Malarze i rzeźbiarze dali się ponieść wznieconej przez lewicowych idiotów antybushowskiej fali Wirus lewicowego idiotyzmu, objawiający się nienawiścią do wszystkiego, co wiąże się z George'em Bushem, zaatakował kolejną grupę. Po protestach aktorów i reżyserów oraz muzyków rockowych do grona zarażonych dołączyli przedstawiciele sztuk plastycznych. Rzeźbiarz Richard Serra, dotychczas znany jako autor minimalistycznych instalacji, namalował dwa figuratywne obrazy przeciwko Bushowi, które jak ulał pasują do muzeum socrealizmu. Jeden z nich przedstawia Busha zjadającego mężczyznę i stanowi trawestację słynnego płótna Goi "Saturn pożerający swe dzieci". Drugi obraz, utrzymany w czerni i bieli, przedstawia torturowaną przez żołnierzy ofiarę z kapturem na głowie. Aluzja do wypadków z więzienia Abu Ghraib jest łopatologicznie oczywista.
Serra zamieścił swoje dzieła na stronie internetowej, gdzie wzywa do głosowania przeciw Bushowi. Na tej samej stronie umieścił link do strony informacyjnej telewizji Al Dżazira. Serra zauważa kilkunastu Amerykanów, którzy dopuścili się przestępstwa i zostali za to (lub wkrótce będą) ukarani, nie widzi natomiast sprawców nadawanych przez Al Dżazirę krwawych happeningów, podczas których na oczach milionów telewidzów zamaskowane zbiry ścinają głowy tzw. niewiernym.
W Nowym Jorku odbyły się niedawno dwie spektakularne licytacje pod hasłem "Artyści przeciwko Bushowi". Dom aukcyjny Phillips cały dochód z jednej z nich przekazał na konto organizacji Zwycięstwo Demokratów 2004. Licytowano prace tak znanych twórców jak Matthew Barney, James Turrell czy Cindy Sherman. Znany malarz Chuck Close w podobnej intencji wystawił na sprzedaż swój autoportret (znalazł on nabywcę za 75 tys. USD). Close w licznych wywiadach twierdzi, że administracja Busha depcze takie wartości, jak wolność opinii czy tolerancja. Wtóruje mu Bronwyn Keenan, właściciel galerii Gavin Browns, organizator aukcji pod wezwaniem "Downtown for Democracy".
Ile kosztuje lewicowość?
Tak jak niegdyś pisarze i artyści w rodzaju Sartre'a, Picassa, Shawa czy Malraux dali się uwieść majakom o komunistycznym raju, tak teraz mistrzowie pędzla dali się bezkrytycznie ponieść wznieconej przez lewicowych idiotów antybushowskiej fali. Milczeli półtora roku temu, gdy pamięć o 11 września była wciąż żywa, a poparcie dla urzędującego prezydenta - wysokie. Każdy, kto wystąpił przeciw wojnie w Iraku, stawał się w oczach opinii publicznej zdrajcą. Dziś swój głos w antybushowskim chórze malarze, rzeźbiarze i performerzy sprzedają jako akt niebywałej odwagi. Tyle że ta odwaga bardzo staniała. W dodatku antybushowska i lewicowa postawa zwyczajnie się opłaca.
Głównymi odbiorcami współczesnej sztuki są ludzie młodzi, programowo zbuntowani przeciw politycznemu establishmentowi. Ich idole chętnie występuję w roli sumienia młodych kontestatorów. Tak było w czasach wojny wietnamskiej, tak było za czasów Richarda Nixona czy Ronalda Reagana. - Artyści robią to tylko po to, by więcej osób kupiło ich obrazy, poszło na ich filmy czy wybrało ich muzykę. Gdyby mieli więcej zdrowego rozsądku, zastanowiliby się, kogo tak naprawdę bronią. Ale przecież nie o to chodzi. Chodzi o tzw. postępowość, która jest głucha na racjonalne argumenty - mówi Robert Thompson z Uniwersytetu Syracuse, znawca kultury masowej. Jak zauważył Stanisław Lem, "w wielu częściach globu zapanowała teraz moda na agresywny antyamerykanizm. Nie warto z nim polemizować. Dość wyobrazić sobie, jakby kula ziemska wyglądała, gdyby Stanów Zjednoczonych na niej zabrakło. (...) Świat bez Ameryki byłby prawie wyłącznie domeną dyktatorów, absolutnie rządzących monarchów".
Niektórzy z protestujących artystów mieli lewicowe poglądy, inni ulegli instynktowi lewicowego stada, jeszcze innym lewicowość pozwala po prostu zarobić. Artyści pomstujący na Busha odgrywają role jedynych zatroskanych o przyszłość świata. Tak się jednak składa, że to zatroskanie dziwnie współbrzmi z argumentami terrorystów.
W Nowym Jorku odbyły się niedawno dwie spektakularne licytacje pod hasłem "Artyści przeciwko Bushowi". Dom aukcyjny Phillips cały dochód z jednej z nich przekazał na konto organizacji Zwycięstwo Demokratów 2004. Licytowano prace tak znanych twórców jak Matthew Barney, James Turrell czy Cindy Sherman. Znany malarz Chuck Close w podobnej intencji wystawił na sprzedaż swój autoportret (znalazł on nabywcę za 75 tys. USD). Close w licznych wywiadach twierdzi, że administracja Busha depcze takie wartości, jak wolność opinii czy tolerancja. Wtóruje mu Bronwyn Keenan, właściciel galerii Gavin Browns, organizator aukcji pod wezwaniem "Downtown for Democracy".
Ile kosztuje lewicowość?
Tak jak niegdyś pisarze i artyści w rodzaju Sartre'a, Picassa, Shawa czy Malraux dali się uwieść majakom o komunistycznym raju, tak teraz mistrzowie pędzla dali się bezkrytycznie ponieść wznieconej przez lewicowych idiotów antybushowskiej fali. Milczeli półtora roku temu, gdy pamięć o 11 września była wciąż żywa, a poparcie dla urzędującego prezydenta - wysokie. Każdy, kto wystąpił przeciw wojnie w Iraku, stawał się w oczach opinii publicznej zdrajcą. Dziś swój głos w antybushowskim chórze malarze, rzeźbiarze i performerzy sprzedają jako akt niebywałej odwagi. Tyle że ta odwaga bardzo staniała. W dodatku antybushowska i lewicowa postawa zwyczajnie się opłaca.
Głównymi odbiorcami współczesnej sztuki są ludzie młodzi, programowo zbuntowani przeciw politycznemu establishmentowi. Ich idole chętnie występuję w roli sumienia młodych kontestatorów. Tak było w czasach wojny wietnamskiej, tak było za czasów Richarda Nixona czy Ronalda Reagana. - Artyści robią to tylko po to, by więcej osób kupiło ich obrazy, poszło na ich filmy czy wybrało ich muzykę. Gdyby mieli więcej zdrowego rozsądku, zastanowiliby się, kogo tak naprawdę bronią. Ale przecież nie o to chodzi. Chodzi o tzw. postępowość, która jest głucha na racjonalne argumenty - mówi Robert Thompson z Uniwersytetu Syracuse, znawca kultury masowej. Jak zauważył Stanisław Lem, "w wielu częściach globu zapanowała teraz moda na agresywny antyamerykanizm. Nie warto z nim polemizować. Dość wyobrazić sobie, jakby kula ziemska wyglądała, gdyby Stanów Zjednoczonych na niej zabrakło. (...) Świat bez Ameryki byłby prawie wyłącznie domeną dyktatorów, absolutnie rządzących monarchów".
Niektórzy z protestujących artystów mieli lewicowe poglądy, inni ulegli instynktowi lewicowego stada, jeszcze innym lewicowość pozwala po prostu zarobić. Artyści pomstujący na Busha odgrywają role jedynych zatroskanych o przyszłość świata. Tak się jednak składa, że to zatroskanie dziwnie współbrzmi z argumentami terrorystów.
Więcej możesz przeczytać w 44/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.