Pierwowzorem Unii Europejskiej nazwał Prusy były burmistrz Berlina Eberhard Diepgen Jak rząd federalny ocenia ideę utworzenia rosyjsko-litewsko-polskiego euroregionu, identycznego pod względem geograficznym z obszarem Prus Wschodnich, i co sądzi o nazwaniu go "Prussia""? - te pytania oraz 48 innych padły w Bundestagu. Podpisało się pod nimi 71 deputowanych CDU/CSU. Wszystko to w ramach interpelacji w sprawie Kaliningradu. Interpelacja wywołała międzynarodową burzę. Inicjator zapytania poselskiego Jürgen Klimke protestuje przeciw przyczepianiu mu łatki "prowokatora" i "rewanżysty". Zapewnia, że wcale nie domagał się od przewodniczącego Rady Miejskiej Kaliningradu Jewgienija Gana wycofania rosyjskiego wojska z tego terenu. Chodziło mu jedynie o uzdrowienie środowiska naturalnego zrujnowanego przez stacjonujące tu siły zbrojne. Zapewnia też, że jest przeciwny nazwaniu rosyjsko-polsko--litewskiego euroregionu Prusami.
Autorom pruskiej inicjatywy miało jedynie chodzić o "pogłębienie partnerskiej współpracy". Miałoby temu służyć zorganizowanie okrągłego stołu w sprawie Kaliningradu, z udziałem Rosji, Polski, państw bałtyckich i Niemiec. Być może chadeccy sygnatariusze interpelacji mieli dobre intencje, ale trudno uwierzyć, że wytrawni politycy nie wiedzieli, iż tak prowokacyjnie sformułowane pytania (rzekomo postawione "po konsultacji z rosyjskimi i polskimi przedstawicielstwami dyplomatycznymi") podziałają jak granat wrzucony do sklepu z porcelaną.
Nowe stare Prusy
Kwestia Prus na nowo ożyła już podczas dyskusji o fuzji Berlina z Brandenburgią. Co prawda, w 1996 r. mieszkańcy Brandenburgii odrzucili ów pomysł, ale politycy zamierzają wrócić do niego "w stosownym czasie". Postulat przywrócenia Prus na mapie Niemiec wysunął m.in. Hartwig Piepenbrock kierujący towarzystwem Perspektive Berlin-Brandenburg. Jego zdaniem, zmartwychwstanie Prus byłoby "ukoronowaniem marzeń obywateli". Dla Volkera Tschapke, działacza Stowarzyszenia Pruskiego Berlin-Brandenburgia, Prusy będą "dopełnieniem" zjednoczonych Niemiec, którym "potrzeba fryderycjańskich cnót". Inicjatywę tę poparł Günter Jucho, szef browaru Preussen Pils.
Wbrew pozorom orędownicy sprawy pruskiej nie stanowią małej grupki postaci pozbawionych wpływów. Gdy w 2001 r. realizowano w RFN cykl imprez pod hasłem "300 lat Prus", uwadze organizatorów uszło, że nie istnieją one od 25 lutego 1947 r., czyli obchody powinny się odbywać pod hasłem "246 lat Prus". Rok pruski w RFN był pretekstem do zapoznania obywateli z ich historią. Dyscyplina, uprzemysłowienie, krzewienie oświaty i zabytki architektury to pozytywne skojarzenia z państwem Fryderyków. Przy okazji nie zauważono jednak, że wielkość Prus, rozpościerających się w okresie świetności od Renu do Niemna, wyrosła na gruncie podbojów, zaborów i germanizacji. Wypadkową paranoi w interpretacji tych faktów była myśl dawnego burmistrza Berlina, Eberharda Diepgena, który uznał Prusy za "pierwowzór Unii Europejskiej".
Nic nie słyszeć
Ziomkostwo Wschodniopruskie postanowiło zwołać swój "kongres komunalno-polityczny" w Olsztynie. Jego liderzy roszczą sobie prawa do współdecydowania o losach tego regionu, który wciąż traktują jako własną jednostkę administracyjną "Prusy Wschodnie", a nie województwo warmińsko-mazurskie w obcym kraju. Podobne imprezy na terenie Polski i Czech mają na stałe wejść do kalendarza organizacji wypędzonych.
Bernd Hinz oświadczył na łamach "Ostpreussenblatt", iż celem "samodzielnej polityki zagranicznej" Ziomkostwa Prus Wschodnich jest osiągnięcie "zmian i załatwienie otwartych kwestii", m.in. uzyskanie statusu organizacji wypędzonych na terenach ich pochodzenia, z wszelkimi konsekwencjami prawnymi, np. wyegzekwowaniem odszkodowań za byłe mienie. Kongresy komunalno-polityczne mają być jedną z form nacisku na administrację lokalną w Polsce. Jak informuje "Preussische Allgemeine Zeitung", pomysł Ziomkostwa Prus Wschodnich chce wykorzystać także tzw. Pomorska Rada Miejska i Powiatowa, uważająca się za kontynuatorkę administracji lokalnej III Rzeszy na zachodzie Polski. Olsztyński scenariusz zamierza zrealizować również Ziomkostwo Niemców Sudeckich na terenie Czech.
Obserwując uaktywnienie się organizacji wypędzonych, trudno się dziwić eskalacji złych nastrojów. Pozostaje tylko powtórzyć pytanie znane nie od dziś: czy parlament Niemiec, kanclerz Gerhard Schröder i minister spraw zagranicznych Joschka Fischer, który przed objęciem tej funkcji w 1998 r. miał odwagę domagać się pozbawienia organizacji wysiedleńców dotacji państwowych, nadal będą reagować na zasadzie trzech małp: nic nie słyszeć, nic nie widzieć i nic nie mówić?
Nowe stare Prusy
Kwestia Prus na nowo ożyła już podczas dyskusji o fuzji Berlina z Brandenburgią. Co prawda, w 1996 r. mieszkańcy Brandenburgii odrzucili ów pomysł, ale politycy zamierzają wrócić do niego "w stosownym czasie". Postulat przywrócenia Prus na mapie Niemiec wysunął m.in. Hartwig Piepenbrock kierujący towarzystwem Perspektive Berlin-Brandenburg. Jego zdaniem, zmartwychwstanie Prus byłoby "ukoronowaniem marzeń obywateli". Dla Volkera Tschapke, działacza Stowarzyszenia Pruskiego Berlin-Brandenburgia, Prusy będą "dopełnieniem" zjednoczonych Niemiec, którym "potrzeba fryderycjańskich cnót". Inicjatywę tę poparł Günter Jucho, szef browaru Preussen Pils.
Wbrew pozorom orędownicy sprawy pruskiej nie stanowią małej grupki postaci pozbawionych wpływów. Gdy w 2001 r. realizowano w RFN cykl imprez pod hasłem "300 lat Prus", uwadze organizatorów uszło, że nie istnieją one od 25 lutego 1947 r., czyli obchody powinny się odbywać pod hasłem "246 lat Prus". Rok pruski w RFN był pretekstem do zapoznania obywateli z ich historią. Dyscyplina, uprzemysłowienie, krzewienie oświaty i zabytki architektury to pozytywne skojarzenia z państwem Fryderyków. Przy okazji nie zauważono jednak, że wielkość Prus, rozpościerających się w okresie świetności od Renu do Niemna, wyrosła na gruncie podbojów, zaborów i germanizacji. Wypadkową paranoi w interpretacji tych faktów była myśl dawnego burmistrza Berlina, Eberharda Diepgena, który uznał Prusy za "pierwowzór Unii Europejskiej".
Nic nie słyszeć
Ziomkostwo Wschodniopruskie postanowiło zwołać swój "kongres komunalno-polityczny" w Olsztynie. Jego liderzy roszczą sobie prawa do współdecydowania o losach tego regionu, który wciąż traktują jako własną jednostkę administracyjną "Prusy Wschodnie", a nie województwo warmińsko-mazurskie w obcym kraju. Podobne imprezy na terenie Polski i Czech mają na stałe wejść do kalendarza organizacji wypędzonych.
Bernd Hinz oświadczył na łamach "Ostpreussenblatt", iż celem "samodzielnej polityki zagranicznej" Ziomkostwa Prus Wschodnich jest osiągnięcie "zmian i załatwienie otwartych kwestii", m.in. uzyskanie statusu organizacji wypędzonych na terenach ich pochodzenia, z wszelkimi konsekwencjami prawnymi, np. wyegzekwowaniem odszkodowań za byłe mienie. Kongresy komunalno-polityczne mają być jedną z form nacisku na administrację lokalną w Polsce. Jak informuje "Preussische Allgemeine Zeitung", pomysł Ziomkostwa Prus Wschodnich chce wykorzystać także tzw. Pomorska Rada Miejska i Powiatowa, uważająca się za kontynuatorkę administracji lokalnej III Rzeszy na zachodzie Polski. Olsztyński scenariusz zamierza zrealizować również Ziomkostwo Niemców Sudeckich na terenie Czech.
Obserwując uaktywnienie się organizacji wypędzonych, trudno się dziwić eskalacji złych nastrojów. Pozostaje tylko powtórzyć pytanie znane nie od dziś: czy parlament Niemiec, kanclerz Gerhard Schröder i minister spraw zagranicznych Joschka Fischer, który przed objęciem tej funkcji w 1998 r. miał odwagę domagać się pozbawienia organizacji wysiedleńców dotacji państwowych, nadal będą reagować na zasadzie trzech małp: nic nie słyszeć, nic nie widzieć i nic nie mówić?
Więcej możesz przeczytać w 44/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.