Trzeciak, Urban, Mielcarski Jedyną nadzieją na odnowę polskiej kadry trenerskiej są nasi byli reprezentanci - Grzegorz Mielcarski, Mirosław Trzeciak i Jan Urban, którzy grali w klubach Hiszpanii i Portugalii, a potem tam się uczyli trenerki. Mielcarski pracował w FC Porto pod okiem słynnego Jose Mourinha, jednego z najbardziej cenionych szkoleniowców na świecie. Trzeciak, szkolący się obecnie na trenera najwyższej klasy w Hiszpanii, gdy kończył piłkarską karierę w drugoligowym Deportivo El Poli, poznał Paco Herrerę. Jest on obecnie asystentem słynnego trenera Liverpoolu Rafaela Beniteza. Urban natomiast uzyskał już certyfikat uprawniający do prowadzenia klubów hiszpańskiej Primera Division. Trenerkę rozpoczął od najniższego szczebla w Osasunie Pampeluna. Trzy lata temu z juniorami Osasuny sięgnął po mistrzostwo Hiszpanii. Dziś ma pod opieką drużynę rezerw klubu z Pampeluny występującą w Secunda C, czyli trzeciej lidze hiszpańskiej. Za dwa, trzy lata ma objąć pierwszy zespół Osasuny. - W Polsce trenuje się na oko. W Hiszpanii za wszystkim stoi wiedza i praktyka, bo trener to nie szarlatan, lecz taki sam fachowiec jak na przykład bankowiec - mówi "Wprost" Mirosław Trzeciak. - Z polskich klubów chyba tylko krakowska Wisła może się pochwalić człowiekiem fachowo zajmującym się przygotowaniem fizycznym, reszta nie dba o to wcale lub robi tak, że zawodnicy co rusz mają kontuzje albo poruszają się po boisku jak muchy w smole - dodaje Jan Urban.
Iberyjska szkoła trenerska Obecnie w futbolu sukcesy odnosi tzw. iberyjska szkoła trenerska. Jej gwiazdami są Jose Mourinho i Rafael Benitez. To teraz najbardziej uznani szkoleniowcy na świecie. W poprzednim sezonie ich drużyny - FC Porto Mourinho i Valencia CF Beniteza - osiągnęły w Europie największe sukcesy. Porto, klub praktycznie bez gwiazd, wygrało Ligę Mistrzów, a Valencia sięgnęła po puchar UEFA. W tym sezonie prowadzone przez nich zespoły - Chelsea Londyn w wypadku Mourinho i Liverpool w wypadku Beniteza - mogą grać pierwsze skrzypce w klubowych rozgrywkach na Starym Kontynencie. Trenerzy z Hiszpanii czy Portugalii traktują futbol jak połączenie sprintu, biegu długodystansowego, skoków, sportów walki z szachami i manewrami wojennymi. Dlatego oprócz tak zwanego preparatore fisico, czyli szkoleniowca odpowiedzialnego za przygotowanie siłowe, szybkościowe i kondycyjne, szkolą ich fachowcy od techniki, taktyki i zasad współpracy w zespole wykorzystujących psychologię, techniki zarządzania i motywacji czy marketing. Trener to dzisiaj głównie strateg. - Mourinha wcale nie fascynują pojedyncze dobre akcje, bo wie, że wielokrotnie ćwiczone na treningach muszą w końcu się udać podczas meczu. On stara się przewidzieć jedno, dwa zagrania naprzód. Jak rybak zarzuca wędkę nie tam, gdzie był plusk, lecz kilka metrów dalej, gdzie za chwilę znajdzie się ryba - mówi "Wprost" Grzegorz Mielcarski.
Geriatryczna klika z PZPN Benitez, zanim osiadł w Walencji, podróżował po Europie, podpatrywał treningi w Anglii, Holandii i we Włoszech. - Benitez jest obecnie nawet bardziej włoskim niż hiszpańskim trenerem. Preferuje agresywną grę, odbiór piłki wysoko na połowie rywala i błyskawiczny kontratak. Przy takim sposobie gry czasem odnosi się wrażenie, że jego zawodników jest więcej niż rywali - zauważa Trzeciak. Polscy szkoleniowcy pracujący na Półwyspie Pirenejskim twierdzą, że naszych trenerów nie da się zreformować. Można czegoś nauczyć ludzi młodych, ale starszych należy odsunąć od piłki nożnej, by jej nie szkodzili. I trzeba zmienić podejście już do szkolenia dzieci. W Hiszpanii czy Portugalii, aby trenować grupy do lat 15, musi się zaliczyć kursy przygotowawcze zakończone dwunastoma egzaminami. W Polsce ze świecą można szukać trenerów, których stać na taki wysiłek. Wydziałem szkolenia Polskiego Związku Piłki Nożnej kieruje geriatryczna klika (z 63-letnim Henrykiem Apostelem na czele), która futbolu nie rozumie już co najmniej od 20 lat. Chodzi im tylko o to, by nie naruszyć status quo gwarantowanego przez Michała Listkiewicza. Prezes PZPN jest popierany przez większość szefów klubów, bo oni także bronią status quo. Z prostego powodu: gdyby do polskiego futbolu dopuścić świeżą trenerską krew, wszyscy musieliby ciężej pracować, wyszłoby na jaw nieróbstwo i amatorstwo. Bez konkurencji jest cieplutko i miło, a to, że reprezentacja i kluby nie odnoszą sukcesów, to żaden problem. Po prostu obiektywnie nie da się ich odnosić i powinniśmy się z tym pogodzić.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.