Polska tęskni za Herkulesem, który uprzątnąłby naszą scenę polityczną
Życie polityczne pełne jest dokuczliwego zgiełku, na który lekarstwem może być historia. Warto do niej sięgnąć, zwłaszcza w 2006 r., pełnym okrągłych rocznic. O niektórych, jak o 90. rocznicy wydania aktu 5 listopada, pamiętać będą tylko historycy. Inne, jak 80. rocznica zamachu majowego, staną się przedmiotem publicznej debaty. Wywołają ją też na pewno przełomowe daty PRL: 50-lecie października 1956 r., 30-lecie strajków czerwcowych 1976 r. i ćwierćwiecze wprowadzenia stanu wojennego.
Wielce pouczająca może być debata o genezie i konsekwencjach zamachu majowego. Nikt nie szykuje się dzisiaj do dokonania puczu, ale współczesna Polska, analogicznie do tej sprzed lat 80, przeżywa wyraźny kryzys rządów parlamentarnych. Najdelikatniej mówiąc, ludzie nie poważają Sejmu oraz posłów i coraz częściej - jak pokazują badania opinii publicznej - gotowi są przystać na rządy silnej ręki. Podobnie jak przed majem 1926 r. Polska tęskni za Herkulesem, który uprzątnąłby stajnię Augiasza, do jakiej upodabnia się nasza scena polityczna.
Doświadczenia zamachu majowego przestrzegają przed takim złudzeniem. Ustanowionym w jego wyniku rządom autorytarnym nie udało się rozwiązać żadnego problemu, z jakim wcześniej borykała się demokracja parlamentarna. Przybyły za to nowe kłopoty. Lawinowo narastało, szczególnie od czasów wielkiego kryzysu gospodarczego, napięcie polityczne wywołane tężejącym oporem przeciwko dyktaturze. Ta zaś w obliczu piętrzących się kłopotów dodatkowo zaostrzała kurs, co wpychało kraj w spiralę konfrontacji, utrudniającą rządzącym i obywatelom zajmowanie się najpilniejszymi sprawami dnia codziennego. W efekcie marnotrawiono czas i ludzki wysiłek, a Polska dreptała w miejscu i jeszcze głębiej pogrążała się w zacofaniu.
Wielkie ostrzeżenie przeciwko zadufaniu rządzących płynie też z bolesnych rocznic związanych z PRL. Interesujące są doświadczenia października 1956 r. Zaprzeczają one potocznemu przekonaniu, że komunistyczna władza nigdy nie cieszyła się wsparciem Polaków. Październikowy Władysław Gomułka takie wsparcie przecież miał, i to w wymiarze, jakiego może mu pozazdrościć wielu współczesnych polityków. Uosabiał bowiem marzenie o suwerenności i chociażby względnym uniezależnieniu się od Moskwy. Zawiódł to zaufanie. Skończył jak najgorzej, wydając rozkaz strzelania do robotników upominających się o prawo do godnego życia, co im przecież komunistyczna Polska obiecywała na każdym kroku. Także Gierek, wyniesiony w 1970 r. do władzy na fali robotniczego buntu, brutalnie stłumił kolejny jego przejaw w czerwcu 1976 r. Podobnie było ze stanem wojennym, mającym zniszczyć wolnościowe dzieło "Solidarności".
Dzisiaj nikt chyba nawet nie myśli o takiej brutalności w polityce. I to właśnie jest świadectwem, że walka przeciwko dyktaturze nie tylko doprowadziła do jej upadku, ale ciągle służy za przestrogę na przyszłość.
Wielce pouczająca może być debata o genezie i konsekwencjach zamachu majowego. Nikt nie szykuje się dzisiaj do dokonania puczu, ale współczesna Polska, analogicznie do tej sprzed lat 80, przeżywa wyraźny kryzys rządów parlamentarnych. Najdelikatniej mówiąc, ludzie nie poważają Sejmu oraz posłów i coraz częściej - jak pokazują badania opinii publicznej - gotowi są przystać na rządy silnej ręki. Podobnie jak przed majem 1926 r. Polska tęskni za Herkulesem, który uprzątnąłby stajnię Augiasza, do jakiej upodabnia się nasza scena polityczna.
Doświadczenia zamachu majowego przestrzegają przed takim złudzeniem. Ustanowionym w jego wyniku rządom autorytarnym nie udało się rozwiązać żadnego problemu, z jakim wcześniej borykała się demokracja parlamentarna. Przybyły za to nowe kłopoty. Lawinowo narastało, szczególnie od czasów wielkiego kryzysu gospodarczego, napięcie polityczne wywołane tężejącym oporem przeciwko dyktaturze. Ta zaś w obliczu piętrzących się kłopotów dodatkowo zaostrzała kurs, co wpychało kraj w spiralę konfrontacji, utrudniającą rządzącym i obywatelom zajmowanie się najpilniejszymi sprawami dnia codziennego. W efekcie marnotrawiono czas i ludzki wysiłek, a Polska dreptała w miejscu i jeszcze głębiej pogrążała się w zacofaniu.
Wielkie ostrzeżenie przeciwko zadufaniu rządzących płynie też z bolesnych rocznic związanych z PRL. Interesujące są doświadczenia października 1956 r. Zaprzeczają one potocznemu przekonaniu, że komunistyczna władza nigdy nie cieszyła się wsparciem Polaków. Październikowy Władysław Gomułka takie wsparcie przecież miał, i to w wymiarze, jakiego może mu pozazdrościć wielu współczesnych polityków. Uosabiał bowiem marzenie o suwerenności i chociażby względnym uniezależnieniu się od Moskwy. Zawiódł to zaufanie. Skończył jak najgorzej, wydając rozkaz strzelania do robotników upominających się o prawo do godnego życia, co im przecież komunistyczna Polska obiecywała na każdym kroku. Także Gierek, wyniesiony w 1970 r. do władzy na fali robotniczego buntu, brutalnie stłumił kolejny jego przejaw w czerwcu 1976 r. Podobnie było ze stanem wojennym, mającym zniszczyć wolnościowe dzieło "Solidarności".
Dzisiaj nikt chyba nawet nie myśli o takiej brutalności w polityce. I to właśnie jest świadectwem, że walka przeciwko dyktaturze nie tylko doprowadziła do jej upadku, ale ciągle służy za przestrogę na przyszłość.
Więcej możesz przeczytać w 6/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.