Strata piłki to nic groźnego - to pierwsza zasada strategii gry najlepszych drużyn
Barcelona i Arsenal najlepiej odrobiły lekcję futbolu wykładaną w ostatnich latach przez prof. Jos� Mourinha. Dlatego właśnie te drużyny spotykają się w finale Ligi Mistrzów. Genialna taktyka portugalskiego trenera pozwalała mu odnosić sukcesy z FC Porto (m.in. zwycięstwo w Lidze Mistrzów i w pucharze UEFA) i dwukrotnie zdobyć mistrzostwo Anglii z Chelsea. Wyeliminowanie londyńskiego klubu przez Barcelonę już na początku fazy pucharowej tegorocznej Ligi Mistrzów dowiodło jednak, że na Mourinhu futbol się nie kończy. Frank Rijkaard i Arsene Wenger, trenerzy Barcy i Arsenalu, twórczo zmodyfikowali nowatorskie pomysły Portugalczyka i to oni na Stade de France będą walczyć o najcenniejsze klubowe trofeum na świecie. Ich pojedynek wyznacza nowy kierunek rozwoju futbolu, a zapoczątkowane przez nich zmiany zostaną zastosowane już na zbliżających się mistrzostwach świata w Niemczech.
Rewolucja rzemieślników
Tajemnicą sukcesów Mourinha jest jego wpływ na psychikę piłkarzy. Każdy futbolista chce być cały czas przy piłce, a gdy jego drużyna ją traci, zaczyna się denerwować. Tymczasem portugalski trener nauczył swych podopiecznych, że strata piłki to nic groźnego. Wpoił im, że strata to taki sam element gry jak podanie czy strzał. Dzięki temu jego drużyny grają dużo szybciej niż przeciwnicy. Zawodnicy Mourinha nie boją się podjąć ryzyka trudnego podania czy skomplikowanego dryblingu, bo trener zdjął z ich barków odpowiedzialność za niepowodzenie. Jeśli taki zamiar się powiedzie - świetnie, drużyna stwarza sytuację podbramkową. Jeśli nie, trudno - wtedy zawodnicy błyskawicznie zajmują pozycje obronne i czekają na następną okazję do ataku.
Strategia Mourinha pozwoliła mu stać się ikoną futbolu na początku XXI wieku. Tegoroczne rozgrywki Ligi Mistrzów pokazują jednak, że czas Portugalczyka mija, bo inni trenerzy rozgryźli jego taktykę i ją ulepszyli. Przede wszystkim dobrali lepszych wykonawców. Drużyny Mourinha zawsze składały się z piłkarskich rzemieślników, wprawdzie najlepszych z możliwych, ale każdy z nich był pozbawiony geniuszu Ronaldinha czy HenryŐego, największych gwiazd Barcelony i Arsenalu. Niechęć do futbolistów największego formatu grzebie szanse Mourinha na kolejne triumfy - w przyszłym sezonie powinien ściągnąć do Chelsea napastnika najwyższej klasy.
Kontrrewolucja artystów
Obecnie to Barcelona i Arsenal grają futbol najbliższy ideałowi. To nie przypadek, że te drużyny jeszcze ani razu nie przegrały w obecnej edycji Ligi Mistrzów. Słynęły zawsze z umiejętności budowania fantastycznego ataku pozycyjnego i... braku umiejętności odniesienia jakiegokolwiek sukcesu na arenie międzynarodowej. Dość przypomnieć, że Barcelona, przez którą przewinęli się najwybitniejsi piłkarze świata - z Johanem Cruyffem, Maradoną, Romariem, Ronaldem i Rivaldem na czele, zaledwie raz w historii zdobyła Puchar Mistrzów. Arsenalowi, jednemu z najbardziej utytułowanych klubów w Anglii, ani razu nie udało się dotrzeć nawet do finału tych rozgrywek. Obie drużyny zawsze czarowały widzów akcjami składającymi się z kilkudziesięciu podań, by pod koniec meczu nadziać się na jedną kontrę przeciwnika i zejść z boiska pokonanym.
Styl Arsenalu i Barcy uległ zmianie pod wpływem rewolucji zapoczątkowanej przez Mourinha. Gdy rok temu prowadzona przez niego Chelsea z dziecinną łatwością wyrzuciła Barcelonę za burtę Ligi Mistrzów i zdeklasowała Arsenal w rozgrywkach ligi angielskiej, trenerzy obu drużyn zamiast udoskonalać rozgrywanie piłki, zaczęli pracować nad umiejętnością jej szybkiego przejęcia i błyskawicznego zawiązania akcji ofensywnej. Barcelona i Arsenal nie bały się stracić piłki, dzięki czemu mogły podjąć większe ryzyko w ataku zgodnie z duchem rewolucji Mourinha. I okazało się, że wychodzi im to lepiej niż Chelsea - właśnie dlatego, że z przodu mają piłkarskich geniuszy, którzy jednym zwodem potrafią związać nogi dwóm, trzem przeciwnikom.
Pojedynek patriotów
Arsenal i Barcelona to przyszłość futbolu - obie drużyny opierają się na młodych, pełnych entuzjazmu zawodnikach, którzy stawiają pierwsze kroki w wielkim futbolu. Dotyczy to nawet liderów tych jedenastek. Wprawdzie Henry i Ronaldinho mają już na swym koncie tytuły mistrza świata, ale żaden z nich nie odniósł jeszcze sukcesu jako lider swojej drużyny. W reprezentacji Francji, która zwyciężyła w 1998 r., pierwsze skrzypce grał Zinedine Zidane, z kolei najważniejszymi zawodnikami Brazylii w 2002 r. byli Ronaldo i Rivaldo. Dlatego finał na Stade de France będzie najważniejszym meczem w karierze HenryŐego i Ronaldinha - zwycięstwo sprawi, że nazwisko jednego z nich będzie wymieniane jednym tchem obok Pelego, Maradony, Platiniego i innych największych futbolistów w historii.
Nie można w prosty sposób porównywać piłki klubowej i reprezentacyjnej. Przede wszystkim z powodu motywacji. Piłkarze grający w drużynie narodowej mają motywację wyższego rzędu - patriotyzm. Nie zdziwiłbym się, gdyby czarnym koniem najbliższych mistrzostw okazał się Iran. Ten kraj jest pod ostrzałem krytyki całego świata i piłkarze będą wychodzić ze skóry, by udowodnić swą wyższość nad innymi. Dlatego nie ma pewności, że Francja czy Brazylia, choć są faworytami zawodów, zajdą wysoko w całej imprezie. Wszystko będzie zależało od motywacji zawodników, ich woli walki. Być może porażka w finale Ligi Mistrzów wyłoni przyszłego mistrza świata.
Rewolucja rzemieślników
Tajemnicą sukcesów Mourinha jest jego wpływ na psychikę piłkarzy. Każdy futbolista chce być cały czas przy piłce, a gdy jego drużyna ją traci, zaczyna się denerwować. Tymczasem portugalski trener nauczył swych podopiecznych, że strata piłki to nic groźnego. Wpoił im, że strata to taki sam element gry jak podanie czy strzał. Dzięki temu jego drużyny grają dużo szybciej niż przeciwnicy. Zawodnicy Mourinha nie boją się podjąć ryzyka trudnego podania czy skomplikowanego dryblingu, bo trener zdjął z ich barków odpowiedzialność za niepowodzenie. Jeśli taki zamiar się powiedzie - świetnie, drużyna stwarza sytuację podbramkową. Jeśli nie, trudno - wtedy zawodnicy błyskawicznie zajmują pozycje obronne i czekają na następną okazję do ataku.
Strategia Mourinha pozwoliła mu stać się ikoną futbolu na początku XXI wieku. Tegoroczne rozgrywki Ligi Mistrzów pokazują jednak, że czas Portugalczyka mija, bo inni trenerzy rozgryźli jego taktykę i ją ulepszyli. Przede wszystkim dobrali lepszych wykonawców. Drużyny Mourinha zawsze składały się z piłkarskich rzemieślników, wprawdzie najlepszych z możliwych, ale każdy z nich był pozbawiony geniuszu Ronaldinha czy HenryŐego, największych gwiazd Barcelony i Arsenalu. Niechęć do futbolistów największego formatu grzebie szanse Mourinha na kolejne triumfy - w przyszłym sezonie powinien ściągnąć do Chelsea napastnika najwyższej klasy.
Kontrrewolucja artystów
Obecnie to Barcelona i Arsenal grają futbol najbliższy ideałowi. To nie przypadek, że te drużyny jeszcze ani razu nie przegrały w obecnej edycji Ligi Mistrzów. Słynęły zawsze z umiejętności budowania fantastycznego ataku pozycyjnego i... braku umiejętności odniesienia jakiegokolwiek sukcesu na arenie międzynarodowej. Dość przypomnieć, że Barcelona, przez którą przewinęli się najwybitniejsi piłkarze świata - z Johanem Cruyffem, Maradoną, Romariem, Ronaldem i Rivaldem na czele, zaledwie raz w historii zdobyła Puchar Mistrzów. Arsenalowi, jednemu z najbardziej utytułowanych klubów w Anglii, ani razu nie udało się dotrzeć nawet do finału tych rozgrywek. Obie drużyny zawsze czarowały widzów akcjami składającymi się z kilkudziesięciu podań, by pod koniec meczu nadziać się na jedną kontrę przeciwnika i zejść z boiska pokonanym.
Styl Arsenalu i Barcy uległ zmianie pod wpływem rewolucji zapoczątkowanej przez Mourinha. Gdy rok temu prowadzona przez niego Chelsea z dziecinną łatwością wyrzuciła Barcelonę za burtę Ligi Mistrzów i zdeklasowała Arsenal w rozgrywkach ligi angielskiej, trenerzy obu drużyn zamiast udoskonalać rozgrywanie piłki, zaczęli pracować nad umiejętnością jej szybkiego przejęcia i błyskawicznego zawiązania akcji ofensywnej. Barcelona i Arsenal nie bały się stracić piłki, dzięki czemu mogły podjąć większe ryzyko w ataku zgodnie z duchem rewolucji Mourinha. I okazało się, że wychodzi im to lepiej niż Chelsea - właśnie dlatego, że z przodu mają piłkarskich geniuszy, którzy jednym zwodem potrafią związać nogi dwóm, trzem przeciwnikom.
Pojedynek patriotów
Arsenal i Barcelona to przyszłość futbolu - obie drużyny opierają się na młodych, pełnych entuzjazmu zawodnikach, którzy stawiają pierwsze kroki w wielkim futbolu. Dotyczy to nawet liderów tych jedenastek. Wprawdzie Henry i Ronaldinho mają już na swym koncie tytuły mistrza świata, ale żaden z nich nie odniósł jeszcze sukcesu jako lider swojej drużyny. W reprezentacji Francji, która zwyciężyła w 1998 r., pierwsze skrzypce grał Zinedine Zidane, z kolei najważniejszymi zawodnikami Brazylii w 2002 r. byli Ronaldo i Rivaldo. Dlatego finał na Stade de France będzie najważniejszym meczem w karierze HenryŐego i Ronaldinha - zwycięstwo sprawi, że nazwisko jednego z nich będzie wymieniane jednym tchem obok Pelego, Maradony, Platiniego i innych największych futbolistów w historii.
Nie można w prosty sposób porównywać piłki klubowej i reprezentacyjnej. Przede wszystkim z powodu motywacji. Piłkarze grający w drużynie narodowej mają motywację wyższego rzędu - patriotyzm. Nie zdziwiłbym się, gdyby czarnym koniem najbliższych mistrzostw okazał się Iran. Ten kraj jest pod ostrzałem krytyki całego świata i piłkarze będą wychodzić ze skóry, by udowodnić swą wyższość nad innymi. Dlatego nie ma pewności, że Francja czy Brazylia, choć są faworytami zawodów, zajdą wysoko w całej imprezie. Wszystko będzie zależało od motywacji zawodników, ich woli walki. Być może porażka w finale Ligi Mistrzów wyłoni przyszłego mistrza świata.
Więcej możesz przeczytać w 20/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.