Sejm uchwalił 50-procentową antypolską stawkę podatkową Klub parlamentarny Unii Pracy, jedynej partii świata, która ma tylu posłów ilu zwolenników, zdołał przeforsować w Sejmie wprowadzenie nowej, czwartej stawki PIT w wysokości 50 proc. dla zarabiających więcej niż 600 tys. zł rocznie. Cud? Odpowiedzialność za ten ekonomiczny absurd wziął SLD, którego posłowie w piątek 22 października zebrali się rankiem na specjalnym posiedzeniu i pomysł unii - wbrew stanowisku własnego rządu - poparli. Dyskusja była zacięta (długo opierała się Anita Błochowiak koordynująca w SLD projekty ustaw podatkowych i wcześniej przeciwna stawce 50-proc.; ostatecznie wstrzymała się w klubie od głosu), ale zwyciężył populizm. - Nie chcę, żeby lewica wciąż kojarzyła się z zabieraniem i dzieleniem cudzych pieniędzy. Pomysł czwartej stawki PIT jest niedorzeczny - skarżył się Michał Tober (SLD), który na posiedzenie klubu nie przyszedł.
Za projektem zagłosowały w całości kluby SDPL, Samoobrony, PiS, LPR i UP oraz zdecydowana większość posłów SLD (z wyjątkiem frakcji socjalliberalnej SLD, czyli Jerzego Hausnera, Leszka Millera, Michała Tobera i Marka Wagnera), PSL (z wyjątkiem Józefa Gruszki), PLD (z wyjątkiem Leszka Zielińskiego) i tzw. posłowie niezależni (z wyjątkiem Mieczysława Czerniawskiego, Wiesława Kaczmarka, Mirosława Krajewskiego i Grażyny Paturalskiej). Przeciwko janosikowemu pomysłowi głosowały tylko Platforma Obywatelska i SKL.
Łapaj magnata!
Popierając poprawkę o wprowadzeniu 50-procentowej stawki podatkowej, do poziomu populizmu ekonomicznego Andrzeja Leppera zeszli tacy uważający się za speców od gospodarki politycy jak Marek Borowski (SDPL), Marek Pol (UP) i Zbigniew Kuźmiuk.
Ogólną wesołość wzbudziło oświadczenie posła PiS Ludwika Dorna, który stwierdził, że wprowadzenie czwartej stawki PIT "uderzy w magnatów i ich najemników". Od ciosu Dorna zadrży 0,01 proc. populacji Polski, bo - według szacunków Ministerstwa Finansów - budżet na całej tej hucpie zarobi raptem około 240 mln zł, a w czwarty próg podatkowy wpadnie oficjalnie najwyżej 4 tys. osób. Albo znacznie mniej; nikt zdrowy na umyśle, kto ma takie dochody, a pracuje jeszcze na etacie, najpewniej nie będzie tego robił nadal, gdy stopa podatkowa wzrośnie o 10 punktów procentowych ("za darmo" miałby oddać fiskusowi około 60 tys. zł rocznie?).
Poza nielicznymi Polakami (jak prezes Banku Millennium Bogusław Kott lub prezes PKN Orlen Igor Chalupec) owymi magnatami są u nas zwykle tzw. ekspaci, czyli zachodni menedżerowie zarządzający spółka-mi-córkami dużych koncernów. Trzeba być durniem, by się łudzić, że fiskusowi uda się przetrzepać im kieszenie. Jeśli Senat nie zmieni ustawy o PIT (albo prezydent jej nie podpisze), nastąpi zwyczajnie przeredagowanie kontraktów w firmach: wynagrodzenie ustalone będzie na poziomie poniżej 600 tys. zł, za to prezes otrzyma nowe bonu-sy, dajmy na to - możliwość nieodpłatnego korzystania z apartamentu służbowego w St. Tro-pez. - Większość zarejestruje własną działalność gospodarczą, zawrze kontrakt menedżerski ze swoim koncernem i będzie płacić 19 proc. podatku. Budżet nie zyska, tylko straci 240 mln zł - uważa Robert Smoktunowicz, senator Platformy Obywatelskiej.
Przygoda bez happy endu
Dla japońskiego lub amerykańskiego menedżera zarabiającego 200-300 tys. euro rocznie Polska, w której oddawałby fiskusowi 40 proc. pensji, jest bardziej atrakcyjna jako miejsce inwestycji niż ta, gdzie co miesiąc traciłby połowę zarobków. Ostatecznie to ci ludzie decydują, czy ich firma otworzy fabrykę lub biuro u nas, czy też na przykład na Słowacji, gdzie wszyscy płacą podatek 19-procentowy. Wprowadzenie 50-procentowej stawki PIT, choć pozornie nieistotne dla całości gospodarki, jest więc fatalnym komunikatem dla zagranicznych inwestorów, których nasi posłowie usilnie chcą przekonać, że inwestowanie w Polsce, owszem, może być przygodą, lecz niekoniecznie z happy endem. - Ta ustawa ma wręcz antypolski charakter - denerwuje się Adam Szejnfeld (PO), przewodniczący sejmowej Komisji Gospodarki.
Nawet w najbogatszych krajach tak wysokie podatki hamują rozwój firm i napływ kapitału, czyli wzrost gospodarczy. Dlatego Holendrzy obniżyli najwyższą stawkę PIT z 60 proc. do 52 proc., Niemcy z 53 proc. do 45 proc. w 2004 r. i 42 proc. w następnym roku, Francja z 52,6 proc. do obecnych 49,6 proc. Ogólnie najwyższa stawka podatkowa w 15 "starych" krajach unii wynosi średnio 46,2 proc. i spadła w ciągu ostatnich pięciu lat o 4 punkty procentowe. Dodajmy, że dotyczy to państw, które wloką się w ogonie reform gospodarczych! Gdy policzymy, ile do ręki otrzymują sowicie wynagradzani przez pracodawców Słowacy, Estończycy, Amerykanie lub Brytyjczycy, czyli obywatele krajów z najbardziej dynamicznymi gospodarkami, okaże się, że już teraz z pensji 200 tys. euro brutto rocznie zostaje im po zapłaceniu podatku nawet o 20-40 tys. euro więcej niż u nas! Jeśli wprowadzimy stawkę 50-proc., ta różnica jeszcze się zwiększy. - Odwiedziłem niedawno Słowację i dowiedziałem się, że wprowadzają tam podatek liniowy w wysokości 19 proc., współodpłatność za usługi medyczne, reformują system emerytalny. To fantastyczne i ekscytujące przedsięwzięcie -opowiadał podczas niedawnej konferencji "Leaders in London" Jack Welch, były prezes General Electric i guru zarządzania. I dlatego właśnie 325 oszołomów w Sejmie dopuściło się groźnego sabotażu naszej gospodarki.
Łapaj magnata!
Popierając poprawkę o wprowadzeniu 50-procentowej stawki podatkowej, do poziomu populizmu ekonomicznego Andrzeja Leppera zeszli tacy uważający się za speców od gospodarki politycy jak Marek Borowski (SDPL), Marek Pol (UP) i Zbigniew Kuźmiuk.
Ogólną wesołość wzbudziło oświadczenie posła PiS Ludwika Dorna, który stwierdził, że wprowadzenie czwartej stawki PIT "uderzy w magnatów i ich najemników". Od ciosu Dorna zadrży 0,01 proc. populacji Polski, bo - według szacunków Ministerstwa Finansów - budżet na całej tej hucpie zarobi raptem około 240 mln zł, a w czwarty próg podatkowy wpadnie oficjalnie najwyżej 4 tys. osób. Albo znacznie mniej; nikt zdrowy na umyśle, kto ma takie dochody, a pracuje jeszcze na etacie, najpewniej nie będzie tego robił nadal, gdy stopa podatkowa wzrośnie o 10 punktów procentowych ("za darmo" miałby oddać fiskusowi około 60 tys. zł rocznie?).
Poza nielicznymi Polakami (jak prezes Banku Millennium Bogusław Kott lub prezes PKN Orlen Igor Chalupec) owymi magnatami są u nas zwykle tzw. ekspaci, czyli zachodni menedżerowie zarządzający spółka-mi-córkami dużych koncernów. Trzeba być durniem, by się łudzić, że fiskusowi uda się przetrzepać im kieszenie. Jeśli Senat nie zmieni ustawy o PIT (albo prezydent jej nie podpisze), nastąpi zwyczajnie przeredagowanie kontraktów w firmach: wynagrodzenie ustalone będzie na poziomie poniżej 600 tys. zł, za to prezes otrzyma nowe bonu-sy, dajmy na to - możliwość nieodpłatnego korzystania z apartamentu służbowego w St. Tro-pez. - Większość zarejestruje własną działalność gospodarczą, zawrze kontrakt menedżerski ze swoim koncernem i będzie płacić 19 proc. podatku. Budżet nie zyska, tylko straci 240 mln zł - uważa Robert Smoktunowicz, senator Platformy Obywatelskiej.
Przygoda bez happy endu
Dla japońskiego lub amerykańskiego menedżera zarabiającego 200-300 tys. euro rocznie Polska, w której oddawałby fiskusowi 40 proc. pensji, jest bardziej atrakcyjna jako miejsce inwestycji niż ta, gdzie co miesiąc traciłby połowę zarobków. Ostatecznie to ci ludzie decydują, czy ich firma otworzy fabrykę lub biuro u nas, czy też na przykład na Słowacji, gdzie wszyscy płacą podatek 19-procentowy. Wprowadzenie 50-procentowej stawki PIT, choć pozornie nieistotne dla całości gospodarki, jest więc fatalnym komunikatem dla zagranicznych inwestorów, których nasi posłowie usilnie chcą przekonać, że inwestowanie w Polsce, owszem, może być przygodą, lecz niekoniecznie z happy endem. - Ta ustawa ma wręcz antypolski charakter - denerwuje się Adam Szejnfeld (PO), przewodniczący sejmowej Komisji Gospodarki.
Nawet w najbogatszych krajach tak wysokie podatki hamują rozwój firm i napływ kapitału, czyli wzrost gospodarczy. Dlatego Holendrzy obniżyli najwyższą stawkę PIT z 60 proc. do 52 proc., Niemcy z 53 proc. do 45 proc. w 2004 r. i 42 proc. w następnym roku, Francja z 52,6 proc. do obecnych 49,6 proc. Ogólnie najwyższa stawka podatkowa w 15 "starych" krajach unii wynosi średnio 46,2 proc. i spadła w ciągu ostatnich pięciu lat o 4 punkty procentowe. Dodajmy, że dotyczy to państw, które wloką się w ogonie reform gospodarczych! Gdy policzymy, ile do ręki otrzymują sowicie wynagradzani przez pracodawców Słowacy, Estończycy, Amerykanie lub Brytyjczycy, czyli obywatele krajów z najbardziej dynamicznymi gospodarkami, okaże się, że już teraz z pensji 200 tys. euro brutto rocznie zostaje im po zapłaceniu podatku nawet o 20-40 tys. euro więcej niż u nas! Jeśli wprowadzimy stawkę 50-proc., ta różnica jeszcze się zwiększy. - Odwiedziłem niedawno Słowację i dowiedziałem się, że wprowadzają tam podatek liniowy w wysokości 19 proc., współodpłatność za usługi medyczne, reformują system emerytalny. To fantastyczne i ekscytujące przedsięwzięcie -opowiadał podczas niedawnej konferencji "Leaders in London" Jack Welch, były prezes General Electric i guru zarządzania. I dlatego właśnie 325 oszołomów w Sejmie dopuściło się groźnego sabotażu naszej gospodarki.
Więcej możesz przeczytać w 44/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.