Artysta ma w sobie coś takiego, że oficjalnie musi udawać, iż jest przeciwny sprzedawaniu się W dzisiejszych czasach podstawą funkcjonowania na rynku artystycznym jest umiejętność dobrego sprzedania się. Sprzedać można się na wiele sposobów, ale najlepiej za pieniądze. Artysta generalnie ma w sobie coś takiego, że oficjalnie musi udawać, że jest przeciwny sprzedawaniu się. Ci, co w wywiadach opowiadają, iż nigdy się nie sprzedadzą, zazwyczaj albo już dawno się sprzedali, albo właśnie chcą się sprzedać.
Paradoks polega na tym, że twórca plotący bzdury o tym, że pod żadnym pozorem się nie sprzeda, wie, że dzięki temu nieźle sprzeda się w mediach. A dziś dobre sprzedanie się w mediach gwarantuje niezłe sprzedanie się w księgarni czy salonie płytowym. Za komuny artysta sprzedajny oznaczał człowieka współpracującego z władzą. Osobnik taki postrzegany był przez wszystkich jako zwykła szmata. Ten przykry dyskomfort władza rekompensowała mu prezentami, takimi jak wycieczki do Bułgarii czy talony na węgiel i kalesony. Dziś artysta sprzedajny to taki, który raz śpiewa dla jednej partii, raz dla drugiej, następnie bierze forsę od trzeciej, a sam głosuje na czwartą.
Dawniej ważne było, żeby się nie sprzedać systemowi. Od kiedy pojawiły się możliwości występów w reklamie, jedyną troską artystów jest to, by nie sprzedać się zbyt tanio. Znam niezależnych twórców, którzy mieli moralny problem, czy sprzedawać się wielkim koncernom lub reklamie, czy nie. Gdy wreszcie po wielu latach męki, przyduszeni sytuacją życiową zdecydowali się na sprzedaż, nagle odkryli ze zdziwieniem, że nikt ich nie chce kupić.
Ja postanowiłem sprzedać się już dawno. Niestety, w kapitalizmie dobre sprzedanie się to jest prawdziwa sztuka. Jako osoba kontrowersyjna byłem towarem niezwykle trudnym do opylenia. Jako jedyny żyjący w Polsce sobowtór muszli klozetowej chciałem reklamować sedesy. Niestety, wygryzł mnie otyły kolega z branży, który jest szerszy na ryju i bardziej z kiblem się kojarzy. Zgłosiłem też gotowość do reklamy damskich rajstop, ale tym razem wysiudała mnie Justyna Steczkowska, która ma ładniejsze nogi ode mnie (choć są tacy, którzy nie podzielają tej opinii). Poważnie zainteresowani mną i moją twórczością byli jedynie producenci wódy i prezerwatyw. Z tymi od wódy już byłem bliski dogadania się, ale nagle weszły przepisy, że wódy nie można reklamować na koncertach. Nawet się trochę ucieszyłem, bo podczas negocjacji tak mocno zaprzyjaźniano mnie z produktem, że nic tylko wypatrywać białych myszek. Kontrakt w sprawie prezerwatyw też był już bliski podpisania. Zrezygnowałem, gdy okazało się, że producent chce mi uszyć specjalny kostium sceniczny przypominający prezerwatywę. Ostatecznie jednak menedżer przekonał mnie, że taki strój to fajna sprawa i można będzie wykorzystać go w teledysku. Odpuściliśmy, gdy wyszło na jaw, że chcą, abym przez pięć lat udawał kondona na scenie.
Moja przygoda z reklamą ma szczęśliwe zakończenie. Właśnie podpisałem kontrakt na reklamę zabawek śmierdzieli. Producent śmierdzieli uznał, że tylko ja pasuję mu do produktu. Moja twarz będzie kampanią reklamową śmierdzieli, z czego jestem bardzo dumny. No cóż, piękno ma wiele twarzy. Wenus z Milo jest bez rąk, a uchodzi powszechnie za symbol piękna. Ja myję się codziennie, a będę reklamować smrodliwe zabawki. Wreszcie po latach mogę uchodzić za towar nieźle sprzedany.
Dawniej ważne było, żeby się nie sprzedać systemowi. Od kiedy pojawiły się możliwości występów w reklamie, jedyną troską artystów jest to, by nie sprzedać się zbyt tanio. Znam niezależnych twórców, którzy mieli moralny problem, czy sprzedawać się wielkim koncernom lub reklamie, czy nie. Gdy wreszcie po wielu latach męki, przyduszeni sytuacją życiową zdecydowali się na sprzedaż, nagle odkryli ze zdziwieniem, że nikt ich nie chce kupić.
Ja postanowiłem sprzedać się już dawno. Niestety, w kapitalizmie dobre sprzedanie się to jest prawdziwa sztuka. Jako osoba kontrowersyjna byłem towarem niezwykle trudnym do opylenia. Jako jedyny żyjący w Polsce sobowtór muszli klozetowej chciałem reklamować sedesy. Niestety, wygryzł mnie otyły kolega z branży, który jest szerszy na ryju i bardziej z kiblem się kojarzy. Zgłosiłem też gotowość do reklamy damskich rajstop, ale tym razem wysiudała mnie Justyna Steczkowska, która ma ładniejsze nogi ode mnie (choć są tacy, którzy nie podzielają tej opinii). Poważnie zainteresowani mną i moją twórczością byli jedynie producenci wódy i prezerwatyw. Z tymi od wódy już byłem bliski dogadania się, ale nagle weszły przepisy, że wódy nie można reklamować na koncertach. Nawet się trochę ucieszyłem, bo podczas negocjacji tak mocno zaprzyjaźniano mnie z produktem, że nic tylko wypatrywać białych myszek. Kontrakt w sprawie prezerwatyw też był już bliski podpisania. Zrezygnowałem, gdy okazało się, że producent chce mi uszyć specjalny kostium sceniczny przypominający prezerwatywę. Ostatecznie jednak menedżer przekonał mnie, że taki strój to fajna sprawa i można będzie wykorzystać go w teledysku. Odpuściliśmy, gdy wyszło na jaw, że chcą, abym przez pięć lat udawał kondona na scenie.
Moja przygoda z reklamą ma szczęśliwe zakończenie. Właśnie podpisałem kontrakt na reklamę zabawek śmierdzieli. Producent śmierdzieli uznał, że tylko ja pasuję mu do produktu. Moja twarz będzie kampanią reklamową śmierdzieli, z czego jestem bardzo dumny. No cóż, piękno ma wiele twarzy. Wenus z Milo jest bez rąk, a uchodzi powszechnie za symbol piękna. Ja myję się codziennie, a będę reklamować smrodliwe zabawki. Wreszcie po latach mogę uchodzić za towar nieźle sprzedany.
Więcej możesz przeczytać w 47/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.