W Czechach i na Węgrzech reprywatyzowano zbiory muzealne, w Polsce proponuje się ich pośrednią nacjonalizację Dama z gronostajem" Leonarda da Vinci zniknie z krakowskiego Muzeum Czartoryskich. Warszawskie Muzeum Narodowe opuści "Bitwa pod Grunwaldem" Jana Matejki. Podobny los może spotkać kilka tysięcy innych dzieł zgromadzonych w narodowej galerii. To bardzo prawdopodobny scenariusz, bo prawie wszystkie pochodzą z depozytów lub powojennej rekwizycji. Kiedy w III RP wreszcie jest respektowane prawo własności, coraz więcej właścicieli dzieł sztuki zgłasza się po nie do muzeów. Muzealnicy lamentują, że wkrótce zwiedzający będą oglądali puste ściany, a cenne dzieła zostaną wywiezione za granicę albo pójdą pod młotek na aukcjach i znikną z publicznego obiegu. Słychać w tych głosach sugestię, że albo państwo powinno te dzieła wykupić, albo zaproponować jakąś formę nacjonalizacji za odszkodowaniem. Na to pierwsze państwa nie stać, to drugie jest nie do pomyślenia w demokratycznym, szanującym własność kraju. Ale nie musimy tu odkrywać Ameryki, bo podobny problem mieli na przykład Czesi i go rozwiązali.
W Czechach i na Węgrzech po prostu reprywatyzowano zbiory muzealne. Nie próbowano naciskać na właścicieli czy uderzać w patriotyczne tony, lecz oddano dzieła wszystkim tym, którzy tego chcieli. Wiele oddanych prawowitym właścicielom dzieł sztuki trafiło za granicę, inne zostały sprzedane na aukcjach. Najcenniejsze jednak zostały, bo właściciele z własnej woli przekazali je w depozyt.
Narodowa zrzutka
Wiele muzeów na świecie może pokazywać swoje zasoby dlatego, że porozumiały się z prawowitymi właścicielami. Narodowe akcje organizowane, by wykupić jakieś dzieło, są wyjątkiem. Najbardziej spektakularną akcją tego typu była publiczna zbiórka pieniędzy w Wielkiej Brytanii, by wykupić "Madonnę z goździkami" Rafaela (był to depozyt). Zebrano 22 mln funtów i arcydzieło Rafaela nadal można podziwiać w londyńskiej Galerii Narodowej.
Kilka lat temu do dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie zwrócił się Marek Lengiewicz, prezes domu aukcyjnego Rempex, i zaproponował zorganizowanie aukcji obrazów będących w depozycie - tych, których właściciele chcieli je odzyskać i sprzedać. Był tylko jeden warunek: nabywca na kolejne dziesięć lat pozostawiłby te dzieła w muzealnym depozycie. Lengiewicz miał zgodę wszystkich zainteresowanych właścicieli. Dyrektor muzeum wyrzucił go za drzwi.
W Polsce firmy i przedsiębiorcy kupujący dzieła sztuki nie mają możliwości wliczyć ich w koszt uzyskania przychodu, a tak jest na przykład w Japonii. Lengiewicz proponuje inne rozwiązanie: muzeum zaznaczałoby w katalogu aukcyjnym, które prace chciałoby zatrzymać w zbiorach, a po sprzedaży nowy właściciel oddawałby je do muzealnego depozytu i mogłyby być na przykład zastawem pod kredyt bankowy.
Ferdynand Ruszczyc, dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie, uważa, że jedynym możliwym do zaakceptowania rozwiązaniem może być ustawa, która umożliwiłaby rozłożenie wykupu depozytów na raty. Pieniądze na wykup dzieł miałoby dać Ministerstwo Kultury. Po pierwsze, ministerstwo nie ma na to pieniędzy, po drugie - nikt nie może zmuszać właścicieli do czekania latami na swoje pieniądze.
Dama w Krakowie
Najwięcej depozytów znajduje się w warszawskim Muzeum Narodowym - prawie 800 tys. W ciągu ostatniej dekady do prawowitych właścicieli wróciło kilkaset dzieł, w tym około stu z działu polskiej sztuki nowożytnej. Ruszczyc twierdzi, że gdyby muzeum musiało oddać wszystkie dzieła, które należą do kościołów czy prywatnych osób, zniknęłoby około 30 proc. zbiorów Galerii Sztuki Polskiej, a kolekcja Galerii Sztuki Średniowiecznej przestałaby istnieć.
Jak mówi Mariusz Hermansdorfer, dyrektor wrocławskiego Muzeum Narodowego, problem depozytów praktycznie nie dotyczy jego placówki. Zgromadzone tu dzieła częściowo pochodzą z kolekcji należących do niemieckich właścicieli (po wojnie upaństwowione), a częściowo (sztuka polska) są zbiorami z muzeów ze Lwowa (już przed wojną były własnością skarbu państwa) i Kijowa (zostały zwrócone Polsce przez władze ZSRR). Wrocławskie muzeum jest jednak wyjątkiem.
Największe emocje wzbudza groźba zniknięcia "Damy z gronostajem", czyli numeru jeden w polskich zbiorach. Od czasu, gdy prezesem Fundacji Czartoryskich został Adam Zamoyski, zaczęła krążyć plotka, że wywiezienie "Damy" za granicę jest tylko kwestią czasu. - To bzdura, nic takiego się nie stanie. Sprawy dotyczące obrazu Leonarda da Vinci są uregulowane, po to m.in. została powołana fundacja - uspokaja w imieniu Zamoyskiego szefowa fundacji Jolanta Lenkiewicz. Na razie exodus dzieł za granicę uniemożliwiają przepisy zakazujące wywozu prac stworzonych przed pięćdziesięciu laty. Tyle że po wstąpieniu Polski do unii i otwarciu granic można wywieźć wszystko.
Prawo do rekompensaty
- Art. 1 ust. 2 ustawy o muzeach głoszący, że "muzealia (tj. rzeczy ruchome i nieruchome wpisane do inwentarza muzealiów) stanowią dobro ogólnospołeczne" należy traktować jako retoryczny ozdobnik, gdyż prawna kategoria mienia społecznego ani ogólnospołecznego nie istnieje - pisze w swej monografii "Dziedzictwo kultury polskiej, jego straty i ochrona prawna" prof. dr hab. Jan Pruszyński. W Ministerstwie Kultury trwają prace nad projektem ustawy o prawie do rekompensaty za przejęte przez państwo ruchomości i niektóre nieruchomości. Ustawa ma umożliwić właścicielom depozytów otrzymanie rekompensaty za pozostawienie ich w muzeach. Nie wiadomo jednak, kto i jak miałby wyceniać depozyty. Poza wszystkim byłaby to jednak jakaś forma nacjonalizacji, czyli pogwałcenie prawa do dysponowania swoją własnością. Patrząc jednak na losy reprywatyzacji w ogóle, i ta forma rozwiązania problemu wydaje się w Polsce mało realna.
Narodowa zrzutka
Wiele muzeów na świecie może pokazywać swoje zasoby dlatego, że porozumiały się z prawowitymi właścicielami. Narodowe akcje organizowane, by wykupić jakieś dzieło, są wyjątkiem. Najbardziej spektakularną akcją tego typu była publiczna zbiórka pieniędzy w Wielkiej Brytanii, by wykupić "Madonnę z goździkami" Rafaela (był to depozyt). Zebrano 22 mln funtów i arcydzieło Rafaela nadal można podziwiać w londyńskiej Galerii Narodowej.
Kilka lat temu do dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie zwrócił się Marek Lengiewicz, prezes domu aukcyjnego Rempex, i zaproponował zorganizowanie aukcji obrazów będących w depozycie - tych, których właściciele chcieli je odzyskać i sprzedać. Był tylko jeden warunek: nabywca na kolejne dziesięć lat pozostawiłby te dzieła w muzealnym depozycie. Lengiewicz miał zgodę wszystkich zainteresowanych właścicieli. Dyrektor muzeum wyrzucił go za drzwi.
W Polsce firmy i przedsiębiorcy kupujący dzieła sztuki nie mają możliwości wliczyć ich w koszt uzyskania przychodu, a tak jest na przykład w Japonii. Lengiewicz proponuje inne rozwiązanie: muzeum zaznaczałoby w katalogu aukcyjnym, które prace chciałoby zatrzymać w zbiorach, a po sprzedaży nowy właściciel oddawałby je do muzealnego depozytu i mogłyby być na przykład zastawem pod kredyt bankowy.
Ferdynand Ruszczyc, dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie, uważa, że jedynym możliwym do zaakceptowania rozwiązaniem może być ustawa, która umożliwiłaby rozłożenie wykupu depozytów na raty. Pieniądze na wykup dzieł miałoby dać Ministerstwo Kultury. Po pierwsze, ministerstwo nie ma na to pieniędzy, po drugie - nikt nie może zmuszać właścicieli do czekania latami na swoje pieniądze.
Dama w Krakowie
Najwięcej depozytów znajduje się w warszawskim Muzeum Narodowym - prawie 800 tys. W ciągu ostatniej dekady do prawowitych właścicieli wróciło kilkaset dzieł, w tym około stu z działu polskiej sztuki nowożytnej. Ruszczyc twierdzi, że gdyby muzeum musiało oddać wszystkie dzieła, które należą do kościołów czy prywatnych osób, zniknęłoby około 30 proc. zbiorów Galerii Sztuki Polskiej, a kolekcja Galerii Sztuki Średniowiecznej przestałaby istnieć.
Jak mówi Mariusz Hermansdorfer, dyrektor wrocławskiego Muzeum Narodowego, problem depozytów praktycznie nie dotyczy jego placówki. Zgromadzone tu dzieła częściowo pochodzą z kolekcji należących do niemieckich właścicieli (po wojnie upaństwowione), a częściowo (sztuka polska) są zbiorami z muzeów ze Lwowa (już przed wojną były własnością skarbu państwa) i Kijowa (zostały zwrócone Polsce przez władze ZSRR). Wrocławskie muzeum jest jednak wyjątkiem.
Największe emocje wzbudza groźba zniknięcia "Damy z gronostajem", czyli numeru jeden w polskich zbiorach. Od czasu, gdy prezesem Fundacji Czartoryskich został Adam Zamoyski, zaczęła krążyć plotka, że wywiezienie "Damy" za granicę jest tylko kwestią czasu. - To bzdura, nic takiego się nie stanie. Sprawy dotyczące obrazu Leonarda da Vinci są uregulowane, po to m.in. została powołana fundacja - uspokaja w imieniu Zamoyskiego szefowa fundacji Jolanta Lenkiewicz. Na razie exodus dzieł za granicę uniemożliwiają przepisy zakazujące wywozu prac stworzonych przed pięćdziesięciu laty. Tyle że po wstąpieniu Polski do unii i otwarciu granic można wywieźć wszystko.
Prawo do rekompensaty
- Art. 1 ust. 2 ustawy o muzeach głoszący, że "muzealia (tj. rzeczy ruchome i nieruchome wpisane do inwentarza muzealiów) stanowią dobro ogólnospołeczne" należy traktować jako retoryczny ozdobnik, gdyż prawna kategoria mienia społecznego ani ogólnospołecznego nie istnieje - pisze w swej monografii "Dziedzictwo kultury polskiej, jego straty i ochrona prawna" prof. dr hab. Jan Pruszyński. W Ministerstwie Kultury trwają prace nad projektem ustawy o prawie do rekompensaty za przejęte przez państwo ruchomości i niektóre nieruchomości. Ustawa ma umożliwić właścicielom depozytów otrzymanie rekompensaty za pozostawienie ich w muzeach. Nie wiadomo jednak, kto i jak miałby wyceniać depozyty. Poza wszystkim byłaby to jednak jakaś forma nacjonalizacji, czyli pogwałcenie prawa do dysponowania swoją własnością. Patrząc jednak na losy reprywatyzacji w ogóle, i ta forma rozwiązania problemu wydaje się w Polsce mało realna.
DO ZWROTU |
---|
W muzech narodowych znajduje się prawie milion eksponatów, z czego prawie 28 tys. dzieł w depozycie. Dotychczas spadkobiercy żądają zwrotu ponad 23 tys. muzealiów. Wśród oddanych w ostatnich latach obrazów znalazły się m.in. "Śmierć Ellenai" Jacka Malczewskiego, "Portret córki Beaty z kanarkiem" Jana Matejki, "Orka na Ukrainie" Leona Wyczółkowskiego i "Gitarzysta" Jean-Baptiste`a Greuze`a. Właściciele domagają się zwrotu m.in.: 10 tys. rysunków i grafik ze zbiorów Józefa Ignacego Kraszewskiego, "Napoleona na koniu" Piotra Michałowskiego, "Portretu Anny ze Scypionów Szaniawskiej" Marcello Bacciarellego, "Martwej natury z nautilusem" Gerrita Hedy, "Kopania buraków" Leona Wyczółkowskiego, "Portretu młodej kobiety" Alberta Cuypa, 300 pasów słuckich, waz gołuchowskich, kopii "Ucieczki do Egiptu" Rubensa. |
Więcej możesz przeczytać w 46/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.