Partie odkurzają weteranów, bo nie mają kandydatów na młode gwiazdy Tadeusz Mazowiecki ma znowu kandydować na prezydenta. Waldemar Pawlak znowu gra pierwsze skrzypce w PSL. Hanna Gronkiewicz-Waltz znowu marzy o politycznej karierze. Znowu jest Jerzy Buzek, znowu potęgą w Warszawie stał się Bronisław Geremek, znowu - jak zwykle - Lech Wałęsa czeka, aż naród go o coś poprosi. Symbolem personalnej niezmienności polskiej polityki stał się obrazek z ostatniego kongresu Unii Wolności. W pierwszym rzędzie zasiadło trzech znanych polityków w wieku emerytalnym: Jan Kułakowski, Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki. To oni mają być taranem wyrąbującym UW powrót do politycznej ekstraklasy. Rewitalizacja unii ma nastąpić dzięki nestorom. Ten paradoks jest charakterystyczny nie tylko dla unii.
Wielcy starcy
Czynienie zarzutów z podeszłego wieku polityków traci sens w obliczu historycznych przykładów. Georges Clemenceau po raz pierwszy ministrem został w jesieni życia, a do historii przeszedł w czasie I wojny światowej już jako siwowłosy starzec o niespożytej energii. Winston Churchill po I wojnie światowej stał się outsiderem i uważał się za niespełnionego polityka. Pierwszoplanową rolę na światowej scenie odegrał po dwudziestoletniej hibernacji, w wieku dzisiejszych emerytów. Do końca życia zachował wyjątkową energię, a gdy pytano go o tajemnicę doskonałej formy, odpowiadał: "No sports". Powinien jeszcze wspomnieć o whisky sączonej od rana i mocnych cygarach. Przykłady wybitnych a leciwych mężów stanu można by mnożyć. I dlatego nie starość mamy do zarzucenia naszej klasie politycznej, ale zużycie i wypalenie.
Krawczyki polityki
Słynne jest zdanie Andy`ego Warhola, wieszczące, że kiedyś każdy będzie sławny, ale tylko przez pięć minut. To kiedyś trwa właśnie teraz. Mnogość mediów i ich apetyt na nowości spowodowały szybką przemianę materii sławy. Chwilowe gwiazdy przemijają z prędkością komet. Tak się dzieje także w Polsce, w każdej właściwie dziedzinie z wyjątkiem polityki. Tu od lat niepodzielnie władają odpowiednicy Krzysztofa Krawczyka i Bajmu. O tyle to dziwne, że prawdziwy Krawczyk wzmacnia swą pozycję w show-biznesie współpracą z młodymi, ciekawymi muzykami, którzy podtykają mu pomysły i inspirują go.
Na scenie politycznej dominują osoby, które opanowały ją na przełomie lat 80. i 90. Zmieniają się konstelacje i układy, ale wciąż jest to ten sam żelazny zestaw nazwisk co przed dekadą: Kwaśniewski, Miller, Oleksy, Borowski, Rokita, Tusk, bracia Kaczyńscy, Frasyniuk. Nawet Andrzej Lepper towarzyszy nam już od 1992 r.
Symptomatyczne jest to, że partie poszukujące nowych liderów czy impulsów mających przełamać marazm chętnie sięgają po stare, wydawałoby się, zgrane już karty. Stąd powroty Mazowieckiego i Geremka, Pawlaka czy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Zauważmy, że to zachowanie wyjątkowe: we wszelkich innych dziedzinach, od show-biznesu po sport, szuka się raczej nowych gwiazd, które byłyby w stanie kreować nowe zjawiska i przyciągać nowych fanów. Ekstraklasa polskich polityków jest tymczasem zamknięta. Przypomina kastę. Niełatwo się do niej wedrzeć młodszym. Wręcz przeciwnie - ci, którzy otarli się o szczyty, idą na coś w rodzaju przyspieszonej euroemerytury do Brukseli. Los taki spotkał Pawła Piskorskiego (PO) i Michała Kamińskiego (PiS). Zresztą, choć metrykowo młodsi niż inne tuzy, oni swoją pozycję wypracowali na początku lat 90., kiedy klasa polityczna się kształtowała i zamykała. Oni się jeszcze do niej wśliznęli.
Całe bataliony polityków młodszej generacji stanowią jedynie tło dla liderów. Ich wpływ na politykę jest żaden, choć czasem nawet pełnią jakieś partyjne funkcje. Ich rangę najlepiej pokazuje akcja odmłodzenia lewicy, która zakończyła się klapą. Olejniczak, Piekarska i Tober mogą decydować o kolorze swej bielizny, ale nie o linii SLD. Ta pozostaje domeną Janika i Dyducha.
Giertych wiosny nie czyni
Czy ktoś ostatnimi czasy wdarł się do politycznej kasty? Tak, trzy postacie. Zbigniew Ziobro dzięki swej działalności w komisji ds. Rywina i triumfie swojego raportu stał się politykiem z górnej półki. Ale czy jego wpływ na PiS jest przez to większy? Wątpliwe. Marek Belka to bez wątpienia najbardziej spektakularny awans ostatnich lat. Wiele wskazuje jednak na to, że to polityk tymczasowy, dlatego akceptują go liderzy SLD. Wiele wskazuje też na to, że Belka to bardziej ktoś w rodzaju wcielenia Aleksandra Kwaśniewskiego niż autonomiczny gracz. Wreszcie Roman Giertych - twarz Ligi Polskich Rodzin. Miejsce w Sejmie uzyskał dzięki antyestablishmentowym głosom, miejsce na scenie politycznej wyrąbał już sobie sam: ciężką pracą wspartą cynizmem i rozlicznymi talentami. Ale w LPR jest singlem. W klubie nikt mu nie dorasta do pięt, a innych młodych zdolnych i cynicznych z jego chowu nie widać.
Starzy młodzi
Dlaczego kasta polityczna się zakorkowała? Najłatwiej zrzucić winę na samych polityków, którzy bojąc się o swą pozycję, niechętnie dzielą się miejscem z młodszymi. Tak na pewno było dekadę temu, ale nie dzisiaj. Byłaby to prawda, gdyby po partyjnych korytarzach cwałowały tabuny zdolnych, acz odepchniętych i złorzeczących juniorów. Ale korytarze są puste. Nawet ci liderzy polityczni, którzy dali młodym szansę, mogą się czuć zawiedzeni. Kaczyńscy pozwolili odejść do Strasburga Michałowi Kamińskiemu i Adamowi Bielanowi, ale pociechy z pozostałych młodych posłów nie mają. Paweł Poncyljusz wsławił się tylko udziałem w akcji "Super Expressu" (żyjąc przez miesiąc za 500 zł), Mariusz Kamiński po uwiądzie Ligi Republikańskiej nie potrafi się odnaleźć, a Tomasza Markowskiego nie znają nawet dziennikarze sejmowi. Jeszcze gorzej jest w Platformie Obywatelskiej, gdzie znaleźliśmy ledwie troje kompletnie anonimowych 30-latków.
Wizja polityków zazdrosnych o swoje pozycje i tłamszących zdolniejszych od siebie nie jest prawdziwa. Wystarczy zostawić na chwilę parlamentarzystów i przyjrzeć się partyjnym młodzieżówkom. Zapewne skrzywdzimy wielu zacnych ludzi, ale dominują w nich albo ideowi nudziarze, albo niezdolni karierowicze. Gdy jakaś młodzieżówka organizuje happening, możemy być pewni, że w telewizyjnej migawce ujrzymy sztywnych kolesi ugarniturowanych od stóp do głów, deklamujących jakieś czerstwe hasła. To po prostu dzieci udające dorosłych. Ostatnim charyzmatycznym młodzieżowcem był pod koniec lat 90. szef SODA (przybudówki UP) Piotr Kędzierski. Polityka go nie chciała, zechciał szwedzki koncern, w którym zarabia teraz więcej niż marszałek Sejmu. Nic więc dziwnego, że najzdolniejsi w młodym pokoleniu wybierają ścieżki kariery innej niż polityczna. W biznesie ważniejsze są wyniki niż stosunki z partyjnym baronem. Łatwiej wejść tam na szczyt, łatwiej o duże - i uczciwie zarobione - pieniądze, łatwiej o prestiż.
Bunt młodych
Zdominowanie polityki przez starców ma oczywiste negatywne konsekwencje. Po pierwsze, młode pokolenie coraz mniej identyfikuje się ze światem polityki. Nie ma w nim ludzi, którzy mówiliby ich językiem i rozumieli problemy najmłodszych wyborców. To oderwanie jest tym niebezpieczniejsze, że nakłada się na frustrację wchodzącego w dorosłe życie wyżu demograficznego. Ci ludzie są sfrustrowani bezrobociem, wrogo przyglądają się niewiele starszym kolegom, którzy w cudownych latach 90. zdążyli się ustawić w życiu. Jak zauważa socjolog Tomasz Żukowski, w historii stan taki owocował rewolucjami. Dziś oczywiście trudno sobie wyobrazić rewoltę a la Paryż 1968. Ale już dużo łatwiej wyobrazić sobie totalny odwrót od polityki lub gwałtowny zwrot młodzieży w stronę najradykalniejszych ugrupowań na scenie politycznej. Oba warianty są mało zachęcające.
Czynienie zarzutów z podeszłego wieku polityków traci sens w obliczu historycznych przykładów. Georges Clemenceau po raz pierwszy ministrem został w jesieni życia, a do historii przeszedł w czasie I wojny światowej już jako siwowłosy starzec o niespożytej energii. Winston Churchill po I wojnie światowej stał się outsiderem i uważał się za niespełnionego polityka. Pierwszoplanową rolę na światowej scenie odegrał po dwudziestoletniej hibernacji, w wieku dzisiejszych emerytów. Do końca życia zachował wyjątkową energię, a gdy pytano go o tajemnicę doskonałej formy, odpowiadał: "No sports". Powinien jeszcze wspomnieć o whisky sączonej od rana i mocnych cygarach. Przykłady wybitnych a leciwych mężów stanu można by mnożyć. I dlatego nie starość mamy do zarzucenia naszej klasie politycznej, ale zużycie i wypalenie.
Krawczyki polityki
Słynne jest zdanie Andy`ego Warhola, wieszczące, że kiedyś każdy będzie sławny, ale tylko przez pięć minut. To kiedyś trwa właśnie teraz. Mnogość mediów i ich apetyt na nowości spowodowały szybką przemianę materii sławy. Chwilowe gwiazdy przemijają z prędkością komet. Tak się dzieje także w Polsce, w każdej właściwie dziedzinie z wyjątkiem polityki. Tu od lat niepodzielnie władają odpowiednicy Krzysztofa Krawczyka i Bajmu. O tyle to dziwne, że prawdziwy Krawczyk wzmacnia swą pozycję w show-biznesie współpracą z młodymi, ciekawymi muzykami, którzy podtykają mu pomysły i inspirują go.
Na scenie politycznej dominują osoby, które opanowały ją na przełomie lat 80. i 90. Zmieniają się konstelacje i układy, ale wciąż jest to ten sam żelazny zestaw nazwisk co przed dekadą: Kwaśniewski, Miller, Oleksy, Borowski, Rokita, Tusk, bracia Kaczyńscy, Frasyniuk. Nawet Andrzej Lepper towarzyszy nam już od 1992 r.
Symptomatyczne jest to, że partie poszukujące nowych liderów czy impulsów mających przełamać marazm chętnie sięgają po stare, wydawałoby się, zgrane już karty. Stąd powroty Mazowieckiego i Geremka, Pawlaka czy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Zauważmy, że to zachowanie wyjątkowe: we wszelkich innych dziedzinach, od show-biznesu po sport, szuka się raczej nowych gwiazd, które byłyby w stanie kreować nowe zjawiska i przyciągać nowych fanów. Ekstraklasa polskich polityków jest tymczasem zamknięta. Przypomina kastę. Niełatwo się do niej wedrzeć młodszym. Wręcz przeciwnie - ci, którzy otarli się o szczyty, idą na coś w rodzaju przyspieszonej euroemerytury do Brukseli. Los taki spotkał Pawła Piskorskiego (PO) i Michała Kamińskiego (PiS). Zresztą, choć metrykowo młodsi niż inne tuzy, oni swoją pozycję wypracowali na początku lat 90., kiedy klasa polityczna się kształtowała i zamykała. Oni się jeszcze do niej wśliznęli.
Całe bataliony polityków młodszej generacji stanowią jedynie tło dla liderów. Ich wpływ na politykę jest żaden, choć czasem nawet pełnią jakieś partyjne funkcje. Ich rangę najlepiej pokazuje akcja odmłodzenia lewicy, która zakończyła się klapą. Olejniczak, Piekarska i Tober mogą decydować o kolorze swej bielizny, ale nie o linii SLD. Ta pozostaje domeną Janika i Dyducha.
Giertych wiosny nie czyni
Czy ktoś ostatnimi czasy wdarł się do politycznej kasty? Tak, trzy postacie. Zbigniew Ziobro dzięki swej działalności w komisji ds. Rywina i triumfie swojego raportu stał się politykiem z górnej półki. Ale czy jego wpływ na PiS jest przez to większy? Wątpliwe. Marek Belka to bez wątpienia najbardziej spektakularny awans ostatnich lat. Wiele wskazuje jednak na to, że to polityk tymczasowy, dlatego akceptują go liderzy SLD. Wiele wskazuje też na to, że Belka to bardziej ktoś w rodzaju wcielenia Aleksandra Kwaśniewskiego niż autonomiczny gracz. Wreszcie Roman Giertych - twarz Ligi Polskich Rodzin. Miejsce w Sejmie uzyskał dzięki antyestablishmentowym głosom, miejsce na scenie politycznej wyrąbał już sobie sam: ciężką pracą wspartą cynizmem i rozlicznymi talentami. Ale w LPR jest singlem. W klubie nikt mu nie dorasta do pięt, a innych młodych zdolnych i cynicznych z jego chowu nie widać.
Starzy młodzi
Dlaczego kasta polityczna się zakorkowała? Najłatwiej zrzucić winę na samych polityków, którzy bojąc się o swą pozycję, niechętnie dzielą się miejscem z młodszymi. Tak na pewno było dekadę temu, ale nie dzisiaj. Byłaby to prawda, gdyby po partyjnych korytarzach cwałowały tabuny zdolnych, acz odepchniętych i złorzeczących juniorów. Ale korytarze są puste. Nawet ci liderzy polityczni, którzy dali młodym szansę, mogą się czuć zawiedzeni. Kaczyńscy pozwolili odejść do Strasburga Michałowi Kamińskiemu i Adamowi Bielanowi, ale pociechy z pozostałych młodych posłów nie mają. Paweł Poncyljusz wsławił się tylko udziałem w akcji "Super Expressu" (żyjąc przez miesiąc za 500 zł), Mariusz Kamiński po uwiądzie Ligi Republikańskiej nie potrafi się odnaleźć, a Tomasza Markowskiego nie znają nawet dziennikarze sejmowi. Jeszcze gorzej jest w Platformie Obywatelskiej, gdzie znaleźliśmy ledwie troje kompletnie anonimowych 30-latków.
Wizja polityków zazdrosnych o swoje pozycje i tłamszących zdolniejszych od siebie nie jest prawdziwa. Wystarczy zostawić na chwilę parlamentarzystów i przyjrzeć się partyjnym młodzieżówkom. Zapewne skrzywdzimy wielu zacnych ludzi, ale dominują w nich albo ideowi nudziarze, albo niezdolni karierowicze. Gdy jakaś młodzieżówka organizuje happening, możemy być pewni, że w telewizyjnej migawce ujrzymy sztywnych kolesi ugarniturowanych od stóp do głów, deklamujących jakieś czerstwe hasła. To po prostu dzieci udające dorosłych. Ostatnim charyzmatycznym młodzieżowcem był pod koniec lat 90. szef SODA (przybudówki UP) Piotr Kędzierski. Polityka go nie chciała, zechciał szwedzki koncern, w którym zarabia teraz więcej niż marszałek Sejmu. Nic więc dziwnego, że najzdolniejsi w młodym pokoleniu wybierają ścieżki kariery innej niż polityczna. W biznesie ważniejsze są wyniki niż stosunki z partyjnym baronem. Łatwiej wejść tam na szczyt, łatwiej o duże - i uczciwie zarobione - pieniądze, łatwiej o prestiż.
Bunt młodych
Zdominowanie polityki przez starców ma oczywiste negatywne konsekwencje. Po pierwsze, młode pokolenie coraz mniej identyfikuje się ze światem polityki. Nie ma w nim ludzi, którzy mówiliby ich językiem i rozumieli problemy najmłodszych wyborców. To oderwanie jest tym niebezpieczniejsze, że nakłada się na frustrację wchodzącego w dorosłe życie wyżu demograficznego. Ci ludzie są sfrustrowani bezrobociem, wrogo przyglądają się niewiele starszym kolegom, którzy w cudownych latach 90. zdążyli się ustawić w życiu. Jak zauważa socjolog Tomasz Żukowski, w historii stan taki owocował rewolucjami. Dziś oczywiście trudno sobie wyobrazić rewoltę a la Paryż 1968. Ale już dużo łatwiej wyobrazić sobie totalny odwrót od polityki lub gwałtowny zwrot młodzieży w stronę najradykalniejszych ugrupowań na scenie politycznej. Oba warianty są mało zachęcające.
Więcej możesz przeczytać w 46/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.