Prezydent RP i prezes PiS są skazani na szorstkie braterstwo
Pamięta pan słynnych bokserów Pawła i Grzegorza Skrzeczów? Też bliźniacy, a przecież na ringu nieźle się tłukli! - tak Jarosław Kaczyński mówił dziennikarzowi "Wprost" w kwietniu 2005 r. W grudniu 2005 r. pytaliśmy prezesa PiS, czy jego brat Lech, wtedy już prezydent elekt, był niezadowolony z tego, że Jarosław nie chciał zostać premierem. - Niezadowolony? Po prostu wściekły! Od 56 lat nigdy tak się nie pokłóciliśmy. Przez kilka dni nie odbierał ode mnie telefonów! - mówił Jarosław Kaczyński. I podkreślał, że są z bratem "odrębnymi osobami". Dziś widać, że mają nie tylko odrębne poglądy ("Przecież on ma o wiele bardziej umiarkowane poglądy niż ja!" - mówił "Wprost" kilka miesięcy temu Jarosław Kaczyński), ale także odrębne interesy.
Bo interesy nie są kwestią woli, charakteru czy braterstwa. Po prostu wynikają ze sprawowanych funkcji i związanych z nimi uwarunkowań.
Politycy PiS, pytani dziś przez nas, czy między braćmi Kaczyńskimi dochodzi do "kłótni w rodzinie", zgodnie odpowiadają słowami... polityków SLD. Ponad cztery lata temu pytaliśmy ich o konflikty między Aleksandrem Kwaśniewskim a ówczesnym premierem Leszkiem Millerem. I słyszeliśmy: "Konfliktów nie było, nie ma i nie będzie. Jest tylko zgodna współpraca". Rok później była "szorstka przyjaźń", a dwa lata później otwarta wojna. Czy po siedmiu miesiącach sprawowania władzy przez braci Kaczyńskich mamy już do czynienia z etapem "szorstkiego braterstwa"?
- Naturalne napięcia między ośrodkami władzy w państwie, takimi jak prezydent i szef rządzącej partii, są sztucznie tłumione przez fakt, że stanowiska te zajmują bardzo z sobą związani bracia bliźniacy - mówi prof. Andrzej Rychard, socjolog z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Oczywiście, bracia Kaczyńscy nigdy nie będą z sobą otwarcie walczyć, jak w ostatnich latach Miller z Kwaśniewskim. Ale ich stosunki mogą ewoluować, tak jak te między Marianem Krzaklewskim a Jerzym Buzkiem podczas rządów AWS. Na początku też było "pełne braterstwo", choć przecież nie biologiczne. Potem były długie okresy nieodzywania się do siebie, a na końcu poszukiwanie winy po drugiej stronie, a wręcz wyzwiska w wąskim gronie. Bo nic tak nie katalizuje konfliktów jak niepowodzenie.
Konflikt strategii
12 lutego 2006 r. Jarosław Kaczyński naprawdę nie wiedział, co zrobi jego brat, prezydent RP. Prezes PiS nie chciał rozwiązania Sejmu, prezydent uważał, że to dobre wyjście. Co rzadkie między braćmi, tym razem to Jarosław przyznał później, że brat miał rację. "Popełniłem błąd. Być może największy w swojej karierze" - mówił, gdy pakt stabilizacyjny poniósł klęskę, a Samoobrona i LPR przestały popierać rząd Marcinkiewicza. Wtedy Lech Kaczyński ustąpił.
Mimo ostrych starć PO z PiS oraz Lecha Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem, prezydent wciąż ma sentyment do Platformy Obywatelskiej i osobiście do Donalda Tuska. Długo nie chciał koalicji PiS z Samoobroną i LPR. Jarosław rozczarował się do PO już w 2005 r., Lech miał nadzieję na koalicję z platformą jeszcze w kwietniu 2006 r. Podczas wręczania nominacji Andrzejowi Lepperowi i Romanowi Giertychowi prezydent był wobec nominatów wyraźnie zdystansowany. W orędziu 10 maja podkreślał, że to koalicja z konieczności. "Wielu z nas, w tym ja, sądziliśmy, że powstanie wielka koalicja PiS i PO. Platforma Obywatelska (...) odrzuciła tę propozycję. Odrzuciła, mimo mojej głębokiej przychylności, także ofertę zawarcia koalicji w styczniu tego roku i w końcu w kwietniu. (...) W tej sytuacji powstał problem: czy dalej rząd ma być mniejszościowy, czyli skazany na umiarkowaną jedynie efektywność? (...) Dlatego podjęta została decyzja o zbudowaniu większości: takiej, jaka jest możliwa".
Lech Kaczyński podkreśla różne "konieczności" od początku swojej prezydentury. Te konieczności wynikają głównie z pomysłów brata. Ale Lech Kaczyński nie zawsze bratu ustępuje. Ustąpił i z "konieczności" zgodził się na lansowanego przez brata Kazimierza Marcinkiewicza jako premiera, choć obawiał się zbyt dużych wpływów środowiska dawnego ZChN. Nie dziwi w tym kontekście niedawne "przeczołganie" Marcinkiewicza, który musiał 40 minut czekać na rozmowę z prezydentem. Lech Kaczyński ustąpił w sprawie szefa TVP i pogodził się z koncepcją Jarosława, by to Bronisław Wildstein kierował telewizją publiczną, a nie Jan Ołdakowski - jak wolał prezydent. Z konieczności Lech Kaczyński pogodził się z odejściem szefa MSZ Stefana Mellera, ale już nie poparł preferowanego przez brata Pawła Zalewskiego w roli nowego ministra spraw zagranicznych. Przeforsował swoją bliską współpracownicę Annę Fotygę. Lech nie chciał też odejścia ministra zdrowia Zbigniewa Religi i właściwie wymusił na wiceministrze Bolesławie Piesze, popieranym przez Jarosława, podporządkowanie się ministrowi.
Bracia Kaczyńscy często dostosowują swoje stanowiska po fakcie, przez co zapomina się o tym, że w wielu sprawach się różnią. "To zemsta dawnej bezpieki na opozycji" - tak w czerwcu 2005 r. tłumaczył Lech Kaczyński swój sprzeciw wobec powszechnego dostępu do teczek. Sugerował, że domaganie się przez polityków PO pełnego otwarcia archiwów bezpieki wynika z faktu, iż w latach 90. ich akta zostały wyczyszczone przez kolegów pracujących w UOP. Dzień później Jarosław Kaczyński oświadczył w Radiu Zet, że PiS opowiada się za "totalną lustracją, czyli za wielką listą agentów, tak żeby oni zostali wszędzie pokazani". Lech natychmiast poparł brata.
Szorstkość konstytucyjna
"Wojna na górze" jest nieodłączną częścią III RP i układu "okrągłego stołu". Twórcy konstytucji z 1997 r., głównie Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek i Aleksander Kwaśniewski, chcieli się zabezpieczyć przed Lechem Wałęsą lub kimś jego pokroju, ale też przed "nieodpowiedzialnym" społeczeństwem. Konstytucja z 1997 r. miała nie dopuścić do sytuacji, w której "nieodpowiedzialne" społeczeństwo wybierze na prezydenta silnego polityka, który będzie dążył do poszerzania swojej władzy. Podzielono więc władzę tak, aby jej skupienie w jednym ręku było niewykonalne. Tak więc art. 10 konstytucji mówi, iż władzę wykonawczą sprawują prezydent i Rada Ministrów. Ale już art. 146 oddaje pierwszeństwo rządowi w zakresie polityki wewnętrznej i zagranicznej. Podobnie rzecz wygląda przy polityce obronnej: art. 134 czyni za nią odpowiedzialnym prezydenta, ale podobne kompetencje art. 146 daje Radzie Ministrów. Innymi słowy, konstytucja zaciera podział kompetencji między premierem a prezydentem w kierowaniu siłami zbrojnymi, prowadzeniu polityki zagranicznej, bezpieczeństwa państwa. Większości parlamentarnej, która pozwoliłaby zmienić konstytucję i uzdrowić relacje, aby wiadomo było, kto za co odpowiada, dotychczas nie było i nie będzie jej także w tym parlamencie.
W naszym systemie konstytucyjnym prezydent nie jest zainteresowany silnym rządem, bo jego znaczenie wzrasta w sytuacjach konfliktowych. Głowa państwa jest zatem w lepszej sytuacji, gdy rządzi opozycja. Kiedy rządzi ten sam obóz, z którego wywodzi się prezydent i jeśli utożsamia się on z decyzjami rządzącej większości, nie tylko naraża się na oskarżenia o to, że jest prezydentem jednej partii, ale też staje się prezydentem dekoracyjnym. Prezydentury Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego dowodzą, że wybrany w powszechnych wyborach szef państwa nie chce mieć niewielkich uprawnień, typowych dla prezydentów wybieranych przez zgromadzenia narodowe. Powołując się na mandat z powszechnych wyborów, Lech Wałęsa próbował przejmować kompetencje rządów wywodzących się z jego obozu. Aleksander Kwaśniewski próbował robić to samo, gdy rządem kierował Leszek Miller. I to jest główny powód "szorstkiej przyjaźni" obu polityków, a nie cechy ich charakterów. Wprawdzie Jarosław Kaczyński nie jest premierem, ale to on firmuje rząd, szczególnie po jego rekonstrukcji z Samoobroną oraz LPR. Konstytucja tworzy więc pola konfliktów między Kaczyńskimi, i to niezależnie od tego, jak bardzo wspierają się jako bracia.
Lech kontra Jarosław
Różnice między braćmi ujawniły się już kilkanaście lat temu, gdy obaj pracowali dla prezydenta Lecha Wałęsy (Jarosław jako szef kancelarii, Lech jako szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego). Lech szybciej podejmował decyzje, ale też częściej popełniał błędy, które potem Jarosław prostował. Lech jest mniej stanowczy, bardziej wyrozumiały dla podwładnych, przez co nie zawsze dobrze dobierał sobie współpracowników - zarówno w NIK, jak i w Ministerstwie Sprawiedliwości, a potem w warszawskim ratuszu czy wreszcie w prezydenckiej kancelarii. Tę "miękkość" podkreślają szczególnie jego przyjaciele z gdańskich czasów - obecny marszałek Senatu Bogdan Borusewicz i przewodniczący PO Donald Tusk.
O ile Jarosław szybko reaguje na przejawy nadużyć (choćby rozwiązanie w Warszawie praskiego oddziału partii za załatwianie sobie mieszkań przez działaczy), o tyle Lech przywiązuje się do ludzi. Pewnie dlatego wielokrotnie tolerował wpadki swojego ministra Andrzeja Urbańskiego, choćby w sprawie krzyża dla gen. Jaruzelskiego czy źle przyjętej opinii o kard. Dziwiszu. Bez echa także przeszło ujawnienie w prasie interesów Michała Borowskiego, naczelnego architekta Warszawy. Kandydujący już wówczas na prezydenta RP Lech Kaczyński wsparł swego urzędnika.
Mniejsza aktywność Lecha Kaczyńskiego w polityce wewnętrznej niż jego poprzedników (Kwaśniewskiego i Wałęsy) wynika z tego, że prezydent po prostu nie chce wchodzić bratu w drogę. "Szorstka przyjaźń" Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera oznaczała otwartą wojnę, ale też prowadziła do rozładowywania konfliktów. Niemożliwość rozładowania napięcia między ośrodkami władzy na drodze otwartego konfliktu w wypadku braci Kaczyńskich będzie prowadzić do "szorstkiego braterstwa". Siłą rzeczy rywalizacja i walka przeniesie się do ich zaplecza politycznego. - Zaplecza czołowych polityków zawsze będą się starały budować własne kariery i pchać swoich szefów do konfliktu. Tak było w wypadku moim i Aleksandra Kwaśniewskiego, tak będzie również w wypadku braci Kaczyńskich - przewiduje były premier Leszek Miller.
Próbkę wojny na zapleczu można było obserwować, gdy w mediach zaatakowano szefa prezydenckiej kancelarii Andrzeja Urbańskiego. Wśród parlamentarzystów PiS panowało przekonanie, że inspiratorami ataku byli eurodeputowani Adam Bielan i Michał Kamiński. Od posłów PiS można usłyszeć, że Jarosław Kaczyński zarówno Andrzeja Urbańskiego, jak i większość urzędników Kancelarii Prezydenta uważa za "wielką pomyłkę Lecha". To dlatego pod wpływem nacisków Jarosława w kancelarii ma nastąpić rewolucja kadrowa.
Trzy ośrodki władzy
To, że Jarosław Kaczyński nie został premierem, sprawia, że obecnie Polską rządzą trzy ośrodki władzy: prezydencki, premiera i partyjny (PiS-owski, z Przemysławem Gosiewskim, Markiem Kuchcińskim i Markiem Suskim na czele). Co ciekawe, coraz wyraźniej w tym trójkącie ośrodek skupiony wokół premiera pełni funkcję wewnętrznego wroga - tak jest traktowany zarówno przez Pałac Prezydencki, jak i przez Nowogrodzką (jak się mówi o ośrodku partyjnym). Konflikty, które nie mogą się ujawnić między braćmi Kaczyńskimi, wybuchają między Nowogrodzką a kancelarią premiera oraz między tą ostatnią a Pałacem Prezydenckim.
Politycy PiS nie kryją, iż bracia Kaczyńscy są poirytowani tym, że Kazimierz Marcinkiewicz zyskuje popularność ich kosztem. Że buduje własne zaplecze, wykorzystując pozycję premiera jako rozdającego stanowiska. A premier ma w Polsce klucz do tysięcy posad - nie tylko w administracji rządowej, ale przede wszystkim w spółkach skarbu państwa. Bracia Kaczyńscy nie bez racji uważają, że cichym patronem grupy Marcinkiewicza jest Wiesław Walendziak, pracujący obecnie w holdingu Ryszarda Krauzego. Formalnie jest on na politycznej emeryturze, faktycznie jest uważany za twórcę zaplecza premiera i łównego rozgrywającego w obsadzaniu spółek skarbu państwa, przynajmniej gdy ministrem skarbu był Andrzej Mikosz. To właśnie Walendziakowi przypisywane jest usamodzielnienie się premiera. Marcinkiewicz wykorzystał swój sukces medialny do przejęcia układu (a przynajmniej jego części), z którym PiS chciało się rozprawić. Dlatego Jarosława Kaczyńskiego tak zirytował list prezesa PZU Cezarego Stypułkowskiego (zaufanego byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego), który chwalił się poparciem Marcinkiewicza. Podobnym poparciem szefa rządu mają się cieszyć nominowani przez SLD prezes Grupy Lotos Paweł Olechnowicz oraz szef PKN Orlen Igor Chalupec.
Sukcesy Marcinkiewicza i jego usamodzielnianie się są nie w smak braciom Kaczyńskim, bo Jarosław chciał wokół Lecha zbudować wielką chadecko-ludową partię, która zapewni prezydentowi reelekcję oraz zwycięstwo PiS za trzy lata.
Obozy prezesa PiS i prezydenta na razie zawarły sojusz wymierzony w premiera Kazimierza Marcinkiewicza. Ich celem jest doprowadzenie do dymisji premiera. Teraz, gdy ma ponad 60 proc. poparcia, byłoby to nieroztropne. Pierwszym zwycięstwem tej doraźnej koalicji było przejęcie przez prezydenta kontroli nad polityką zagraniczną. Gdy już uda się doprowadzić do dymisji Marcinkiewicza, czyli gdy zniknie wewnętrzny wróg, zaplecza prezesa PiS i prezydenta RP będą ich nieuchronnie pchały do bezpośredniego starcia. Braterstwo będzie tylko łagodzić te konflikty, ale ich nie usunie.
Współpraca: Aleksander Piński
Fot: Z. Furman, J. Marczewski, K. Mikuła, K. Pacuła, M. Stelmach
Ilustracja: D. Krupa
Bo interesy nie są kwestią woli, charakteru czy braterstwa. Po prostu wynikają ze sprawowanych funkcji i związanych z nimi uwarunkowań.
Politycy PiS, pytani dziś przez nas, czy między braćmi Kaczyńskimi dochodzi do "kłótni w rodzinie", zgodnie odpowiadają słowami... polityków SLD. Ponad cztery lata temu pytaliśmy ich o konflikty między Aleksandrem Kwaśniewskim a ówczesnym premierem Leszkiem Millerem. I słyszeliśmy: "Konfliktów nie było, nie ma i nie będzie. Jest tylko zgodna współpraca". Rok później była "szorstka przyjaźń", a dwa lata później otwarta wojna. Czy po siedmiu miesiącach sprawowania władzy przez braci Kaczyńskich mamy już do czynienia z etapem "szorstkiego braterstwa"?
- Naturalne napięcia między ośrodkami władzy w państwie, takimi jak prezydent i szef rządzącej partii, są sztucznie tłumione przez fakt, że stanowiska te zajmują bardzo z sobą związani bracia bliźniacy - mówi prof. Andrzej Rychard, socjolog z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Oczywiście, bracia Kaczyńscy nigdy nie będą z sobą otwarcie walczyć, jak w ostatnich latach Miller z Kwaśniewskim. Ale ich stosunki mogą ewoluować, tak jak te między Marianem Krzaklewskim a Jerzym Buzkiem podczas rządów AWS. Na początku też było "pełne braterstwo", choć przecież nie biologiczne. Potem były długie okresy nieodzywania się do siebie, a na końcu poszukiwanie winy po drugiej stronie, a wręcz wyzwiska w wąskim gronie. Bo nic tak nie katalizuje konfliktów jak niepowodzenie.
Konflikt strategii
12 lutego 2006 r. Jarosław Kaczyński naprawdę nie wiedział, co zrobi jego brat, prezydent RP. Prezes PiS nie chciał rozwiązania Sejmu, prezydent uważał, że to dobre wyjście. Co rzadkie między braćmi, tym razem to Jarosław przyznał później, że brat miał rację. "Popełniłem błąd. Być może największy w swojej karierze" - mówił, gdy pakt stabilizacyjny poniósł klęskę, a Samoobrona i LPR przestały popierać rząd Marcinkiewicza. Wtedy Lech Kaczyński ustąpił.
Mimo ostrych starć PO z PiS oraz Lecha Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem, prezydent wciąż ma sentyment do Platformy Obywatelskiej i osobiście do Donalda Tuska. Długo nie chciał koalicji PiS z Samoobroną i LPR. Jarosław rozczarował się do PO już w 2005 r., Lech miał nadzieję na koalicję z platformą jeszcze w kwietniu 2006 r. Podczas wręczania nominacji Andrzejowi Lepperowi i Romanowi Giertychowi prezydent był wobec nominatów wyraźnie zdystansowany. W orędziu 10 maja podkreślał, że to koalicja z konieczności. "Wielu z nas, w tym ja, sądziliśmy, że powstanie wielka koalicja PiS i PO. Platforma Obywatelska (...) odrzuciła tę propozycję. Odrzuciła, mimo mojej głębokiej przychylności, także ofertę zawarcia koalicji w styczniu tego roku i w końcu w kwietniu. (...) W tej sytuacji powstał problem: czy dalej rząd ma być mniejszościowy, czyli skazany na umiarkowaną jedynie efektywność? (...) Dlatego podjęta została decyzja o zbudowaniu większości: takiej, jaka jest możliwa".
Lech Kaczyński podkreśla różne "konieczności" od początku swojej prezydentury. Te konieczności wynikają głównie z pomysłów brata. Ale Lech Kaczyński nie zawsze bratu ustępuje. Ustąpił i z "konieczności" zgodził się na lansowanego przez brata Kazimierza Marcinkiewicza jako premiera, choć obawiał się zbyt dużych wpływów środowiska dawnego ZChN. Nie dziwi w tym kontekście niedawne "przeczołganie" Marcinkiewicza, który musiał 40 minut czekać na rozmowę z prezydentem. Lech Kaczyński ustąpił w sprawie szefa TVP i pogodził się z koncepcją Jarosława, by to Bronisław Wildstein kierował telewizją publiczną, a nie Jan Ołdakowski - jak wolał prezydent. Z konieczności Lech Kaczyński pogodził się z odejściem szefa MSZ Stefana Mellera, ale już nie poparł preferowanego przez brata Pawła Zalewskiego w roli nowego ministra spraw zagranicznych. Przeforsował swoją bliską współpracownicę Annę Fotygę. Lech nie chciał też odejścia ministra zdrowia Zbigniewa Religi i właściwie wymusił na wiceministrze Bolesławie Piesze, popieranym przez Jarosława, podporządkowanie się ministrowi.
Bracia Kaczyńscy często dostosowują swoje stanowiska po fakcie, przez co zapomina się o tym, że w wielu sprawach się różnią. "To zemsta dawnej bezpieki na opozycji" - tak w czerwcu 2005 r. tłumaczył Lech Kaczyński swój sprzeciw wobec powszechnego dostępu do teczek. Sugerował, że domaganie się przez polityków PO pełnego otwarcia archiwów bezpieki wynika z faktu, iż w latach 90. ich akta zostały wyczyszczone przez kolegów pracujących w UOP. Dzień później Jarosław Kaczyński oświadczył w Radiu Zet, że PiS opowiada się za "totalną lustracją, czyli za wielką listą agentów, tak żeby oni zostali wszędzie pokazani". Lech natychmiast poparł brata.
Szorstkość konstytucyjna
"Wojna na górze" jest nieodłączną częścią III RP i układu "okrągłego stołu". Twórcy konstytucji z 1997 r., głównie Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek i Aleksander Kwaśniewski, chcieli się zabezpieczyć przed Lechem Wałęsą lub kimś jego pokroju, ale też przed "nieodpowiedzialnym" społeczeństwem. Konstytucja z 1997 r. miała nie dopuścić do sytuacji, w której "nieodpowiedzialne" społeczeństwo wybierze na prezydenta silnego polityka, który będzie dążył do poszerzania swojej władzy. Podzielono więc władzę tak, aby jej skupienie w jednym ręku było niewykonalne. Tak więc art. 10 konstytucji mówi, iż władzę wykonawczą sprawują prezydent i Rada Ministrów. Ale już art. 146 oddaje pierwszeństwo rządowi w zakresie polityki wewnętrznej i zagranicznej. Podobnie rzecz wygląda przy polityce obronnej: art. 134 czyni za nią odpowiedzialnym prezydenta, ale podobne kompetencje art. 146 daje Radzie Ministrów. Innymi słowy, konstytucja zaciera podział kompetencji między premierem a prezydentem w kierowaniu siłami zbrojnymi, prowadzeniu polityki zagranicznej, bezpieczeństwa państwa. Większości parlamentarnej, która pozwoliłaby zmienić konstytucję i uzdrowić relacje, aby wiadomo było, kto za co odpowiada, dotychczas nie było i nie będzie jej także w tym parlamencie.
W naszym systemie konstytucyjnym prezydent nie jest zainteresowany silnym rządem, bo jego znaczenie wzrasta w sytuacjach konfliktowych. Głowa państwa jest zatem w lepszej sytuacji, gdy rządzi opozycja. Kiedy rządzi ten sam obóz, z którego wywodzi się prezydent i jeśli utożsamia się on z decyzjami rządzącej większości, nie tylko naraża się na oskarżenia o to, że jest prezydentem jednej partii, ale też staje się prezydentem dekoracyjnym. Prezydentury Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego dowodzą, że wybrany w powszechnych wyborach szef państwa nie chce mieć niewielkich uprawnień, typowych dla prezydentów wybieranych przez zgromadzenia narodowe. Powołując się na mandat z powszechnych wyborów, Lech Wałęsa próbował przejmować kompetencje rządów wywodzących się z jego obozu. Aleksander Kwaśniewski próbował robić to samo, gdy rządem kierował Leszek Miller. I to jest główny powód "szorstkiej przyjaźni" obu polityków, a nie cechy ich charakterów. Wprawdzie Jarosław Kaczyński nie jest premierem, ale to on firmuje rząd, szczególnie po jego rekonstrukcji z Samoobroną oraz LPR. Konstytucja tworzy więc pola konfliktów między Kaczyńskimi, i to niezależnie od tego, jak bardzo wspierają się jako bracia.
Lech kontra Jarosław
Różnice między braćmi ujawniły się już kilkanaście lat temu, gdy obaj pracowali dla prezydenta Lecha Wałęsy (Jarosław jako szef kancelarii, Lech jako szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego). Lech szybciej podejmował decyzje, ale też częściej popełniał błędy, które potem Jarosław prostował. Lech jest mniej stanowczy, bardziej wyrozumiały dla podwładnych, przez co nie zawsze dobrze dobierał sobie współpracowników - zarówno w NIK, jak i w Ministerstwie Sprawiedliwości, a potem w warszawskim ratuszu czy wreszcie w prezydenckiej kancelarii. Tę "miękkość" podkreślają szczególnie jego przyjaciele z gdańskich czasów - obecny marszałek Senatu Bogdan Borusewicz i przewodniczący PO Donald Tusk.
O ile Jarosław szybko reaguje na przejawy nadużyć (choćby rozwiązanie w Warszawie praskiego oddziału partii za załatwianie sobie mieszkań przez działaczy), o tyle Lech przywiązuje się do ludzi. Pewnie dlatego wielokrotnie tolerował wpadki swojego ministra Andrzeja Urbańskiego, choćby w sprawie krzyża dla gen. Jaruzelskiego czy źle przyjętej opinii o kard. Dziwiszu. Bez echa także przeszło ujawnienie w prasie interesów Michała Borowskiego, naczelnego architekta Warszawy. Kandydujący już wówczas na prezydenta RP Lech Kaczyński wsparł swego urzędnika.
Mniejsza aktywność Lecha Kaczyńskiego w polityce wewnętrznej niż jego poprzedników (Kwaśniewskiego i Wałęsy) wynika z tego, że prezydent po prostu nie chce wchodzić bratu w drogę. "Szorstka przyjaźń" Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera oznaczała otwartą wojnę, ale też prowadziła do rozładowywania konfliktów. Niemożliwość rozładowania napięcia między ośrodkami władzy na drodze otwartego konfliktu w wypadku braci Kaczyńskich będzie prowadzić do "szorstkiego braterstwa". Siłą rzeczy rywalizacja i walka przeniesie się do ich zaplecza politycznego. - Zaplecza czołowych polityków zawsze będą się starały budować własne kariery i pchać swoich szefów do konfliktu. Tak było w wypadku moim i Aleksandra Kwaśniewskiego, tak będzie również w wypadku braci Kaczyńskich - przewiduje były premier Leszek Miller.
Próbkę wojny na zapleczu można było obserwować, gdy w mediach zaatakowano szefa prezydenckiej kancelarii Andrzeja Urbańskiego. Wśród parlamentarzystów PiS panowało przekonanie, że inspiratorami ataku byli eurodeputowani Adam Bielan i Michał Kamiński. Od posłów PiS można usłyszeć, że Jarosław Kaczyński zarówno Andrzeja Urbańskiego, jak i większość urzędników Kancelarii Prezydenta uważa za "wielką pomyłkę Lecha". To dlatego pod wpływem nacisków Jarosława w kancelarii ma nastąpić rewolucja kadrowa.
Trzy ośrodki władzy
To, że Jarosław Kaczyński nie został premierem, sprawia, że obecnie Polską rządzą trzy ośrodki władzy: prezydencki, premiera i partyjny (PiS-owski, z Przemysławem Gosiewskim, Markiem Kuchcińskim i Markiem Suskim na czele). Co ciekawe, coraz wyraźniej w tym trójkącie ośrodek skupiony wokół premiera pełni funkcję wewnętrznego wroga - tak jest traktowany zarówno przez Pałac Prezydencki, jak i przez Nowogrodzką (jak się mówi o ośrodku partyjnym). Konflikty, które nie mogą się ujawnić między braćmi Kaczyńskimi, wybuchają między Nowogrodzką a kancelarią premiera oraz między tą ostatnią a Pałacem Prezydenckim.
Politycy PiS nie kryją, iż bracia Kaczyńscy są poirytowani tym, że Kazimierz Marcinkiewicz zyskuje popularność ich kosztem. Że buduje własne zaplecze, wykorzystując pozycję premiera jako rozdającego stanowiska. A premier ma w Polsce klucz do tysięcy posad - nie tylko w administracji rządowej, ale przede wszystkim w spółkach skarbu państwa. Bracia Kaczyńscy nie bez racji uważają, że cichym patronem grupy Marcinkiewicza jest Wiesław Walendziak, pracujący obecnie w holdingu Ryszarda Krauzego. Formalnie jest on na politycznej emeryturze, faktycznie jest uważany za twórcę zaplecza premiera i łównego rozgrywającego w obsadzaniu spółek skarbu państwa, przynajmniej gdy ministrem skarbu był Andrzej Mikosz. To właśnie Walendziakowi przypisywane jest usamodzielnienie się premiera. Marcinkiewicz wykorzystał swój sukces medialny do przejęcia układu (a przynajmniej jego części), z którym PiS chciało się rozprawić. Dlatego Jarosława Kaczyńskiego tak zirytował list prezesa PZU Cezarego Stypułkowskiego (zaufanego byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego), który chwalił się poparciem Marcinkiewicza. Podobnym poparciem szefa rządu mają się cieszyć nominowani przez SLD prezes Grupy Lotos Paweł Olechnowicz oraz szef PKN Orlen Igor Chalupec.
Sukcesy Marcinkiewicza i jego usamodzielnianie się są nie w smak braciom Kaczyńskim, bo Jarosław chciał wokół Lecha zbudować wielką chadecko-ludową partię, która zapewni prezydentowi reelekcję oraz zwycięstwo PiS za trzy lata.
Obozy prezesa PiS i prezydenta na razie zawarły sojusz wymierzony w premiera Kazimierza Marcinkiewicza. Ich celem jest doprowadzenie do dymisji premiera. Teraz, gdy ma ponad 60 proc. poparcia, byłoby to nieroztropne. Pierwszym zwycięstwem tej doraźnej koalicji było przejęcie przez prezydenta kontroli nad polityką zagraniczną. Gdy już uda się doprowadzić do dymisji Marcinkiewicza, czyli gdy zniknie wewnętrzny wróg, zaplecza prezesa PiS i prezydenta RP będą ich nieuchronnie pchały do bezpośredniego starcia. Braterstwo będzie tylko łagodzić te konflikty, ale ich nie usunie.
Współpraca: Aleksander Piński
RÓŻNORODNOŚĆ W JEDNOŚCI |
---|
Bliźniaki jednojajowe mają nie tylko takie same geny, ale również rozwijają się w takim samym środowisku w okresie życia płodowego i najczęściej także w dzieciństwie. Nie są jednak stuprocentowo identyczne - mogą mieć różne linie papilarne, a często także cechy charakteru. Lech Kaczyński jest bardziej towarzyski od brata Jarosława. Ten ostatni zawsze był bardziej samodzielny i miał silniejszą osobowość od Lecha. - Gdy w wieku 8-9 lat bawili się z kolegami w armię, Jarek zawsze był generałem, a Leszek wolał iść w środku - opowiada Jadwiga Kaczyńska. Trudno jednak powiązać takie rozbieżności z tym, że Jarosław urodził się 45 minut przed Lechem i był od niego o 100 gramów cięższy. - Takie różnice wagi są szybko wyrównywane, a kolejność urodzenia nie ma niemal żadnego znaczenia poza tym, że w wypadku pierwszego bliźniaka może być mniej komplikacji porodowych - tłumaczy prof. Nancy Segal z California State University, autorka książki "Indivisible by Two" (Niepodzielne przez dwa). Różnice między bliźniętami jednojajowymi mogą mieć też podłoże genetyczne. Choć ich zapis DNA jest stuprocentowo identyczny, na aktywność poszczególnych genów mają duży wpływ tzw. czynniki epigenetyczne, czyli pochodzące ze środowiska związki chemiczne. Dlatego różnic między bliźniakami przybywa z biegiem lat, zwłaszcza jeśli mieszkają w różnych miastach czy krajach, stosują różną dietę albo gdy tylko jeden z nich pali papierosy (toksyny zawarte w dymie tytoniowym bardzo silnie wpływają na aktywność genów). Początkowo identyczne osoby z wiekiem mogą mieć różną podatność na takie choroby, jak rak, schizofrenia czy depresja. Uczeni z University of Texas i University of North Carolina dowiedli, że tylko 11 proc. par dorosłych jednojajowych bliźniaków reaguje identycznie na sytuacje stresowe. Z kolei analizy wykonane na Harvard School of Public Health wykazały, że stan zdrowia bliźniąt - zwłaszcza poziom "złego" cholesterolu we krwi i ciśnienie tętnicze - bardziej zależy od ich wykształcenia i pozycji zawodowej niż genów czy warunków, w jakich żyły w dzieciństwie.
|
Fot: Z. Furman, J. Marczewski, K. Mikuła, K. Pacuła, M. Stelmach
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 20/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.