Ponad dwa miliony Polaków pracuje i zarabia bez etatu "Delegaci na Krajowy Zjazd »Solidarności« potępili zjawisko samozatrudnienia. (...) W ten sposób firmy zmniejszają swoje koszty, a ich faktyczni pracownicy (jednoosobowe firmy) zostają pozbawieni możliwości dochodzenia swych praw przed sądem pracy" - głosił komunikat z obrad (28-29 maja 2004 r.). Oburzenie związkowców jest zrozumiałe: w nowoczesnej gospodarce, w której każdy pracujący sam jest własnym szefem, nie ma dla nich miejsca. Już ponad dwa miliony Polaków pracuje i zarabia, nie mając etatu - wynika z raportu Europejskiej Fundacji na rzecz Poprawy Warunków Życia iPracy (EFILWC). . . Tzw. samozatrudnieni, czyli osoby działające na własny rachunek, lecz świadczące pracę na podstawie umów z firmami lub klientami, stanowią u nas 26 proc. wszystkich pracujących. To ponaddwukrotnie więcej niż w Czechach, trzykrotnie więcej niż na Węgrzech, czterokrotnie więcej niż na Słowacji (przeciętna w "starej" unii wynosi 11 proc.)!
- Im bardziej rozwinięta gospodarka, tym mniej w niej etatów. Zwłaszcza młodzi i dobrzy w swoim fachu pracownicy wolą zrezygnować z ochrony zatrudnienia, jaką daje umowa o pracę, na rzecz wyższych zarobków i swobody działania - wskazuje Tomasz Szpikowski, prezes i współwłaściciel Work Service, największej w Polsce agencji pracy tymczasowej. Dziś co dziesiąta osoba z 20 tys. pracujących za jej pośrednictwem wcale nie szuka stałego zatrudnienia.
Próba rynku
- Żałuję, że wcześniej nie przeszedłem na samozatrudnienie. Prowadzenie rachunków na własną rękę może się wydać uciążliwe, ale moje dochody wzrosły w porównaniu z pensją netto o 30 proc. - przyznaje informatyk pracujący dla jednego z operatorów sieci GSM. Księgową, która poprowadzi rachunki naszej jednoosobowej firmy, można zaś znaleźć już za 150 zł miesięcznie.
Zmianę formy zatrudnienia najczęściej wymuszają pracodawcy, którzy chcą zmniejszać koszty działania firm (z własnych kieszeni muszą płacić m.in. 23 proc. składki ZUS za pracowników na etatach). Gdy bezrobocie wynosi 19 proc., mało kto odrzuca propozycję przejścia na samozatrudnienie. - To jednak korzystny proces, bo ludzie uczą się brać większą odpowiedzialność za swoją karierę zawodową i życie - uważa prof. Andrzej Koźmiński, rektor Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania w Warszawie.
Coraz częściej na umowy-zlecenia, umowy o dzieło czy dość swobodnie konstruowane umowy cywilne chcą jednak przechodzić sami pracownicy. - Dla mnie jest najważniejsze, że w takiej pracy nikt nieogranicza mojej kreatywności. Mam wykonać usługę i sama decyduję, w jaki sposób - mówi Aleksandra Skware z Siemianowic Śląskich, która prowadząc samodzielną działalność gospodarczą, zajmuje się szkoleniami oraz doradztwem dla firm. Zdaniem Rafała Szczepanika, 28-letniego trenera menedżerów z Warszawy, praca etatowa to wynalazek XX wieku i czas się z nim pożegnać. W pracy bywa wprawdzie całymi tygodniami (organizując szkolenia podczas wspinaczki na Mont Blanc albo w gwatemalskiej dżungli), ale realizuje własne pomysły. - Każdy, kogo kapitałem są wiedza i umiejętności, bez obawy poddaje się ocenie rynku - mówi Szczepanik. Dlatego samozatrudnienie najszybciej zdobywa popularność w branży komputerowej, usługach bankowych, księgowości, konsultingu, mediach, zarządzaniu, ale także w drobnych usługach (kosmetycznych, fryzjerstwie itp.). Łatwiej do nowej sytuacji przystosowują się mężczyęni, gdyż dla wielu kobiet - ze względu na ochronę pracy w okresie ciąży i macierzyństwa - etat ma nadal duże znaczenie.
Mit etatu
- Paradoksalnie, praca na własny rachunek oznacza większe bezpieczeństwo zatrudnienia. Etat można stracić dość łatwo, ale raczej nie zdarzy się, by kilku zleceniodawców naraz zrezygnowało z naszych usług -zauważa Adam Kunikowski z Warszawy, który prowadzi jednoosobową firmę brokerską. Za ułudę ochrony trzeba zaś słono płacić. Na przykład, by pracownik na etacie mógł zarabiać około 4000 zł netto miesięcznie, właściciel firmy co miesiąc musi wydawać na niego około 6500 zł (składki na ZUS, ubezpieczenie zdrowotne itp.). Osobie działającej na własny rachunek i świadczącej pracę na rzecz firmy można zaś płacić około 5500 zł (plus VAT), by "na rękę" dostawał tyle co poprzednio (często pracodawcy "dzielą się" zaoszczędzoną kwotą z pracownikiem przechodzącym na samozatrudnienie). Dodatkowo pracodawca nie ponosi kosztów urlopu i zwolnień lekarskich pracownika. Ten zaś może wliczać w swoje koszty zakup paliwa, rozmowy telefoniczne itp., płacąc przy tym 19-procentowy podatek (jeśli jednak wystawiamy faktury swojemu byłemu pracodawcy, podatek liniowy możemy płacić dopiero po dwóch latach od rezygnacji z etatu u niego). - Amerykanie powiedzieliby, że to sytuacja win-win: ucieczka od sformalizowanego zatrudnienia opłaca się i pracodawcy, i pracownikowi. Tracą tylko pazerne fiskus i ZUS - komentuje Krzysztof Męży-kowski, dyrektor generalny agencji headhunterskiej Neumann International.
Z mitem etatu Polacy wiążą często mit emerytury, lecz dziś wolnemu strzelcowi rynek oferuje wiele możliwości zapewnienia sobie pieniędzy na starość (III filar, fundusze inwestycyjne). Podobnie jest z ubezpieczeniem zdrowotnym. Na przykład pracujący na umowę o dzieło mogą się sami ubezpieczyć w NFZ za 198 zł miesięcznie, a w prywatnych klinikach cena miesięcznego podstawowego abonamentu często nie przekracza 100 zł.
Epoka Wal-Martu
Jak zauważył niedawno Lester C. Thurow, słynny amerykański profesor z Massachusetts Institute of Technology, jeszcze do lat 80. symbolem gospodarki USA był koncern General Motors, prężna firma, ale słynąca wtedy także z hojnych programów emerytalnych dla pracowników, podwyżek, znikomych zmian kadrowych. Dziś takim symbolem jest sieć handlowa Wal-Mart, stosująca całkowicie inny model: niskie pensje, wynajem pracowników, żadnych programów emerytalnych. Cięcie kosztów nie doprowadziło jednak w USA do patologicznego bezrobocia, bo Amerykanie zawsze ułatwiali znalezienie pracy, zamiast utrudniać jej utratę. - W USA większość osób tracących pracę znajduje nową po 10-15 tygodniach. Nie korzystają więc ze skromnego ubezpieczenia, jakie przysługuje im w wypadku niemożności znalezienia pracy po 20 tygodniach. Tymczasowość pracy jest dla Amerykanów oczywistością, częścią ich sposobu życia - mówi prof. Wojciech Bieńkowski, specjalista zajmujący się gospodarką amerykańską i wykładowca SGH.
W Europie Zachodniej jest odwrotnie: podczas gdy za oceanem tylko 5 proc. bezrobotnych pozostaje bez pracy ponad rok, we Francji, Niemczech czy Skandynawii takie osoby stanowią przeciętnie 44 proc. bezrobotnych. W latach 90., gdy światowy biznes ogarnął pęd do restrukturyzacji, gospodarki z przeregulowanym rynkiem pracy znalazły się w tarapatach. - Krach systemu najlepiej widać w Japonii, gdzie pracownicy byli niemal nieusuwalni, a ich posady -dziedziczne. Gdy je stracili, walił im się świat - mówi Krzysztof Pawłowski, rektor Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu.
Belka pod nogi
W Polsce osoby samozatrudnione to najbardziej wydajni pracownicy; pracują przeciętnie 55,8 godziny tygodniowo, aż o 15 godzin więcej niż zatrudnieni w firmach na etatach! - Pracujemy dłużej, bo każda przepracowana godzina oznacza zwiększenie stanu naszych kont - mówi Szczepanik. Tę najbardziej wydajną część społeczeństwa zamierza ukarać rząd Marka Belki. Przedsiębiorcom zarabiającym mniej niż 4 tys. zł miesięcznie chce podnieść składkę ubezpieczeniową o 300 proc. i tym samym zredukować ich dochody o jedną czwartą. Samo-zatrudnieni zwykle płacą składki w minimalnej wymaganej wysokości, bo wiedzą, że za oddane państwu pieniądze nic nie dostają. - Nie mam wątpliwości, że rząd chce w ten sposób zapobiec przepływowi pracowników z etatów do własnych firm - mówi Michał Grzybowski, doradca podatkowy Ernst & Young. Polityce socjalistycznego rządu trudno się dziwić, bo który pasożyt chciałby stracić żywiciela?!
Próba rynku
- Żałuję, że wcześniej nie przeszedłem na samozatrudnienie. Prowadzenie rachunków na własną rękę może się wydać uciążliwe, ale moje dochody wzrosły w porównaniu z pensją netto o 30 proc. - przyznaje informatyk pracujący dla jednego z operatorów sieci GSM. Księgową, która poprowadzi rachunki naszej jednoosobowej firmy, można zaś znaleźć już za 150 zł miesięcznie.
Zmianę formy zatrudnienia najczęściej wymuszają pracodawcy, którzy chcą zmniejszać koszty działania firm (z własnych kieszeni muszą płacić m.in. 23 proc. składki ZUS za pracowników na etatach). Gdy bezrobocie wynosi 19 proc., mało kto odrzuca propozycję przejścia na samozatrudnienie. - To jednak korzystny proces, bo ludzie uczą się brać większą odpowiedzialność za swoją karierę zawodową i życie - uważa prof. Andrzej Koźmiński, rektor Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania w Warszawie.
Coraz częściej na umowy-zlecenia, umowy o dzieło czy dość swobodnie konstruowane umowy cywilne chcą jednak przechodzić sami pracownicy. - Dla mnie jest najważniejsze, że w takiej pracy nikt nieogranicza mojej kreatywności. Mam wykonać usługę i sama decyduję, w jaki sposób - mówi Aleksandra Skware z Siemianowic Śląskich, która prowadząc samodzielną działalność gospodarczą, zajmuje się szkoleniami oraz doradztwem dla firm. Zdaniem Rafała Szczepanika, 28-letniego trenera menedżerów z Warszawy, praca etatowa to wynalazek XX wieku i czas się z nim pożegnać. W pracy bywa wprawdzie całymi tygodniami (organizując szkolenia podczas wspinaczki na Mont Blanc albo w gwatemalskiej dżungli), ale realizuje własne pomysły. - Każdy, kogo kapitałem są wiedza i umiejętności, bez obawy poddaje się ocenie rynku - mówi Szczepanik. Dlatego samozatrudnienie najszybciej zdobywa popularność w branży komputerowej, usługach bankowych, księgowości, konsultingu, mediach, zarządzaniu, ale także w drobnych usługach (kosmetycznych, fryzjerstwie itp.). Łatwiej do nowej sytuacji przystosowują się mężczyęni, gdyż dla wielu kobiet - ze względu na ochronę pracy w okresie ciąży i macierzyństwa - etat ma nadal duże znaczenie.
Mit etatu
- Paradoksalnie, praca na własny rachunek oznacza większe bezpieczeństwo zatrudnienia. Etat można stracić dość łatwo, ale raczej nie zdarzy się, by kilku zleceniodawców naraz zrezygnowało z naszych usług -zauważa Adam Kunikowski z Warszawy, który prowadzi jednoosobową firmę brokerską. Za ułudę ochrony trzeba zaś słono płacić. Na przykład, by pracownik na etacie mógł zarabiać około 4000 zł netto miesięcznie, właściciel firmy co miesiąc musi wydawać na niego około 6500 zł (składki na ZUS, ubezpieczenie zdrowotne itp.). Osobie działającej na własny rachunek i świadczącej pracę na rzecz firmy można zaś płacić około 5500 zł (plus VAT), by "na rękę" dostawał tyle co poprzednio (często pracodawcy "dzielą się" zaoszczędzoną kwotą z pracownikiem przechodzącym na samozatrudnienie). Dodatkowo pracodawca nie ponosi kosztów urlopu i zwolnień lekarskich pracownika. Ten zaś może wliczać w swoje koszty zakup paliwa, rozmowy telefoniczne itp., płacąc przy tym 19-procentowy podatek (jeśli jednak wystawiamy faktury swojemu byłemu pracodawcy, podatek liniowy możemy płacić dopiero po dwóch latach od rezygnacji z etatu u niego). - Amerykanie powiedzieliby, że to sytuacja win-win: ucieczka od sformalizowanego zatrudnienia opłaca się i pracodawcy, i pracownikowi. Tracą tylko pazerne fiskus i ZUS - komentuje Krzysztof Męży-kowski, dyrektor generalny agencji headhunterskiej Neumann International.
Z mitem etatu Polacy wiążą często mit emerytury, lecz dziś wolnemu strzelcowi rynek oferuje wiele możliwości zapewnienia sobie pieniędzy na starość (III filar, fundusze inwestycyjne). Podobnie jest z ubezpieczeniem zdrowotnym. Na przykład pracujący na umowę o dzieło mogą się sami ubezpieczyć w NFZ za 198 zł miesięcznie, a w prywatnych klinikach cena miesięcznego podstawowego abonamentu często nie przekracza 100 zł.
Epoka Wal-Martu
Jak zauważył niedawno Lester C. Thurow, słynny amerykański profesor z Massachusetts Institute of Technology, jeszcze do lat 80. symbolem gospodarki USA był koncern General Motors, prężna firma, ale słynąca wtedy także z hojnych programów emerytalnych dla pracowników, podwyżek, znikomych zmian kadrowych. Dziś takim symbolem jest sieć handlowa Wal-Mart, stosująca całkowicie inny model: niskie pensje, wynajem pracowników, żadnych programów emerytalnych. Cięcie kosztów nie doprowadziło jednak w USA do patologicznego bezrobocia, bo Amerykanie zawsze ułatwiali znalezienie pracy, zamiast utrudniać jej utratę. - W USA większość osób tracących pracę znajduje nową po 10-15 tygodniach. Nie korzystają więc ze skromnego ubezpieczenia, jakie przysługuje im w wypadku niemożności znalezienia pracy po 20 tygodniach. Tymczasowość pracy jest dla Amerykanów oczywistością, częścią ich sposobu życia - mówi prof. Wojciech Bieńkowski, specjalista zajmujący się gospodarką amerykańską i wykładowca SGH.
W Europie Zachodniej jest odwrotnie: podczas gdy za oceanem tylko 5 proc. bezrobotnych pozostaje bez pracy ponad rok, we Francji, Niemczech czy Skandynawii takie osoby stanowią przeciętnie 44 proc. bezrobotnych. W latach 90., gdy światowy biznes ogarnął pęd do restrukturyzacji, gospodarki z przeregulowanym rynkiem pracy znalazły się w tarapatach. - Krach systemu najlepiej widać w Japonii, gdzie pracownicy byli niemal nieusuwalni, a ich posady -dziedziczne. Gdy je stracili, walił im się świat - mówi Krzysztof Pawłowski, rektor Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu.
Belka pod nogi
W Polsce osoby samozatrudnione to najbardziej wydajni pracownicy; pracują przeciętnie 55,8 godziny tygodniowo, aż o 15 godzin więcej niż zatrudnieni w firmach na etatach! - Pracujemy dłużej, bo każda przepracowana godzina oznacza zwiększenie stanu naszych kont - mówi Szczepanik. Tę najbardziej wydajną część społeczeństwa zamierza ukarać rząd Marka Belki. Przedsiębiorcom zarabiającym mniej niż 4 tys. zł miesięcznie chce podnieść składkę ubezpieczeniową o 300 proc. i tym samym zredukować ich dochody o jedną czwartą. Samo-zatrudnieni zwykle płacą składki w minimalnej wymaganej wysokości, bo wiedzą, że za oddane państwu pieniądze nic nie dostają. - Nie mam wątpliwości, że rząd chce w ten sposób zapobiec przepływowi pracowników z etatów do własnych firm - mówi Michał Grzybowski, doradca podatkowy Ernst & Young. Polityce socjalistycznego rządu trudno się dziwić, bo który pasożyt chciałby stracić żywiciela?!
Etat u szyi |
---|
Porównanie kosztów zatrudnienia oraz wynagrodzenia netto w wypadku różnych form świadczenia pracy lub usług. Przyjęliśmy, że pracownik zarabia na etacie 5000 zł brutto, a pracodawca ponosi w tej sytuacji miesięczny koszt jego zatrudnienia w wysokości 5992 zł. Tyle też chce przeznaczyć na opłacenie pracownika przy innych formach świadczenia pracy lub usług. wynagrodzenie miesięczne netto umowa o pracę 3239 zł działalność gospodarcza 4531 zł umowa-zlecenie 3452 zł umowa o dzieło 5466 zł (z przeniesieniem praw autorskich) Założenia: 1. Osoba prowadząca działalność gospodarczą opłaca minimalną składkę na ZUS i ubezpieczenie zdrowotne (dane z września, października i listopada 2004 r.). 2. Koszty uzyskania przychodu z tytułu prowadzenia działalności gospodarczej wynoszą 10 proc. przychodu. 3. Umowa-zlecenie stanowi jedyny tytuł do płacenia składki na ZUS i ubezpieczenie zdrowotne. 4. W ramach umowy o dzieło rozporządza się autorskimi prawami majątkowymi (koszty uzyskania przychodu w wysokości 50 proc. przychodu) Źródło: Ernst & Young |
Więcej możesz przeczytać w 46/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.