III Rzeczpospolita to bajkowa republika Aleksandra Kwaśniewskiego Aleksander Kwaśniewski ma coś z Dorotki - bohaterki "Czarnoksiężnika z krainy Oz". Dorotka wraz z przyjaciółmi udała się na drugą stronę tęczy, gdzie panował spokój, wręcz cudowna, sielska atmosfera. Tak jak Dorotka, Kwaśniewski zbiera serdecznych druhów - misie, stracha na wróble, drwala, generałów, biznesmenów, sędziów - i prowadzi ku lepszemu światu. Tym lepszym światem jest Unia Europejska, bliżej niezidentyfikowani ludzie pracy, Polska, którą możemy tylko podziwiać. W tej krainie nikt niczego nie pamięta, jak sam prezydent, co rusz wzywający do zapomnienia przeszłości. W tej krainie są tylko dobrzy ludzie i toczy się mityczny dialog. To zresztą ulubione słowo prezydenta: rodzi pozytywne skojarzenia, bo budzi wiarę w siłę słowa i argumentów. W bajkowym świecie Kwaśniewskiego nie ma większych konfliktów. Jest tylko zacna budowla o nazwie III Rzeczpospolita. Nie ma zagrożeń ze strony służb specjalnych. Wszyscy pracują dla Polski: dawni sekretarze KC, niegdysiejsi oficerowie SB i wybitni politycy odznaczeni Orderem Orła Białego. Nie jest ważne, jaka jest ta Polska - czy ludowa, czy niepodległa. Panuje duch pojednania i serdeczności. Nie ma nieufności do klasy politycznej i jej przywilejów. Jest za to rosnąca w siłę Polska - jak to nazwał Kwaśniewski.
Atak złych mocy
Dla wzmocnienia pozycji państwa Kwaśniewski lubi składać wizyty. Wyraźnie ceni celebrę. Wyraża co pewien czas nieograniczone zaufanie do prezydentów Kuczmy czy Busha. Jest za pan brat z kanclerzami, premierami. No i bywa. I to nie tylko na nartach w Szwajcarii. A do tego prezydent kocha psy i nie zgodzi się z powiedzeniem: "kłamie jak pies". Ale nic nie jest doskonałe. Są wrogie siły gotowe zniszczyć krainę Oz. Siły zdolne do "pełzającego przewrotu". Siły podważające godne zaufania państwo, polski system ekonomiczny, Wojskowe Służby Informacyjne. Złe moce atakują rzetelnych urzędników: Siemiątkowskiego, Barcikowskiego, generała Dukaczewskiego, premierów Millera, Belkę, ministrów Ungiera i Cioska.
Kraina Oz to świat "jak". Pani Kwaśniewska jest jak pani Clinton. Sam prezydent jest jak Clinton. Jesteśmy jak na Zachodzie. Wszystko jest jak w kolorowym magazynie: ładne, uśmiechnięte, papierowe, puste. Ten bajkowy język prezydenta jest jawną kliszą języka propagandy czasów Gierka i prezesa radiokomitetu Macieja Szczepańskiego. Wtedy i dzisiaj Polska rośnie w siłę. Wtedy obowiązywała jedność moralno-polityczna narodu, były też siły antysocjalistyczne, kontrrewolucyjne, krzykacze i warchoły. Teraz mamy dwie Polski: Polskę pracy, zjednoczoną i moralnie dojrzałą, a obok niej wrogów gotowych rozmontować III Rzeczpospolitą, pełzający pucz. Obowiązuje ta sama zasada podziału świata: przyjaciele (większość) i podstępni wrogowie (mniejszość). Mamy dobry rząd, jak nas zapewnia Kwaśniewski, i złą opozycję, wrogą państwu.
Prezydent nic
Wizja, którą proponuje prezydent, jest w istocie bezproblemowa i bezkonfliktowa. Nie znam wypowiedzi Kwaśniewskiego na tematy poruszane przez socjologów, ekonomistów. Ma niewiele lub nic do powiedzenia na temat społecznych nierówności. Niewiele o narastającym od lat konflikcie obywatele - państwo. Nie słyszałem żadnej jego wypowiedzi o korupcji, złym prawie, o utracie zaufania obywateli do Sejmu, rządu. Nic nie wspomina o potrzebie ograniczenia przywilejów klasy politycznej. Z jego wypowiedzi wynika, że państwo i konstytucja nie muszą i nie powinny być reformowane i zmieniane. WSI nie były nigdy umoczone w afery. Podobnie jak Jan Kulczyk. Nic złego się nie dzieje poza tym, że przeciwnicy szukają dziury w całym.
Bajkowy świat Kwaśniewskiego może się podobać. Jest taka dziwna zależność, że im mniej jest ktoś widoczny, im mniej mówi, im bardziej ukrywa się w banałach, tym ma lepsze oceny. Senat ma zdecydowanie wyższe notowania od Sejmu, choć jakością prac z pewnością się nie wyróżnia. Tak samo poważamy czy poważaliśmy prezydenta, bo był niewidoczną głową państwa, politykiem oddalonym od bieżących gier politycznych, wolnym od podejmowania trudnych, przeto zawsze wywołujących konflikty decyzji. Był tak szanowany, że nawet pewien figlarny intelektualista na łamach miesięcznika "Res Publica Nowa" chciał z niego uczynić dożywotniego dyktatora.
Zbrukany niezbrukany
Prezydent, jego małżonka i otoczenie polityczne bodaj po raz pierwszy stanęli wobec bardzo poważnych zarzutów. Mało kto pamięta niefortunną decyzję prezydenta o niepodpisaniu zgłoszonej za rządów Buzka nowej ustawy podatkowej. Nie wytyka się mu faktu, że zgodził się na złe i destrukcyjne ustawy, jak tę o NFZ czy o lustracji majątkowej. Z afery Rywina udało się Kwaśniewskiemu ujść bez szczególnego zbrukania. Tylko poseł Ziobro złożył do prokuratury wniosek dotyczący ukrywania dokumentów. Była nieudana próba postawienia Kwaśniewskiego przed komisją śledczą. Pojawił się tym samym dotychczas nie przemyślany problem konstytucyjny - kontroli politycznej nad prezydentem. Konstytucja tego jasno nie stanowi. Wiemy, że istnieje swego rodzaju dwuwładza: osobno jest prezydent i osobno parlament oraz powołana przez Sejm władza wykonawcza. Nie sposób się dowiedzieć z obecnej ustawy zasadniczej, czy parlamentarzyści mają prawo domagać się od prezydenta wyjaśnień. Pół roku temu było jasne, że nie. Teraz, mimo że konstytucja się nie zmieniła, mogą.
Prezydent przekonuje nas, że wszystko jest w porządku, choć tego, co jest w porządku - nie wiadomo. Bo raz powiada, że nie interesuje się składem rad nadzorczych, kiedy indziej uważa, że jest rzeczą naturalną, iż tym również musi się zajmować. Raz powiada, że prokuratura jest w pełni niezależna, a zaraz daje do zrozumienia, że nie jest tak do końca. Raz wzywa do wyborów wiosennych, a potem mówi, że jednak wybory odbędą się na jesieni. Nic nie jest pewne. Pewne jest tylko to, że opozycja chce go (z małżonką) zniszczyć. Zarówno Giertych, jak i Tusk niedwuznacznie dają do zrozumienia, że w pewnym wypadku procedura impeachmentu, czyli odsunięcia od władzy prezydenta, zostanie uruchomiona.
Kwaśniewski dowodzi, że chęć zemsty i zła wola przeważają, i że komisja śledcza, choć działa w ramach prawa, jest de facto organem prawo łamiącym. Wychodzi na to, że albo większość członków komisji nadużywa prawa, albo dążenie do poznania prawdy jest czymś nagannym. Podobnie jest z fundacją pani Kwaśniewskiej. W rozmowie z Tomaszem Lisem prezydent powiedział, że wszystko odbywa się zgodnie z literą prawa, ale dziennikarz dowodził, że nie chodzi o literę prawa, ale o jego ducha. Wszystkie szanujące się fundacje ujawniają listę swoich sponsorów niezależnie od tego, co prawo stanowi. Prezydent miast być przykładem i wzorcem obywatelskiego postępowania, jawi się jako ktoś, kto nie dba o swoje publiczne decorum. Tłumacząc ludziom, dlaczego lubi przebywać w towarzystwie polskich bogaczy, prezydent stwierdził, że w ten sposób promuje ludzi przedsiębiorczych. Ale dzisiaj jest już gotów podpisać ustawę o 50-procentowym podatku dla osób najlepiej zarabiających, o której wcześniej mówił, że jest nadzwyczaj dyskusyjna. Politykom opozycyjnym kilkanaście miesięcy temu tłumaczył, jak bardzo nie ceni premiera Millera, ale zarazem w geście bezradności rozkładał ręce, powiadając, że nie ma stosownej większości w Sejmie.
Elokwentny szyderca
W trudnych dla siebie sytuacjach prezydent stosuje dwa proste chwyty retoryczne. Pierwszy polega na elokwentnym odpowiadaniu na pytania, które nie zostały postawione. Drugi - na szyderstwie i wyśmianiu, czyli doprowadzeniu sytuacji do absurdu. A absurdem wszak poważnie zajmować się nie można. Raz chciał śpiewać i tańczyć przed komisją, co zapewne oznaczało, że im, czyli posłom, chodzi nie o to, co powie, ale tylko o jego występ przed kamerami. Przed kamerami może nawet tańczyć (tańczył już w kampanii wyborczej w 1995 r., gdy przytupywał kapeli disco polo). Ostatnio wystąpił z propozycją przesłuchania 40 mln Polaków, co jest reakcją na odgrzebywanie sprawy Olina i Ałganowa. Nie sposób zrozumieć, dlaczego akurat do tej sprawy powrócić nie można, jak nie sposób pojąć, dlaczego nie można wszcząć postępowania w sprawie moskiewskiej pożyczki (od KPZR dla PZPR przez KGB). Prezydent chce dowieść, że komisja sięga tam, gdzie sięgać jej nie wolno, a w każdym razie wiemy, że nie chce, by posłowie za bardzo grzebali w różnych powiązaniach polityków, oficerów, biznesmenów.
Prezydent przedstawia się jako obrońca prawa, porządku konstytucyjnego, polityk pojednania, łagodzenia sporów, prawdziwy Europejczyk, strażnik demokracji i III Rzeczypospolitej. W TVN 24 powiedział: "To jest po prostu komisja demontażu III Rzeczypospolitej i wykazania, że III Rzeczpospolita to jest jakiś historyczny epizod, a może nawet wrzód historii Polski". 11 listopada z kolei prezydent stwierdził: "Polska to nie wyłącznie sensacje, afery, notatki służb i spiski. Polska to trwająca od wieków rozmowa wszystkich rodaków, która spaja pokolenia, łączy ludzi różnych środowisk i tradycji". A każdy, kto ma jakieś podejrzenia wobec istniejących układów, kto chce zmian, wprowadza retorykę wojny, retorykę polowania, niszczy społeczną zgodę i źle służy Rzeczypospolitej. To czyste d�jş vu - zupełnie jakbym czytał wypowiedzi antylustracyjne z 1992 r. Ten sam ton i te same oskarżenia. Zgoda mimo prawdy, zgoda wbrew faktom.
Kwaśniewski, wytrwały i wierny czytelnik paryskiej "Kultury", zakazanej przez jego partię przed 1989 r., minister rządu Rakowskiego, dziennikarz komunistycznej prasy, wierny działacz PZPR, występuje - o paradoksie - w roli budowniczego i obrońcy demokracji przed tymi, którzy o nią walczyli i ponosili olbrzymie ofiary. Okazuje się, że tylko on, jego otoczenie i jego formacja mogą być dumni z rewolucji 1989 r. Wygląda na to, że to działacze PZPR są tymi, którzy stary system rozmontowali i jako szczerzy demokraci oraz liberałowie zafundowali nam wolną Polskę, a opozycja, która szczekała na stary ustrój, nic się nie zmieniła, bo nadal ujada i nadal chce burzyć. Wnioski z tego rozumowania wypływają wielorakie i każdy z nich jest tak absurdalny, że nie sposób potraktować go poważnie. Wniosek numer jeden jest taki: mamy dobrze działające państwo (kraina Oz), dobrą klasę polityczną (poza wiecznie marudzącą opozycją), świetny rząd i doskonałe wyniki ekonomiczne oraz demokrację, której inne kraje mogą nam tylko pozazdrościć. Wniosek drugi: opozycja jest zaślepiona nienawiścią do rządu, prezydenta - dlatego wysuwa żądania lustracyjne, zmiany konstytucji, przebudowy systemu sprawiedliwości. Wniosek trzeci: większość obywateli, która uważa, że nie ma wpływu na los kraju, że proces transformacji był niesprawiedliwy, że korupcja niszczy państwo, ci, którzy pozbyli się złudzeń i zaufania do polityków oraz instytucji państwa, są w wielkim błędzie i nie wiedzą, co mówią. Wniosek czwarty, całkiem realistyczny: prezydent i jego formacja tak dobrze czują się w III Rzeczypospolitej i tak bardzo jej bronią, ponieważ osiągnęli w niej więcej, niż mogli zyskać za starego ustroju. Okazało się, że ten ustrój jest wyjątkowo życzliwy dla dawnych towarzyszy, pozwalając im zachować władzę i ekonomiczne korzyści.
Człowiek bez przyszłości?
Mimo wszystkich lapsusów (albo dlatego, że przemawia tak wdzięcznie) Kwaśniewski jest nadal prezydentem lubianym. Z badań Pentora dla "Wprost" wynika, że może nie cieszy się już taką sympatią jak przed kilku laty, ale 50 proc. obywateli uważa, że dobrze wykonuje swoje zadania, a tylko (aż) 40 proc. ma odmienne zdanie. 38 proc. respondentów nie wierzy w to, że prezydent ma cokolwiek wspólnego z budowaniem mrocznej pajęczyny polityczno-biznesowej. 34 proc. ma odmienne zdanie i aż 27 proc. osób nie jest w stanie udzielić w tym względzie odpowiedzi. Prawie 41 proc. sądzi, że prezydent przyczynił się do umocnienia polskiej demokracji, 18 proc. twierdzi, że ją osłabił, zaś 30 proc. uważa, że ten najwyższy urzędnik państwa nie miał wpływu na jej los.
Popularność prezydenta słabnie, choć nadal jest wysoka. Zapewne gdyby po raz trzeci kandydował na urząd, miałby poważne kłopoty, ale nie sądzę, by w drugiej turze przepadł. Pozostał mu spory kapitał zaufania, pozwalający na odegranie znaczącej roli w polskiej polityce.
Teraz toczy się prawdziwa polityczna batalia zarówno o to, kim będzie Kwaśniewski po skończonej kadencji, jak i o to, co zostanie z formacji, z której wyszedł, którą przeprowadził do nowego ustroju. Wracamy niemal do roku 1990, do problemów, które wtedy zostały wskazane, ale nigdy praktycznie nie załatwione. Wracamy do pytań o model państwa, rządów prawa, odpowiedzialności za przestępstwa i zbrodnie, lustracji majątków. Wracamy do początków, bo coraz więcej osób, coraz więcej polityków zdaje sobie sprawę z tego, że zaniechanie, uniki, brak jasnych rozwiązań zawsze skutkują aferami, korupcją, nieufnością, a przede wszystkim destrukcyjnym bałaganem.
Dla wzmocnienia pozycji państwa Kwaśniewski lubi składać wizyty. Wyraźnie ceni celebrę. Wyraża co pewien czas nieograniczone zaufanie do prezydentów Kuczmy czy Busha. Jest za pan brat z kanclerzami, premierami. No i bywa. I to nie tylko na nartach w Szwajcarii. A do tego prezydent kocha psy i nie zgodzi się z powiedzeniem: "kłamie jak pies". Ale nic nie jest doskonałe. Są wrogie siły gotowe zniszczyć krainę Oz. Siły zdolne do "pełzającego przewrotu". Siły podważające godne zaufania państwo, polski system ekonomiczny, Wojskowe Służby Informacyjne. Złe moce atakują rzetelnych urzędników: Siemiątkowskiego, Barcikowskiego, generała Dukaczewskiego, premierów Millera, Belkę, ministrów Ungiera i Cioska.
Kraina Oz to świat "jak". Pani Kwaśniewska jest jak pani Clinton. Sam prezydent jest jak Clinton. Jesteśmy jak na Zachodzie. Wszystko jest jak w kolorowym magazynie: ładne, uśmiechnięte, papierowe, puste. Ten bajkowy język prezydenta jest jawną kliszą języka propagandy czasów Gierka i prezesa radiokomitetu Macieja Szczepańskiego. Wtedy i dzisiaj Polska rośnie w siłę. Wtedy obowiązywała jedność moralno-polityczna narodu, były też siły antysocjalistyczne, kontrrewolucyjne, krzykacze i warchoły. Teraz mamy dwie Polski: Polskę pracy, zjednoczoną i moralnie dojrzałą, a obok niej wrogów gotowych rozmontować III Rzeczpospolitą, pełzający pucz. Obowiązuje ta sama zasada podziału świata: przyjaciele (większość) i podstępni wrogowie (mniejszość). Mamy dobry rząd, jak nas zapewnia Kwaśniewski, i złą opozycję, wrogą państwu.
Prezydent nic
Wizja, którą proponuje prezydent, jest w istocie bezproblemowa i bezkonfliktowa. Nie znam wypowiedzi Kwaśniewskiego na tematy poruszane przez socjologów, ekonomistów. Ma niewiele lub nic do powiedzenia na temat społecznych nierówności. Niewiele o narastającym od lat konflikcie obywatele - państwo. Nie słyszałem żadnej jego wypowiedzi o korupcji, złym prawie, o utracie zaufania obywateli do Sejmu, rządu. Nic nie wspomina o potrzebie ograniczenia przywilejów klasy politycznej. Z jego wypowiedzi wynika, że państwo i konstytucja nie muszą i nie powinny być reformowane i zmieniane. WSI nie były nigdy umoczone w afery. Podobnie jak Jan Kulczyk. Nic złego się nie dzieje poza tym, że przeciwnicy szukają dziury w całym.
Bajkowy świat Kwaśniewskiego może się podobać. Jest taka dziwna zależność, że im mniej jest ktoś widoczny, im mniej mówi, im bardziej ukrywa się w banałach, tym ma lepsze oceny. Senat ma zdecydowanie wyższe notowania od Sejmu, choć jakością prac z pewnością się nie wyróżnia. Tak samo poważamy czy poważaliśmy prezydenta, bo był niewidoczną głową państwa, politykiem oddalonym od bieżących gier politycznych, wolnym od podejmowania trudnych, przeto zawsze wywołujących konflikty decyzji. Był tak szanowany, że nawet pewien figlarny intelektualista na łamach miesięcznika "Res Publica Nowa" chciał z niego uczynić dożywotniego dyktatora.
Zbrukany niezbrukany
Prezydent, jego małżonka i otoczenie polityczne bodaj po raz pierwszy stanęli wobec bardzo poważnych zarzutów. Mało kto pamięta niefortunną decyzję prezydenta o niepodpisaniu zgłoszonej za rządów Buzka nowej ustawy podatkowej. Nie wytyka się mu faktu, że zgodził się na złe i destrukcyjne ustawy, jak tę o NFZ czy o lustracji majątkowej. Z afery Rywina udało się Kwaśniewskiemu ujść bez szczególnego zbrukania. Tylko poseł Ziobro złożył do prokuratury wniosek dotyczący ukrywania dokumentów. Była nieudana próba postawienia Kwaśniewskiego przed komisją śledczą. Pojawił się tym samym dotychczas nie przemyślany problem konstytucyjny - kontroli politycznej nad prezydentem. Konstytucja tego jasno nie stanowi. Wiemy, że istnieje swego rodzaju dwuwładza: osobno jest prezydent i osobno parlament oraz powołana przez Sejm władza wykonawcza. Nie sposób się dowiedzieć z obecnej ustawy zasadniczej, czy parlamentarzyści mają prawo domagać się od prezydenta wyjaśnień. Pół roku temu było jasne, że nie. Teraz, mimo że konstytucja się nie zmieniła, mogą.
Prezydent przekonuje nas, że wszystko jest w porządku, choć tego, co jest w porządku - nie wiadomo. Bo raz powiada, że nie interesuje się składem rad nadzorczych, kiedy indziej uważa, że jest rzeczą naturalną, iż tym również musi się zajmować. Raz powiada, że prokuratura jest w pełni niezależna, a zaraz daje do zrozumienia, że nie jest tak do końca. Raz wzywa do wyborów wiosennych, a potem mówi, że jednak wybory odbędą się na jesieni. Nic nie jest pewne. Pewne jest tylko to, że opozycja chce go (z małżonką) zniszczyć. Zarówno Giertych, jak i Tusk niedwuznacznie dają do zrozumienia, że w pewnym wypadku procedura impeachmentu, czyli odsunięcia od władzy prezydenta, zostanie uruchomiona.
Kwaśniewski dowodzi, że chęć zemsty i zła wola przeważają, i że komisja śledcza, choć działa w ramach prawa, jest de facto organem prawo łamiącym. Wychodzi na to, że albo większość członków komisji nadużywa prawa, albo dążenie do poznania prawdy jest czymś nagannym. Podobnie jest z fundacją pani Kwaśniewskiej. W rozmowie z Tomaszem Lisem prezydent powiedział, że wszystko odbywa się zgodnie z literą prawa, ale dziennikarz dowodził, że nie chodzi o literę prawa, ale o jego ducha. Wszystkie szanujące się fundacje ujawniają listę swoich sponsorów niezależnie od tego, co prawo stanowi. Prezydent miast być przykładem i wzorcem obywatelskiego postępowania, jawi się jako ktoś, kto nie dba o swoje publiczne decorum. Tłumacząc ludziom, dlaczego lubi przebywać w towarzystwie polskich bogaczy, prezydent stwierdził, że w ten sposób promuje ludzi przedsiębiorczych. Ale dzisiaj jest już gotów podpisać ustawę o 50-procentowym podatku dla osób najlepiej zarabiających, o której wcześniej mówił, że jest nadzwyczaj dyskusyjna. Politykom opozycyjnym kilkanaście miesięcy temu tłumaczył, jak bardzo nie ceni premiera Millera, ale zarazem w geście bezradności rozkładał ręce, powiadając, że nie ma stosownej większości w Sejmie.
Elokwentny szyderca
W trudnych dla siebie sytuacjach prezydent stosuje dwa proste chwyty retoryczne. Pierwszy polega na elokwentnym odpowiadaniu na pytania, które nie zostały postawione. Drugi - na szyderstwie i wyśmianiu, czyli doprowadzeniu sytuacji do absurdu. A absurdem wszak poważnie zajmować się nie można. Raz chciał śpiewać i tańczyć przed komisją, co zapewne oznaczało, że im, czyli posłom, chodzi nie o to, co powie, ale tylko o jego występ przed kamerami. Przed kamerami może nawet tańczyć (tańczył już w kampanii wyborczej w 1995 r., gdy przytupywał kapeli disco polo). Ostatnio wystąpił z propozycją przesłuchania 40 mln Polaków, co jest reakcją na odgrzebywanie sprawy Olina i Ałganowa. Nie sposób zrozumieć, dlaczego akurat do tej sprawy powrócić nie można, jak nie sposób pojąć, dlaczego nie można wszcząć postępowania w sprawie moskiewskiej pożyczki (od KPZR dla PZPR przez KGB). Prezydent chce dowieść, że komisja sięga tam, gdzie sięgać jej nie wolno, a w każdym razie wiemy, że nie chce, by posłowie za bardzo grzebali w różnych powiązaniach polityków, oficerów, biznesmenów.
Prezydent przedstawia się jako obrońca prawa, porządku konstytucyjnego, polityk pojednania, łagodzenia sporów, prawdziwy Europejczyk, strażnik demokracji i III Rzeczypospolitej. W TVN 24 powiedział: "To jest po prostu komisja demontażu III Rzeczypospolitej i wykazania, że III Rzeczpospolita to jest jakiś historyczny epizod, a może nawet wrzód historii Polski". 11 listopada z kolei prezydent stwierdził: "Polska to nie wyłącznie sensacje, afery, notatki służb i spiski. Polska to trwająca od wieków rozmowa wszystkich rodaków, która spaja pokolenia, łączy ludzi różnych środowisk i tradycji". A każdy, kto ma jakieś podejrzenia wobec istniejących układów, kto chce zmian, wprowadza retorykę wojny, retorykę polowania, niszczy społeczną zgodę i źle służy Rzeczypospolitej. To czyste d�jş vu - zupełnie jakbym czytał wypowiedzi antylustracyjne z 1992 r. Ten sam ton i te same oskarżenia. Zgoda mimo prawdy, zgoda wbrew faktom.
Kwaśniewski, wytrwały i wierny czytelnik paryskiej "Kultury", zakazanej przez jego partię przed 1989 r., minister rządu Rakowskiego, dziennikarz komunistycznej prasy, wierny działacz PZPR, występuje - o paradoksie - w roli budowniczego i obrońcy demokracji przed tymi, którzy o nią walczyli i ponosili olbrzymie ofiary. Okazuje się, że tylko on, jego otoczenie i jego formacja mogą być dumni z rewolucji 1989 r. Wygląda na to, że to działacze PZPR są tymi, którzy stary system rozmontowali i jako szczerzy demokraci oraz liberałowie zafundowali nam wolną Polskę, a opozycja, która szczekała na stary ustrój, nic się nie zmieniła, bo nadal ujada i nadal chce burzyć. Wnioski z tego rozumowania wypływają wielorakie i każdy z nich jest tak absurdalny, że nie sposób potraktować go poważnie. Wniosek numer jeden jest taki: mamy dobrze działające państwo (kraina Oz), dobrą klasę polityczną (poza wiecznie marudzącą opozycją), świetny rząd i doskonałe wyniki ekonomiczne oraz demokrację, której inne kraje mogą nam tylko pozazdrościć. Wniosek drugi: opozycja jest zaślepiona nienawiścią do rządu, prezydenta - dlatego wysuwa żądania lustracyjne, zmiany konstytucji, przebudowy systemu sprawiedliwości. Wniosek trzeci: większość obywateli, która uważa, że nie ma wpływu na los kraju, że proces transformacji był niesprawiedliwy, że korupcja niszczy państwo, ci, którzy pozbyli się złudzeń i zaufania do polityków oraz instytucji państwa, są w wielkim błędzie i nie wiedzą, co mówią. Wniosek czwarty, całkiem realistyczny: prezydent i jego formacja tak dobrze czują się w III Rzeczypospolitej i tak bardzo jej bronią, ponieważ osiągnęli w niej więcej, niż mogli zyskać za starego ustroju. Okazało się, że ten ustrój jest wyjątkowo życzliwy dla dawnych towarzyszy, pozwalając im zachować władzę i ekonomiczne korzyści.
Człowiek bez przyszłości?
Mimo wszystkich lapsusów (albo dlatego, że przemawia tak wdzięcznie) Kwaśniewski jest nadal prezydentem lubianym. Z badań Pentora dla "Wprost" wynika, że może nie cieszy się już taką sympatią jak przed kilku laty, ale 50 proc. obywateli uważa, że dobrze wykonuje swoje zadania, a tylko (aż) 40 proc. ma odmienne zdanie. 38 proc. respondentów nie wierzy w to, że prezydent ma cokolwiek wspólnego z budowaniem mrocznej pajęczyny polityczno-biznesowej. 34 proc. ma odmienne zdanie i aż 27 proc. osób nie jest w stanie udzielić w tym względzie odpowiedzi. Prawie 41 proc. sądzi, że prezydent przyczynił się do umocnienia polskiej demokracji, 18 proc. twierdzi, że ją osłabił, zaś 30 proc. uważa, że ten najwyższy urzędnik państwa nie miał wpływu na jej los.
Popularność prezydenta słabnie, choć nadal jest wysoka. Zapewne gdyby po raz trzeci kandydował na urząd, miałby poważne kłopoty, ale nie sądzę, by w drugiej turze przepadł. Pozostał mu spory kapitał zaufania, pozwalający na odegranie znaczącej roli w polskiej polityce.
Teraz toczy się prawdziwa polityczna batalia zarówno o to, kim będzie Kwaśniewski po skończonej kadencji, jak i o to, co zostanie z formacji, z której wyszedł, którą przeprowadził do nowego ustroju. Wracamy niemal do roku 1990, do problemów, które wtedy zostały wskazane, ale nigdy praktycznie nie załatwione. Wracamy do pytań o model państwa, rządów prawa, odpowiedzialności za przestępstwa i zbrodnie, lustracji majątków. Wracamy do początków, bo coraz więcej osób, coraz więcej polityków zdaje sobie sprawę z tego, że zaniechanie, uniki, brak jasnych rozwiązań zawsze skutkują aferami, korupcją, nieufnością, a przede wszystkim destrukcyjnym bałaganem.
Więcej możesz przeczytać w 47/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.