W pułapkę finansową zamieniają polską giełdę banki i inwestorzy amatorzy
W pułapkę finansową zamieniają polską giełdę banki i inwestorzy amatorzy
Witold M. Orłowski
Czy można zarobić w miesiąc na każdym zainwestowanym tysiącu złotych ponad sto złotych? Bez dużego ryzyka nie - odpowiadają analitycy. W Polsce tyle zarabiają na razie gracze giełdowi. W ostatnich miesiącach nasza giełda bije rekordy popularności. Polacy rozczarowani niskimi stopami procentowymi oferowanymi przez banki z rosnącym animuszem kierują swoje oszczędności na giełdę - albo kupując akcje, albo (co bardziej popularne) kupując udziały w funduszach inwestycyjnych. Nic dziwnego: w ciągu ostatnich trzech lat indeks WIG mierzący przeciętny poziom cen akcji zwiększył się dwa i pół razy, a w ciągu pierwszych miesięcy tego roku na giełdzie można było zarobić średnio 27 proc. Banki rzadko oferują odsetki przekraczające 3-4 proc. w skali roku. W takiej sytuacji reklamy telewizyjne pokazujące, jak wiele dochodu tracą naiwni ludzie, którzy trzymają swoje oszczędności w banku, zamiast zainwestować w akcje, mają całkiem sporą siłę przekonywania.
Wielki przepływ
Jeśli rzeczywiście jest tak, jak mówią reklamy, że giełda przynosi niemal pewne kilkudziesięcioprocentowe zyski, a lokata bankowa niemal nic, to czy powinno nas dziwić i niepokoić, że co miesiąc miliardy złotych przepływają z lokat do funduszy inwestycyjnych? Czy powinno nas dziwić, że ludzie zaciągają bankowe kredyty (oprocentowane na kilkanaście procent rocznie) po to, by kupić za nie akcje i już po miesiącu lub dwóch miesiącach udanych operacji zarobić więcej, niż wyniosą całe odsetki? Że sięgają po cudowne narzędzie - kredyty lewarowane, dzięki którym dokonują na giełdzie zakupów kilkukrotnie większych, niż pozwalałyby na to rzeczywiście posiadane pieniądze? Niby nie powinno to dziwić. Jeśli jednak przyjrzeć się całej sprawie uważnie, okaże się, że powinno. Choć zyski są wysokie, setki tysięcy Polaków angażują się bowiem w operacje, z którymi wiąże się rosnące ryzyko. Ryzyko, że sztucznie nadmuchany bąbel może w którymś momencie z trzaskiem pęknąć, zmieniając oczekiwane zyski w wielkie straty, a zaciągane z entuzjazmem kredyty - w finansowe pułapki.
Giełdowe bąblowanie
Giełdowy bąbel powstaje wówczas, gdy przez dłuższy okres gwałtownie zwiększa się popyt na akcje przy znacznie wolniej rosnącej podaży. Coraz wyższy popyt oznacza rosnącą nierównowagę, która prowadzi do bardzo szybkiego wzrostu cen. Na giełdzie króluje byk, symbol dobrej koniunktury, gwałtownie rosną zyski z operacji giełdowych. Inwestorzy patrzą na rosnące w oczach indeksy i zadają sobie pytanie, dlaczego nie zainwestowali jeszcze więcej? A ci, którzy na to się w przeszłości nie zdecydowali, patrzą z zazdrością na innych, odważniejszych. I starają się iść w ich ślady, zamieniając niskodochodowe lokaty bankowe na akcje albo na udziały w funduszach inwestycyjnych.
Problem z bąblem tkwi w tym, że wspaniałe zyski z przeszłości bardzo łatwo mogą się zmienić w straty. W momencie, w którym wielcy inwestorzy uznają, że ceny akcji zostały wywindowane do nadmiernie wysokiego poziomu i przestają wierzyć w ich dalszy wzrost, mogą zacząć dokonywać operacji masowej sprzedaży. Ceny zaczynają gwałtownie się obniżać, co zresztą nie jest na giełdzie niczym nadzwyczajnym. Jeśli jednak na rynku jest ogromna liczba inwestorów amatorów, nie zdających sobie dotychczas sprawy z ryzyka, przerażonych nagłym obrotem spraw i teraz nerwowo wycofujących pieniądze z funduszy, wyprzedaż akcji może się zmienić w paniczną ucieczkę. A efektem panicznej ucieczki z giełdy staje się prawdziwe głębokie załamanie kursów akcji. Cierpi giełda, może ucierpieć gospodarka, a już na pewno cierpią naiwni inwestorzy, którzy zaciągnęli kredyty bankowe w przekonaniu, że fundusze inwestycyjne są gwarancją pewnych, wysokich zysków, a teraz zostali jedynie ze stratami i trudnym do spłacenia kredytem.
Czarne dni
Historia rynków giełdowych zna dostatecznie wiele przykładów pękających bąbli, zamieniających marzenia o wielkich zyskach w bolesne straty. Najsłynniejszy bąbel pękł w październiku 1929 r. na giełdzie nowojorskiej. Najpierw, w "złotych latach 20." Amerykanie wpadli w entuzjazm co do perspektyw rozwoju gospodarki. Produkcja przemysłowa rosła jak na drożdżach, a w ślad za tym zwiększały się dochody przeciętnej amerykańskiej rodziny. A jednocześnie ceny akcji na giełdzie szły w górę w zdumiewającym tempie. To, co dawniej było grą dla finansowych elit, stało się marzeniem przeciętnego człowieka: szybkie bogactwo dzięki zakupom akcji. Nawet zwykli robotnicy zaciągali w bankach kredyty, aby zainwestować je na błyskawicznie rosnącej giełdzie.
Bąbel pękł jesienią 1929 r. Najpierw w "czarny czwartek" 24 października inwestorzy zaczęli masowo wyprzedawać akcje, powodując kilkuprocentowy spadek indeksu Dow Jones. Cztery dni później, w "czarny poniedziałek", ponowna fala wyprzedaży obniżyła indeks o kolejne 12 proc. Wreszcie dzień później, w "czarny wtorek" 29 października, Wall Street ogarnęła panika: ceny akcji spadły o 13 proc., a zapchana zleceniami sprzedaży 16 milionów akcji giełda nie była w stanie nawet ich zrealizować (opóźnienia sprzedaży sięgały 3 godzin). Widząc straszliwy spadek notowań i przypominając sobie o konieczności spłaty kredytów zaciągniętych na zakup akcji, inwestorzy w rozpaczy usiłowali za wszelką cenę je sprzedać. Indeks Dow Jones, który we wrześniu wynosił jeszcze rekordowe 381 punktów, wieczorem 29 października spadł do 230 punktów, a w ciągu kolejnych trzech lat miał się obniżyć do 41 punktów!
Swój bąbel giełdowy mieliśmy również w Polsce. Między 1 stycznia 1994 r. a 24 marca 1994 r. zdumieni Polacy zobaczyli, że ceny akcji na raczkującej dopiero warszawskiej giełdzie wzrosły o połowę! Kto żyw rzucił się do kolejek, które utworzyły się przed nielicznymi biurami maklerskimi, aby zamienić swoje oszczędności na wspaniałe, gwarantujące bogactwo akcje. Tak jak w USA przed 70 laty również i u nas prości ludzie zaczęli zaciągać bankowe kredyty, byle tylko móc skorzystać z cudownej drogi na skróty do bogactwa. W czasie odbywającej się wówczas publicznej oferty Banku Śląskiego młodzi ludzie mobilizowali do stania w wielogodzinnych kolejkach całe swoje rodziny po to, by w ciągu kilku tygodni bez wysiłku zarobić na kupno mieszkania lub samochodu! Tyle że owe mieszkania i samochody szybko rozpłynęły się w powietrzu. Zanim szczęśliwcy zdążyli sprzedać swoje pakiety akcji, bąbel pękł. W ciągu trzech tygodni ceny akcji spadły o 46 proc., pozostawiając w zgliszczach marzenia o łatwym dobrobycie.
WIG na linie
Czy może nam obecnie grozić pęknięcie giełdowego bąbla? Nie ma na to pytanie jasnej odpowiedzi, choć na pewno warto zalecać większą ostrożność. Giełda nie jest cudowną maszynką do robienia pieniędzy. Jej wzrost jest odbiciem rozwoju gospodarki i zwiększających się zysków firm. Polska gospodarka obecnie rośnie, więc perspektywy giełdy teoretycznie są ciągle nie najgorsze. Zawsze jednak trzeba sobie zadać pytanie, czy przypadkiem nie mamy już do czynienia ze spekulacyjnym bąblem - wzrostem cen akcji znacznie silniejszym, niż wynikałby z gospodarczego powodzenia kraju.
Od roku 2000 nominalny PKB zwiększył się w naszym kraju o 35 proc., a indeks giełdy - o 100 proc. Nawet jeśli wzrost konkurencyjności i zyskowności naszych giełdowych firm spowodował, że ich wartość mogła wzrosnąć nieco silniej od przeciętnego PKB, i tak taka różnica tempa wzrostu zaczyna wyglądać na poważną. Ze szczególnie szybkimi wzrostami indeksów giełdy mamy do czynienia w ostatnich dwóch latach. Nawet jeśli bronić tezy, że ceny akcji nie są jeszcze absurdalnie wysokie, kontynuacja takiego trendu przez kolejny rok lub dwa na pewno je do takiego stanu doprowadzi. Myślę, że jeszcze obecnie nie grozi nam załamanie giełdy, a co najwyżej poważna korekta techniczna (czyli czasowy spadek cen, nie mający charakteru panicznej ucieczki inwestorów). Jeśli jednak taka korekta nie nastąpi, a indeks WIG wzrośnie w krótkim okresie o kolejne 50 proc. czy 100 proc., naprawdę będzie się czym niepokoić.
Głupi za parkietem
Dyskusja na temat tego, czy rządy i banki centralne mogą i powinny zapobiegać powstawaniu spekulacyjnych bąbli, ciągnie się w ekonomii od dziesięcioleci. Bąble - a w grę wchodzą nie tylko bąble na giełdzie, ale także na przykład spekulacyjne wzrosty cen nieruchomości albo spekulacyjne wzmocnienie się waluty - mogą powodować poważne szkody w gospodarce, nadszarpując zaufanie inwestorów, burząc skłonność do oszczędzania, prowadząc do poważnych kłopotów związanych z bankructwami inwestorów i instytucji finansowych. Teoretycznie powstawaniu bąbli mogłyby się przeciwstawiać banki centralne, podwyższając stopy procentowe (po to, by bardziej atrakcyjne było bezpieczne lokowanie pieniędzy w bankach). Banki centralne patrzą na to jednak niechętnie: konieczność przeciwstawiania się bąblom spekulacyjnym utrudniałaby realizację głównego celu - utrzymania stabilności cen, a przy tym dodatkowo komplikowałaby i tak napięte zazwyczaj stosunki z nienawidzącymi podwyżek stóp procentowych politykami.
Pewne narzędzia oddziaływania na sytuację jednak istnieją. Widząc rosnący giełdowy bąbel, instytucje nadzoru bankowego mogą ograniczyć możliwość zaciągania kredytów na zakup akcji. Można także ograniczyć zakupy lewarowane, w których wyniku inwestor może nabyć znacznie więcej akcji, niż ma pieniędzy, ale też w wypadku spadku cen ponosi gigantyczne straty. Rząd może się starać, aby w warunkach silnego zwiększania się popytu również silnie rosła podaż akcji, wprowadzając na rynek nowe firmy. A przede wszystkim zarówno rząd, jak i bank centralny powinny jak najszerzej edukować ludzi i tłumaczyć im, że ryzyko inwestycji rośnie. Bo inaczej o dramatycznie ważnych decyzjach inwestycyjnych zadecydują tylko telewizyjne reklamy, pokazujące, że kto nie gra na giełdzie, ten jest głupi.
Witold M. Orłowski
Czy można zarobić w miesiąc na każdym zainwestowanym tysiącu złotych ponad sto złotych? Bez dużego ryzyka nie - odpowiadają analitycy. W Polsce tyle zarabiają na razie gracze giełdowi. W ostatnich miesiącach nasza giełda bije rekordy popularności. Polacy rozczarowani niskimi stopami procentowymi oferowanymi przez banki z rosnącym animuszem kierują swoje oszczędności na giełdę - albo kupując akcje, albo (co bardziej popularne) kupując udziały w funduszach inwestycyjnych. Nic dziwnego: w ciągu ostatnich trzech lat indeks WIG mierzący przeciętny poziom cen akcji zwiększył się dwa i pół razy, a w ciągu pierwszych miesięcy tego roku na giełdzie można było zarobić średnio 27 proc. Banki rzadko oferują odsetki przekraczające 3-4 proc. w skali roku. W takiej sytuacji reklamy telewizyjne pokazujące, jak wiele dochodu tracą naiwni ludzie, którzy trzymają swoje oszczędności w banku, zamiast zainwestować w akcje, mają całkiem sporą siłę przekonywania.
Wielki przepływ
Jeśli rzeczywiście jest tak, jak mówią reklamy, że giełda przynosi niemal pewne kilkudziesięcioprocentowe zyski, a lokata bankowa niemal nic, to czy powinno nas dziwić i niepokoić, że co miesiąc miliardy złotych przepływają z lokat do funduszy inwestycyjnych? Czy powinno nas dziwić, że ludzie zaciągają bankowe kredyty (oprocentowane na kilkanaście procent rocznie) po to, by kupić za nie akcje i już po miesiącu lub dwóch miesiącach udanych operacji zarobić więcej, niż wyniosą całe odsetki? Że sięgają po cudowne narzędzie - kredyty lewarowane, dzięki którym dokonują na giełdzie zakupów kilkukrotnie większych, niż pozwalałyby na to rzeczywiście posiadane pieniądze? Niby nie powinno to dziwić. Jeśli jednak przyjrzeć się całej sprawie uważnie, okaże się, że powinno. Choć zyski są wysokie, setki tysięcy Polaków angażują się bowiem w operacje, z którymi wiąże się rosnące ryzyko. Ryzyko, że sztucznie nadmuchany bąbel może w którymś momencie z trzaskiem pęknąć, zmieniając oczekiwane zyski w wielkie straty, a zaciągane z entuzjazmem kredyty - w finansowe pułapki.
Giełdowe bąblowanie
Giełdowy bąbel powstaje wówczas, gdy przez dłuższy okres gwałtownie zwiększa się popyt na akcje przy znacznie wolniej rosnącej podaży. Coraz wyższy popyt oznacza rosnącą nierównowagę, która prowadzi do bardzo szybkiego wzrostu cen. Na giełdzie króluje byk, symbol dobrej koniunktury, gwałtownie rosną zyski z operacji giełdowych. Inwestorzy patrzą na rosnące w oczach indeksy i zadają sobie pytanie, dlaczego nie zainwestowali jeszcze więcej? A ci, którzy na to się w przeszłości nie zdecydowali, patrzą z zazdrością na innych, odważniejszych. I starają się iść w ich ślady, zamieniając niskodochodowe lokaty bankowe na akcje albo na udziały w funduszach inwestycyjnych.
Problem z bąblem tkwi w tym, że wspaniałe zyski z przeszłości bardzo łatwo mogą się zmienić w straty. W momencie, w którym wielcy inwestorzy uznają, że ceny akcji zostały wywindowane do nadmiernie wysokiego poziomu i przestają wierzyć w ich dalszy wzrost, mogą zacząć dokonywać operacji masowej sprzedaży. Ceny zaczynają gwałtownie się obniżać, co zresztą nie jest na giełdzie niczym nadzwyczajnym. Jeśli jednak na rynku jest ogromna liczba inwestorów amatorów, nie zdających sobie dotychczas sprawy z ryzyka, przerażonych nagłym obrotem spraw i teraz nerwowo wycofujących pieniądze z funduszy, wyprzedaż akcji może się zmienić w paniczną ucieczkę. A efektem panicznej ucieczki z giełdy staje się prawdziwe głębokie załamanie kursów akcji. Cierpi giełda, może ucierpieć gospodarka, a już na pewno cierpią naiwni inwestorzy, którzy zaciągnęli kredyty bankowe w przekonaniu, że fundusze inwestycyjne są gwarancją pewnych, wysokich zysków, a teraz zostali jedynie ze stratami i trudnym do spłacenia kredytem.
Czarne dni
Historia rynków giełdowych zna dostatecznie wiele przykładów pękających bąbli, zamieniających marzenia o wielkich zyskach w bolesne straty. Najsłynniejszy bąbel pękł w październiku 1929 r. na giełdzie nowojorskiej. Najpierw, w "złotych latach 20." Amerykanie wpadli w entuzjazm co do perspektyw rozwoju gospodarki. Produkcja przemysłowa rosła jak na drożdżach, a w ślad za tym zwiększały się dochody przeciętnej amerykańskiej rodziny. A jednocześnie ceny akcji na giełdzie szły w górę w zdumiewającym tempie. To, co dawniej było grą dla finansowych elit, stało się marzeniem przeciętnego człowieka: szybkie bogactwo dzięki zakupom akcji. Nawet zwykli robotnicy zaciągali w bankach kredyty, aby zainwestować je na błyskawicznie rosnącej giełdzie.
Bąbel pękł jesienią 1929 r. Najpierw w "czarny czwartek" 24 października inwestorzy zaczęli masowo wyprzedawać akcje, powodując kilkuprocentowy spadek indeksu Dow Jones. Cztery dni później, w "czarny poniedziałek", ponowna fala wyprzedaży obniżyła indeks o kolejne 12 proc. Wreszcie dzień później, w "czarny wtorek" 29 października, Wall Street ogarnęła panika: ceny akcji spadły o 13 proc., a zapchana zleceniami sprzedaży 16 milionów akcji giełda nie była w stanie nawet ich zrealizować (opóźnienia sprzedaży sięgały 3 godzin). Widząc straszliwy spadek notowań i przypominając sobie o konieczności spłaty kredytów zaciągniętych na zakup akcji, inwestorzy w rozpaczy usiłowali za wszelką cenę je sprzedać. Indeks Dow Jones, który we wrześniu wynosił jeszcze rekordowe 381 punktów, wieczorem 29 października spadł do 230 punktów, a w ciągu kolejnych trzech lat miał się obniżyć do 41 punktów!
Swój bąbel giełdowy mieliśmy również w Polsce. Między 1 stycznia 1994 r. a 24 marca 1994 r. zdumieni Polacy zobaczyli, że ceny akcji na raczkującej dopiero warszawskiej giełdzie wzrosły o połowę! Kto żyw rzucił się do kolejek, które utworzyły się przed nielicznymi biurami maklerskimi, aby zamienić swoje oszczędności na wspaniałe, gwarantujące bogactwo akcje. Tak jak w USA przed 70 laty również i u nas prości ludzie zaczęli zaciągać bankowe kredyty, byle tylko móc skorzystać z cudownej drogi na skróty do bogactwa. W czasie odbywającej się wówczas publicznej oferty Banku Śląskiego młodzi ludzie mobilizowali do stania w wielogodzinnych kolejkach całe swoje rodziny po to, by w ciągu kilku tygodni bez wysiłku zarobić na kupno mieszkania lub samochodu! Tyle że owe mieszkania i samochody szybko rozpłynęły się w powietrzu. Zanim szczęśliwcy zdążyli sprzedać swoje pakiety akcji, bąbel pękł. W ciągu trzech tygodni ceny akcji spadły o 46 proc., pozostawiając w zgliszczach marzenia o łatwym dobrobycie.
WIG na linie
Czy może nam obecnie grozić pęknięcie giełdowego bąbla? Nie ma na to pytanie jasnej odpowiedzi, choć na pewno warto zalecać większą ostrożność. Giełda nie jest cudowną maszynką do robienia pieniędzy. Jej wzrost jest odbiciem rozwoju gospodarki i zwiększających się zysków firm. Polska gospodarka obecnie rośnie, więc perspektywy giełdy teoretycznie są ciągle nie najgorsze. Zawsze jednak trzeba sobie zadać pytanie, czy przypadkiem nie mamy już do czynienia ze spekulacyjnym bąblem - wzrostem cen akcji znacznie silniejszym, niż wynikałby z gospodarczego powodzenia kraju.
Od roku 2000 nominalny PKB zwiększył się w naszym kraju o 35 proc., a indeks giełdy - o 100 proc. Nawet jeśli wzrost konkurencyjności i zyskowności naszych giełdowych firm spowodował, że ich wartość mogła wzrosnąć nieco silniej od przeciętnego PKB, i tak taka różnica tempa wzrostu zaczyna wyglądać na poważną. Ze szczególnie szybkimi wzrostami indeksów giełdy mamy do czynienia w ostatnich dwóch latach. Nawet jeśli bronić tezy, że ceny akcji nie są jeszcze absurdalnie wysokie, kontynuacja takiego trendu przez kolejny rok lub dwa na pewno je do takiego stanu doprowadzi. Myślę, że jeszcze obecnie nie grozi nam załamanie giełdy, a co najwyżej poważna korekta techniczna (czyli czasowy spadek cen, nie mający charakteru panicznej ucieczki inwestorów). Jeśli jednak taka korekta nie nastąpi, a indeks WIG wzrośnie w krótkim okresie o kolejne 50 proc. czy 100 proc., naprawdę będzie się czym niepokoić.
Głupi za parkietem
Dyskusja na temat tego, czy rządy i banki centralne mogą i powinny zapobiegać powstawaniu spekulacyjnych bąbli, ciągnie się w ekonomii od dziesięcioleci. Bąble - a w grę wchodzą nie tylko bąble na giełdzie, ale także na przykład spekulacyjne wzrosty cen nieruchomości albo spekulacyjne wzmocnienie się waluty - mogą powodować poważne szkody w gospodarce, nadszarpując zaufanie inwestorów, burząc skłonność do oszczędzania, prowadząc do poważnych kłopotów związanych z bankructwami inwestorów i instytucji finansowych. Teoretycznie powstawaniu bąbli mogłyby się przeciwstawiać banki centralne, podwyższając stopy procentowe (po to, by bardziej atrakcyjne było bezpieczne lokowanie pieniędzy w bankach). Banki centralne patrzą na to jednak niechętnie: konieczność przeciwstawiania się bąblom spekulacyjnym utrudniałaby realizację głównego celu - utrzymania stabilności cen, a przy tym dodatkowo komplikowałaby i tak napięte zazwyczaj stosunki z nienawidzącymi podwyżek stóp procentowych politykami.
Pewne narzędzia oddziaływania na sytuację jednak istnieją. Widząc rosnący giełdowy bąbel, instytucje nadzoru bankowego mogą ograniczyć możliwość zaciągania kredytów na zakup akcji. Można także ograniczyć zakupy lewarowane, w których wyniku inwestor może nabyć znacznie więcej akcji, niż ma pieniędzy, ale też w wypadku spadku cen ponosi gigantyczne straty. Rząd może się starać, aby w warunkach silnego zwiększania się popytu również silnie rosła podaż akcji, wprowadzając na rynek nowe firmy. A przede wszystkim zarówno rząd, jak i bank centralny powinny jak najszerzej edukować ludzi i tłumaczyć im, że ryzyko inwestycji rośnie. Bo inaczej o dramatycznie ważnych decyzjach inwestycyjnych zadecydują tylko telewizyjne reklamy, pokazujące, że kto nie gra na giełdzie, ten jest głupi.
NOWY ROZŁUCKI |
---|
Nowym szefem warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych został wybrany jednogłośnie 40-letni Ludwik Sobolewski. Dotychczas był wiceprezesem Krajowego Depozytu Papierów Wartościowych, instytucji odpowiedzialnej m.in. za rozliczanie giełdowych transakcji. Sobolewski jest doktorem nauk prawnych i radcą prawnym. W KDPW pracował od 1994 r. Był także krótko doradcą zarządu GPW. Nowy prezes warszawskiej giełdy jest przeciwnikiem jej aliansu z którąkolwiek z wielkich giełd europejskich. Opowiada się raczej za stworzeniem z warszawskiego parkietu silnego ośrodka regionalnego. Uważa, że przekształcenia własnościowe GPW powinny być planowane ostrożnie i prowadzone w sposób "ewolucyjny". Dziś giełda jest prawie w całości własnością skarbu państwa. Priorytetem jest jednak dla niego, by "niczego nie zepsuć". Podobnie jak jego poprzednik, Wiesław Rozłucki, Sobolewski nie chce prognozować koniunktury giełdowej. (SS) |
Więcej możesz przeczytać w 20/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.