Dziś, żeby być wiarygodnym, trzeba się nieźle naoszukiwać
Nic tak nie poprawia humoru jak nowe odkrycia naukowe. Przeciętnemu zjadaczowi serków topionych mogłoby się wydawać, że po odkryciu viagry, pralki automatycznej czy inteligentnych płynów do zmywania naczyń nie pozostało już nic do odkrycia. Sytuacja naukowców i odkrywców rzeczywiście nie jest do pozazdroszczenia. Po żarówce, kamerze filmowej czy wibratorze trudno wymyślić coś równie odkrywczego. Naukowcy wpadli więc na pomysł, by odkrywać na nowo rzeczy już dawno odkryte.
Obecnie jesteśmy świadkami epidemii odkryć na nowo. Odkrycie na nowo zwane jest w żargonie naukowym kompleksem Edisona. Sfrustrowani naukowcy, którzy po latach żmudnych badań doszli do wniosku, że Nagroda Nobla raczej przejdzie im koło nosa i portfela, wpadli na pomysł, jak zarobić parę groszy i stać się choć na pięć minut obiektem zainteresowania mediów. W tym celu należy zgrabnie medialnie opakować ogólnie odkrytą już dawno prawdę. Aby uwiarygodnić swój wkład w "odkrycie", należy dla picu przeprowadzić jakieś badania, testy i inne tego rodzaju pierdoły, zwane mądrze narzędziami naukowymi. Po przygotowaniu takiej papki medialnej wystarczy wynająć odpowiednich speców od reklamy, aby z hukiem sprzedać swoje "odkrycie".
Dobrze jest, jeśli za odkryciem stoi jakaś poważna (lub kompletnie niepoważna, ale za to z dobrą nazwą) placówka naukowa. Podparcie się autorytetem czegokolwiek, co ma w nazwie takie słowa jak instytut, komitet naukowy, laboratorium czy katedra, zdecydowanie podnosi rangę naszego "odkrycia". Dobrze, by nazwa patrona naukowego stojącego za "odkrywcami" nie była zbyt krótka. Jeszcze lepiej, gdy jest kompletnie niezrozumiała. Zdecydowanie właściwiej będzie, jeżeli "odkrycia" dokona zespół naukowców, a nie jeden człowiek. Niestety, w takim wypadku trzeba wejść w układ z kumplami i podzielić się sławą. Dziś, żeby być wiarygodnym, trzeba nieźle się naoszukiwać. Oczywiście powinniśmy zadbać przede wszystkim o siebie, w związku z czym do mediów podajemy informację o tym, że "odkrycia" dokonał zespół czy grupa naukowców, ale pod przewodnictwem, kierownictwem i co tam jeszcze wymyślimy, naszym własnym. Co do placówek naukowych, to istnieje takie zidiocenie, że jeśli pojawi się kłopot z jakąś już istniejącą, pamiętajmy, że zawsze może powstać nowa, nieznana jeszcze platforma badawcza - na przykład Instytut Rozwoju Gnoju czy Laboratorium Badań Śniadań.
Warto śledzić media, by się nie wpakować w coś, co pięć minut wcześniej ogłosili już podobni do nas spryciarze. Ostatnio najgłośniejsze odkrycia, jakie pojawiły się w mediach, to rewelacje brytyjskich i kanadyjskich naukowców. Jedni po wielu latach wyczerpujących badań odkryli, że hamburgery tuczą, a drudzy - że sen jest potrzebny człowiekowi. Kretynizm tych odkryć jest oczywisty, nie przeszkodziło to jednak światowym agencjom w ogłoszeniu ich światu jako meganewsów. Przecież do tej pory wszyscy myśleliśmy, że tłusty hamburger to podstawowe pożywienie anorektycznych modelek i liczyliśmy na to, że uda się nam nie zasypiać podczas oglądania polskich filmów.
Majstersztyk tych odkryć polega na tym, aby do ogólnie znanej teorii dodać jeszcze coś własnego. Hitem tego rodzaju chwytów było ujawnione niedawno "odkrycie" grupy naukowców o pożytkach wynikających z drzemki w ciągu dnia. Badacze "odkryli", że nawet piętnastominutowa drzemka regeneruje siły człowieka. Drzemka ucięta sobie w pracy ma więc zbawienny wpływ na nasz organizm. Brytyjscy badacze zalecają pracodawcom zorganizowanie specjalnych pomieszczeń na drzemki pracowników. Dzięki drzemkom pracownik odbuduje swe siły witalne i będzie lepiej pracował. Towarzyszyć temu ma hasło: "Lepsze w pracy spanie niż w domu na tapczanie".
To doprawdy zabawne, że na świecie "odkryto" drzemkę dopiero teraz. W Polsce o tym już wiedzieliśmy. Wielu Polaków ucinało sobie drzemki w pracy dawno przed słynnym odkryciem. Celowali w tym dozorcy, magazynierzy, budowlańcy, ale także kasjerki, dróżnicy i posłowie. Jerzy Gruza w swych wspomnieniach filmowych opisywał, jak to często zdarzało mu się zasypiać podczas kręcenia własnych komedii. U Gruzy było to jak najbardziej usprawiedliwione - nadmiar alkoholu i seksu powali najtwardszego.
Co innego takie zwykłe przycięcie komara, a co innego chrapanie świadome. Teraz, jak natkniemy się na śpiącego w radiowozie policjanta czy drzemiącego w parlamencie senatora, to będziemy wiedzieli, że oni nadal są w pracy i tylko zgodnie z odkryciami naukowców ku chwale ojczyzny się regenerują.
Nic tak nie poprawia humoru jak nowe odkrycia naukowe. Przeciętnemu zjadaczowi serków topionych mogłoby się wydawać, że po odkryciu viagry, pralki automatycznej czy inteligentnych płynów do zmywania naczyń nie pozostało już nic do odkrycia. Sytuacja naukowców i odkrywców rzeczywiście nie jest do pozazdroszczenia. Po żarówce, kamerze filmowej czy wibratorze trudno wymyślić coś równie odkrywczego. Naukowcy wpadli więc na pomysł, by odkrywać na nowo rzeczy już dawno odkryte.
Obecnie jesteśmy świadkami epidemii odkryć na nowo. Odkrycie na nowo zwane jest w żargonie naukowym kompleksem Edisona. Sfrustrowani naukowcy, którzy po latach żmudnych badań doszli do wniosku, że Nagroda Nobla raczej przejdzie im koło nosa i portfela, wpadli na pomysł, jak zarobić parę groszy i stać się choć na pięć minut obiektem zainteresowania mediów. W tym celu należy zgrabnie medialnie opakować ogólnie odkrytą już dawno prawdę. Aby uwiarygodnić swój wkład w "odkrycie", należy dla picu przeprowadzić jakieś badania, testy i inne tego rodzaju pierdoły, zwane mądrze narzędziami naukowymi. Po przygotowaniu takiej papki medialnej wystarczy wynająć odpowiednich speców od reklamy, aby z hukiem sprzedać swoje "odkrycie".
Dobrze jest, jeśli za odkryciem stoi jakaś poważna (lub kompletnie niepoważna, ale za to z dobrą nazwą) placówka naukowa. Podparcie się autorytetem czegokolwiek, co ma w nazwie takie słowa jak instytut, komitet naukowy, laboratorium czy katedra, zdecydowanie podnosi rangę naszego "odkrycia". Dobrze, by nazwa patrona naukowego stojącego za "odkrywcami" nie była zbyt krótka. Jeszcze lepiej, gdy jest kompletnie niezrozumiała. Zdecydowanie właściwiej będzie, jeżeli "odkrycia" dokona zespół naukowców, a nie jeden człowiek. Niestety, w takim wypadku trzeba wejść w układ z kumplami i podzielić się sławą. Dziś, żeby być wiarygodnym, trzeba nieźle się naoszukiwać. Oczywiście powinniśmy zadbać przede wszystkim o siebie, w związku z czym do mediów podajemy informację o tym, że "odkrycia" dokonał zespół czy grupa naukowców, ale pod przewodnictwem, kierownictwem i co tam jeszcze wymyślimy, naszym własnym. Co do placówek naukowych, to istnieje takie zidiocenie, że jeśli pojawi się kłopot z jakąś już istniejącą, pamiętajmy, że zawsze może powstać nowa, nieznana jeszcze platforma badawcza - na przykład Instytut Rozwoju Gnoju czy Laboratorium Badań Śniadań.
Warto śledzić media, by się nie wpakować w coś, co pięć minut wcześniej ogłosili już podobni do nas spryciarze. Ostatnio najgłośniejsze odkrycia, jakie pojawiły się w mediach, to rewelacje brytyjskich i kanadyjskich naukowców. Jedni po wielu latach wyczerpujących badań odkryli, że hamburgery tuczą, a drudzy - że sen jest potrzebny człowiekowi. Kretynizm tych odkryć jest oczywisty, nie przeszkodziło to jednak światowym agencjom w ogłoszeniu ich światu jako meganewsów. Przecież do tej pory wszyscy myśleliśmy, że tłusty hamburger to podstawowe pożywienie anorektycznych modelek i liczyliśmy na to, że uda się nam nie zasypiać podczas oglądania polskich filmów.
Majstersztyk tych odkryć polega na tym, aby do ogólnie znanej teorii dodać jeszcze coś własnego. Hitem tego rodzaju chwytów było ujawnione niedawno "odkrycie" grupy naukowców o pożytkach wynikających z drzemki w ciągu dnia. Badacze "odkryli", że nawet piętnastominutowa drzemka regeneruje siły człowieka. Drzemka ucięta sobie w pracy ma więc zbawienny wpływ na nasz organizm. Brytyjscy badacze zalecają pracodawcom zorganizowanie specjalnych pomieszczeń na drzemki pracowników. Dzięki drzemkom pracownik odbuduje swe siły witalne i będzie lepiej pracował. Towarzyszyć temu ma hasło: "Lepsze w pracy spanie niż w domu na tapczanie".
To doprawdy zabawne, że na świecie "odkryto" drzemkę dopiero teraz. W Polsce o tym już wiedzieliśmy. Wielu Polaków ucinało sobie drzemki w pracy dawno przed słynnym odkryciem. Celowali w tym dozorcy, magazynierzy, budowlańcy, ale także kasjerki, dróżnicy i posłowie. Jerzy Gruza w swych wspomnieniach filmowych opisywał, jak to często zdarzało mu się zasypiać podczas kręcenia własnych komedii. U Gruzy było to jak najbardziej usprawiedliwione - nadmiar alkoholu i seksu powali najtwardszego.
Co innego takie zwykłe przycięcie komara, a co innego chrapanie świadome. Teraz, jak natkniemy się na śpiącego w radiowozie policjanta czy drzemiącego w parlamencie senatora, to będziemy wiedzieli, że oni nadal są w pracy i tylko zgodnie z odkryciami naukowców ku chwale ojczyzny się regenerują.
Więcej możesz przeczytać w 46/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.