Ekranizacja bestselleru "Wyznania gejszy" okazała się zaledwie przyjemnym dla oka harlequinem
To miało być świadectwo globalnego otwarcia i celebracja kultury Dalekiego Wschodu. Tak przekonywała hollywoodzka propaganda, ogłaszając ekranizację bestsellerowej powieści "Wyznania gejszy" Arthura Goldena (z 1997 r.). Tym bardziej że w głównych rolach obsadzono gwiazdy chińskiego kina. Dla kulturowych purystów ta decyzja była kolejnym przejawem arogancji fabryki snów w traktowaniu innych kultur. Historyczni nadwrażliwcy wypomnieli natomiast, że dokładnie w tych czasach, kiedy rozgrywa się akcja powieści, japońskie gejsze brały udział w dorocznych wiosennych tańcach Miyako Odori (Taniec Kwitnącej Wiśni), które czciły bohaterskie podboje cesarskiej armii w Chinach i Korei.
Władze chińskie jakby posłuchały tych drugich i nie wydały pozwolenia na rozpowszechnianie "Wyznań gejszy" w swym kraju, tłumacząc to czysto polityczne posunięcie obawą przed antyjapońskimi rozruchami. Wybitny chiński reżyser Chen Kaige taktownie opowiedział się po stronie kulturalnych sceptyków, krytykując podczas sympozjum w Kobe powierzenie ról gejsz - tak nierozerwalnie związanych z kulturą japońską - Chinkom: Zhang Ziyi ("Przyczajony tygrys, ukryty smok", "Dom latających sztyletów"), pochodzącej z Malezji, ale zadomowionej w Hongkongu Michelle Yeoh (filmy kung-fu, "Przyczajony tygrys, ukryty smok", "Jutro nie umiera nigdy"). Hollywood wytknął natychmiast Chenowi Kaige, że kiedy z realizacji filmu wycofał się Steven Spielberg, on sam Đ w końcu przecież Chińczyk Đ zgłosił swoją kandydaturę. Spielberg za namową Akiry Kurosawy planował nakręcenie filmu w języku japońskim, ale wyznaczony przez niego Rob Marshall, mający na koncie jeden sukces - "Chicago", nie miał ani takiej pozycji, ani zapewne ochoty, by ten ryzykowny pomysł forsować. W nowej sytuacji wybór Chinek wydawał się logiczny, jako że w kinie japońskim nie ma tak rozpoznawalnych na Zachodzie aktorek.
Supermodelki w kimonach
Po premierze "Wyznań gejszy" okazało się, że nie było o co kruszyć kopii. Film jest wykwintną konfekcją, przyjemnym dla oka harlequinem, który rozgrywa się w egzotycznej scenerii i w egzotycznych kostiumach. Wizualna uroda tego widowiska została doceniona przez oscarowe gremium, które 30 stycznia nominowało go aż do sześciu nagród, właśnie w kategoriach artystycznych i audiowizualnych. Rację miał Marshall, kiedy na stawiane mu zarzuty natury kulturowo-historycznej odpowiadał: "Nie kręcę dokumentu o świecie gejsz - to jest tylko baśń".
Film w formie nostalgiczno-sentymentalnej przywołuje czasy schyłku świata gejsz z Kioto - świata pełnego wystudiowanych gestów i nienagannych manier, ale też przesyconego podskórną drapieżnością. Jeszcze w latach 30. ubiegłego stulecia walka między gejszami o najwyższe pozycje w zawodowej hierarchii była równie bezwzględna jak obecnie rywalizacja między supermodelkami. Gejsza bowiem na przestrzeni wieków, od chwili pojawienia się na początku XVII wieku, stała się nie tylko instytucją, elementem kulturalnej tożsamości Japonii, ale cieszyła się statusem, jakbyśmy dziś powiedzieli, celebrity.
Egzystencja gejsz miała też ciemne strony. Były one bowiem faktycznie niewolnicami swoich patronek i okiya, czyli szkół, do których trafiały jako małe dziewczynki, sprzedawane tu przez biedne rodziny. Kształciły się w sztuce tańca, muzyki, eleganckiej konwersacji i usługiwaniu przy stole mężczyznom, których stać było, by słono płacić za ich towarzystwo. Jednak nawet po długich latach nauki i stażu z zarobionych pieniędzy nie pozostawało im nawet tyle, by odłożyć choćby na zakup wykwintnych kimon (ich wartość dziś wyniosłaby średnio 50 tys. dolarów). Z postfeministycznego punktu widzenia barbarzyństwem wydaje się rytuał wyzwolenia stażystki maiko na gejszę, którego częścią była defloracja przez mężczyznę, który wylicytował najwyższą sumę, by dostąpić tego zaszczytu. Gdyby się okazało, że kandydatka na gejszę nie była dziewicą, byłaby to hańba dla szkoły. Bo - wbrew temu, co przez lata sądziło się na Zachodzie - gejsze nie miały nic wspólnego z prostytucją. To nieporozumienie co do natury zawodu gejszy wynikało głównie stąd, że po klęsce Japonii w 1945 r. amerykańscy żołnierze spragnieni seksu, wszystkie prostytutki nazywali gejszami. Oczywiście, gejsze nie były mniszkami - najpiękniejsze miały często bogatych mecenasów, zdarzało się im też obdarzyć swoimi względami jakiegoś klienta. Jednak różnica między nimi a rezydentkami burdeli polegała na tym, że - jak już samo słowo "gejsza" (osoba sztuki) wskazuje - były one artystkami. Płatny seks był domeną świata kurtyzan.
Żywe pomniki kultury
O świecie gejsz o wiele więcej można się dowiedzieć z telewizyjnego dokumentu "The Secret Life of Geisha" (1999). Ale także z dobrze udokumentowanej powieści Goldena, któremu za przewodniczkę służyła prawdziwa gejsza z Kioto Mineko Iwasaki. Książka, która rozeszła się w ponad 5 mln egzemplarzy i została przetłumaczona na ponad 30 języków, wpisuje się w tradycję poważnego traktowania krajów azjatyckich przez twórców zachodnich, do której to tradycji należy zaliczyć m.in. Jamesa Clavella ("Szogun"), Jos� Frechesa (trylogia "Talizman z Nefrytu") czy reżysera Bernardo Bertolucciego ("Ostatni cesarz").
Marshall w swojej ekranizacji skupia się na rywalizacji młodziutkiej Sayuri (Zhang Ziyi) z zawistną Hatsumomo (Gong Li). Pozostaje wierny hollywoodzkiej konwencji, a największym komplementem dla reżysera było życzliwe przyjęcie "Wyznań gejszy" w Japonii. Japończycy to bowiem naród praktyczny, który jest wprawdzie ogromnie przywiązany do swojego dziedzictwa kulturowego, ale też bez rozczulania się akceptuje przemijalność wszystkich rzeczy. A do takich należy tajemniczy świat gejsz.
Fakty są nieubłagane. Po wojnie społeczność tych starannie kształconych wytwornych dam zmalała z 80 tys. do 1,5 tys. Młode dziewczyny, które marzą o karierze gejszy, przychodzą do zawodu już z własnej woli i w każdej chwili mogą odejść. Bo to dziś wysoko płatna, elitarna profesja. Koszt wynajęcia na wieczór doświadczonej gejszy - a nie jakiegoś przebierańca dla turystów, od jakich roi się w Kioto - kształtuje się między 5 a 10 tys. dolarów. I choć towarzystwo takiej damy dalej jest wysoko cenione przez wyrafinowaną klientelę z wyższych sfer, sama instytucja gejszy jest już szacownym zabytkiem kultury, jak kuźnie, w których wykuwa się samurajskie miecze.
Władze chińskie jakby posłuchały tych drugich i nie wydały pozwolenia na rozpowszechnianie "Wyznań gejszy" w swym kraju, tłumacząc to czysto polityczne posunięcie obawą przed antyjapońskimi rozruchami. Wybitny chiński reżyser Chen Kaige taktownie opowiedział się po stronie kulturalnych sceptyków, krytykując podczas sympozjum w Kobe powierzenie ról gejsz - tak nierozerwalnie związanych z kulturą japońską - Chinkom: Zhang Ziyi ("Przyczajony tygrys, ukryty smok", "Dom latających sztyletów"), pochodzącej z Malezji, ale zadomowionej w Hongkongu Michelle Yeoh (filmy kung-fu, "Przyczajony tygrys, ukryty smok", "Jutro nie umiera nigdy"). Hollywood wytknął natychmiast Chenowi Kaige, że kiedy z realizacji filmu wycofał się Steven Spielberg, on sam Đ w końcu przecież Chińczyk Đ zgłosił swoją kandydaturę. Spielberg za namową Akiry Kurosawy planował nakręcenie filmu w języku japońskim, ale wyznaczony przez niego Rob Marshall, mający na koncie jeden sukces - "Chicago", nie miał ani takiej pozycji, ani zapewne ochoty, by ten ryzykowny pomysł forsować. W nowej sytuacji wybór Chinek wydawał się logiczny, jako że w kinie japońskim nie ma tak rozpoznawalnych na Zachodzie aktorek.
Supermodelki w kimonach
Po premierze "Wyznań gejszy" okazało się, że nie było o co kruszyć kopii. Film jest wykwintną konfekcją, przyjemnym dla oka harlequinem, który rozgrywa się w egzotycznej scenerii i w egzotycznych kostiumach. Wizualna uroda tego widowiska została doceniona przez oscarowe gremium, które 30 stycznia nominowało go aż do sześciu nagród, właśnie w kategoriach artystycznych i audiowizualnych. Rację miał Marshall, kiedy na stawiane mu zarzuty natury kulturowo-historycznej odpowiadał: "Nie kręcę dokumentu o świecie gejsz - to jest tylko baśń".
Film w formie nostalgiczno-sentymentalnej przywołuje czasy schyłku świata gejsz z Kioto - świata pełnego wystudiowanych gestów i nienagannych manier, ale też przesyconego podskórną drapieżnością. Jeszcze w latach 30. ubiegłego stulecia walka między gejszami o najwyższe pozycje w zawodowej hierarchii była równie bezwzględna jak obecnie rywalizacja między supermodelkami. Gejsza bowiem na przestrzeni wieków, od chwili pojawienia się na początku XVII wieku, stała się nie tylko instytucją, elementem kulturalnej tożsamości Japonii, ale cieszyła się statusem, jakbyśmy dziś powiedzieli, celebrity.
Egzystencja gejsz miała też ciemne strony. Były one bowiem faktycznie niewolnicami swoich patronek i okiya, czyli szkół, do których trafiały jako małe dziewczynki, sprzedawane tu przez biedne rodziny. Kształciły się w sztuce tańca, muzyki, eleganckiej konwersacji i usługiwaniu przy stole mężczyznom, których stać było, by słono płacić za ich towarzystwo. Jednak nawet po długich latach nauki i stażu z zarobionych pieniędzy nie pozostawało im nawet tyle, by odłożyć choćby na zakup wykwintnych kimon (ich wartość dziś wyniosłaby średnio 50 tys. dolarów). Z postfeministycznego punktu widzenia barbarzyństwem wydaje się rytuał wyzwolenia stażystki maiko na gejszę, którego częścią była defloracja przez mężczyznę, który wylicytował najwyższą sumę, by dostąpić tego zaszczytu. Gdyby się okazało, że kandydatka na gejszę nie była dziewicą, byłaby to hańba dla szkoły. Bo - wbrew temu, co przez lata sądziło się na Zachodzie - gejsze nie miały nic wspólnego z prostytucją. To nieporozumienie co do natury zawodu gejszy wynikało głównie stąd, że po klęsce Japonii w 1945 r. amerykańscy żołnierze spragnieni seksu, wszystkie prostytutki nazywali gejszami. Oczywiście, gejsze nie były mniszkami - najpiękniejsze miały często bogatych mecenasów, zdarzało się im też obdarzyć swoimi względami jakiegoś klienta. Jednak różnica między nimi a rezydentkami burdeli polegała na tym, że - jak już samo słowo "gejsza" (osoba sztuki) wskazuje - były one artystkami. Płatny seks był domeną świata kurtyzan.
Żywe pomniki kultury
O świecie gejsz o wiele więcej można się dowiedzieć z telewizyjnego dokumentu "The Secret Life of Geisha" (1999). Ale także z dobrze udokumentowanej powieści Goldena, któremu za przewodniczkę służyła prawdziwa gejsza z Kioto Mineko Iwasaki. Książka, która rozeszła się w ponad 5 mln egzemplarzy i została przetłumaczona na ponad 30 języków, wpisuje się w tradycję poważnego traktowania krajów azjatyckich przez twórców zachodnich, do której to tradycji należy zaliczyć m.in. Jamesa Clavella ("Szogun"), Jos� Frechesa (trylogia "Talizman z Nefrytu") czy reżysera Bernardo Bertolucciego ("Ostatni cesarz").
Marshall w swojej ekranizacji skupia się na rywalizacji młodziutkiej Sayuri (Zhang Ziyi) z zawistną Hatsumomo (Gong Li). Pozostaje wierny hollywoodzkiej konwencji, a największym komplementem dla reżysera było życzliwe przyjęcie "Wyznań gejszy" w Japonii. Japończycy to bowiem naród praktyczny, który jest wprawdzie ogromnie przywiązany do swojego dziedzictwa kulturowego, ale też bez rozczulania się akceptuje przemijalność wszystkich rzeczy. A do takich należy tajemniczy świat gejsz.
Fakty są nieubłagane. Po wojnie społeczność tych starannie kształconych wytwornych dam zmalała z 80 tys. do 1,5 tys. Młode dziewczyny, które marzą o karierze gejszy, przychodzą do zawodu już z własnej woli i w każdej chwili mogą odejść. Bo to dziś wysoko płatna, elitarna profesja. Koszt wynajęcia na wieczór doświadczonej gejszy - a nie jakiegoś przebierańca dla turystów, od jakich roi się w Kioto - kształtuje się między 5 a 10 tys. dolarów. I choć towarzystwo takiej damy dalej jest wysoko cenione przez wyrafinowaną klientelę z wyższych sfer, sama instytucja gejszy jest już szacownym zabytkiem kultury, jak kuźnie, w których wykuwa się samurajskie miecze.
Więcej możesz przeczytać w 6/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.