Brytyjczycy chcą pracować 50 godzin w tygodniu! Pracujmy mniej, byś-my mogli pracować wszyscy" - to hasło przez dziesięciolecia było receptą lewicowych europejskich związków zawodowych na bezrobocie. Po kapitulacji najbardziej wojowniczych związków zawodowych Europy - tych z włoskiej Alitalii - nowe hasło związkowców zapewne będzie brzmieć: "Pracujmy więcej, byśmy mogli pracować wszyscy". Europejscy związkowcy poddają się regułom rynku. Kolejne centrale dostosowują swe strategie do gwałtownie zmieniającej się sytuacji ekonomicznej Europy. W czerwcu IG Metall, najpotężniejszy niemiecki związek branżowy, zgodził się, by robotnicy Siemensa pracowali nie 35 godzin, ale 40 godzin tygodniowo bez zwiększenia płacy, by uratować 2 tys. osób od zwolnienia i zapobiec przeniesieniu produkcji telefonów komórkowych na Węgry. Na dłuższą pracę bez podwyżki płac przystali m.in. robotnicy Opla z Eisenach i belgijskiej huty Marichal Ketin.
Paragraf 40
Normatyw dotyczący 40-godzinnego tygodnia pracy podpisano we Włoszech już w 1923 r. - i tak pozostało do dziś. W innych krajach - we Francji, w Niemczech, Belgii, a przez pewien czas i w Wielkiej Brytanii - związki zawodowe starały się ten limit obniżyć. Kulminacja nastąpiła w 1998 r. we Francji, kiedy socjalistyczna minister pracy Martine Aubry przeforsowała wprowadzenie 35-godzinnego tygodnia pracy. Na nic zdały się przestrogi księgowych, ekonomistów i pracodawców: la loi de 35 heures zaczęła obowiązywać w całym kraju. Po sześciu latach ustawa ta jednak dogorywa i z jej agonii zdają sobie sprawę nawet związkowcy. 19 lipca 2004 r. 98 proc. z 820 pracowników zakładów Boscha w Venissieux pod Lyonem zgodziło się w referendum zrezygnować z 35-godzinnego tygodnia pracy, by produkcja wtryskiwaczy i świec zapłonowych nie została przeniesiona do Czech. Dzięki temu Bosch obniżył koszty produkcji o 12 proc. i może konkurować z produktami dalekowschodnimi. We francuskim kolosie cukierniczym Doux (57 fabryk w siedmiu krajach) związki przystały na 39-godzinny tydzień pracy, oczywiście za tę samą płacę. W Carrefourze zwiększonemu o 14 proc. wymiarowi czasu pracy towarzyszy wzrost płac o 2,1 proc.
W Wielkiej Brytanii, gdzie 48-godzinny tydzień pracy jest czymś normalnym, rozważa się podniesienie tego limitu do 50 godzin. Na protesty części związkowców Trades Union Congress, wskazujących, że brytyjskim robotnikom jest znacznie gorzej niż ich kolegom z Francji czy Niemiec, odpowiedział Digby Jones, dyrektor generalny związku przemysłowców brytyjskich CBI. "Chcecie mieć te same przywileje? - zapytał prowokacyjnie. - Wiecie, że oni mają 12-procentowe bezrobocie, a my mamy niemal pełne zatrudnienie? Oni mają trudności ze sprzedażą swoich drogich produktów a my konkurujemy ze Stanami Zjednoczonymi, a nawet Chinami. Jeśli wam to nie odpowiada, to nie idziecie z duchem czasu i przestajecie odgrywać jakąkolwiek rolę w rozwiązywaniu problemów ekonomicznych i społecznych".
Już z Alitalii wystrzał padł
Pewne przemiany w mentalności zachodnioeuropejskich związkowców można było dostrzec już kilka miesięcy temu, przełom nastąpił jednak dopiero po porozumieniu w Alitalii. Kiedy trwały pertraktacje, oczy całej związkowej Europy były skierowane na Rzym. Upolitycznione związki włoskie od lat odgrywają bowiem w Europie główną rolę, są wyznacznikiem kontynentalnych tendencji. Gdyby i tym razem udało im się wygrać z państwem, porozumienia w Niemczech i Francji pozostałyby wyjątkami potwierdzającymi regułę rodem z welfare state. Porażka związkowców, którzy przez dziesięciolecia paraliżowali, kiedy tylko chcieli, tak ważny sektor gospodarki jak transport lotniczy, czyli ich zgoda na zwolnienie 3,7 tys. pracowników i zwiększenie czasu pracy bez rekompensaty płacowej, jest sygnałem dla wszystkich, że pewna epoka już minęła. Nie bawiąc się w proroctwa, można przewidzieć, że porozumienia o zwiększeniu czasu pracy - na razie pojedyncze - będą teraz zawierane lawinowo w całej Europie.
Wahnięcie - w górę!
W większości krajów Europy Zachodniej mamy do czynienia ze zdecydowanym "wahnięciem w dół" siły nabywczej społeczeństwa. Związkowcy podpowiadają, że w każdym podręczniku ekonomii można przeczytać, że kiedy zmniejsza się siła nabywcza społeczeństwa, spada tempo rozwoju gospodarki. Większa uległość związków może więc - ich zdaniem - spowodować recesję. Zgoda, ale tylko pod warunkiem, że realnej redukcji płac nie będą towarzyszyć co najmniej dwa zjawiska: obniżenie cen oraz reforma finansów państw europejskich. Pierwszy warunek jest stosunkowo łatwy do spełnienia. Prawdopodobieństwo, że ceny spadną jest duże: wszak zmniejszać się będą koszty pracy, zaś konkurencja Europy Środkowej i Dalekiego Wschodu będzie ku temu kolejnym bodźcem. Gorzej będzie z reformą finansów państwowych w Europie obciążonej balastem opiekuńczości. Gdyby rządy wybrały "taktykę włoską", recesji nic nie powstrzyma. Budżet nie może sobie pozwolić na utrzymywanie na dłuższą metę bezrobotnych: to droga donikąd. Jeśli jednak na odwagę radykalnej reformy zdobywają się najbardziej konserwatywne siły społeczne, jakimi są związki zawodowe, to jest to znak, że nie można już dłużej odwlekać reform finansów publicznych. Gdy "rewolucyjny" nurt ogarnie większość Europy, w jej gospodarce istotnie nastąpi wahnięcie - ale w górę.
Normatyw dotyczący 40-godzinnego tygodnia pracy podpisano we Włoszech już w 1923 r. - i tak pozostało do dziś. W innych krajach - we Francji, w Niemczech, Belgii, a przez pewien czas i w Wielkiej Brytanii - związki zawodowe starały się ten limit obniżyć. Kulminacja nastąpiła w 1998 r. we Francji, kiedy socjalistyczna minister pracy Martine Aubry przeforsowała wprowadzenie 35-godzinnego tygodnia pracy. Na nic zdały się przestrogi księgowych, ekonomistów i pracodawców: la loi de 35 heures zaczęła obowiązywać w całym kraju. Po sześciu latach ustawa ta jednak dogorywa i z jej agonii zdają sobie sprawę nawet związkowcy. 19 lipca 2004 r. 98 proc. z 820 pracowników zakładów Boscha w Venissieux pod Lyonem zgodziło się w referendum zrezygnować z 35-godzinnego tygodnia pracy, by produkcja wtryskiwaczy i świec zapłonowych nie została przeniesiona do Czech. Dzięki temu Bosch obniżył koszty produkcji o 12 proc. i może konkurować z produktami dalekowschodnimi. We francuskim kolosie cukierniczym Doux (57 fabryk w siedmiu krajach) związki przystały na 39-godzinny tydzień pracy, oczywiście za tę samą płacę. W Carrefourze zwiększonemu o 14 proc. wymiarowi czasu pracy towarzyszy wzrost płac o 2,1 proc.
W Wielkiej Brytanii, gdzie 48-godzinny tydzień pracy jest czymś normalnym, rozważa się podniesienie tego limitu do 50 godzin. Na protesty części związkowców Trades Union Congress, wskazujących, że brytyjskim robotnikom jest znacznie gorzej niż ich kolegom z Francji czy Niemiec, odpowiedział Digby Jones, dyrektor generalny związku przemysłowców brytyjskich CBI. "Chcecie mieć te same przywileje? - zapytał prowokacyjnie. - Wiecie, że oni mają 12-procentowe bezrobocie, a my mamy niemal pełne zatrudnienie? Oni mają trudności ze sprzedażą swoich drogich produktów a my konkurujemy ze Stanami Zjednoczonymi, a nawet Chinami. Jeśli wam to nie odpowiada, to nie idziecie z duchem czasu i przestajecie odgrywać jakąkolwiek rolę w rozwiązywaniu problemów ekonomicznych i społecznych".
Już z Alitalii wystrzał padł
Pewne przemiany w mentalności zachodnioeuropejskich związkowców można było dostrzec już kilka miesięcy temu, przełom nastąpił jednak dopiero po porozumieniu w Alitalii. Kiedy trwały pertraktacje, oczy całej związkowej Europy były skierowane na Rzym. Upolitycznione związki włoskie od lat odgrywają bowiem w Europie główną rolę, są wyznacznikiem kontynentalnych tendencji. Gdyby i tym razem udało im się wygrać z państwem, porozumienia w Niemczech i Francji pozostałyby wyjątkami potwierdzającymi regułę rodem z welfare state. Porażka związkowców, którzy przez dziesięciolecia paraliżowali, kiedy tylko chcieli, tak ważny sektor gospodarki jak transport lotniczy, czyli ich zgoda na zwolnienie 3,7 tys. pracowników i zwiększenie czasu pracy bez rekompensaty płacowej, jest sygnałem dla wszystkich, że pewna epoka już minęła. Nie bawiąc się w proroctwa, można przewidzieć, że porozumienia o zwiększeniu czasu pracy - na razie pojedyncze - będą teraz zawierane lawinowo w całej Europie.
Wahnięcie - w górę!
W większości krajów Europy Zachodniej mamy do czynienia ze zdecydowanym "wahnięciem w dół" siły nabywczej społeczeństwa. Związkowcy podpowiadają, że w każdym podręczniku ekonomii można przeczytać, że kiedy zmniejsza się siła nabywcza społeczeństwa, spada tempo rozwoju gospodarki. Większa uległość związków może więc - ich zdaniem - spowodować recesję. Zgoda, ale tylko pod warunkiem, że realnej redukcji płac nie będą towarzyszyć co najmniej dwa zjawiska: obniżenie cen oraz reforma finansów państw europejskich. Pierwszy warunek jest stosunkowo łatwy do spełnienia. Prawdopodobieństwo, że ceny spadną jest duże: wszak zmniejszać się będą koszty pracy, zaś konkurencja Europy Środkowej i Dalekiego Wschodu będzie ku temu kolejnym bodźcem. Gorzej będzie z reformą finansów państwowych w Europie obciążonej balastem opiekuńczości. Gdyby rządy wybrały "taktykę włoską", recesji nic nie powstrzyma. Budżet nie może sobie pozwolić na utrzymywanie na dłuższą metę bezrobotnych: to droga donikąd. Jeśli jednak na odwagę radykalnej reformy zdobywają się najbardziej konserwatywne siły społeczne, jakimi są związki zawodowe, to jest to znak, że nie można już dłużej odwlekać reform finansów publicznych. Gdy "rewolucyjny" nurt ogarnie większość Europy, w jej gospodarce istotnie nastąpi wahnięcie - ale w górę.
Jak nielot z nielotem |
---|
Alitalia należała do najgorszych przewoźników lotniczych w Europie. Straty zatrudniającej 20 700 osób firmy wyniosły w ubiegłym roku 511 mln euro (1,5 mln euro dziennie); w pierwszym półroczu 2004 r. deficyt przekroczył już 300 mln euro. Przebudzenie nastąpiło kilka tygodni przed katastrofą, kiedy stało się jasne, że w kasie nie ma pieniędzy na wypłaty za październik, a żaden bank nie chce już pożyczyć Alitalii ani centa. Przeprowadzenie reformy uniemożliwiały dotychczas związki zawodowe. Każdy z dziewięciu związków branżowych starał się prześcignąć pozostałe w organizacji strajków, protestów i blokad. Zarząd firmy był bezradny wobec panującego bumelanctwa: raz po raz musiał przyjmować nowych pracowników, żeby robili to, za co płacił już innym. 17 września nastąpił przełom. Związki podpisały porozumienie przewidujące znaczne wydłużenie czasu pracy bez wzrostu płac oraz zwolnienie 3679 osób, czyli 18 proc. personelu. |
Wielkie cięcia |
---|
British Airways zwolniły 23 tys. osób, czyli 23 proc. personelu. Wprowadzony w lutym 2002 r. plan "Future shape and size" już w tym roku przyniósł 650 mln funtów oszczędności. Swiss zwolnił 3 tys. osób, czyli 26 proc. załogi, co pozwoliło zaoszczędzić 400 mln franków szwajcarskich. KLM Royal Dutch Airlines zwolniły 4,5 tys. pracowników, czyli 15 proc. personelu. Od marca 2003 r. holenderski przewoźnik uzyskał w ten sposób 650 mln euro oszczędności. SAS Scandinavian Airlines zwolniły około tysiąca pracowników, czyli 13 proc. zatrudnionych, i zablokowały wszelkie podwyżki pozostałym. Uzyskane dzięki temu oszczędności wyniosą 750 mln euro. Iberia zwolniła 2,6 tys. pracowników, czyli 10 proc. personelu. Liczy na 580 mln euro oszczędności. Alitalia zwolni 3,7 tys. osób (18 proc. personelu) zamiast 5,2 tys. planowanych (25 proc.). Uzyska dzięki temu 281 mln euro oszczędności zamiast planowanych 305 mln euro.
|
Koniec mitu Volkswagena? |
---|
Pracowali najmniej, zarabiali najwięcej - tak w skrócie można określić przywileje, którymi od dziesięcioleci cieszyli się pracownicy Volkswagena. Ich auta były jednak znacznie droższe od samochodów konkurencji. Na początku lata zarząd VW opublikował profit warning: zysk operacyjny spadnie z przewidywanych na początku roku 2,5 mld euro do 1,9 mld euro, a zysk netto nawet o 40 proc. Od lat nie notowano w Volkswagenie istotniejszych konfliktów: pracodawcy (głównym akcjonariuszem jest land Dolnej Saksonii) i związkowcy wspólnie ustalali strategie produkcyjne i płacowe. We wrześniu Hans Dieter Poetsch, dyrektor finansowy koncernu z Wolfsburga, zagroził zwolnieniem 30 tys. pracowników, jeśli związki zawodowe nie przystaną na warunki zarządu: zamrożenie płac na dwa lata i zwiększenie czasu pracy. Zarząd planuje 30-procentową redukcję kosztów pracy do roku 2011. Związkowcy domagają się nie tylko dziesięcioletniej gwarancji zatrudnienia dla 103 tys. pracowników sześciu zagrożonych fabryk, ale i podwyżki płac o 4 proc. 15 września pierwsze spotkanie zarządu i związków nie przyniosło żadnego zbliżenia stanowisk; następne zaplanowano na 5 października. |
Więcej możesz przeczytać w 40/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.