Antyglobaliści Stiglitz i Nace grzeszą przeciwko zdrowemu rozsądkowi, faktom i teorii ekonomii Za czasów komunizmu Stanisław Barańczak prowadził w podziemnym czasopiśmie rubrykę pod takim właśnie tytułem. Wielce ceniony dziś Pan Profesor zajmował się wówczas literaturą (umiarkowanie) piękną. Doszedłem do wniosku, że dzisiaj, gdy Unia Europejska domaga się od nas wpisywania do aktów prawnych różnych szlachetnych sformułowań o niedyskryminacji, nie można dyskryminować ekonomii. W tej dziedzinie mamy przecież również niemałą kolekcję talenciaków na miarę autorów "książek najgorszych", poddawanych wiwisekcji przez Barańczaka. A kto wie, czy nie na większą miarę, gdyż kryteria sprawdzalności są w ekonomii jednak bardziej rygorystyczne. Istnieje takie francuskie powiedzonko "kłopoty bogactwa", sygnalizujące trudności wyboru przy wielości kandydatów. Poczułem się prawie jak Komitet Nagrody Nobla (też zresztą - jeśli idzie o nagrodę literacką -wybierający w ostatnich latach podobne książki). Kandydatów do wyróżnienia mianem książki najgorszej jest bowiem niemało.
Kłopoty bogactwa
Trudno nie zacząć od książki laureata Nagrody Nobla Josepha Stiglitza "Globalizacja". Gdyby ktoś poczuł się urażony tym, że szargam nagrodzoną świętość, to chciałbym z naciskiem podkreślić, że rzeczony antyglobalista nie jest bynajmniej pierwszym laureatem tejże nagrody w ekonomii, plotącym ekonomiczne androny. Laureat z 1974 r., szwedzki socjalista Gunnar Myrdal, plótł podobne, pisząc na przykład, że wszyscy doradzający krajom słabo rozwiniętym "zalecają centralne planowanie jako pierwszy warunek postępu". Podobne iluzje miało kiedyś kilku innych noblistów też uważających - jak Myrdal - model sowiecki zasadniczo za "system rozwoju dla krajów słabo rozwiniętych".
Tyle że swoje bzdury Myrdal pisał w latach 50. i 60., podczas gdy Stiglitz powtarza fałszywe lub zgoła bzdurne tezy tzw. ekonomiki rozwoju pół wieku później, kiedy już dawno się okazało, że rozwijające się kraje, które radykalnie ograniczyły rolę rynku i wymiany międzynarodowej, rozwijały się znacznie wolniej lub cofały się w rozwoju. Natomiast kraje, które postępowały odwrotnie, na przykład "azjatyckie tygrysy" lub Chile, rozwijały się o wiele szybciej.
Stiglitz lamentuje więc jak latynoamerykańscy tzw. strukturaliści sprzed pół wieku, że instytucje międzynarodowe narzucają biednym krajom jakieś reguły porządkowania własnej gospodarki, gdy tymczasem stabilizacja pociąga za sobą poważne koszty w postaci spowolnienia gospodarki i wzrostu bezrobocia. Stiglitzowi czy strukturalistom jakoś nie chciało się pomyśleć logicznie, że nikt nie stabilizuje dobrze funkcjonującej gospodarki! A usuwanie deformacji kosztuje; nie ma polityki korekcyjnej, która nie powodowałaby jakichś kosztów. "Nie istnieje obiad za darmo. Ktoś musi zapłacić rachunek" - przypomina Milton Friedman, inny noblista. Jadając jako wiceprezes Banku Światowego wiele obiadów, za które płacił ktoś inny, Stiglitz najwyraźniej uwierzył w ich darmowy charakter...
Długa jest lista grzechów Stiglitza przeciw zdrowemu rozsądkowi, faktom i teorii ekonomii. Wymienię tylko jego tyrady przeciw liberalizacji gospodarki (też oparte na zdyskredytowanej argumentacji sprzed pół wieku). Otóż dla tego spóźnionego maj-sterkowicza liberalizacja niszczy miejsca pracy w dotychczas chronionych, kulawych (często państwowych) przedsiębiorstwach. I według niego, liberalizację należy przeprowadzać tylko wtedy, gdy państwowe programy równocześnie tworzyłyby nowe miejsca pracy. Gdyby Stiglitz czytał choćby tylko to, co pisali ludzie związani z Bankiem Światowym, to dowiedziałby się, że 10 lat po rozpoczęciu liberalizacji ponad połowa miejsc pracy znajduje się w nowych firmach, które nie istniały jeszcze przed jej rozpoczęciem (firmach, nie w państwowej biurokracji!). Podobnie, a nawet bardziej radykalnie, rzecz wygląda na przykład w Polsce, gdzie te proporcje są jeszcze wyższe. Stiglitz pisze zresztą
"Gangi Ameryki" Teda Nace'a są wyrazem patologicznej nienawiści nowej lewicy do kapitalizmu bzdury i na temat transformacji, nie tylko na temat krajów rozwijających się. Naszych przemian ustrojowych nie lubi, nie rozumie i zwyczajnie zniekształca fakty. Nadtytuł na okładce, powołujący się na "Politykę", brzmi: "Szokująca prawda". Otóż jest to oparta na zdyskredytowanych teoretycznych starociach szokująca nieprawda.
Ted Nace i Karol Marks
Autora książki "Gangi Ameryki" i ojca pseudonaukowego socjalizmu łączy jedno, mianowicie przedpisarska przeszłość. Marks wydawał przez krótki czas "Nową Gazetę Reńską", zbankrutował i w wyniku tego uznał, że zdobył dostateczne kompetencje praktyczne do pisania o gospodarce. Nace'owi przytrafiło się coś podobnego, prowadził jakieś wydawnictwo komputerowe, napotkał trudności, rozczarował się (czy - jak pisze - "olśniło" go), sprzedał firmę i zaczął pisać o gospodarce. Z podobną intelektualną kompetencją, choć - miejmy nadzieję - z mniejszym wpływem na sposób myślenia ludzi nie przyzwyczajonych do samodzielności intelektualnej.
Porównując antyglobalistę zawodowca (Stiglitza) i antyglobalistę amatora (Nace'a), można jednak dostrzec pewne różnice. Zawodowiec używa dobrej formy do złej treści, podczas gdy amator, oczywiście, treści ma równie złe, a formę jeszcze uboższą.
Jak się czytelnicy zapewne domyślają, "gangi Ameryki", to nie gangi narkotykowe czy podobne, lecz... korporacje amerykańskie. Właściwie Nace - podobnie jak gromady ubogich (umysłowo!), wykrzykujących podczas demonstracji gromkie epitety pod adresem międzynarodowych instytucji - nie ma literalnie nic do przekazania. Jest to jeden z tych przykładów, o jakich mówi się, że ktoś poszedł po rozum do głowy i wrócił z niczym. Dlatego Nace musi krzyczeć, aby stworzyć w ten sposób namiastkę argumentacji. Numer z tytułem powtarza do znudzenia. Inwestycja w górnictwo odkrywkowe na amerykańskim Middle West to "atak potężnej korporacji energetycznej na społeczność wiejską". Włos na głowie jeży mu się - ponoć - na widok maszyn górniczych, które określa jako "żywiące się ziemią upiorne potwory".
I dalej w tym samym stylu: "Brutalna historia Kompanii Wirginijskiej", korporacje jako "supermocarstwa", "Jak... prawnik oszukał Sąd Najwyższy", "Zbrodnicza fala", "Przestępcza fala 2002 r." itd., itp. Sensu, ładu i składu w tym nie ma żadnego poza patologiczną nienawiścią tzw. nowej lewicy do kapitalizmu, korporacji (krajowych i międzynarodowych), handlu światowego i tego wszystkiego, co stworzyło podstawy wzrostu bogactwa nieznanego w historii. Nace i jemu podobni nie są w stanie przeciwstawić temu żadnej alternatywnej organizacji życia gospodarczego. Tym zresztą różni się od Marksa, który próbował, ale - jak wiemy - skończyło się to klapą.
Kolacja dla wielu
Byłem niedawno w teatrze na komedii "Kolacja dla głupca" według Francisa Vebera. Oparta jest ona na pomyśle zapraszania spotkanego maniaka na kolację przez grupę przyjaciół i bawienia się kosztem tegoż tak, aby zaproszony nie zauważył, z jakich to powodów świetnie bawi się zapraszające towarzystwo. Po obejrzeniu przedstawienia doszedłem do wniosku, że pomysł ten można by zastosować w większej skali.
Dlaczego zapraszać tylko jednego? Zapłaćmy za kolację (przypominam za Friedmanem, że kolacji też nie ma za darmo, nie tylko obiadów!), nazwijmy ją "dyskusja nad globalizacją", nagłośnijmy - i niech dyskutują Stiglitz i Nace, Kołodko i Domosławski (takich ekip mógłbym zaproponować kilka!). I bawmy się, słuchając. Przy całej sympatii i uznaniu dla Janka Pietrzaka i jego kolejnych ekip z Kabaretu pod Egidą jako ekonomista bawiłbym się chyba nie gorzej, słuchając zaproponowanej czy innej antyglobalistycznej ekipy.
Trudno nie zacząć od książki laureata Nagrody Nobla Josepha Stiglitza "Globalizacja". Gdyby ktoś poczuł się urażony tym, że szargam nagrodzoną świętość, to chciałbym z naciskiem podkreślić, że rzeczony antyglobalista nie jest bynajmniej pierwszym laureatem tejże nagrody w ekonomii, plotącym ekonomiczne androny. Laureat z 1974 r., szwedzki socjalista Gunnar Myrdal, plótł podobne, pisząc na przykład, że wszyscy doradzający krajom słabo rozwiniętym "zalecają centralne planowanie jako pierwszy warunek postępu". Podobne iluzje miało kiedyś kilku innych noblistów też uważających - jak Myrdal - model sowiecki zasadniczo za "system rozwoju dla krajów słabo rozwiniętych".
Tyle że swoje bzdury Myrdal pisał w latach 50. i 60., podczas gdy Stiglitz powtarza fałszywe lub zgoła bzdurne tezy tzw. ekonomiki rozwoju pół wieku później, kiedy już dawno się okazało, że rozwijające się kraje, które radykalnie ograniczyły rolę rynku i wymiany międzynarodowej, rozwijały się znacznie wolniej lub cofały się w rozwoju. Natomiast kraje, które postępowały odwrotnie, na przykład "azjatyckie tygrysy" lub Chile, rozwijały się o wiele szybciej.
Stiglitz lamentuje więc jak latynoamerykańscy tzw. strukturaliści sprzed pół wieku, że instytucje międzynarodowe narzucają biednym krajom jakieś reguły porządkowania własnej gospodarki, gdy tymczasem stabilizacja pociąga za sobą poważne koszty w postaci spowolnienia gospodarki i wzrostu bezrobocia. Stiglitzowi czy strukturalistom jakoś nie chciało się pomyśleć logicznie, że nikt nie stabilizuje dobrze funkcjonującej gospodarki! A usuwanie deformacji kosztuje; nie ma polityki korekcyjnej, która nie powodowałaby jakichś kosztów. "Nie istnieje obiad za darmo. Ktoś musi zapłacić rachunek" - przypomina Milton Friedman, inny noblista. Jadając jako wiceprezes Banku Światowego wiele obiadów, za które płacił ktoś inny, Stiglitz najwyraźniej uwierzył w ich darmowy charakter...
Długa jest lista grzechów Stiglitza przeciw zdrowemu rozsądkowi, faktom i teorii ekonomii. Wymienię tylko jego tyrady przeciw liberalizacji gospodarki (też oparte na zdyskredytowanej argumentacji sprzed pół wieku). Otóż dla tego spóźnionego maj-sterkowicza liberalizacja niszczy miejsca pracy w dotychczas chronionych, kulawych (często państwowych) przedsiębiorstwach. I według niego, liberalizację należy przeprowadzać tylko wtedy, gdy państwowe programy równocześnie tworzyłyby nowe miejsca pracy. Gdyby Stiglitz czytał choćby tylko to, co pisali ludzie związani z Bankiem Światowym, to dowiedziałby się, że 10 lat po rozpoczęciu liberalizacji ponad połowa miejsc pracy znajduje się w nowych firmach, które nie istniały jeszcze przed jej rozpoczęciem (firmach, nie w państwowej biurokracji!). Podobnie, a nawet bardziej radykalnie, rzecz wygląda na przykład w Polsce, gdzie te proporcje są jeszcze wyższe. Stiglitz pisze zresztą
"Gangi Ameryki" Teda Nace'a są wyrazem patologicznej nienawiści nowej lewicy do kapitalizmu bzdury i na temat transformacji, nie tylko na temat krajów rozwijających się. Naszych przemian ustrojowych nie lubi, nie rozumie i zwyczajnie zniekształca fakty. Nadtytuł na okładce, powołujący się na "Politykę", brzmi: "Szokująca prawda". Otóż jest to oparta na zdyskredytowanych teoretycznych starociach szokująca nieprawda.
Ted Nace i Karol Marks
Autora książki "Gangi Ameryki" i ojca pseudonaukowego socjalizmu łączy jedno, mianowicie przedpisarska przeszłość. Marks wydawał przez krótki czas "Nową Gazetę Reńską", zbankrutował i w wyniku tego uznał, że zdobył dostateczne kompetencje praktyczne do pisania o gospodarce. Nace'owi przytrafiło się coś podobnego, prowadził jakieś wydawnictwo komputerowe, napotkał trudności, rozczarował się (czy - jak pisze - "olśniło" go), sprzedał firmę i zaczął pisać o gospodarce. Z podobną intelektualną kompetencją, choć - miejmy nadzieję - z mniejszym wpływem na sposób myślenia ludzi nie przyzwyczajonych do samodzielności intelektualnej.
Porównując antyglobalistę zawodowca (Stiglitza) i antyglobalistę amatora (Nace'a), można jednak dostrzec pewne różnice. Zawodowiec używa dobrej formy do złej treści, podczas gdy amator, oczywiście, treści ma równie złe, a formę jeszcze uboższą.
Jak się czytelnicy zapewne domyślają, "gangi Ameryki", to nie gangi narkotykowe czy podobne, lecz... korporacje amerykańskie. Właściwie Nace - podobnie jak gromady ubogich (umysłowo!), wykrzykujących podczas demonstracji gromkie epitety pod adresem międzynarodowych instytucji - nie ma literalnie nic do przekazania. Jest to jeden z tych przykładów, o jakich mówi się, że ktoś poszedł po rozum do głowy i wrócił z niczym. Dlatego Nace musi krzyczeć, aby stworzyć w ten sposób namiastkę argumentacji. Numer z tytułem powtarza do znudzenia. Inwestycja w górnictwo odkrywkowe na amerykańskim Middle West to "atak potężnej korporacji energetycznej na społeczność wiejską". Włos na głowie jeży mu się - ponoć - na widok maszyn górniczych, które określa jako "żywiące się ziemią upiorne potwory".
I dalej w tym samym stylu: "Brutalna historia Kompanii Wirginijskiej", korporacje jako "supermocarstwa", "Jak... prawnik oszukał Sąd Najwyższy", "Zbrodnicza fala", "Przestępcza fala 2002 r." itd., itp. Sensu, ładu i składu w tym nie ma żadnego poza patologiczną nienawiścią tzw. nowej lewicy do kapitalizmu, korporacji (krajowych i międzynarodowych), handlu światowego i tego wszystkiego, co stworzyło podstawy wzrostu bogactwa nieznanego w historii. Nace i jemu podobni nie są w stanie przeciwstawić temu żadnej alternatywnej organizacji życia gospodarczego. Tym zresztą różni się od Marksa, który próbował, ale - jak wiemy - skończyło się to klapą.
Kolacja dla wielu
Byłem niedawno w teatrze na komedii "Kolacja dla głupca" według Francisa Vebera. Oparta jest ona na pomyśle zapraszania spotkanego maniaka na kolację przez grupę przyjaciół i bawienia się kosztem tegoż tak, aby zaproszony nie zauważył, z jakich to powodów świetnie bawi się zapraszające towarzystwo. Po obejrzeniu przedstawienia doszedłem do wniosku, że pomysł ten można by zastosować w większej skali.
Dlaczego zapraszać tylko jednego? Zapłaćmy za kolację (przypominam za Friedmanem, że kolacji też nie ma za darmo, nie tylko obiadów!), nazwijmy ją "dyskusja nad globalizacją", nagłośnijmy - i niech dyskutują Stiglitz i Nace, Kołodko i Domosławski (takich ekip mógłbym zaproponować kilka!). I bawmy się, słuchając. Przy całej sympatii i uznaniu dla Janka Pietrzaka i jego kolejnych ekip z Kabaretu pod Egidą jako ekonomista bawiłbym się chyba nie gorzej, słuchając zaproponowanej czy innej antyglobalistycznej ekipy.
Więcej możesz przeczytać w 44/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.