefowa hiszpańskiej dyplomacji, wskazując, że przyjęcie Turcji nie powinno być ostatecznym aktem rozszerzenia unii. W kolejce stoją np. Izrael i Maroko. Gdyby unia ruszyła na południowe wybrzeże Morza Śródziemnego, jej granice pokryłyby się z obszarem cesarstwa rzymskiego.
Obrońcy przedmurza
Sęk w tym, że idea chrześcijańskiego przedmurza jest zaskakująco silna w Europie mimo niechęci wobec prób wpisania do eurokonstytucji zapisu o wartościach chrześcijańskich. Z listem odmawiającym Turkom prawa do integracji wystąpił Austriak Franz Fischler, komisarz ds. rolnictwa, który uważa, że miejsce Turcji jest w świecie Orientu, a nie cywilizacji zachodniej. Fischler argumentuje, że przyjęcie Turcji do unii rozsadziłoby wspólną politykę rolną. Zdaniem głównego autora projektu eurokonstytucji Valery ego Giscarda d Estaing, przyznanie Turcji członkostwa we wspólnocie byłoby "końcem Europy", gdyż już w najbliższych piętnastu latach ten "obcy kulturowo" kraj stałby się największym liczebnie państwem unii, usuwając w cień Niemcy i uzyskując największą siłę głosu.
Nie są to odosobnione poglądy kilku prominentnych polityków. Przeciwna przyjmowaniu Turków jest też opinia publiczna. Ta kwestia była jedną z głównych kontrowersji w czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego. We Francji za przyjęciem Turcji opowiada się 16 proc. ankietowanych, w Niemczech - 33 proc.
Na pozór to nic nowego. We Francji i w Niemczech do ostatniej chwili przeważali przeciwnicy przyjęcia do unii Polski, Węgier czy Czech, a popularna prasa brytyjska pisała o nowych członkach w sposób niebezpiecznie ocierający się o rasizm. Unijna potęga została zbudowana na fundamencie rozczarowania skutkami polityki podbojów. Tak powstało jedyne w swoim rodzaju mocarstwo nieimperialne, którego siła i atrakcyjność opiera się na "miękkiej potędze". Magnesem dla krajów aspirujących do członkostwa w unii jest dobrobyt - chodzi zarówno o jakość życia czysto materialną, jak i wynikającą ze standardów przestrzegania praw obywatelskich i praw człowieka.
Recydywa barbarzyństwa?
Turcy dobrowolnie chcą ulec tej europejskiej sile - choć też nie bez oporu, o czym świadczą próby wprowadzenia do tureckiego kodeksu kar za małżeńską niewierność, co w świetle kultury prawnej unii wygląda na recydywę barbarzyństwa. Zanim się ją potępi, warto sobie jednak przypomnieć, że we Włoszech i Francji podobne prawo obowiązywało jeszcze długo po tym, jak te kraje znalazły się w gronie założycieli wspólnot europejskich.
Turcy od dłuższego czasu demonstrują chęć dostosowania się do wymogów unii (m.in. znieśli karę śmierci, przyznali większe prawa mniejszości kurdyjskiej). Teraz zawiesili prace nad nowym kodeksem karnym, który przewidywał karanie zdrady małżeńskiej, by nie pogrzebać swych szans na integrację. Guenter Verheugen, komisarz ds. rozszerzenia UE, domaga się jednak, by nowy kodeks był gotowy przed 6 października, kiedy ma zostać ogłoszony raport komisji, który zaleci lub wykluczy rozpoczęcie negocjacji o członkostwie z Turcją. Na podstawie tego raportu premierzy i prezydenci państw członkowskich mają podjąć decyzję w grudniu tego roku.
Turcja na pewno nie jest wzorowym kandydatem do unii. Armia unika skutecznie cywilnej, demokratycznej kontroli. W więzieniach nagminnie stosuje się tortury, a wobec kobiet oskarżonych o niemoralne prowadzenie się ich rodziny uciekają się do odrażającej praktyki "honorowych zabójstw". Mimo to pod wieloma względami tureckie reformy gospodarcze, polityczne czy prawne są bardziej zaawansowane niż zmiany w Rumunii, która ma być przyjęta do UE w 2007 r. (wraz z Bułgarią i być może Chorwacją). Tymczasem członkostwo Turcji - jeśli w ogóle - może się stać faktem za 15-20 lat. Wielki, biedny, leżący w większości poza Europą (tylko 3 proc. obszaru, wraz z największym miastem Stambułem, mieści się geograficznie na Starym Kontynencie) i muzułmański kraj jest trudny do zaakceptowania jako członek UE dla wielu europejskich polityków, choć już w 1963 r. zgodzili się, by był państwem stowarzyszonym.
Nowe Imperium Romanum
Przyjmując Turcję, unia zyska nie tylko chłonny rynek i najliczniejszą armię w Europie. Ważniejsze będzie rozszerzenie stabilizującego wpływu nieimperialnej potęgi na rejon Morza Czarnego i cieśnin łączących je z Morzem Śródziemnym, a także Kaukazu. W ten sposób unia mogłaby - bez jednego wystrzału - osłabić na tym obszarze coraz bardziej agresywne oddziaływanie Rosji i zahamować postępy fundamentalizmu islamskiego. UE, licząca dziś 25 państw i 470 mln mieszkańców, mogłaby silniej wpływać na obszar "eurazjatyckich Bałkanów", na którym znajduje się również 25 państw zamieszkanych przez 500 mln osób.
- Wysłalibyśmy silny, czytelny sygnał, że nie toczymy wojny między cywilizacjami, a społeczeństwa islamskie mogą uczestniczyć w naszym politycznym projekcie przyszłości - podkreśla Ana Palacio. - To nie ambicja, lecz konieczność stawienia czoła realiom. Jesteśmy blisko obszarów w największym stopniu ogarniętych wybuchami aktów przemocy. Europa kurczy się demograficznie i coraz bardziej staje się regionem imigracji. Jeśli nie chcemy, by nasze dzieci płaciły 75 proc. dochodów na emerytury, to musimy coś zrobić z nierównowagą, jaka istnieje między północną a południową częścią obszaru śródziemnomorskiego - wyjaśnia była szefowa hiszpańskiej dyplomacji, wskazując, że przyjęcie Turcji nie powinno być ostatecznym aktem rozszerzenia unii. W kolejce stoją np. Izrael i Maroko. Gdyby unia ruszyła na południowe wybrzeże Morza Śródziemnego, jej granice pokryłyby się z obszarem cesarstwa rzymskiego.
Więcej możesz przeczytać w 40/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.