Rząd Marcinkiewicza natrafi na rafy jeszcze potężniejsze niż gabinet Witosa
Mnożą się spekulacje na temat przyszłości nowej koalicji parlamentarnej, stanowiącej zaplecze zreorganizowanego rządu Kazimierza Marcinkiewicza. Historyk przy rozwiązywaniu tej zagadki sięga do analogicznych przykładów z przeszłości. Nie było ich wiele w niezbyt długim doświadczeniu naszej demokracji parlamentarnej. Właściwie można się odwołać do podobieństwa z jednym tylko rządem - Chjeno-Piasta, działającym od maja do grudnia 1923 r. pod kierownictwem Wincentego Witosa.
Rzetelność wymaga zaznaczenia, że nawet ta analogia nie jest pełna. Przede wszystkim nie ma wystarczającej symetryczności, jeśli chodzi o polityczne oblicze obu gabinetów. Rząd Witosa miał bardziej umiarkowany charakter. Tworzył go Związek Ludowo--Narodowy, przypominający dzisiejszy PiS. Mniejszościowymi partnerami nie były jednak ugrupowania skrajnie prawicowe i populistyczne - tak jak Samoobrona i LPR. W roli koalicjanta występowało lokujące się w centrum sceny politycznej Polskie Stronnictwo Ludowe Piast. Miało ono znacznie mniej posłów od ZLN, ale jego pozycja w koalicji była silna, o czym najlepiej świadczyło objęcie przez prezesa Piasta stanowiska premiera.
Stonowany charakter gabinetu utrudniał ataki, ale pogarszała jego położenie tragiczna sytuacja gospodarcza i społeczna. Witos obejmował rządy w kraju ogarniętym kryzysem, z rozkręcającą się spiralą hiperinflacji, z budżetem przypominającym przeciekającą beczkę. Rodziło to opór wielu środowisk nawykłych do upominania się o swoje w wieloletnich bojach z zaborcami. Pod tym względem Marcinkiewicz ma sytuację wręcz komfortową.
Upodabnia natomiast obie sytuacje niechętna reakcja opinii publicznej upatrującej w nowych konstelacjach politycznych niebezpieczeństwa dla wolności obywatelskich i życia zgodnie z własnym wyobrażeniem, a nie pod dyktando władzy. Wiele wskazuje na to, że na tym polu rząd Marcinkiewicza natrafi na rafy potężniejsze niż gabinet Witosa. Kłopotliwy balast w postaci nowych wicepremierów i ministrów zderzy się bowiem z jeszcze większym niż w 1923 r. przywiązaniem Polaków do wolności.
Może to być dla popularnego dzisiaj premiera i jego rządu kamień u szyi. Nie da się bowiem rządzić przy niechęci opinii publicznej. Zwłaszcza jeśli przeciw gabinetowi zwracają się ci, którzy na co dzień sprawują rząd dusz w społeczeństwie. Ich wrogości nie jest w stanie zrekompensować poparcie we własnych szeregach. Tylko w urnach wyborczych wszystkie głosy mają taką samą wartość. W publicznym dyskursie jedne brzmią jak wystrzały z kolubryny, inne jak pomiaukiwanie kota.
Takie właśnie kolubryny zrujnowały w 1923 r. polityczną pozycję Witosa. Po siedmiu miesiącach nie pozostało mu nic innego jak podanie się do dymisji. Czas pokaże, czy podobnej nawale ogniowej oprze się gabinet Marcinkiewicza. Jedno jest pewne - lekko mu nie będzie.
Fot: Z. Furman
Rzetelność wymaga zaznaczenia, że nawet ta analogia nie jest pełna. Przede wszystkim nie ma wystarczającej symetryczności, jeśli chodzi o polityczne oblicze obu gabinetów. Rząd Witosa miał bardziej umiarkowany charakter. Tworzył go Związek Ludowo--Narodowy, przypominający dzisiejszy PiS. Mniejszościowymi partnerami nie były jednak ugrupowania skrajnie prawicowe i populistyczne - tak jak Samoobrona i LPR. W roli koalicjanta występowało lokujące się w centrum sceny politycznej Polskie Stronnictwo Ludowe Piast. Miało ono znacznie mniej posłów od ZLN, ale jego pozycja w koalicji była silna, o czym najlepiej świadczyło objęcie przez prezesa Piasta stanowiska premiera.
Stonowany charakter gabinetu utrudniał ataki, ale pogarszała jego położenie tragiczna sytuacja gospodarcza i społeczna. Witos obejmował rządy w kraju ogarniętym kryzysem, z rozkręcającą się spiralą hiperinflacji, z budżetem przypominającym przeciekającą beczkę. Rodziło to opór wielu środowisk nawykłych do upominania się o swoje w wieloletnich bojach z zaborcami. Pod tym względem Marcinkiewicz ma sytuację wręcz komfortową.
Upodabnia natomiast obie sytuacje niechętna reakcja opinii publicznej upatrującej w nowych konstelacjach politycznych niebezpieczeństwa dla wolności obywatelskich i życia zgodnie z własnym wyobrażeniem, a nie pod dyktando władzy. Wiele wskazuje na to, że na tym polu rząd Marcinkiewicza natrafi na rafy potężniejsze niż gabinet Witosa. Kłopotliwy balast w postaci nowych wicepremierów i ministrów zderzy się bowiem z jeszcze większym niż w 1923 r. przywiązaniem Polaków do wolności.
Może to być dla popularnego dzisiaj premiera i jego rządu kamień u szyi. Nie da się bowiem rządzić przy niechęci opinii publicznej. Zwłaszcza jeśli przeciw gabinetowi zwracają się ci, którzy na co dzień sprawują rząd dusz w społeczeństwie. Ich wrogości nie jest w stanie zrekompensować poparcie we własnych szeregach. Tylko w urnach wyborczych wszystkie głosy mają taką samą wartość. W publicznym dyskursie jedne brzmią jak wystrzały z kolubryny, inne jak pomiaukiwanie kota.
Takie właśnie kolubryny zrujnowały w 1923 r. polityczną pozycję Witosa. Po siedmiu miesiącach nie pozostało mu nic innego jak podanie się do dymisji. Czas pokaże, czy podobnej nawale ogniowej oprze się gabinet Marcinkiewicza. Jedno jest pewne - lekko mu nie będzie.
Fot: Z. Furman
Więcej możesz przeczytać w 20/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.