Komu chcecie świecić w oczy Istvanem Szabó i jego teczką? Nam, kolaborantom?
Informacja miała wstrząsnąć naszym filmowym grajdołkiem. Istvan Szabó (Oscar za "Mefista") przyznał, że jako student donosił bezpiece. W celach szlachetnych, ale teczkę ma. Zawracanie gitary z tym Szabó! U nas mamy takie legendy kolaboracji, że niech się Szabó schowa. Dla swoich brakuje czasu.
To, co pamiętamy, chętnie powtarzamy w kółko. Że za okupacji Aleksander Zelwerowicz zamienił gabinet dyrektora Teatru Narodowego na zydel nadzorcy obory. Że Jan Kurnakowicz podawał płaszcze w szatni, a Wojciech Brydziński sprzedawał papierosy na sztuki. Jeszcze czasem jakaś bulwarówka zatrąci o Kazimierza Junoszę-Stępowskiego, bo to przypadek malowniczy. Oszalał dla niuni młodszej od siebie o 30 lat i na scenie hitlerowskiego teatru Komedia zarabiał dla niej na kokainę. A jej i tak było mało, więc proszek kupowała też od gestapo - za donosy. Junoszę Polska Podziemna zastrzeliła niechcący, niunię w ramach regularnego wyroku. Ale kto przypomni, że przecież w tej samej Komedii 35-lecie "pracy artystycznej" fetował z rzadkim rozmachem w 1941 r. Józef Węgrzyn, amant i bożyszcze. Również mocno zaawansowany alkoholik, co go jednak nie usprawiedliwia bardzo. Choć scena, gdy w 1952 r. przypięty pasami na odwykówce w Kościanie ryczy "Dajcie mi wódy!" (tym samym melodyjnym głosem, którym podawał najpiękniejsze monologi), powinna przejść do annałów. W Komedii reperował kasę Adolf Dymsza - przed wojną w filmie tysiąc złotych dniówki. A teraz nie umiał żyć bez tego tysiąca. I brawek.
Ale to górna półka. A kto wspomni taką Hankę Brzostkównę, która ku aplauzowi warszawiaków wykonywała - całkiem naga - słynny "taniec z mufką". W jednym z tych dwudziestu (!) Miniatur i Masek, teatrzyków, które przywódcy Państwa Podziemnego nazwali perfidną, antypolską robotą. Czemu całkiem cicho o tych rewiach - "Ząb, zupa, dąb", "Cacko z dziurką", "Moczmy nogi", "Szał ciał" - na które bilety wyprzedawano dwa tygodnie naprzód. I o tym, że jak nadchodził Wielki Czwartek, to z dnia na dzień pieprzne scenki zamieniano na spektakl "W cieniu krzyża". A przychodziła ta sama publiczność. I o tym, że gdy po Stalingradzie władze okupacyjne zażyczyły sobie w każdej rewii po jednym "skeczu antybolszewickim", to takie skecze zjawiały się bez dnia spóźnienia.
Holocaust nicujemy od lat, ale kto pamięta, że jednocześnie z akcją likwidacji warszawskiego getta Niemcy ogłosili konkurs na "sztukę antytyfusową"? Że do konkursu stanęło kilkanaście tekstów? Że wygrał utwór "Kwarantanna" Haliny Rapackiej? I że warszawski teatrzyk objeżdżał z tą sztuką Generalną Gubernię jak długa i szeroka i nakłaniał publiczność, by wydawała ukrywanych po strychach starozakonnych sąsiadów?
A byli i tacy, którzy kolaboracją plamić życiorysów nie musieli. Weźmy ówczesnego amanta z przyszłością, nazwiskiem Łapicki. Toż Polska Podziemna wypłacała mu stypendium, aby mógł szlifować talent z daleka od podejrzanych teatrzyków. I ten sam Łapicki, który wyszedł bez skazy ze starcia z totalitaryzmem brunatnym, zaraz po wojnie dał się użyć totalitaryzmowi czerwonemu. Z nienaganną dykcją czytał nie tylko co bardziej zajadłe kroniki filmowe (słyszymy, jeszcze czasem nadają), ale podawał też wyjątkowo szczujące teksty do filmów z procesów, które były zainscenizowanymi zabójstwami sądowymi - dziś pod 10 centymetrami kurzu w archiwum. A za takim filmem stały sądowa pokazówka, cela śmierci i sznur.
Że taka współpraca wisiała wtedy w powietrzu? Może. Nie było nas, nie wiemy. Wiemy natomiast, że Andrzejowi Wajdzie komuniści zastrzelili ojca - prawdopodobnie w Katyniu. I jest rok 1955. I ten obiecujący reżyser bierze na warsztat prozę "Staż kandydacki" Bohdana Czeszki, pisarza naiwnego i trunkowego. Od razu zmienia tytuł na "Pokolenie" i daje płomienną pieśń na temat duchowości młodych aktywistów komunistycznych. Po jego filmie Gwardia Ludowa nie jest już garstką agentów nasłanych przez Moskwę, lecz kwiatem młodzieży polskiej. Natchnieniem dla następnych kwiatów.
Komu chcecie świecić w oczy Istvanem Szabó i jego teczką? Nam, kolaborantom?
To, co pamiętamy, chętnie powtarzamy w kółko. Że za okupacji Aleksander Zelwerowicz zamienił gabinet dyrektora Teatru Narodowego na zydel nadzorcy obory. Że Jan Kurnakowicz podawał płaszcze w szatni, a Wojciech Brydziński sprzedawał papierosy na sztuki. Jeszcze czasem jakaś bulwarówka zatrąci o Kazimierza Junoszę-Stępowskiego, bo to przypadek malowniczy. Oszalał dla niuni młodszej od siebie o 30 lat i na scenie hitlerowskiego teatru Komedia zarabiał dla niej na kokainę. A jej i tak było mało, więc proszek kupowała też od gestapo - za donosy. Junoszę Polska Podziemna zastrzeliła niechcący, niunię w ramach regularnego wyroku. Ale kto przypomni, że przecież w tej samej Komedii 35-lecie "pracy artystycznej" fetował z rzadkim rozmachem w 1941 r. Józef Węgrzyn, amant i bożyszcze. Również mocno zaawansowany alkoholik, co go jednak nie usprawiedliwia bardzo. Choć scena, gdy w 1952 r. przypięty pasami na odwykówce w Kościanie ryczy "Dajcie mi wódy!" (tym samym melodyjnym głosem, którym podawał najpiękniejsze monologi), powinna przejść do annałów. W Komedii reperował kasę Adolf Dymsza - przed wojną w filmie tysiąc złotych dniówki. A teraz nie umiał żyć bez tego tysiąca. I brawek.
Ale to górna półka. A kto wspomni taką Hankę Brzostkównę, która ku aplauzowi warszawiaków wykonywała - całkiem naga - słynny "taniec z mufką". W jednym z tych dwudziestu (!) Miniatur i Masek, teatrzyków, które przywódcy Państwa Podziemnego nazwali perfidną, antypolską robotą. Czemu całkiem cicho o tych rewiach - "Ząb, zupa, dąb", "Cacko z dziurką", "Moczmy nogi", "Szał ciał" - na które bilety wyprzedawano dwa tygodnie naprzód. I o tym, że jak nadchodził Wielki Czwartek, to z dnia na dzień pieprzne scenki zamieniano na spektakl "W cieniu krzyża". A przychodziła ta sama publiczność. I o tym, że gdy po Stalingradzie władze okupacyjne zażyczyły sobie w każdej rewii po jednym "skeczu antybolszewickim", to takie skecze zjawiały się bez dnia spóźnienia.
Holocaust nicujemy od lat, ale kto pamięta, że jednocześnie z akcją likwidacji warszawskiego getta Niemcy ogłosili konkurs na "sztukę antytyfusową"? Że do konkursu stanęło kilkanaście tekstów? Że wygrał utwór "Kwarantanna" Haliny Rapackiej? I że warszawski teatrzyk objeżdżał z tą sztuką Generalną Gubernię jak długa i szeroka i nakłaniał publiczność, by wydawała ukrywanych po strychach starozakonnych sąsiadów?
A byli i tacy, którzy kolaboracją plamić życiorysów nie musieli. Weźmy ówczesnego amanta z przyszłością, nazwiskiem Łapicki. Toż Polska Podziemna wypłacała mu stypendium, aby mógł szlifować talent z daleka od podejrzanych teatrzyków. I ten sam Łapicki, który wyszedł bez skazy ze starcia z totalitaryzmem brunatnym, zaraz po wojnie dał się użyć totalitaryzmowi czerwonemu. Z nienaganną dykcją czytał nie tylko co bardziej zajadłe kroniki filmowe (słyszymy, jeszcze czasem nadają), ale podawał też wyjątkowo szczujące teksty do filmów z procesów, które były zainscenizowanymi zabójstwami sądowymi - dziś pod 10 centymetrami kurzu w archiwum. A za takim filmem stały sądowa pokazówka, cela śmierci i sznur.
Że taka współpraca wisiała wtedy w powietrzu? Może. Nie było nas, nie wiemy. Wiemy natomiast, że Andrzejowi Wajdzie komuniści zastrzelili ojca - prawdopodobnie w Katyniu. I jest rok 1955. I ten obiecujący reżyser bierze na warsztat prozę "Staż kandydacki" Bohdana Czeszki, pisarza naiwnego i trunkowego. Od razu zmienia tytuł na "Pokolenie" i daje płomienną pieśń na temat duchowości młodych aktywistów komunistycznych. Po jego filmie Gwardia Ludowa nie jest już garstką agentów nasłanych przez Moskwę, lecz kwiatem młodzieży polskiej. Natchnieniem dla następnych kwiatów.
Komu chcecie świecić w oczy Istvanem Szabó i jego teczką? Nam, kolaborantom?
Więcej możesz przeczytać w 6/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.