Politycy na naszych oczach właśnie kończą akt zbiorowego samobójstwa Mimo że w telewizyjnych programach głównie rozmawia się o wydarzeniach (zamiast je szczegółowo prezentować), a może właśnie dlatego, coraz częściej powstaje wrażenie, że te wszystkie rozmowy niewiele są warte. Nic z nich nie wynika, bo rozmówców nie obchodzi najczęściej to, o czym mówią, tylko to, czemu ma to posłużyć. Stąd ta codzienna gra iluzji w wykonaniu marnych, posługujących się tandetnymi, powierzchownym puentami mówców. Te słowa odnoszą się oczywiście przede wszystkim do polityków, którzy na naszych oczach właśnie kończą akt zbiorowego samobójstwa.
Mentalnie pogryzieni (przez siebie nawzajem), krwawiący, skundleni własną małością i małostkowością, krztusząc się od stających im w gardłach wielkich słów o Polsce, narodzie, prawdzie i uczciwości, które od dawna są już dla nich nie do przyswojenia, ciągle coś usiłują mówić, choć do naszych uszu od dawna dochodzi już tylko niezrozumiały bełkot. A może nie warto już z nimi rozmawiać? Lepiej zostawić ich samym sobie. Albo nałożyć na nich kwarantannę: 100 dni bez dostępu do mediów. Mój Boże, jak pięknie by się żyło! Może nawet przez chwilę udałoby się nam docenić kraj, w którym mieszkamy, a w Boże Narodzenie popłakać się ze szczęścia, składając sobie życzenia, śpiewając kolędy i rozpakowując prezenty...
Zostawmy jednak polityków tam, gdzie sami się zostawili, czyli na marginesie, i przyjrzyjmy się innym telewizyjnym rozmówcom. Od kilku miesięcy niepokoją mnie rozmówki z tzw. korespondentami, przeprowadzane w telewizyjnych dziennikach przez prezenterów. Na ekranie pokazuje się twarz bądź twarze kilkorga ludzi rozsianych po świecie - na przykład w Moskwie, Nowym Jorku i Warszawie - bo mamy się dowiedzieć od nich czegoś z pierwszej ręki: jak przedstawia się wybrane zagadnienie widziane z perspektywy miejsca, w którym się znaleźli. Może być pasjonująco, ale nie jest, bo dialogi, które słyszymy, robią wrażenie wcześniej napisanych, sprowadzają się do zdawkowej wymiany grzeczności i przekazania gładkiego, pozbawionego szczegółów komunikatu-felietoniku z przyklejoną do niego byle jak puentą, podprowadzającą ową niby-rozmówkę do następującego po niej materiału filmowego. Pozoranci! Tak się nie robi! W telewizji nie da się udawać rozmowy ani nie da się udawać, że ma się coś do powiedzenia, jeśli tak nie jest. Niestety, mam wrażenie, że z owymi wyskakującymi jak grzybki pleśni na ekranie korespondentami też nie warto rozmawiać, bo oni po prostu nic ciekawego nie wiedzą.
Powstaje więc dramatyczne pytanie: z kim dzisiaj warto rozmawiać w telewizji? Ten dylemat staje zapewne przed trójką tych, którzy telewizyjne rozmowy traktują najpoważniej i dzięki temu mają w tej dziedzinie sukcesy. Proponują zresztą trzy zupełnie różne typy dialogu.
Monika Olejnik, czyli acid talk. Jej wywiady są przyprawione na kwaśno - nie tylko miną zawsze zdegustowanej prowadzącej, ale także dającym się wyczuć rozczarowaniem wobec zaproszonych gości. Tak jakby siadając do rozmowy, z góry wiedziała, że niewiele może się po nich spodziewać, ale skoro żyć trzeba i dowiedzieć się, jak naprawdę jest, też trzeba, to - mimo iż czuje niesmak - stawia politykom pytania. Mimo wszystko ma się jednak wrażenie, że Monice Olejnik ciągle jeszcze zależy. Ze nie wygasła w niej pasja. Ma żar. Kwaśny, ale gorący.
Tomasz Lis, czyli lounge talk. Nowy wizerunek Lisa jest salonowy. Lis zwraca uwagę na to, jak wygląda i czy do twarzy mu w otoczeniu ludzi, których zaprasza do studia. Jest pewnym siebie gospodarzem salonu, który rezerwuje sobie prawo rozdawania przywilejów. Gości traktuje z szacunkiem, dbając jednak zawsze, by - jak kiedyś Irena Dziedzic - górować nad nimi wdziękiem i elokwencją. Udaje mu się to zresztą. Pomimo tego nikt mu nie odmawia. Być może dlatego, że Lis także ma pasję. Pytania, które stawia, pochodzą z głowy, a nie z kartki, a sprawy, o które pyta, obchodzą go do tego stopnia, że w jego oczach pojawia się niemal gorączka. Ta właśnie lisia gorączka jest gwarancją wysokiej oglądalności programu.
Grzegorz Miecugow, czyli classic talk. W TVN 24 jest skromny niedzielny program "Inny punkt widzenia". Zaglądam tam niczym do oazy klasycznej inteligenckiej rozmowy, w której spokojnie przedstawiane argumenty rozpędzają myśli tak mocno, że sięgają po horyzont. Ale Miecugow nie zaprasza polityków. Jego gośćmi są intelektualiści, pisarze, reżyserzy. W tym założeniu jest niezwykła stanowczość Miecugowa i... jego pasja: nie chce pozwolić odejść od telewizji inteligentom. I Miecugow też zwycięża. A jego niedawny program z Ryszardem Kapuścińskim zapamiętam na lata - bo przecież są jeszcze ludzie, z którymi warto rozmawiać!
[email protected]
Zostawmy jednak polityków tam, gdzie sami się zostawili, czyli na marginesie, i przyjrzyjmy się innym telewizyjnym rozmówcom. Od kilku miesięcy niepokoją mnie rozmówki z tzw. korespondentami, przeprowadzane w telewizyjnych dziennikach przez prezenterów. Na ekranie pokazuje się twarz bądź twarze kilkorga ludzi rozsianych po świecie - na przykład w Moskwie, Nowym Jorku i Warszawie - bo mamy się dowiedzieć od nich czegoś z pierwszej ręki: jak przedstawia się wybrane zagadnienie widziane z perspektywy miejsca, w którym się znaleźli. Może być pasjonująco, ale nie jest, bo dialogi, które słyszymy, robią wrażenie wcześniej napisanych, sprowadzają się do zdawkowej wymiany grzeczności i przekazania gładkiego, pozbawionego szczegółów komunikatu-felietoniku z przyklejoną do niego byle jak puentą, podprowadzającą ową niby-rozmówkę do następującego po niej materiału filmowego. Pozoranci! Tak się nie robi! W telewizji nie da się udawać rozmowy ani nie da się udawać, że ma się coś do powiedzenia, jeśli tak nie jest. Niestety, mam wrażenie, że z owymi wyskakującymi jak grzybki pleśni na ekranie korespondentami też nie warto rozmawiać, bo oni po prostu nic ciekawego nie wiedzą.
Powstaje więc dramatyczne pytanie: z kim dzisiaj warto rozmawiać w telewizji? Ten dylemat staje zapewne przed trójką tych, którzy telewizyjne rozmowy traktują najpoważniej i dzięki temu mają w tej dziedzinie sukcesy. Proponują zresztą trzy zupełnie różne typy dialogu.
Monika Olejnik, czyli acid talk. Jej wywiady są przyprawione na kwaśno - nie tylko miną zawsze zdegustowanej prowadzącej, ale także dającym się wyczuć rozczarowaniem wobec zaproszonych gości. Tak jakby siadając do rozmowy, z góry wiedziała, że niewiele może się po nich spodziewać, ale skoro żyć trzeba i dowiedzieć się, jak naprawdę jest, też trzeba, to - mimo iż czuje niesmak - stawia politykom pytania. Mimo wszystko ma się jednak wrażenie, że Monice Olejnik ciągle jeszcze zależy. Ze nie wygasła w niej pasja. Ma żar. Kwaśny, ale gorący.
Tomasz Lis, czyli lounge talk. Nowy wizerunek Lisa jest salonowy. Lis zwraca uwagę na to, jak wygląda i czy do twarzy mu w otoczeniu ludzi, których zaprasza do studia. Jest pewnym siebie gospodarzem salonu, który rezerwuje sobie prawo rozdawania przywilejów. Gości traktuje z szacunkiem, dbając jednak zawsze, by - jak kiedyś Irena Dziedzic - górować nad nimi wdziękiem i elokwencją. Udaje mu się to zresztą. Pomimo tego nikt mu nie odmawia. Być może dlatego, że Lis także ma pasję. Pytania, które stawia, pochodzą z głowy, a nie z kartki, a sprawy, o które pyta, obchodzą go do tego stopnia, że w jego oczach pojawia się niemal gorączka. Ta właśnie lisia gorączka jest gwarancją wysokiej oglądalności programu.
Grzegorz Miecugow, czyli classic talk. W TVN 24 jest skromny niedzielny program "Inny punkt widzenia". Zaglądam tam niczym do oazy klasycznej inteligenckiej rozmowy, w której spokojnie przedstawiane argumenty rozpędzają myśli tak mocno, że sięgają po horyzont. Ale Miecugow nie zaprasza polityków. Jego gośćmi są intelektualiści, pisarze, reżyserzy. W tym założeniu jest niezwykła stanowczość Miecugowa i... jego pasja: nie chce pozwolić odejść od telewizji inteligentom. I Miecugow też zwycięża. A jego niedawny program z Ryszardem Kapuścińskim zapamiętam na lata - bo przecież są jeszcze ludzie, z którymi warto rozmawiać!
[email protected]
Więcej możesz przeczytać w 46/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.