Szkoła to nie jabłka z Jasnej Góry i wbrew pozorom ugryźć ją będzie trudniej niż Kulczyka
W świetle najnowszych rządowych nominacji okazuje się, że szkołę podobnie jak wycisk można komuś dać. Niezłą szkołę dostał ostatnio Roman Giertych. Jako nowy minister edukacji dostał we władanie całą polską szkołę. Podobno stratedzy PiS wyszli z założenia, że lepiej dać komuś szkołę, niż samemu dać ciała. Mylą się ci, którzy twierdzą, że liderowi LPR spadłz nieba niezły kąsek. Edukacja to ochłap marny, bo grono pedagogiczne raczej słabo odżywione, chude i nieufne, a dzieciarnia rozbrykana i pyskata. Szkoła to nie jabłka z Jasnej Góry i wbrew pozorom ugryźć ją będzie trudniej niż Kulczyka.
W dawnych czasach szkołę dawało się osobnikom źle wychowanym. Ktoś, kto zrobił jakieś świństwo, coś przeskrobał, zasługiwał na karę, czyli na szkołę. Jak uczestnik jakiejś społeczności złamał regulamin lub obyczaj obowiązujący w grupie, też mógł liczyć na szkołę. Gdy obito komuś ryja na podwórku, to wszyscy wiedzieli, że miejscowi chuligani dali mu kilka lekcji wychowawczych. Jak wysłano syna szklarza do wojska, to takie mu tam szkolenie zrobili, że szkła do ręki nie był w stanie wziąć, choć mu nieźle polewano, a ojcu i matce kit wstawiał w żywe oczy. Jak dzieciak nie odrobił lekcji, a zamiast tego narobił w gacie, to z miejsca dobra matka fundowała mu szkołę.
Giertych jest dobrze wychowany, bo cmoka panie w rączki, a ojca dyrektora w czoło i na razie nie robi w gacie (choć to może kwestia czasu). Szkołę mimo to dostał, i to nie za karę, ale w nagrodę za głosy. Giertych jeszcze o tym nie wie, ale szkołę można nie tylko dostać, ale także odebrać. Podobnie jak wychowanie i klocki lego. Wielu działaczy Samoobrony odebrało już intratne posady rządowe, ale zapomniało odebrać dobre wychowanie. Niektórzy udają, że bawią się w klocki lego, ale tak naprawdę grają w dupniaka.
Ostatnio kilku ministrom Kazimierza Marcinkiewicza odebrano posady, ale jedynym, który odebrał dobre wychowanie, jest były minister spraw zagranicznych Stefan Meller, który nie czekając, aż mu odbiorą cokolwiek, sam sobie odebrał tekę ministerialną. W dawnych epokach (w których gwiazdami byli słynni śpiewacy operowi, a nie marni wypłosze z "Idola") jak ktoś sobie sam odebrał tekę, to mówiono na niego kastrat.
Badacze pokręconych losów prawicy twierdzą, że Roman Giertych odebrał w szkołach wykształcenie prawnicze i jak do tej pory nie oddał. Ten styl zachowania może sugerować, że podobnie będzie w wypadku Ministerstwa Edukacji Narodowej. Raz odebranej posady Roman Gie nie odda, nawet gdyby wszyscy nauczyciele angielskiego uciekli do Anglii, a rosyjskiego - do Niemiec.
Jak donoszą wróble z okolic sfer rządowych, nowy minister w pocie czoła i w pocie nerek przygotowuje już nowe projekty regulujące w sposób bardziej polski i bardziej narodowy życie szkoły. Ambitny plan zmian w polskiej szkole nie ma oczywiście nic wspólnego ani z Młodzieżą Wszechpolską, ani z młodzieżą z Kriegsmarine. To tylko zbiór luźnych, niezobowiązujących pomysłów ministra, które wprowadzane będą systematycznie i z żelazną konsekwencją.
Plan ten przewiduje usprawnienie działań szkoły poprzez wprowadzenie stopni wojskowych dla nauczycieli. Dyrektor szkoły to będzie teraz komendant, a woźny - klawisz. Od nowego roku szkolnego uczniowie będą musieli zamienić obuwie sportowe na oficerki, bo w podkutych butach lepiej się zakuwa. Dla wzorowych uczniów zostanie wprowadzony system przepustek, a dla buntowników przywrócona zostanie kara chłosty oraz słynne klęczenie na grochu z kapustą. Zmienią się także niektóre przedmioty. Zamiast nikomu niepotrzebnej biologii będą lekcje maszerowania z pochodniami, a zamiast geografii - lekcje karate i strzelanie do tarczy z podobizną Marka Borowskiego. W stołówkach szkolnych musztardę po obiedzie zamieni się obowiązkowo w poobiednią musztrę.
Uczniowie i nauczyciele o wyraźnie niepolskich rysach zostaną wywiezieni wagonami za Rysy albo za Giewont. Gospodarz klasy będzie się nazywał kapo, a osoby ogolone na łyso dostaną automatycznie lepszą ocenę ze sprawowania. Szkolne balangi zamienią się w uliczne falangi. Wiele ciekawych i korzystnych zmian czeka nas w obyczaju szkolnym. Gąbkę do tablicy zamieni się papierem ściernym, a wskaźnik mapy zastąpiony zostanie wygodniejszym i bardziej poręcznym kijem bejsbolowym.
W dawnych czasach szkołę dawało się osobnikom źle wychowanym. Ktoś, kto zrobił jakieś świństwo, coś przeskrobał, zasługiwał na karę, czyli na szkołę. Jak uczestnik jakiejś społeczności złamał regulamin lub obyczaj obowiązujący w grupie, też mógł liczyć na szkołę. Gdy obito komuś ryja na podwórku, to wszyscy wiedzieli, że miejscowi chuligani dali mu kilka lekcji wychowawczych. Jak wysłano syna szklarza do wojska, to takie mu tam szkolenie zrobili, że szkła do ręki nie był w stanie wziąć, choć mu nieźle polewano, a ojcu i matce kit wstawiał w żywe oczy. Jak dzieciak nie odrobił lekcji, a zamiast tego narobił w gacie, to z miejsca dobra matka fundowała mu szkołę.
Giertych jest dobrze wychowany, bo cmoka panie w rączki, a ojca dyrektora w czoło i na razie nie robi w gacie (choć to może kwestia czasu). Szkołę mimo to dostał, i to nie za karę, ale w nagrodę za głosy. Giertych jeszcze o tym nie wie, ale szkołę można nie tylko dostać, ale także odebrać. Podobnie jak wychowanie i klocki lego. Wielu działaczy Samoobrony odebrało już intratne posady rządowe, ale zapomniało odebrać dobre wychowanie. Niektórzy udają, że bawią się w klocki lego, ale tak naprawdę grają w dupniaka.
Ostatnio kilku ministrom Kazimierza Marcinkiewicza odebrano posady, ale jedynym, który odebrał dobre wychowanie, jest były minister spraw zagranicznych Stefan Meller, który nie czekając, aż mu odbiorą cokolwiek, sam sobie odebrał tekę ministerialną. W dawnych epokach (w których gwiazdami byli słynni śpiewacy operowi, a nie marni wypłosze z "Idola") jak ktoś sobie sam odebrał tekę, to mówiono na niego kastrat.
Badacze pokręconych losów prawicy twierdzą, że Roman Giertych odebrał w szkołach wykształcenie prawnicze i jak do tej pory nie oddał. Ten styl zachowania może sugerować, że podobnie będzie w wypadku Ministerstwa Edukacji Narodowej. Raz odebranej posady Roman Gie nie odda, nawet gdyby wszyscy nauczyciele angielskiego uciekli do Anglii, a rosyjskiego - do Niemiec.
Jak donoszą wróble z okolic sfer rządowych, nowy minister w pocie czoła i w pocie nerek przygotowuje już nowe projekty regulujące w sposób bardziej polski i bardziej narodowy życie szkoły. Ambitny plan zmian w polskiej szkole nie ma oczywiście nic wspólnego ani z Młodzieżą Wszechpolską, ani z młodzieżą z Kriegsmarine. To tylko zbiór luźnych, niezobowiązujących pomysłów ministra, które wprowadzane będą systematycznie i z żelazną konsekwencją.
Plan ten przewiduje usprawnienie działań szkoły poprzez wprowadzenie stopni wojskowych dla nauczycieli. Dyrektor szkoły to będzie teraz komendant, a woźny - klawisz. Od nowego roku szkolnego uczniowie będą musieli zamienić obuwie sportowe na oficerki, bo w podkutych butach lepiej się zakuwa. Dla wzorowych uczniów zostanie wprowadzony system przepustek, a dla buntowników przywrócona zostanie kara chłosty oraz słynne klęczenie na grochu z kapustą. Zmienią się także niektóre przedmioty. Zamiast nikomu niepotrzebnej biologii będą lekcje maszerowania z pochodniami, a zamiast geografii - lekcje karate i strzelanie do tarczy z podobizną Marka Borowskiego. W stołówkach szkolnych musztardę po obiedzie zamieni się obowiązkowo w poobiednią musztrę.
Uczniowie i nauczyciele o wyraźnie niepolskich rysach zostaną wywiezieni wagonami za Rysy albo za Giewont. Gospodarz klasy będzie się nazywał kapo, a osoby ogolone na łyso dostaną automatycznie lepszą ocenę ze sprawowania. Szkolne balangi zamienią się w uliczne falangi. Wiele ciekawych i korzystnych zmian czeka nas w obyczaju szkolnym. Gąbkę do tablicy zamieni się papierem ściernym, a wskaźnik mapy zastąpiony zostanie wygodniejszym i bardziej poręcznym kijem bejsbolowym.
Więcej możesz przeczytać w 20/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.