Jak na prezydenckiego pracownika przystało, Mirosław Głogowski przypisuje Aleksandrowi Kwaśniewskiemu liczne i historyczne zasługi. Pamięć go jednak nieco zawodzi. *O wejściu do NATO pierwszy zaczął mówić rząd Jana Olszewskiego. Wtedy sceptycznie do tej koncepcji podchodzili członkowie Unii Demokratycznej, nie mówiąc już o formacji postkomunistycznej. Po lewej stronie sceny politycznej dużym wzięciem cieszył się pomysł wzmocnienia KBWE/OBWE. Z czasem Aleksander Kwaśniewski przekonał się do sojuszu atlantyckiego. Zaczął nawet wspierać starania Polski o uzyskanie członkostwa. Ale we wchodzeniu do NATO nigdy nie odgrywał "wiodącej roli". Nie piszmy historii na nowo. *Prezydent nie był też Mojżeszem, który doprowadził nas do Unii Europejskiej. Owszem pomagał, ale się nie przepracowywał. Przez długi czas mieliśmy spore zaległości w dostosowywaniu polskiego prawa do prawa UE. By je nadrobić, rząd oraz Sejm pracowały pełną parą. I chociaż głowa państwa dysponuje w Polsce inicjatywą ustawodawczą, to prezydencki wkład w tworzenie nowego prawa był ograniczony do podpisywania ustaw w świetle telewizyjnych kamer. n Do końca 2001 r. prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego nie cechowało nic nadzwyczajnego. Prezydent czasami popełniał błędy - miał kłopoty z utrzymaniem równowagi na cmentarzu w Charkowie, chciał Niemcom przekazać Bibliotekę Pruską, koniecznie próbował się zaprzyjaźnić z Aleksandrem Łukaszenką - ale nie było ich aż tak wiele. Aleksander Kwaśniewski wolał przestrzegać konstytucji, która mówi, że "Rada Ministrów prowadzi politykę wewnętrzną i zagraniczną Rzeczypospolitej Polskiej (art. 146), a "Prezydent Rzeczypospolitej w zakresie polityki zagranicznej współdziała z Prezesem Rady Ministrów i właściwym ministrem" (art. 133). I chwała mu za to. W polskich warunkach jego spokojne zachowanie znaczyło wiele.
Szkodliwa nadaktywność
Bliżej końca swego urzędowania prezydent zwiększył aktywność w polityce zagranicznej. I tu zaczęły się schody. Aleksander Kwaśniewski chciał, by po jego kadencjach pozostało coś trwałego. Najpierw liczył na politykę wschodnią. Mirosław Głogowski pisze o Ukrainie jako perle w koronie prezydenckiej polityki, ale nie dostrzega, że w Kijowie problemów nie ubyło.
Prezydent Leonid Kuczma jest oskarżany o zlecenie zabójstwa niewygodnego dla władzy dziennikarza. Ukraińscy premierzy demokraci należą do przeszłości. Szef rządu jest oskarżany o poważne przestępstwa. A z ostatnich doniesień wynika, że władze chcą fizycznie wyeliminować najpoważniejszego kandydata opozycji w wyborach prezydenckich. Prozachodnia polityka, a nawet deklaracje, to najkrótsza droga do dymisji. Nic dziwnego, że Bruksela zaczyna kategorycznie odrzucać członkostwo Ukrainy w Unii Europejskiej. W polityce wschodniej prezydent miał dobre intencje, ale zabrakło mu skuteczności i po trosze dobrego smaku.
Ze Wschodu na Zachód
Zdając sobie sprawę z tego, że na Wschodzie nie wychodzi, prezydent przerzucił się na daleki Zachód. Aleksander Kwaśniewski zaprzyjaźnił się z George'em W. Bushem.
W trudnej dla Amerykanów chwili zadeklarował wsparcie dla wojny w Iraku i wysłał tam oddziały Wojska Polskiego. Żeby nie było wątpliwości, uważam, że były to słuszne decyzje. Polscy żołnierze służący na Bliskim Wschodzie wykazują się wielką odwagą i poświęceniem. Wszyscy powinniśmy być z nich dumni.
Problem polega na tym, że co do celów misji w Iraku zapanowała w Warszawie polityczna schizofrenia. I winę za to ponosi przede wszystkim prezydent jako najwyższy zwierzchnik sił zbrojnych RP. Nie wiadomo, czy celem misji było ustanowienie wolności i demokracji w Iraku, na co wskazują niektóre wypowiedzi prezydenta. Jeżeli tak, to teraz, gdy sytuacja jest tam wyjątkowo trudna, Aleksander Kwaśniewski nie powinien się skarżyć na niewdzięczność USA. Droga do ustanowienia demokracji w Bagdadzie jest jeszcze długa i prezydent RP powinien być gotów do dalszych poświęceń.
Ale może rzeczywistym celem misji w Iraku było uzyskanie wymiernych korzyści od Stanów Zjednoczonych, na co wskazują inne wypowiedzi prezydenta. Jeżeli tak, to pretensje, że Polska niczego nie zyskała, można kierować tylko do siebie. Negocjacje o warunkach naszego udziału w interwencji irackiej trzeba było prowadzić przed wysłaniem żołnierzy.
Podejrzewam, że posługując się retoryką o demokracji na Bliskim Wschodzie i bezinteresownej pomocy Ameryce, Aleksander Kwaśniewski po cichu liczył na wielkoduszność Waszyngtonu. Zamiast spodziewanych korzyści są koszty. Podróżujący dziś po świecie Polacy mogą mieć pewność, że przy okazji spotkania z islamskimi fanatykami zostaną potraktowani tak samo jak Amerykanie. A utrzymanie misji na Bliskim Wschodzie kosztuje polskich podatników około 200 mln dolarów rocznie. Prezydent doskonale o tym wie i dlatego wylewa żale na łamach zachodniej prasy.
Bezradni doradcy
Za słabą politykę zagraniczną Pałacu Namiestnikowskiego do pewnego stopnia odpowiada marne zaplecze intelektualne. W sprawach bezpieczeństwa narodowego Aleksandrowi Kwaśniewskiemu długo doradzał Marek Siwiec, bardziej znany z szybkiej jazdy samochodem oraz wyszydzania gestów papieża niż z fachowej znajomości techniki wojskowej, zwłaszcza francuskiej. W Pałacu Namiestnikowskim dalej urzęduje Andrzej Majkowski, który słynie raczej z antysemickich referatów głoszonych w 1968 r. niż ze zmysłu strategicznego.
Reakcja Mirosława Głogowskiemu na propozycję wykorzystania prawa europejskiego do tego, by znieść obowiązek wizowy dla Polaków podróżujących do USA, nie świadczy najlepiej o merytorycznym przygotowaniu mniej prominentnych doradców. Gdyby Głogowski czytał dokumenty i zapoznał się z rozporządzeniem 539/2001/EC oraz niedawnym stanowiskiem rządu, zgodnie z którym wspomniany przepis "może przyczynić się do zniesienia wiz dla obywateli polskich podróżujących do USA, Kanady, Nowej Zelandii i Australii", nie pisałby o sprzedawaniu Niderlandów i lepiej doradzałby głowie państwa.
Jak pokazuje przykład doradcy Głogowskiego, pracując przez lata u boku prezydenta Kwaśniewskiego, można stracić poczucie rzeczywistości. Głogowski chwali prezydenta za to, że jak przemawiał we Wrocławiu, to "słuchali go cierpliwie i kanclerz Schroeder, i Jacques Chirac". Sądziłem do tej pory, że słuchać i nie przerywać nie jest w polityce niczym nadzwyczajnym. Świadczy o elementarnym wychowaniu. W polityce od dobrych manier ważniejsze są jednak interesy. A ich realizacji jakoś nie widać. Dlatego stosunki polsko-niemieckie oraz polsko-francuskie są dziś w fatalnym stanie.
Tekst prezydenckiego doradcy nie odpowiada na pytanie, w jakim stopniu prezydenckie spotkania, konferencje i obiady pomagają nam przezwyciężać problemy w relacjach z Berlinem, Paryżem i innymi stolicami. Polemika dowodzi raczej, że w stopniu niedostatecznym. Przykro to powtórzyć, lecz ostatni okres prezydentury Kwaśniewskiego to czas utraconych korzyści.
Bliżej końca swego urzędowania prezydent zwiększył aktywność w polityce zagranicznej. I tu zaczęły się schody. Aleksander Kwaśniewski chciał, by po jego kadencjach pozostało coś trwałego. Najpierw liczył na politykę wschodnią. Mirosław Głogowski pisze o Ukrainie jako perle w koronie prezydenckiej polityki, ale nie dostrzega, że w Kijowie problemów nie ubyło.
Prezydent Leonid Kuczma jest oskarżany o zlecenie zabójstwa niewygodnego dla władzy dziennikarza. Ukraińscy premierzy demokraci należą do przeszłości. Szef rządu jest oskarżany o poważne przestępstwa. A z ostatnich doniesień wynika, że władze chcą fizycznie wyeliminować najpoważniejszego kandydata opozycji w wyborach prezydenckich. Prozachodnia polityka, a nawet deklaracje, to najkrótsza droga do dymisji. Nic dziwnego, że Bruksela zaczyna kategorycznie odrzucać członkostwo Ukrainy w Unii Europejskiej. W polityce wschodniej prezydent miał dobre intencje, ale zabrakło mu skuteczności i po trosze dobrego smaku.
Ze Wschodu na Zachód
Zdając sobie sprawę z tego, że na Wschodzie nie wychodzi, prezydent przerzucił się na daleki Zachód. Aleksander Kwaśniewski zaprzyjaźnił się z George'em W. Bushem.
W trudnej dla Amerykanów chwili zadeklarował wsparcie dla wojny w Iraku i wysłał tam oddziały Wojska Polskiego. Żeby nie było wątpliwości, uważam, że były to słuszne decyzje. Polscy żołnierze służący na Bliskim Wschodzie wykazują się wielką odwagą i poświęceniem. Wszyscy powinniśmy być z nich dumni.
Problem polega na tym, że co do celów misji w Iraku zapanowała w Warszawie polityczna schizofrenia. I winę za to ponosi przede wszystkim prezydent jako najwyższy zwierzchnik sił zbrojnych RP. Nie wiadomo, czy celem misji było ustanowienie wolności i demokracji w Iraku, na co wskazują niektóre wypowiedzi prezydenta. Jeżeli tak, to teraz, gdy sytuacja jest tam wyjątkowo trudna, Aleksander Kwaśniewski nie powinien się skarżyć na niewdzięczność USA. Droga do ustanowienia demokracji w Bagdadzie jest jeszcze długa i prezydent RP powinien być gotów do dalszych poświęceń.
Ale może rzeczywistym celem misji w Iraku było uzyskanie wymiernych korzyści od Stanów Zjednoczonych, na co wskazują inne wypowiedzi prezydenta. Jeżeli tak, to pretensje, że Polska niczego nie zyskała, można kierować tylko do siebie. Negocjacje o warunkach naszego udziału w interwencji irackiej trzeba było prowadzić przed wysłaniem żołnierzy.
Podejrzewam, że posługując się retoryką o demokracji na Bliskim Wschodzie i bezinteresownej pomocy Ameryce, Aleksander Kwaśniewski po cichu liczył na wielkoduszność Waszyngtonu. Zamiast spodziewanych korzyści są koszty. Podróżujący dziś po świecie Polacy mogą mieć pewność, że przy okazji spotkania z islamskimi fanatykami zostaną potraktowani tak samo jak Amerykanie. A utrzymanie misji na Bliskim Wschodzie kosztuje polskich podatników około 200 mln dolarów rocznie. Prezydent doskonale o tym wie i dlatego wylewa żale na łamach zachodniej prasy.
Bezradni doradcy
Za słabą politykę zagraniczną Pałacu Namiestnikowskiego do pewnego stopnia odpowiada marne zaplecze intelektualne. W sprawach bezpieczeństwa narodowego Aleksandrowi Kwaśniewskiemu długo doradzał Marek Siwiec, bardziej znany z szybkiej jazdy samochodem oraz wyszydzania gestów papieża niż z fachowej znajomości techniki wojskowej, zwłaszcza francuskiej. W Pałacu Namiestnikowskim dalej urzęduje Andrzej Majkowski, który słynie raczej z antysemickich referatów głoszonych w 1968 r. niż ze zmysłu strategicznego.
Reakcja Mirosława Głogowskiemu na propozycję wykorzystania prawa europejskiego do tego, by znieść obowiązek wizowy dla Polaków podróżujących do USA, nie świadczy najlepiej o merytorycznym przygotowaniu mniej prominentnych doradców. Gdyby Głogowski czytał dokumenty i zapoznał się z rozporządzeniem 539/2001/EC oraz niedawnym stanowiskiem rządu, zgodnie z którym wspomniany przepis "może przyczynić się do zniesienia wiz dla obywateli polskich podróżujących do USA, Kanady, Nowej Zelandii i Australii", nie pisałby o sprzedawaniu Niderlandów i lepiej doradzałby głowie państwa.
Jak pokazuje przykład doradcy Głogowskiego, pracując przez lata u boku prezydenta Kwaśniewskiego, można stracić poczucie rzeczywistości. Głogowski chwali prezydenta za to, że jak przemawiał we Wrocławiu, to "słuchali go cierpliwie i kanclerz Schroeder, i Jacques Chirac". Sądziłem do tej pory, że słuchać i nie przerywać nie jest w polityce niczym nadzwyczajnym. Świadczy o elementarnym wychowaniu. W polityce od dobrych manier ważniejsze są jednak interesy. A ich realizacji jakoś nie widać. Dlatego stosunki polsko-niemieckie oraz polsko-francuskie są dziś w fatalnym stanie.
Tekst prezydenckiego doradcy nie odpowiada na pytanie, w jakim stopniu prezydenckie spotkania, konferencje i obiady pomagają nam przezwyciężać problemy w relacjach z Berlinem, Paryżem i innymi stolicami. Polemika dowodzi raczej, że w stopniu niedostatecznym. Przykro to powtórzyć, lecz ostatni okres prezydentury Kwaśniewskiego to czas utraconych korzyści.
Więcej możesz przeczytać w 40/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.