Prezenterzy coraz częściej nie przypominają budzących respekt gwiazd, lecz dziewczynę czy chłopaka z sąsiedztwa Rok temu Tomasz Lis miał szarą minę, gdy prowadził "Fakty" w TVN. Na pozór nic się nie zmieniło. Ten sam wypracowany wygląd, ta sama fryzura, ten sam rytmiczny sposób podawania wiadomości: od retorycznego pytania do paradoksalnej puenty. Wszystkie składniki dotychczasowego sukcesu serwowane były nadal w tych samych proporcjach. A jednak czuło się, że gdzieś wyparował entuzjazm, ten nieuchwytny element dodany, dzięki któremu Lis zawsze sprawiał wrażenie, jakby każdego wieczoru między 19 a 19.30 spełniało się jego życiowe marzenie.
Było coś, co mogło wytłumaczyć ówczesną erozję entuzjazmu Lisa: kończył mu się kontrakt w TVN. Władze stacji rozważały restrukturyzację, w wyniku której Tomasz Lis i jego autorskie "Fakty" miałyby się znaleźć pod zarządem młodszej siostry TVN, czyli specjalizującej się w serwisach informacyjnych stacji TVN 24. A przecież "Fakty" od początku do końca były gwiazdorskim popisem żonglera informacji, którego bawi nadawanie im wyszukanej, inteligentnej formy. Lis uwielbiał tworzyć z wiadomości minifelietony obfitujące w lingwistyczne zabawy i zaskakujące puenty skonstruowane niemal na zasadzie filmowego suspensu. Dla niego wiadomość była przede wszystkim tworzywem dla dziennikarskiej kreacji. Nauczył tej sztuki swoich współpracowników, dlatego każda relacja w "Faktach", niezależnie od tego, kto ją wygłaszał, była skonstruowana zawsze według tego schematu. "Fakty" stanowiły informacyjny gwiazdorski show w... starym stylu.
Ano właśnie - w starym stylu. Ten sposób redagowania wiadomości na świecie powoli wypierany jest przez styl potoczny, szorstki, niemal "sąsiedzki". Coraz częściej zdarza się, że prezenterzy przekazujący wiadomości nie tylko nie przypominają budzących respekt gwiazd, ale wręcz zachowują się jak dziewczyna czy chłopak z sąsiedztwa. Nie są już prestidigitatorami newsów, żonglującymi nimi z wprawą i niejaką wyższością, ale po prostu zwykłymi ludźmi, którzy dowiedzieli się o jakiejś sprawie wcześniej niż my i opowiadają nam o tym jak sąsiadka, która widziała za rogiem przejechanego kota.
Taki styl bije na przykład z kanału FOX News, który dawno już zdystansował w oczach Amerykanów przewodzącą do tej pory temu segmentowi mediów stację CNN. I tak też skonstruowano TVN 24. Odgrywająca tu rolę osobowości Justyna Pochanke ma styl zdystansowany i elegancko-neutralny, w żadnym razie nie przewidujący miejsca na solistyczne piruety. Reszta zespołu to lektorzy, którzy bardziej przypominają tłumaczy symultanicznych niż seryjnie produkujących błyskotliwe paradoksy wychowanków Lisa z "Faktów".
Jedno jest pewne: "Fakty" i TVN 24 to informacja telewizyjna robiona według dwóch zupełnie różnych recept: gwiazdorskiej i sąsiedzkiej, erudystyczno-popisowej i szorstko-potokowej, schematycznej i żywiołowej, starej i nowej. Rozumiałem więc szarość Lisa i obawiałem się, że historia rozwoju światowej telewizji powoli przesuwała go w tej sprawie na pozycję przegraną. Mimo że wielomiesięczne negocjacje doprowadziły jednak do podpisania rozejmu (przepraszam - nowego kontraktu), czuło się, że jest on kruchy, zawarty na przekór logice nieuchronnych wydarzeń. Nie kazały one zresztą długo na siebie czekać. Ledwie kilka miesięcy, później wybuchła awantura związana z wyrażoną w mediach sugestią, że Tomasz Lis miałby spore szanse w najbliższych wyborach prezydenckich. Od tej pory spotkania autorskie, organizowane w ramach promocji książki Lisa "Co z ta Polską?", przekształcały się w wiece wyborcze, a szefowie TVN ostatecznie stracili cierpliwość. Zrozumieli, że Lis przestał walczyć o ich "Fakty", a zaczął walczyć o siebie i swoją przyszłość. W nerwowej atmosferze doszło do zerwania kontraktu.
Nikt nie był temu winny. Ani Lis i jego ambicje, ani TVN i racja stanu prywatnej stacji. Tak musiało się stać. Szary Lis z przedziałkiem na głowie po roku zmienił się w Lisa ogorzałego, z czupryną w stylu Gerarda Philipe,a, zmęczoną twarzą, kontraktem na uzdrowienie - tym razem - Polsatu i odświeżonym blaskiem w oku. Można by rzec: schudł, sczerniał, ale dziwnie wyszlachetniał. Wydał kolejną książkę, podsumowującą 15 lat pracy i swojego życia, rozliczył to, co było, i stanął gotowy do rozpoczęcia nowego rozdziału. Tak trzeba. Wyraziste osobowości muszą co jakiś czas dawać dowody swojej siły. Bez tego rozpłyną im się kontury i zaczną się wtapiać w tło. Muszą uciekać przed szarością, bo ta, jeśli je dogoni, odbiera im wyjątkowość. W owej niekończącej się pogoni na razie Lis ciągle jest górą.
[email protected]
Ano właśnie - w starym stylu. Ten sposób redagowania wiadomości na świecie powoli wypierany jest przez styl potoczny, szorstki, niemal "sąsiedzki". Coraz częściej zdarza się, że prezenterzy przekazujący wiadomości nie tylko nie przypominają budzących respekt gwiazd, ale wręcz zachowują się jak dziewczyna czy chłopak z sąsiedztwa. Nie są już prestidigitatorami newsów, żonglującymi nimi z wprawą i niejaką wyższością, ale po prostu zwykłymi ludźmi, którzy dowiedzieli się o jakiejś sprawie wcześniej niż my i opowiadają nam o tym jak sąsiadka, która widziała za rogiem przejechanego kota.
Taki styl bije na przykład z kanału FOX News, który dawno już zdystansował w oczach Amerykanów przewodzącą do tej pory temu segmentowi mediów stację CNN. I tak też skonstruowano TVN 24. Odgrywająca tu rolę osobowości Justyna Pochanke ma styl zdystansowany i elegancko-neutralny, w żadnym razie nie przewidujący miejsca na solistyczne piruety. Reszta zespołu to lektorzy, którzy bardziej przypominają tłumaczy symultanicznych niż seryjnie produkujących błyskotliwe paradoksy wychowanków Lisa z "Faktów".
Jedno jest pewne: "Fakty" i TVN 24 to informacja telewizyjna robiona według dwóch zupełnie różnych recept: gwiazdorskiej i sąsiedzkiej, erudystyczno-popisowej i szorstko-potokowej, schematycznej i żywiołowej, starej i nowej. Rozumiałem więc szarość Lisa i obawiałem się, że historia rozwoju światowej telewizji powoli przesuwała go w tej sprawie na pozycję przegraną. Mimo że wielomiesięczne negocjacje doprowadziły jednak do podpisania rozejmu (przepraszam - nowego kontraktu), czuło się, że jest on kruchy, zawarty na przekór logice nieuchronnych wydarzeń. Nie kazały one zresztą długo na siebie czekać. Ledwie kilka miesięcy, później wybuchła awantura związana z wyrażoną w mediach sugestią, że Tomasz Lis miałby spore szanse w najbliższych wyborach prezydenckich. Od tej pory spotkania autorskie, organizowane w ramach promocji książki Lisa "Co z ta Polską?", przekształcały się w wiece wyborcze, a szefowie TVN ostatecznie stracili cierpliwość. Zrozumieli, że Lis przestał walczyć o ich "Fakty", a zaczął walczyć o siebie i swoją przyszłość. W nerwowej atmosferze doszło do zerwania kontraktu.
Nikt nie był temu winny. Ani Lis i jego ambicje, ani TVN i racja stanu prywatnej stacji. Tak musiało się stać. Szary Lis z przedziałkiem na głowie po roku zmienił się w Lisa ogorzałego, z czupryną w stylu Gerarda Philipe,a, zmęczoną twarzą, kontraktem na uzdrowienie - tym razem - Polsatu i odświeżonym blaskiem w oku. Można by rzec: schudł, sczerniał, ale dziwnie wyszlachetniał. Wydał kolejną książkę, podsumowującą 15 lat pracy i swojego życia, rozliczył to, co było, i stanął gotowy do rozpoczęcia nowego rozdziału. Tak trzeba. Wyraziste osobowości muszą co jakiś czas dawać dowody swojej siły. Bez tego rozpłyną im się kontury i zaczną się wtapiać w tło. Muszą uciekać przed szarością, bo ta, jeśli je dogoni, odbiera im wyjątkowość. W owej niekończącej się pogoni na razie Lis ciągle jest górą.
[email protected]
Więcej możesz przeczytać w 40/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.